- Mistrz Gry• konto specjalne •
- Stanowisko : Mistrz Gry
Opuszczony magazyn Boregów
Stary magazyn, porzucony dawno temu przez rodzinę Boregów. Trzymano w nim zapasy cukru oraz co cenniejsze towary do czasu, aż pewnego dnia z nieznanych nikomu powodów stary Boreg rokazał wykluczyć budynek użytku, skazując go tym samym na zapomnienie. Cukier przeniesiono do magazynów położnych bliżej cukrowni, natomiast wartościowy towar trafił do lepiej strzeżonych miejsc. Pomimo zapomnienia magazyn nadal nieźle się trzyma, co dobrze świadczy o solidności surowej cegły i desek z których został wzniesiony. Do środka wchodzi się przez dwuskrzydłowe drzwi. Niestety wewnątrz niewiele można znaleźć. Po kątach walają się zapomniane skrzynie oraz parę krzeseł i stołów. Na prawo od wejścia znajdują się prowadzące na wznoszący się pod dachem pomost, z którego da się obserwować cały magazyn.
- Mistrz Gry• konto specjalne •
- Stanowisko : Mistrz Gry
Dziwna wiadomość porozrzucana w wymyślny sposób po różnych zakątkach Baryłki. Komuś ewidentnie zależało, by została odnaleziona i przeczytana. Pierwsze pytanie, które mogło nasunąć się znalazcom karteczek zapewne dotyczyło nadawcy. Kim był i dlaczego wybrał ten sposób komunikacji. Czyżby miał coś do ukrycia? Swoje powody, by nie pokazywać się w spelunach i miejscówkach często odwiedzanych przez członków gangu oraz imających się wszelkich innych zajęć osób? Dlaczego chciał spotkać się akurat w magazynie Boregów?
W umyśle niejednego trzeźwo myślącego człowieka zrodziłoby się podejrzenie co do prawdziwych intencji nadawcy wiadomości. Opuszczony magazyn wydawał się idealnym miejscem na zastawienie pułapki przez konkurencyjny gang, bądź zaciekłego wroga. Równie dobrze o północy mógł czekać tajemniczy zleceniodawca, jak i antypatyczne typki gotowe połamać każdemu kości. Może rozsądniejszy człowiek po prostu wyrzuciłby karteczkę i chcąc jak najszybciej zapomnieć o sprawie zamówiłby sobie kolejną szklanicę alkoholu. Zaproszenie na spotkanie już z daleka pachniało podejrzanie, a nie od dzisiaj w Baryłce było wiadomo, że mieszanie się w mętne interesy potrafiło ukrócić żywot czy pozbawić kogoś upragnionego spokoju. Wśród bywalców Baryłki znaleźli się jednak i tacy, którzy z premedytacją zrezygnowali z zacnego towarzystwa przy barowym stole, wygodnego łóżka w bezpiecznych czterech ścianach własnego domu lub pozostałych rzeczy, które zaplanowali sobie na dzisiejszą noc, żeby sprawdzić o co chodziło w tej całej historii. Nie sposób powiedzieć czy kierowała nimi odwaga czy pozbawiona roztropności ciekawość. Kto wie czy nie było to jedno i drugie. Odwaga i nieroztropność nieraz okazywały się być dwiema stronami tej samej monety.
Noc wyznaczona na spotkanie w magazynie Boregów była niespokojna. Tuż po zapadnięciu zmroku zerwał się wiatr. Do północy wiatr zmienił się w wicher ostro szarpiący za ubranie, porywający skrawki papierów i śmieci. Był błogosławieństwem i jednocześnie przekleństwem miasta. Przepędził z wielu ulic kłęby mgły a zarazem sprawił, że odrażająca woń, jaką zazwyczaj czuło się w tych najbrudniejszych, najbiedniejszych zakamarkach stała się bardziej wyczuwalna, intensywniejsza. Chociaż i tak pewnie nie umywało się to do brudów i sekretów dzielnicy magazynowej. Uchodziła ona chyba za najmniej reprezentatywną dzielnicą Ketterdamu. W pierwotnym założeniu może i miała pełnić czysto praktyczną funkcję. W jej obszarze budowano magazyny do przechowania towarów i domy dla robotników pracujących przy załadunku i rozładunku skrzyń z cennymi produktami. W ciągu lat dzielnica jednak uległa zepsuciu. Tuż obok ciężko i uczciwe pracujących ludzi zamieszkali tacy dla których uczciwa praca była abstrakcyjnym pojęciem. Bardziej interesowało ich szukanie okazji do łatwego zarobku. To właśnie dzięki nim dzielnica zyskała sobie reputację tej mało bezpiecznej.
Magazyn Boregów krył się pośród setek innych magazynów, tworzących istny labirynt dla osób nierozpoznanych z tymi okolicami. Niewiele było trzeba, by pogubić się w gęstwinie budynków, zaś przy wyjątkowym pechu można było natknąć się na niezadowolony z obowiązku patrolowania terenu w tak wietrzną noc patrol stadwachty . Strażnicy z radością wyładowaliby swoje rozżalenie na przypadkowych przechodniach, pomimo solennych zapewnień, że tylko skracają sobie przy magazynach drogę do domu.
Wzniesiony z surowej cegły i drewna opuszczony magazyn Boregów znajdował się w najstarszej części dzielnicy. Nie wyróżniał się niczym szczególnym wśród swoich sąsiadów. Wydawał się równie stary i opuszczony, jak stojące w pobliżu magazyny. Nikt nie znał powodów dla których Boregowie zdecydowali się zamknąć skład. Plotka głosiła, że dawno temu głowa rodu kazała pochować na jego terenie zwłoki swoich największych rywali stojących na drodze w osiągnięciu dominacji na rynku cukru. Po części z szacunku dla zmarłych, a po części z chęci uniknięcia sytuacji, w której ktoś odkryłby czyjś szkielet nakazał pozostawić magazyn w stanie nieużywalnym. Według innych pogłosek cukrowy magnat niegdyś oszukał swoich robotników i odmówił im wypłacenia obiecanej pensji za solidnie wykonaną pracę. Kierowani słusznym gniewem ludzie zdewastowali magazyn do takiego stopnia, że nie przestał nadawać się do użytku. To były jednak opowiadane sobie w długie wieczory dla dreszczyku emocji opowiastki. Prawda mogła być bardziej prozaiczna. Boregowie przestali używać magazynu, gdyż przestał on spełniać ich oczekiwania.
Broniące dostępu do wnętrza magazynu dwuskrzydłowe drzwi ustępowały z oporem i bolesnym skrzypieniem. Od progu witał ich zapach stęchlizny i kurzu. Przywitałaby ich również nieprzenikniona ciemność, ale czyjaś ręka zawczasu zapaliła parę naftowych lamp ściennych. Lampy były tak samo stare jak magazyn. Dawały z siebie wszystko, ale wytwarzane przez nich światło było bardzie mdłe niż jaskrawe. Oświetlały główną część magazynu i prowadzące na pomost żelazne schody, pozostawiając te odleglejsze części w półmroku.
Przybyli na spotkanie członkowie gangu i wszelkiej maści wolni strzelcy mogli się też nielicho zdziwić, gdyż na pierwszy rzut oka w magazynie oprócz nich nie było nikogo . Zupełnie nikogo. Wszystkie zegary wybiły północ, lecz enigmatyczny nadawca wiadomości nadal się nie zjawiał. Czyż to nie irytujące? Można byłoby pomyśleć, że ktoś sobie z nimi w najlepsze pogrywał! Jednakże ustawiony na środku magazynu sfatygowany stolik oraz stojąca na nim ręczna lampa, w której żarzył się płomień wydawały się temu zaprzeczać. Co ważniejsze na betonowym podłożu magazyn zebrał się przez lata piasek i pył. Gdyby przybysze przyjrzeli się uważniej, spostrzegliby wokół stołu wyryte w piasku odciski czyjegoś buta. To byłaby dla nich wskazówka, że ktoś tu wcześniej przebywał. Być może nadal tu był. Bądź, co bądź, lampy nie zapaliły się samoistnie, prawda? Co niektórzy instynktownie poczuliby, że są przez kogoś obserwowani i rozejrzeli się czujnie, chociaż obserwator, jeśli jakiś faktycznie tu był, póki co wolał pozostać poza zasięgiem ich wzroku. Może była to jedynie ułuda wywołana półmrokiem panującym na wznoszącym pod dachem magazynu pomoście, ale można byłoby przysiądź, że jakaś ciemna sylwetka stała tam i patrzyła z góry na przybyszów.
Spotkanie z tajemniczym nadawcą wiadomość czas rozpocząć. Będzie składało się ono z pięciu kolejek. Na odpis czekam do 03/07/21 do godziny 23.10. Dodatkowo każdemu z was przysługuje rzut kością k100 na spostrzegawczość. Próg powodzenia wynosi 50 i 65. W przypadku osiągnięcia 50 punktów, dostrzeżecie ślad odcisków buta przy stoliku. Osiągnięcie 65 punktów oznacza zauważenie odcisków buta oraz zarysu sylwetki stojącego na pomoście obserwatora. W obu przypadkach o powodzeniu decyduje wartość statystyki spostrzegawczość oraz 1/2 rzutu k100. Należy również wpisać w pierwszym poście posiadany przez postać ekwipunek, w tym posiadane przedmioty z bonusem do statystyk.
Na bardzo długiej liście najgłupszych rzeczy, które zrobił w życiu, przyjście do tego magazynu walczyło o pierwsze miejsce z cotygodniowym zalewaniem się krwią na podłodze piwnic Szmaragdowego Pałacu. Dzisiejszy wieczór wysuwał się na prowadzenie o tyle, że poza mglistym przeczuciem, że to jakiś podstęp, kierowała nim zwykła chciwość i ciekawość. Nadawca wiadomości był albo bardzo głupi, albo pewny siebie; a może jedno i drugie. Oczywiście cała ta eskapada mogła, i prawdopodobnie, zakończy się fiaskiem; mimo to na wszelki wypadek chciał się rozejrzeć. Ot, gdyby miało się jednak okazać, że omija go coś istotnego.
A tego zwyczajnie nie lubił.
Nie wiedział, kogo się tutaj spodziewać. Od czasu wyciągnięcia karteczki z kieszeni, kiedy to był przekonany, że jakiś kieszonkowiec gwizdnął mu kruge i zostawił liścik miłosny, by jeszcze mu bezczelnie dzisiejszego wieczoru wklepać, zdążył zmienić zdanie jakieś pięćdziesiąt razy. Niezależnie od podejrzeń, cała sprawa śmierdziała na kilometr. Nie mógł wiedzieć, że nie tylko on otrzymał enigmatyczną wiadomość. Mówienie o niej na głos byłoby jeszcze głupsze, niż skorzystanie z oferty, toteż żył w błogiej nieświadomości niepomny tego, że zaraz weźmie udział w czymś na kształt rodzinnego spotkania.
Tylko, że nie.
Martwiło miejsce; opuszczony magazyn Boregów był jednym z większych, choć nie jedynym w okolicy opuszczonym budynkiem. Czyżby miał myśleć, że Boreg miał z tym coś wspólnego, czy plotki które otulały to miejsce miały odstraszyć tych o gołębim sercu?
Wątpił. Był zbyt mało ważny, by zostać wplątanym w intrygę, nawet miernej jakości, radnego.
Obserwował magazyn od popołudnia, jakby spodziewał się, że cokolwiek powinno zacząć się tam dziać już wcześniej. Na próżno, jak się okazało, bowiem poza stałymi bywalcami tych stron, nie zauważył nikogo podejrzanego; nawet jeżeli brzmiało to paradoksalnie w odniesieniu do miejsca, jakim była dzielnica magazynowa.
Złośliwie ubrany w kupiecką czerń, zlewał się z ciemnością uliczek, którymi szedł dosyć pewnie. Nie było potrzeby przemykać jak duch; choć znaleźliby się kieszonkowcy gotowi połasić się na jego kruge, plotki o ostatnich wyczynach w Szmaragdowym Pałacu nim zerwał się ze smyczy Rollinsa zwykle wystarczały, by dać mu na wszelki wypadek spokój.
W ręku ściskał papierową torebkę pełną pieczonych kasztanów, które konsumował z pewną dozą nonszalancji. Jasny wzrok lustrował bacznie otoczenie spod ronda kapelusza, który skrywał górną część twarzy w cieniu. Wypatrywał zagrożenia, pułapki. Takową mogło zastawić zbyt wielu ludzi tego miasta, zaczynając od bogaczy, poprzez stadwachtę, na członkach wrogiego gangu kończąc.
Na kilka minut przed północą, stał już pod naznaczonymi rdzą drzwiami. Pchnął je dłonią okrytą skórzaną rękawiczką. Ustąpiły z jękiem i niemiłosiernie głośnym skrzypnięciem. Zaklął; element zaskoczenia poszedł się właśnie bujać.
Wnętrze choć oświetlone, było puste. Mając ciężar rewolweru w kieszeni czuł się nieco pewniej, ale nie zastawszy nikogo w środku, był raczej daleki od zaznania komfortu. Pojawił się przed czasem; tylko czy nadawca podejrzanej wiadomości zamierzał być punktualny? W półmroku nie dostrzegł nikogo; przegapił też ślady w kurzu, który połaskotał go w nos, podjudzając do kichania. Mimo iż jego wzrok przesunął się również po górnych partiach hali, nie zauważył niczego, co mogłoby go zaniepokoić.
I być może właśnie to niepokoiło go najbardziej.
Zasadniczo miał ochotę wyjść. Nic go tu nie trzymało, prócz ciekawości, która mogła się okazać zabójczą. Wycofał się nieopodal wejścia, pod ścianę, tak by i jego samego nie widział nikt, kto wchodził do środka. Lokując się pomiędzy jedną latarnią a drugą przypilnował, by blask żadnej z nich nie padał na niego bezpośrednio.
Czekał.
ekwipunek: pierścień (bonus +5 do zrównoważenia), rewolwer, scyzoryk, kościane światełko, amunicja. [ruletka]
Nikt trzeźwo myślący nie ładowałby się pomiędzy magazyny tuż przed północą, bo chyba każdy - nawet idiota, który po raz pierwszy znalazł się w Ketterdamie i łudziłby się, że to naprawdę miłe i przyjazne miasto - mógłby domyślać się, że to dość kiepski pomysł.
Na szczęście Dvivedi nie posiadał ani odrobiny zdrowego rozsądku, ani nie należał do tych trzeźwo myślących.
Co prawda nie zakładał, że nocna wycieczka do dzielnicy magazynowej miałaby być po prostu miłą przechadzką, jednak śmiało można było uznać, że w tym przypadku ciekawość była znacznie silniejsza niż jakiekolwiek niewyraźne podszepty czegoś, co z braku lepszych określeń faktycznie można byłoby nazwać zdrowym rozsądkiem. Bo owszem, ten jednak czasami wciąż próbował niemrawo podpowiadać Sulijczykowi, że pewne działania lepiej byłoby sobie odpuścić. Zwykle z marnym efektem.
Sprawne ominięcie ewentualnych patroli stadwachty okazywało się stosunkowo łatwym zadaniem, gdy już miało się pod tym względem nieco wprawy. Równie dobrze mogło być to oczywiście wynikiem zwykłego szczęścia, które z jakiegoś powodu lubiło niekiedy sprzyjać Dvivediemu, choć w tym wypadku przyczyna powodzenia nie wydawała się być szczególnie istotna. Istotne było raczej to, że rzeczywiście bez większych problemów udało mu się dotrzeć do właściwego magazynu i że nawet przed wejściem nie zadziałał u niego instynkt samozachowawczy, który mógłby na przykład zasugerować, że w zasadzie było całkiem miło, ale może jednak najwyższy czas się wycofać.
Zamiast tego Shankaracharya zastanowił się przez moment, czy Boregowie faktycznie przechowywali w magazynie jakieś trupy.
Myśl ta jednak szybko ulotniła się z jego głowy, kiedy okazało się, że drzwi budynku wcale nie zamierzały współpracować - a przynajmniej nie, jeśli chodziło o bezszelestne wejście do środka - i obwieściły przybycie Sulijczyka wyjątkowo nieprzyjemnym skrzypnięciem. W dodatku wyjątkowo głośnym w tych okolicznościach. Gdyby Dvivedi miał się nad tym zastanawiać, pewnie mógłby przypuszczać, że niemiły dla ucha dźwięk obudził nawet tych bardziej uczciwych mieszkańców miasta, którzy spali właśnie smacznie w swoich domach na drugim jego końcu. Zbyt długie zastanawianie się nad czymkolwiek, byłoby chyba jednak równoznaczne z oczekiwaniem na to, aż ktoś niepożądany zainteresuje się hałasem, dlatego też lepiej było je sobie odpuścić i po prostu przecisnąć się pospiesznie przez szczelinę, jaka powstała po nieznacznym uchyleniu drzwi.
Dość rozczarowującym mógł jednak okazać się fakt, że na pierwszy rzut oka w magazynie nie było absolutnie nikogo. Może jeśli nie liczyć rzekomo ukrytych w tym miejscu trupów. Owszem, ktoś musiał pofatygować się tutaj wcześniej, na co mogły wskazywać zapalone lampy, jednak poza tym - po pobieżnym rozejrzeniu się dookoła - wyglądało na to, że Shankaracharya urządził sobie tę przechadzkę zupełnie na próżno. Dopiero rozglądając się nieco uważniej, kiedy już wzrok zdążył przyzwyczaić się do lichego światła lamp, zauważył przy stoliku ślady butów. Podążając z kolei tym tropem - słabo widoczną sylwetkę osoby stojącej na pomoście.
Nie dało się ukryć, że kimkolwiek był człowiek odpowiedzialny za zwołanie tego spotkania, postarał się o odpowiednio tajemniczy klimat.
- Całkiem miłe miejsce, wystrój też niczego sobie, ale o co tu tak właściwie chodzi? - raczej nie przyszedł tu przecież po to, żeby tak zupełnie w milczeniu przyglądać się tajemniczemu gospodarzowi, czy też faktycznie zajmować się podziwianiem wnętrza magazynu lub poszukiwaniem tych nieszczęsnych trupów. Nie marnując więc czasu na którekolwiek z powyższych, musiał zdecydować się na naruszenie swoją wypowiedzią całej tej tajemniczej otoczki.
spostrzegawczość: 45 + 44/2 = 67
ekwipunek: 4 noże, wisior z podobizną maski sulijskiego wróżbity (+5 do zrównoważenia), karta z rysunkiem złotego pająka na czarnej sieci
Słowa w głowie rozbrzmiewały zwykle kilkoma głosami - matki, ojca, siostry, Petry, Mauritsa (w przypadku dwóch ostatnich Kai powiedziałby, że przyganiał kocioł garnkowi, ale nie wypadało kłócić się z własną podświadomością). Nigdy jednak nie brzmiał jego głosem. Aż do dziś.
Do teraz - teraz kiedy zjawił się w drzwiach magazynu Boregów, a przestrzeń majaczyła w ciemności, strasząc zimnem niczym zjawa. Teraz pomyślał, że być może podążanie za wskazówkami kawałka kartki znalezionego w szklanej popielniczce baru Listewki było w czołówce najgłupszych rzeczy, które mógłby zrobić. Nie podjął decyzji od razu - pierwszą godzinę palił jednego papierosa po drugim, przyglądając się kartce ze ściągniętymi brwiami. W głowie zrobił listę i po chwili zastanowienia doszło do niego, iż możliwe były dwie opcje - tajemniczy wielbiciel z miłymi zamiarami i tajemniczy wielbiciel z zamiarami bardzo niemiłymi. Biorąc pod uwagę jego ostatnie przygody na ulicach Baryłki, oba scenariusze były równie prawdopodobne, oba podobnie ekscytujące i na oba Kai musiał przygotować się tym razem w pełni - z rewolwerem przy pasku i nożem w rękawie. Nieważne w co się z nim bawiono, tym razem zastaną go przynajmniej uzbrojonego i trzeźwego.
I już miał wychodzić, już przeciskał się przez karczmę Listewki zmierzając ku wyjściu sam, wtem jednak wyrosła przed nim znajoma sylwetka, a on musiał uśmiechnąć się zaskakująco radośnie, kiedy pokazywała mu znalezisko. Petra też miała liścik miłosny i bynajmniej nie od swojego przyjaciela.
- Uparty ten twój demon, wciąż nas szuka.
Dzielnica magazynowa była jednym z jego ulubionych miejsc, choć brzmiało to zgoła masochistycznie. Kai uwielbiał jednak to jak ostry zapach niebezpieczeństwa, smród kanałów i wkurwienie klasy robotniczej przenikało się tutaj tworząc coś, co stanowiło esencję Ketterdamu. Podniósł lekko głowę, przyglądając się piętrzącym się nad nimi magazynom i sama myśl o podobnej pracy przyprawiła go o ciarki. Jeżeli było coś czego młody Drozdov nienawidził z głębi i szczerości swojego serca, to były to te wielkie, pełne pieniędzy molochy, w których ludzie pracowali na skręcenie karku ku radości napełniających się kieszeni kupców - w tym szczególnie Borega, jeżeli pasują na niego w ogóle jeszcze jakiekolwiek spodnie.
Idąc ciemnymi uliczkami musieli postarać się, by jak najbardziej przypominać kogoś z okolicy. Kai wcześniej już zaplanował pozbycie się jedwabnej kamizelki i większości biżuterii na rzecz bawełnianej koszuli i szelek. Wszystko miało swój cel - w razie potrzeby odwrócenia uwagi ochrony kupieckiej bądź stadwachty udawanie zagubionego imigranta z Shu Hanu było o wiele rozsądniejsze niż mierzenie do całej grupy z jednego rewolweru.
A więc byli w środku. Drzwi były ciężkie i zardzewiałe, a w środku śmierdziało stęchlizną. Zmarszczył nos i zamrugał kilka razy, kiedy kurz zapiekł w oczy. Ciężko było powstrzymać prychnięcie na widok wszystkich tych pomniejszych świateł w ciemnej pustce, jakby ktoś chciał urządzić im wyjątkowo przerażający wieczorek poetycki. Kai preferował prozę.
Nie miał zamiaru jednak umierać tak od razu, nim więc ruszyli w głąb pomieszczenia i swojej - domniemanej! - pułapki, wzrok Kaia przeanalizował całą otaczającą go przestrzeń kawałek po kawałku. Działał teraz na przyśpieszonych obrotach, próbując z wielkiej całości wyciągnąć ślady jakichkolwiek małych poszlak lub wskazówek. Ślady. Spojrzenie pobiegło od nich prostopadle w górę. Ciemna sylwetka majaczyła nad nim nieco złowieszczo, niczym obserwator, widz w jakimś koszmarnym teatrze. Nie odzywał się jednak jeszcze, choć przez mrok próbował nawiązać ze swoim gospodarzem kontakt wzrokowy. Okryty cieniem Shank miał jednak najwidoczniej zgoła inne plany, więc Kai zjawił się za jego plecami, przewracając oczami z dramatycznym rozgoryczeniem.
- Jak to co? Urządziłem nam miejsce na kolację - jęknął ściszonym głosem. - Mógłbyś docenić, wiesz jak trudno było przyciągnąć kwartet smyczkowy do magazynu Boregów? Przynajmniej cztery osoby nie żyją.
Stał teraz w tym półmroku, gdzieś między nim a Petrą, próbując wytężać wzrok i z palcami gotowymi do pochwycenia broni. Nie mógł przestać myśleć o tym, że coś śmierdziało śmiercią.
Ekwipunek: złoty sygnet (+5 do siły), rewolwer z amunicją, nóż, karta z zagiętym rogiem
Rzut: 52 + 62/2 = 83
Selene otrzymała również tajemniczą notkę o magazynie Boregów. Znała też legendy jakie krążyły wokół tego magazynu. Prawda jednak zazwyczaj bywa bardziej przyziemna niż to co ludzie malują w opowiadaniach. Nie oznaczyło to jednak, że w okolicy dzielnicy portowej, chyba najgorszej części Ketterdam, nie było łatwo zarobić kosę między żebra. Wręcz przeciwnie.
Dzisiejszego dnia pogoda nie zachęcała do spacerów, zerwał się porywisty i przenikający chłodem i wilgocią od morza wiatr. Dlatego też Selene na swoje zwyczajowe dosyć eleganckie ubrania, które jednocześnie nie krępowały za bardzo ruchów, jak jak odpowiednio dobre czarne spodnie, takiego samego koloru luźna marynarka, na której widniała owalna broszk w kolorze wiśniowej czerwieni, przy szyi bogato zdobiony żabot, buty na solidnej podeszwie oraz czarne skórzane rękawiczki, miała nałożony gruby płaszcz, który był ciepły, zatrzymywał nieco powiewy wiatru i ukrywał większość jej ubioru. Dlaczego była tak ubrana? Miała spotkać się z jakimś bogatym przemysłowcem w celu omówienie pozbycia się jakiegoś członka swojej rodziny. Chciała więc wyglądać profesjonalnie, nie jak pierwszy lepszy ochlapus z dzielnicy portowej. Niestety potencjalny zleceniodawca się nie stawił, zamiast tego przysłał kogoś z wiadomością, o zmianie terminu spotkania. Skoro już była w okolicy, Selene ppostanowiłą udać się do magazynu Boregów jak sugerowała notatka, mimo, że wcześniej nie miała zamiaru tego robić.
Na miejscu przywitał ją obrzydliwy zapach stęchlizny, oraz prawie pusty magazyn, poza kilkoma mężczyznami, którzy też wyglądali jakby przyszli tu tak samo przypadkowo jak ona. Czy powinno ją dziwić, że to całe zaproszenie jest bez sensu, co najwyżej głupim żartem? Chyba nie. Niemniej skoro nie tylko ona dostała podobną wiadomość, bo do takiego wniosku właśnie doszła, to wrodzona ciekawość nakazała jej zaczekać na dalszy rozwój wydarzeń. Tym bardziej, że zwróciła uwagę na odciski buta, oraz majaczącą sylwetkę na pomoście obserwatora. Czyżby to był żartowniś, który ich tutaj zaprosił? Możliwe, ciekawym jednak będzie by zobaczyć co będzie się działo.
Selene odezwała się na poły do siebie, na poły do zgromadzonych tutaj mężczyzn
-Co za urocze miejsce. Nasz gospodarz naprawdę potrafi dobierać miejsca z pięknym widokiem w przedniej dzielnicy po ruchach Selene jak i po jej spojrzeniu i tonie głosu można było wyciągnąć wniosek, że nie jest słabą damą, która zabłądziła tutaj. Teraz podeszła do ściany, w której znajdowało się wejściw, stanęła w miejscu, skąd wciąż mogła widzieć sylwetkę na platformie wyżej, po czym oparła się i splotła ręce na wysokości piersi. Nie chciała by ktoś mógł zajść ją od tyłu. Nie w tym miejscu.
Ekwipunek: nabity pistolet, nóż, 2 mała laleczki (po odkręceniu jej głowy i rzuceniu zapala się), elegancka, owalna, przypinana broszka w kolorze wiśniowej czerwieni (+5 zrównoważenie)
Rzut na spostrzegawczość : 40 + 94/2 =87
Westchnęła ciężko pod nosem i ruszył na miejsce spotkania, a było ono całkiem... dobre jak na pułapkę, a nie na miejsce spotkań. Wyglądało paskudnie i na pewno śmierdziało czymś w środku, ale mimo to poszła tam i nie była sama. Znaleźli się inni chętni na tą robotę co jej nie dziwiło za specjalnie. Po samym wejściu i rozejrzeniu się dostrzegła ślady butów przy stoliku i na ten widok to uniosła brwi do góry. To wyglądało jak opustoszałe miejsce, a nie zamieszkałe, a więc coś było nie tak. Dość niespokojnie przechadzała się z nogi na nogi aż w końcu zaczęła się chodzić z jednego miejsca na drugie jakby czegoś szukała, ale oczywiście niczego nie znalazła. Koniec końców stanęła gdzieś z boku i skrzyżowała ręce pod piersiami. Westchnęła cicho pod nosem, prawdopodobnie była jedną z najmniej uzbrojonych tutaj osób co nie oznaczało, że była całkowicie bezbronna. Umiała o siebie zadbać na swój sposób.
-Myślę, że miejsce wybrał całkiem dobre o ile chodzi o zasadzkę, tylko brak samego zainteresowanego - odrzekła na głos sama do siebie, ale i do innych o ile byli zainteresowani tym co ona mówiła. A nikogo więcej nie widziała więc albo nie przyszedł, albo co, zrobił ich w balona? No tak to nie może być.
Ekwipunek: Otrzymanie bransolety z bonusem +5 do siły, mały scyzoryk/nożyk do podcinania kwiatów
Rzut na spostrzegawczość: 30+50/2= 55
Zegar w pracowni wybił jedenastą, gdy zaczęła naprawiać starą nadlufkę. Z niewyjaśnionego powodu nie potrafiła zdobyć się na wyrzucenie liściku, więc od kilku godzin leżał w tym samym miejscu, bezlitośnie ją kusząc.
Rozłożyła pęknięte czółenko strzelby na dwie części, dokładnie badając każdy centymetr drewna. Po oględzinach wydrążyła po dwa poprzeczne otwory w obu elementach, a następnie do jednej pary włożyła grube druciki. Wstała, żeby poszukać puszeczki z żywicą, mimowolnie spoglądając na papierek z wiadomością. Z każdą minutą pomysł olania spotkania sikiem prostym, coraz bardziej jej uwierał. Oderwała wzrok od natrętnego liściku, zawędrowała w stronę szuflady, a znalazłszy pojemnik kleju, z impetem ją zamknęła. Słoik ze śrubkami, który stał niefortunnie na brzegu szafki, zakołysał się i runął na ziemię, roztrzaskując na setki kawałków; podobnie rysowała się stan silnej woli Neity. Zaklęła pod nosem wymyślną mieszanką kercheńskiego i sulijskiego, ze zrezygnowaniem opadając na krzesło. Po raz ostatni łypnęła na atramentowe litery, zdając sobie sprawę, że przegrała nierówną walkę z cholernym papierem. Wstała, włożyła płaszcz, chwyciła karabin, po czym wyparowała z warsztatu niczym poparzona. Wiedziała, że zachowuje się jak ostatnia idiotka, ale ciekawość kompletnie wyżarła ją od środka; ani myślała stawić się na samym spotkaniu, ale małego rekonesansu nie umiała sobie podarować.
Z karabinem przewieszonym przez ramię przyciągała niechcianą uwagę, więc starała się trzymać z dala od świateł latarni, spacerując labiryntem ciemnych uliczek, które znała jak własną kieszeń. Okryta mrokiem przemykała przez kolejne zakręty, omijając ewentualnych trepów stadwachty; chociaż daleko jej było do wprawy pająka, to całkiem nieźle radziła sobie z pozostaniem niezauważoną. Dotarcie do magazynu nie stanowiło więc większego wyzwania. Problem pojawił się, gdy zaczajona pod ścianą bliźniaczego obiektu doszła do wniosku, że z odległości niewiele ustali. Obeszła więc budynek szukając jakiegoś tylnego wejścia albo uchylonego okienka, przez które niepostrzeżenie mogłaby się wśliznąć. Pech chciał, że niczego odpowiedniego nie wypatrzyła.
Powracając do punktu wyjścia, zrezygnowana stanęła przed metalowymi drzwiami. Wiatr targał jej włosy, a chłód zmuszał do podjęcia szybkiej decyzji: mogła wejść i zaspokoić ciekawość albo spierdzielić gdzie pieprz rośnie. Codziennie wojowała z własną paranoją, ale tym razem bój był wyjątkowo zacięty; batalion krwawych scenariuszy rozpoczął oblężenie, chociaż wścibstwo i szczypta głupoty dzielnie się broniły. Ostatecznie wygrała strona, po której się tego nie spodziewała.
Weszła do środka, a drzwi przywitały ją z głośnym zgrzytem, ogłaszając wszem wobec, że przybyła. Skrzywiła się, zapobiegawczo zdejmując karabin z ramienia. Prawdę mówiąc, nawet nie była zaskoczona, gdy usłyszała głos Shanka, a ten należący do Kaia utwierdził ją w przekonaniu, że wpakowała się na kolejny pogrzeb; wszyscy mieli równie wadliwe instynkty samozachowawcze, więc potencjalną pułapką waliło na kilometr. Chociaż zaproszenie pozostałych Szumowin i kilku innych delikwentów wydawało się jeszcze bardziej podejrzane, paradoksalnie obecność znajomych łajdaków dodała jej odwagi.
- Ostatnią taką kolację o mały włos nie przepłaciłam kulą w tyłku, więc podziękuję za fatygę - mruknęła, wyłaniając się zza pleców wesołej kompanii samobójców. Przeszła koło stolika omiatając go wzrokiem, a zauważywszy ślady butów na posadzce, rozejrzała się po magazynie. Dostrzegła zarys tajemniczej postaci na mostku, ale zamiast stać i czekać aż jegomość wyciągnie rewolwer albo uraczy ich jakimiś wyjaśnieniami, wolnym krokiem skierowała się w głąb pomieszczenia. Gdy jej sylwetka zatonęła w półmroku, wyjęła zza pazuchy kościane światełko i zaczęła przeszukiwać odleglejsze części magazynu w razie, gdyby ktoś jeszcze postanowił zabawić się z nimi w chowanego.
Ekwipunek: żeton z klubu wron (+5 do siły), karabin, kościane światełko, klucze do warsztatu
Rzut: 37,5 + 50 = 87,5 próg drugi
Nawet jeśli ze wszystkich miejsc na tym nieszczęsnym łez padole wybrała Ketterdam do zamieszkania, a potem czeluści Baryłki. Nawet wtedy, kiedy skakała do gardła przyjemniaczkom, którzy pozornie mogliby złożyć ją w dwóch ruchach jak origami. Zawsze kierowało nią coś innego, coś większego, jakieś resztki głosu rozsądku.
Dlatego znalazłszy na blacie baru kartkę z podejrzaną notką, która przykleiła się od spodu do jednego z kufli, nie wzięła jej na poważnie. Miała wystarczającą ilość oleju w głowie, by nie szlajać się w miejscach zapomnianych przez świętych wiedziona złudną obietnicą jeszcze złudniejszej fortuny. Nie przymierała z głodu, żołądek nie kleił się jej do kręgosłupa, toteż nie musiała gonić za złotem głupców aż na tamten świat.
Niestety w zasięgu jej wzroku był ktoś, kto przemyślenia zdawał się mieć zgoła odmienne. Ktoś, kto lubił ściągać na siebie kłopoty.
Widziała, jak zmierza do wyjścia w pojedynkę, z tym doprowadzającym ją do szału zacięciem na piegowatej gębie, które zwiastowało zazwyczaj głównie nieszczęście, a jedynie w rzadkich przypadkach niesione łutem szczęścia widmo wygranej. Wywróciła oczyma, porywając swój płaszcz z haka w ścianie, a potem westchnęła ciężko, przeskakując nad barem zręcznie, jakby robiła to nie od dziś. Miał szczęście, że za kilkanaście minut kończyła zmianę.
Zaszła mu drogę w ostatnim momencie, połykając gulę zdenerwowania niczym fachowiec w dziedzinie udawania, że wszystko to zaplanowała.
- To ty szukasz jego, Drozdov - zaoponowała, mrużąc oczy w pozornej irytacji.
Tak samo jak nie rozumiała, czemu czuła ogromną potrzebę bawienia się w anioła stróża średnio co drugi dzień, tak samo nie wiedziała, co skłaniało ludzi do pracowania w warunkach, jakie oferowało otaczające ich pole magazynów. I zanim powiecie głód, potrzeba zapewnienia dachu nad głowom swoim purchlakom - Petra wolałaby jeść szkło, gdyby miała do wyboru to lub podtruwanie się toksycznymi oparami z kanałów przeładowując towar jakiegoś bogatego ciecia, który w tym czasie wylegiwuje się w swojej rezydencji jak pączek w maśle. Dlatego na okolice magazynu Boregów patrzyła z nieukrywanym obrzydzeniem, nerwowo fukając raz po raz pod nosem, jakby cudem powstrzymywała się od ciskania kurwami na lewo i prawo.
Pozwoliła Kaiowi odwalić brudną robotę i otworzyć zardzewiałe wrota do prawdopodobnych piekieł, sama rozglądając się uważnie dookoła - aż dziw, że nie ukręciła sobie przy tym łba w stawie szyjnym. Spojrzała wokół drzwi, czy aby dotknięcie ich nie powiadomi kogoś, albo jakieś wiadro z cementem nie spadnie im na głowy. Przeżyli jednak spacer w głąb pomieszczenia, więc sedno imprezy musiało znajdować się gdzieś indziej.
Usłyszawszy komentarz Dvivediego, a potem to, jak uroczo zawtórował mu Drozdov, przyjęła z marudnym parsknięciem pod nosem, cały czas wodząc oczyma po wszelkich zakamarkach, szukając dziury w całym, pochłaniając szczegóły. Zboczenie zawodowe, ale o tym nikt nie wiedział. Petra obecnie uchodziła po prostu za nadzwyczaj ciekawskie babsko, z którym to mianem z dziką przyjemnością mogła się zgodzić. Najpierw spostrzegła obite stopy w piasku i kurzu, co z kolei skłoniło ją do uznania, że ktoś tutaj niedawno był. Istniało prawdopodobieństwo, że to któraś z osób, która przybyła tu przed nimi, ale Jansen nie przyjęła tego za prawdę objawioną i węszyła dalej.
Aż zauważyła sylwetkę pewnego jegomościa na pomoście, który ewidentnie myślał, że jest mistrzem kamuflażu oraz zasadzki. Petra nie miała do takich osobników cierpliwości.
- Cztery osoby mówisz? - zagadnęła najpierw do Kaia, nie patrząc jednak na niego. Cały czas gapiła się na pomost. - A jakby tak dodać kogoś jeszcze? Piątka lepiej brzmi, będzie raźniej - syknęła, wkładając niespokojne łapy do kieszeni spodni, odsuwając przy tym klapy rozpiętego płaszcza na boki.
- Dobra, kolego, zleziesz tu do nas i się przywitasz, czy mam tam wejść i ci pomóc, hm? - zawołała głośno, co by jej zachrypnięty, zmęczony głos dotarł do obserwatora nad nimi. - Co prawda ostatnim razem, jak się tak wspinałam, byłam dziesięć kilo lżejsza, ale dla chcącego nic trudnego, a marzy mi się ujrzeć, jak spadasz stamtąd na zbity pysk - rzuciła bezpardonowo, wyginając się tak, co by patrzeć na pomost ze swoją firmową nieprzejętą niczym miną. Prawdopodobnie właśnie dźgała kijem niedźwiedzia, ale umiała też liczyć i widziała, że razem z samymi Szumowinami mieli przewagę liczebną, a co dopiero z resztą przybyłych. Poza tym ci, którzy ją znali, wiedzieli raczej, że Petra gotowa była wymieniać się rzucanym mięsem z samym diabłem, więc chyba zaskoczenia nie było. Nie lubiła tracić czasu, ot co.
rzuty, graty i inne dramaty:
- Spoiler:
- rzut na spostrzegawczość: 52 + 96/2 = 100 (XD!)
ekwipunek: składany nóż w cholewce buta, scyzoryk, klucze do mieszkania i kilka kruge w kieszeni płaszcza, niewyparzona gęba oraz ręcznie pleciona bransoletka z koralikami dająca +5 do zręczności
Cóż więc miała zrobić innego, jak po prostu pojawić się w starym magazynie? Mimo wielu lat spędzonych w samotności, budynek wciąż zdawał się trzymać w całkiem dobrym stanie. Zapach zgnilizny mieszał się z jakąś dziwną słodyczą, jednak ceglane ściany zdawały się nad wyraz solidne. Niedługo przed wyznaczoną godziną, pojawiła się, uchylając drzwi do budynku i wślizgując do wnętrza dyskretnie. Na tyle oczywiście, na ile było to możliwe. Szybko okazało się, że nie była jedyną adresatką tajemniczego adoratora, bo wewnątrz już kręciła się nawet spora grupka ludzi. Najwyraźniej nie tylko ona wykazywała skłonności do ufania nieznajomym. Najwyraźniej ich wszystkich mama nie dała rady nauczyć podstaw życia.
Rozejrzała po zebranych, niektórych nie będąc w stanie zidentyfikować, ale też rozpoznając na przykład uzdrowicielkę, do której też zaraz skierowała kroki, a będąc niedaleko od niej, machając wesoło ręką.
- Jak dobrze - rzuciła cicho do Margaret, zatrzymując przy niej na moment - Jak ktoś znowu zasadzi mi kosę między żebra, to przynajmniej będzie miał mnie kto poskładać - uśmiechnęła się do dziewczyny ciepło, a potem machnęła ręką w kierunku stolika - Pójdę się rozejrzeć.
Przemieściła się, kierując w stronę stolika, który stał na samym środku hali. Szybkie spojrzenie pozwoliło jej zauważyć, że przy stoliku znajdowały się odciski butów. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że cała hala nie była pogrążona w ciemnościach, a więc ktoś musiał zapalić wcześniej światło. Można było wręcz odnieść wrażenie, że ich gospodarz niekoniecznie chciał się ukrywać, ale jego brak w zasięgu wzroku sugerował, że chciał ich nieco potrzymać w niepewności. Niech będzie, jej się nie śpieszyło. Miała aż za dużo czasu.
Podniosła lampę, która znajdowała się na stoliku, ruszając w głąb budynku i rozglądając się dookoła. Głos w takich miejscach z reguły niósł się bardzo dobrze, więc nie obawiała się, że ewentualnie przegapi rozpoczęcie przedstawienia. W miarę jednak jak szła dalej, świecąc sobie zakoszoną bezpardonowo lampką, wyłoniła jej się z cienia druga znajoma sylwetka. Zaklęła pod nosem, uśmiechając się do złośliwego losu.
- Jak tam w Kaelskim Księciu, interes się kręci? Pan Rollins bardzo krzyczy? - zapytała cicho, acz z właściwą dozą nieco rozbawionej uszczypliwości, przystając obok Neity.
Rzut: 50+5/2=52
EQ: dwa nabite rewolwery, posrebrzana wsuwka do włosów w kształcie orchidei +5 do siły
Kto więc i w jakim celu podrzucił jej świtek papieru? Wiadomość jasno wskazywała czas i miejsce, zupełnie jak X na mapach skarbów w opowiadaniach dla dzieci. Z jednej strony proste, a z drugiej cholernie podejrzane. Na miejscu mógł czekać skarb albo zwykła podpucha. Tylko głupi nie szukałby podstępu w tej małej karteczce.
Niemniej wiadomość intrygowała prawie tak samo jak śmierdziała. Oczywiście więc przez resztę dnia jej myśli mimowolnie powracały do schowanego zwitka papieru. Może gdyby pozbyła się go od razu po znalezieniu, potrafiłaby lepiej skupić się na pracy. Prawie założyła przez to krzywo szwy na głowie jednego pacjenta. Pomimo zdradzieckich rozważań, nadal wmawiała sobie, że gdzie nie idzie. Zawsze to robiła. Zawsze musiała przekonywać sama siebie, że do niektórych rzeczy nie powinna się wtrącać. Szczególnie tak podejrzanych.
Zapewne wierzyła w to nawet wieczorem, gdy wracała z wizyty domowej, bawiąc się pierścionkiem na palcu -tik wskazujący na zamyślenie i rozterkę w podejmowaniu decyzji, którego nigdy nie nauczyła się kontrolować. Przemierzając ulice Ketterdamu, dopiero na skraju dzielnicy magazynowej, uświadomiła sobie, że podświadomie i tak skierowała tutaj swoje kroki. Głupio byłoby się teraz cofać.
Magazyn nie wyróżniał się niczym względem innych, ale znała miasto na tyle dobrze, by nie mieć problemów z jego zlokalizowaniem. Z nabytą wprawą poruszała się bez problemu pomiędzy ulicami, skryta w cieniach. Ostatnie czego chciała to trafić na patrol stadwachty.
Zdążyła stanąć przed niezbyt zachęcającymi drzwiami, gdy ze środka rozległ się podniesiony głos. Weszła do środka przy akompaniamencie głośnego skrzypnięcia, a dokładniej najpierw wychyliła głowę, a dopiero po chwili wyłoniła się cała. - Próbujecie obudzić leżące tutaj trupy krzykami, czy może do nich dołączyć? - Rzuciła karcącym tonem w ramach powitania, ale uśmiechnęła się na widok znajomych twarzy szumowin oraz Selene. A już się martwiła, gdzie się podziało całe szemrane towarzystwo. Zamknęła za sobą drzwi i ruszyła nieco głębiej w cień. Oparła dłonie na biodrach i rozejrzała się po magazynie. Jej uwagę przykuły ślady butów wokół stolika, ale nie widziała nigdzie możliwego ich właściciela.
Rzut: 50 + 12/2= 56
Ekwipunek: pierścionek z cyrkonią + 5 do siły, rewolwer z nabojami, mała torba (nić, igła i piersiówka z alkoholem)
Znajdując więc tajemniczą karteczkę, uznał, że to znak od samych świętych. Ma szansę na odkupienie swoich win. Tamtej nocy spakował do swojego plecaka wszystko, co wydało mu się potrzebne podczas nieznanej misji, a potem ruszył w miasto pod osłoną nocy.
Na miejsce dotarł chyba ostatni. Po drodze zgubił się co najmniej kilka razy. Magazyny nie były jego ulubioną częścią miasta. Już za dnia miał problemy w poruszaniu się między takimi samymi budynkami, a co dopiero nocą, gdy wszystko było skąpane w mroku? Po wejściu do środka odetchnął z lekką ulgą. Tutaj nie pachniało aż tak źle jak na zewnątrz i zebrała się całkiem ciekawa grupka indywiduów. Omiótł ich wzrokiem, szukając jakby jakiejś ciekawej twarzy, a może nawet znajomej, ale jego wzrok przykuło zdecydowanie coś. Jego wzrok prześledził ślady zostawione na podłodze, potem powędrował do góry i spotkał się z czyjąś sylwetką skąpaną w mroku.
Gdy patrzysz w otchłań, otchłań patrzy w ciebie.
Z pojedynku spojrzeń wywabił go znajomy głos.
— O Kai. Tak myślałem, że coś tu słodko pachnie — bo Boreg w końcu król cukru, nie? — ale to ty!
Podszedł do niego niczym introwertyk na imprezie. Wydawało się, że wszyscy się tutaj znają, ale Kenny nie znał nikogo poza Kaiem, więc stwierdził, że bezpiecznie będzie się do niego przyczepić.
— Nasz gość zamierza zejść na dół czy czekamy? — zapytał, jakby wszyscy wiedzieli postać na mostku.
Ręce włożył do kieszeni, gdzie trzymał swoją szczęśliwą śrubkę. Zacisnął na niej dłoń, modląc się do swoich świętych.
Ekwipunek: szczęśliwa śrubka +5 do siły, plecak (lina, latarnia, świeczka, zapałki, młotek, kanapka), mały nożyk
Rzut: 40 + 49/2 = 64,5 = 65
- Mistrz Gry• konto specjalne •
- Stanowisko : Mistrz Gry
- Spokojnie. Nie chcę nikogo sprawiać kłopotu i zmuszać do wchodzenia na górę – odezwała się opanowanym męskim głosem – A zwłaszcza tej jakże uprzejmej damy, która twierdzi, że stała się cięższa o dziesięć kilo – wskazał ręką na Petrę.
Ten nagły gest mógł wywołać lekki skok adrenaliny u Mauritsa i Selene , którzy ustawili się bliżej drzwi. Z racji dzielącej ich od pomostu odległości i panującego dookoła półmroku, nie mieli pewności czy nieznajomy nie trzyma w dłoni jakieś broni z której celuje w Petrę. Tymczasem Petra poczuła, że jej ciało rzeczywiście robi się jakby nieco cięższe. Czyżby te dodatkowe kilogramy nagle postanowiły o sobie przypomnieć? Ogarniająca ją senność sprawiła, że pomysł ucięcia sobie gdzieś krótkiej drzemki wydawał się dla znużonego umysłu całkiem sensowny. Towarzyszący jej w drodze na spotkanie Kai oraz stojący obok Cináed mieli szansę dostrzec, że dzieje się z nią coś dziwnego.
Skrzypiące schody powiedziały obecnym w magazynie, że nieznajomy wreszcie zdecydował się zejść do nich na dół, chociaż robił to bez zbytniego pośpiechu. Konstrukcja była stara, metalowe części pomostu miejscami chwiejne i mocno przerdzewiałe. Wchodzenie na górę w kilka osób było dość ryzykowne. Kiedy tajemniczy organizator spotkania stanął na stabilniejszym podłożu można było się mu lepiej przyjrzeć. Na tyle dokładnie na ile pozwalało na to nikłe oświetlenie. Mężczyzna wyglądał młodo. Nie wydawał się starszy od obecnych tu osób. Określenie do kogo z nich miał najbliżej wiekiem stanowiło dość trudne zadanie. Strój nieznajomego na który składał się owinięty wokół szyi fular, elegancki ciemny surdut, długie spodnie i solidne skórzane buty świadczyły o tym, że powodziło się mu w życiu. Ktoś tak ubrany mógł wywodzić się z wyżyn społecznych lub zamożnej klasy średniej. Mężczyzna obrzucił zgromadzonym przed nim ludzi przenikliwym spojrzeniem. Przyglądał się im z namysłem, kalkulująco jakby w myślach dokonywał oceny każdego z nich. Ciężar jego spojrzenia poczuł na sobie także Maurits, jeśli nadal zamierzał trzymać w cieniu. Nieznajomy może nie widział go dokładnie, ale egzekutor Szumowin nie mógł oprzeć się wrażeniu, że mężczyzna zdawał sobie sprawę z jego obecności.
Wyraz twarzy nadawcy enigmatycznej wiadomości zmienił się, gdy jego wzrok zatrzymał się na Shankaracharyi. Przez chwilę wyglądał na zdziwionego widokiem Sulijczyka. Kąciki ust drgnęły mu jakby chciał się uśmiechnąć albo coś powiedzieć, ale w porę się powstrzymał. Odwrócił się podszedł do stolika.
Wyprawa w dalsze zakątki magazynu nie okazała się zbyt owocna dla Neity i Eyrie. Podczas obchodu nie spotkały żywej duszy ani rzekomo poukrywanych po kątach trupów. Wszędzie walały się skrzynie, stare szmaty, butelki i inne podrzucone tutaj śmieci. Wiele wskazywało na to, że w magazynie przebywają jedynie ci, którzy niedawno przeszli przez drzwi oraz gospodarz całego spotkania. Jednak kiedy Eyrie zatrzymała się, żeby porozmawiać z Neity do uszu obu kobiet dobiegł jakiś szelest. Nagle z przewróconej skrzyni za ich plecami skrzyni wyskoczył przestraszony ludzkimi głosami i światłem szczur. Tuż za nim wybiegły jeszcze dwa gryzonie. Zwierzęta przemknęły między nogami i zniknęły w ciemnościach.
- Ach tak – dobiegł ich od strony stolika beznamiętny głos nieznajomego – Ta lampa jednak będzie tu potrzebna. Byłbym wdzięczny za przyniesienie jej z powrotem.
Mężczyzna zdecydował się nie czekać aż Eyrie przyniesie mu lampę. Ustawił się za stołem i bez dalszej zwłoki zwrócił się do przybyłych.
- Nazywam się Klaus Vinke. Jak się zapewne domyślacie wiadomość, którą znaleźliście w Baryłce należy do mnie. Niezmiernie cieszy mnie tak liczny odzew z waszej strony. Spodziewałem się, że będę musiał szukać jeszcze kilku dodatkowych rąk do pracy, ale widzę, że na razie wystarczy tyle rąk ile jest. Nie ukrywam, że praca o której napomknąłem w wiadomości jest dość ryzykowna. Jednak sądzę, że ludzie, którzy przychodzą nocą do pustego magazynu na spotkanie z obcym nie boją się nadmiaru ryzyka. A może się? – rozejrzał się, jakby spodziewał się, że ktoś zaraz powie, że tak, myli się co jego osoby – Oczywiście jestem świadomy, że nikt z was nie będzie nastawiał karku za parę nędznych kruge. Dlatego jestem gotów sporo zapłacić. Zanim porozmawiamy o zapłacie i samej robocie, chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o ludziach, którym powierzę to zadanie. Nie obchodzą mnie jakoś szczególnie imiona i pochodzenie. Chcę wiedzieć co potraficie i jak przydatne mogą okazać się dla mnie wasze umiejętności - zamilkł, jakby chciał dać swoim rozmówcom trochę czasu na przyswojenie informacji i namysł.
– Moja droga frau. Po swoje prawej zobaczysz skórzaną sakwę. Będę szczęśliwy, jeśli zechcesz mi ją podać – nieoczekiwanie zwrócił się do stojącej z boku Margaret. Gdy kwiaciarka i uzdrowicielka spojrzała w prawo, faktycznie dostrzegła wspomnianą przez Vinke’a niedużą skórzaną sakwę leżącą na skrzyni opodal wejścia na schody. Gdy podeszła do skrzyni zauważyła, że sakiewka była zamknięta na prosty zatrzask. Bez problemu dałoby się ją otworzyć zerknąć wnętrza.
Nettie przysłuchiwała się mężczyźnie, który przedstawił się im jako Klaus Vinkle. Doskonale mówił po kercheńsku, ale gdyby tak Nettie lepiej wsłuchała się w jego głos wyczułaby, że poniektóre słowa są wypowiadane przez niego z obcym akcentem.
Maurits, Selene, spostrzegacie, że stojący na pomoście nieznajomy wskazuje ręką na Petrę. Nie wiecie kim jest ani jakie ma wobec was wszystkich zamiary. Może trzyma broń i właśnie bierze swoją pierwszą ofiarę na cel? Przysługuje wam prawo do rzutu na zrównoważenie. Próg powodzenia wynosi 50 i składa się na niego wartość statystyki zrównoważenie oraz 1/2 rzutu k100. Jeśli uda się wam osiągnąć próg powodzenia, zachowacie wystarczająco zimnej krwi, żeby przyjrzeć się sytuacji dokładniej i zauważyć, że mężczyzna nie trzyma w dłoni rewolweru.
Petra, nieoczekiwanie dla samej siebie zaczynasz odczuwać zmęczenie i senność. Czyżbyś ostatnio nie wysypiała się i twój organizm zaczął domagać się należnego mu odpoczynku? Masz ochotę przymknąć na parę chwil oczu, ale nadal walczysz z ogarniającym cię snem. Przysługuje ci prawo do rzutu na żywotność. Próg powodzenia wynosi 55 i składa się na niego wartość statystyki żywotność oraz 1/2 rzutu k100. Jeśli uda się ci osiągnąć próg powodzenia, nie zaśniesz na stojąco.
Kai, Cináed, nie macie za wiele czasu na pogawędkę. Pojawienie się organizatora spotkania zmusza was do poświęcenia mu swojej uwagi. Nie poświęcacie mu jednak aż tyle uwagi, by nie móc zauważyć, że z Petrą, która przed chwilą pokazała swój tupet dzieje się coś niedobrego. Przysługuje wam prawo do rzutu na spostrzegawczość. Próg powodzenia wynosi 65 i składa się na niego wartość statystyki spostrzegawczość oraz 1/2 rzutu k100. Jeśli uda się wam osiągnąć próg powodzenia, zobaczycie, że Petra ma kłopoty.
Shankaracharya, mężczyzna, który schodzi do was z pomostu wydaje się pewnym siebie i opanowanym człowiekiem. Ze spokojem przygląda się po kolei zebranym w magazynie osobom. Gdy spogląda na ciebie przez jego twarz przemyka zaskoczenie. Czy chce coś ci powiedzieć? Uśmiechnąć się? Przysługuje wam prawo do rzutu na spostrzegawczość.Próg powodzenia wynosi 60 i składa się na niego wartość statystyki spostrzegawczość oraz 1/2 rzutu k100. Jeśli uda się ci osiągnąć próg powodzenia, zauważysz zmianę wyrazu twarzy nieznajomego.
Neity, Eyrie, nie znajdujecie nic ciekawego w magazynie. Podczas rozmowy słyszycie szelest. Z przewróconej skrzyni wybiega kilka małych kształtów. Wasza wycieczka po magazynie przepłoszyła kilka szczurów, które zapuściły się w te okolice w poszukiwaniu pożywienia. Uciekające w popłochu gryzonie przebiegają wam między nogami. Któryś nawet przebiega po waszych stopach. Może nie jesteście strachliwe, ale czy w takiej sytuacji zdołacie utrzymać nerwy na wodzy? Przysługuje wam prawo do rzutu na zrównoważenie. Próg powodzenia wynosi 50 i składa się na niego wartość statystyki zrównoważenie oraz 1/2 rzutu k100. Jeśli uda się wam osiągnąć próg powodzenia, obecność szczurów nie zrobi na was większego wrażenia.
Margaret, prośba Vinke’a cię zaskakuje, ale czemu nie miałabyś jej spełnić? Podchodzisz do skrzyni na której leży sakwa i widzisz, że jest zamknięta na zatrzask. Nieznajomy wydaje się zajęty rozmową z pozostałymi. Zaryzykujesz i otworzysz ją, by rzucić okiem do środka? Przysługuje ci prawo do rzutu na zręczność. Próg powodzenia wynosi 50 i składa się na niego wartość statystyki zręczność oraz 1/2 rzutu k100. Jeśli uda się ci osiągnąć próg powodzenia, bez trudu otworzysz zatrzask i zajrzysz do sakwy.
Nettie, słuchasz wypowiedzi Vinke’a. Mężczyzna mówi do was po kercheńsku, poprawnie wymawia i akcentuje słowa. No, prawie. W niektórych słowach daje się słyszeć nieco obcego akcentu. To trudny do uchwycenia szczegół, ale tobie może się uda. Przysługuje ci prawo do rzutu na spostrzegawczość. Próg powodzenia wynosi 65 i składa się na niego wartość statystyki spostrzegawczość oraz 1/2 rzutu k100. Jeśli uda się ci osiągnąć próg powodzenia, wychwycisz ten obco brzmiący akcent.
Termin na opublikowanie posta w tej turze mija 7 lipca o godzinie 23.00.
Niepokój, zamiast wraz z każdą kolejną osobą pojawiającą się w magazynie maleć, jedynie wzrastał. Gdy skrzypienie drzwi stanowiło zwiastun przybycia wpierw Shanka, a później Kaia w towarzystwie Petry, miał chęć parsknąć. Co prawda w półmroku łatwo było o pomyłkę, ale wraz ze słowami, które popłynęły ze strony każdego z nich, nie pozostawili wiele miejsca na domysły. Pewnie zdzieliłby ich po głowach za nieodpowiedzialne skorzystanie z tej idiotycznej oferty gdyby nie to, że sam tutaj był.
Gang kretynów bez instynktu samozachowawczego.
Ostatecznie Lwów za dychę ani Czarnych Palców tutaj nie widział; właściwie było to nawet zastanawiające. Tak podejrzane, jak obiecujące; cokolwiek miało ich czekać, jeśli podejmą ryzyko mogą na tym albo zyskać, albo wszystko stracić. A że do stracenia nie mieli zbyt wiele, rozwiązanie tej zagwozdki objawiało się samo.
Błękit wzroku śledził kobietę, którą kojarzył ze sklepu z lalkami w jednej z lepszych dzielnic; później pojawiła się kwiaciarka z Pokrywki, co skitował krótkim uniesieniem brwi. Zdziwiłby się widząc Neity, gdyby nie obecność Dvivediego i Kaia; Sahne o mały włos nie dostrzegła go w półmroku latarni, gdy rozglądała się po magazynie. Dopiero kiedy we wnętrzu pojawiła się Kortier, przez myśl mu przeszło, że gdyby cokolwiek się tutaj dzisiaj wydarzyło i ktokolwiek ich tutaj ściągnął, miał właśnie lwią część Szumowin jak na tacy.
Odbił się od ściany o którą się opierał, chcąc spojrzeć w miejsce, w które zdawali się wpatrywać wszyscy zebrani, jakby ktoś miał się tam znajdować. Prawie zaklął odkrywszy, że ktoś istotnie tam był, a on całkowicie to przegapił wchodząc do środka. Zyskał jednak na wrażeniu, że w takim razie tajemniczy organizator raczej nie zamierza powystrzeliwać ich jak kaczki - w przeciwnym wypadku Kolstee już by nie żył.
Nie dołączył do sypanych jak z rękawa, zgryźliwych uwag; zamiast tego wzrok zablokował na postaci w cieniu. Krew przyspieszyła bieg w żyłach, gdy nieznajomy podniósł dłoń. Odruch nakazywał natychmiastowo sięgnąć po broń, ale kilka nieznośnie długich sekund później, gdy spojrzenie przywykło do słabego oświetlenia Maurits uznał, że to raczej wątpliwe by ktokolwiek tam był, sięgał po swoją. Powściągnął wszelką gwałtowność reakcji i wyszedł w końcu z cienia, zjawiając się nieoczekiwanie obok Neity i nieznanej mu jeszcze Eyrie.
— Pieczonego kasztana? — Zapytał nonszalancko, podsuwając papierową torebkę co najmniej tak, jakby zamierzał tu sobie urządzić piknik.
Co było zupełnie łatwe do przewidzenia, nie znał żadnego Klausa Vinke i widział go na oczy pierwszy raz w życiu. To nie wzbudzało zaufania, o ile o jakimkolwiek mogła być tutaj mowa. Człowiek znikąd, w nieprzypadkowym miejscu, oferujący zlecenie, za które jest gotów sporo zapłacić. Maurits w to nie wątpił; wystarczyło jedno spojrzenie na odzienie nieznajomego by uznać, że tak może istotnie być.
Z drugiej strony wytrzaśnięcie takiego stroju specjalnie na tę okazję nie było niczym nieprawdopodobnym.
— Myślę, że większość z zebranych potrafi dokładnie to, co może okazać się przydatne, o ile nam w końcu zdradzisz o co chodzi, panie Vinke — zauważył, rozważając przez chwilę słownictwo, którego użył mężczyzna. Nie brzmiał na kogoś wyjętego z odmętów Baryłki; uprzejmy ton, tytulatura, starannie wymawiane słowa... Tylko czy to były pozory?
Co jeśli właśnie podkładają się w najlepsze jakiemuś zakamuflowanemu oficerowi stadwachty i oto wręczą mu jak prezent przewiązany wstążką zarzuty na samych siebie?
Nie spieszyło mu się do Wrót Piekieł.
Czyżby Klaus Vinke nie pochodził stąd i nie wiedział, jak się załatwia takie sprawy w Ketterdamie?
— Jestem tylko szeregowym mieszkańcem tego miasta. Pożyczam kruge na odpowiedni procent, sprzątam szkodniki, które lęgną się w kątach Baryłki. A jednak mnie i nie tylko mnie pan odnalazł i zostawił mi wiadomość. Dlaczego? — Zdawał sobie sprawę, że Klaus nie musi mu wcale odpowiadać na żadne pytanie. A jednak kumulacja niewiadomych nie pozwalała na wyciągnięcie żadnych wniosków, podsycając kurz niepewności. Coś w związku z tym, że był tu rzekomo sam przeciw nim wszystkim podpowiadało, że kryje się za nim coś jeszcze. Nie ważne, czy była to Mała Nauka czy rząd snajperów ukrytych gdzieś w cieniu: nic tu nie wydawało się tym, czym było na pierwszy rzut oka.
Nie podobało mu się to.
I istotnie trudno byłoby nie zwrócić uwagi na to, że zdecydowaną większość zgromadzonych w magazynie osób stanowili członkowie Szumowin. Myśl równie niepokojąca, co ta poprzednia. Zwłaszcza, że nie sposób byłoby nie zauważyć również, że najwyraźniej byli jedynym gangiem, do którego tajemnicze liściki dotarły. Albo jedynym tak głupim, żeby nie zignorować ich i żeby leźć w nocy do tego nieszczęsnego magazynu. Pierwsza opcja mogłaby zakładać, że - wedle tej mniej optymistycznej wersji - ktoś uznał za stosowne wymierzyć jakąś zasadzkę właśnie w nich albo - jeśli przyjąć wariant bardziej optymistyczny - wspomniana w liściku robota nie była na tyle istotna, by można było fatygować nią któryś z prawdziwych ketterdamskich gangów.
- Doceniam jak jasna cholera. Tylko po co spraszałeś przy okazji połowę miasta? Zeżrą wszystko i tyle z kolacji - nie zaprzątając sobie zbytnio głowy tym, dlaczego właśnie Szumowiny stanowiły znaczącą większość wśród zebranego towarzystwa, parsknął krótkim śmiechem w odpowiedzi na słowa Kaia. Może i okoliczności były tak trochę średnio sprzyjające, ale wciąż przecież Dvivedi nie byłby sobą, gdyby tak po prostu zachował ewentualną odpowiedź dla siebie.
Trzymanie języka za zębami zwykle nie wychodziło mu zbyt dobrze.
Z trudem powstrzymał się zresztą od tego, by już na samym wstępie nie wtrącić się w wypowiedź ich tajemniczego gospodarza, gdy ten zechciał się wreszcie odezwać. I chociaż daleki był od tego, żeby tak po prostu na słowo uwierzyć, że mężczyzna nie chce sprawiać nikomu kłopotu, po krótkiej chwili można było chyba przyjąć, że rzeczywiście nie powinni spodziewać się z jego strony ataku tak na samym wstępie. Tyle zaś wystarczyło, by z pewnym zainteresowaniem powieść spojrzeniem po tych kilku twarzach, które pojawiły się wśród nich, a których nie dałoby się wliczyć w szacowne grono Szumowin. Możliwe, że wybrał na to dość kiepski moment, bo przez to nie miał szans dojrzeć dającej do myślenia reakcji nieznajomego na jego widok. Podobno jednak trudno było żałować czegoś, z czego nie zdawało się sobie sprawy, zaś Shankaracharya mógł być na to świetnym przykładem. Po kolejnych słowach ich gospodarza nie przewrócił wymownie oczami tylko dlatego, że dokładnie w tej samej chwili musiał lekko wzdrygnąć się na głos Mauritsa, z którego obecności do tej pory nawet nie zdawał sobie sprawy.
- Kao bubašvaba - mruknął, uznawszy, że będzie to najlepszy sposób, by skwitować tak niespodziewane pojawienie się. Może zresztą dorzuciłby w tej kwestii cokolwiek jeszcze, gdyby nie fakt, że po słowach wypowiedzianych przez Mauritsa, przypomniało mu się, że mniej więcej podobna myśl kołatała mu się w głowie.
Oraz jeszcze jedna, nie mniej istotna.
- To musiałaby być naprawdę spora suma, skoro chętnych do dzielenia się nią też wyraźnie nie brakuje - zauważył w pierwszej kolejności, zatrzymując spojrzenie na tym, który przedstawił im się jako Klaus Vinke. Nazwisko niemówiące absolutnie nic i w zasadzie równie dobrze mogące być zmyślone na potrzeby całego tego spotkania. - No i trochę trudno przechwalać się jakimiś szczególnymi umiejętnościami... jak na jakimś targu, tak swoją drogą... kiedy nawet nie wiemy, do czego miałyby się one przydać.
Zdecydowanie Kolstee nie był jedynym, któremu nie spieszyło się do wymieniania tych wszystkich swoich zalet, które niechybnie mogłyby przyczynić się do wysłania większości z nich - jeśli nie wszystkich - na uroczą wycieczkę wprost w ramiona stadwachty. Jasne, może i Dvivediemu brakowało rozsądku, może i bywał skrajnie lekkomyślny, jednak lubił o sobie sądzić, że nie zaliczał się do grona tych zwyczajnie głupich.
Lubił też sądzić, że nie mylił się pod tym względem.
- Na pewno trzeba było trochę zachodu przy tej całej otoczce tajemnicy, ale jakoś tak trudno mi wyobrazić sobie tłum chętnych zgłaszających się do jakiejś roboty kompletnie w ciemno - a jednak tu byli, choć ten drobny fakt Shankaracharya postanowił stosownie przemilczeć. - To chyba dobry moment, żeby jakąś częścią tej wielkiej tajemnicy się z nami podzielić.
Nie rozglądał się dookoła, nie zamierzał szukać wśród innych potwierdzenia swoich słów. Zamiast tego, przechyliwszy głowę w wyrazie umiarkowanego zainteresowania, spojrzenie skupił na ich tajemniczym gospodarzu, oczekując na jakąkolwiek odpowiedź z jego strony.
rzut na spostrzegawczość: 45 + 14/2 = 52 (nieudany)
Propozycję? Nie.
To był rozkaz.
Do Kaia ten fakt doszedł teraz i skrzywił się krótko na myśl o własnej głupocie. Łatwo wpadł w tak oczywistą pułapkę i to dlatego, że wypełnił polecenie kogoś, kto nie zechciał nawet pokazać twarzy! Najpierw, gdy usłyszał głos Neity, przeszło mu przez myśl, że to może Maurits albo sam Per Haskell postanowili zrobić Szumowinom jakieś nocne podchody, ale nadzieje te zniweczyły pozostałe osoby. Shank, Neity, Nettie i Petra stanowili być może dziką część Szumowin i Listewki, ale poza nimi kręcił się tu ktoś jeszcze. Ciemnowłosa, cicha dziewczyna o zbyt niewinnej twarzy i ładna kobieta z Nowoziemia - chyba już je widział i choć nie mógł znać ich imion, sam fakt tego, że je kojarzył nie mógł oznaczać niczego dobrego. Podobnie było z dziewczyną, z którą kilka razy zderzył się spojrzeniem przy postojach gondoli. Miała determinację na twarzy i na kilometr pachniała Baryłką. A więc nie chodziło o głupie spotkanie, nie brał też raczej pod uwagę zasadzki któregoś z konkurencyjnych gangów - konkurencyjny było przecież wielkim słowem biorąc pod uwagę, iż Lwy i Palce traktowały Szumowiny jak gromadę małych, szczekających kundli, które nie potrafią gryźć.
Milczał, co było chyba dosyć zaskakujące w jego przypadku. Otaczały go kąśliwe uwagi, a on uśmiechał się jedynie kpiaco, nadal wpatrując się w ciemną postać nad nimi. Odwrócił się dopiero wtedy, gdy za plecami usłyszal głos swojego przybranego, kaelskiego brata i zdołał wysłać mu krótki uśmiech i mrugnąć do niego porozumiewawczo. Wszystko działo się zaskakująco szybko, Petra zaczęła grozić cieniowi w oddali, ktoś oświetlał pustkę latarnią, aż w końcu zjawa zdecydowała się przemówić.
Kai musiał unieść brwi w zdziwieniu. Miał gładki głos i kercheński akcent i nawet z tej odległości Drozdov słyszał, że nie jest jednym z nich.
Mówił jak ktoś z wyższych sfer.
Przeniósł spojrzenie na Petrę, chcąc w milczeniu wymienić z nią spostrzerzenia samym wyrazem twarzy, ale prędko dostrzegł, że coś jest nie tak. Cała agresja i pewność ulotniła się z niej i oto jego przyjaciółka stała przy nim pusta i blada z półprzymkniętymi powiekami. Mdlala? Jakim cudem? Petra nie mdlała! Lała się po mordach z najbardziej obrzydliwymi dziadami Listewki i ścierała mieszanki krwi i wymiocin z podłogi za marne pieniądze! Serce zabiło trochę szybciej.
- Petra! - krzyknął krótko, rzucając się szybko w jej stronę, by przytrzymać opadające bezwładnie ciało. Nie bez powodu krzyczał zresztą. Chciał dać derszcie znać, że coś jest nie jest tak, jak być powinno. Obejmując dziewczynę ramieniem, potrząsnął ją mocno, jakby próbował wybudzić ją ze snu. Oddychała. - Jest nieprzytomna - dodał jeszcze. Niepokój ścisnął żołądek, ale organizm zdławił lęk, zastępując go znaną mu już arogancją.
Ich gospodarz nie budził w nim krzty sympatii i kiedy wzrok przesunął się po schodzącej do nich sylwetce, Kai nie powstrzymał złośliwego uśmiechu. Mężczyzna był młody i wyglądał jak ktoś, kto w podobnych miejscach po prostu nie bywa. Jego twarz, postawa i ubrania wskazywały na to, że należy do tych osób, na których oskubanie namówiłby Shanka, gdyby tylko jegomość zjawił się w przystani. Nieszczególnie podobało mu się też to, w jaki sposób stawiał sprawy i jak ich traktował - jak przydatne zdolności.
Kai z chęcią wpakowałby mu jedną z nich w czoło.
Nie był jednak głupi, wiedział iż w Ketterdamie każdy ma swoją cenę i często jest to cena zaniżona. Jesteś warty tyle, ile twoje palce, głowa i mięśnie i przestajesz znaczyć cokolwiek, kiedy nie jesteś juz przydatny. Puste naczynia posyłane na Wyspę Kostuchy.
Ale przecież dawno nauczył się, że są rzeczy ważniejsze od dumy. Pieniądze na przykład. Tyle że - podobnie jak Shank i Maurits - Kai nie miał w planach ani chwalić się zaletami, ani odkrywać w pelni swojej tożsamości. Przynajmniej nie przed podaniem ceny.
- Wydaję mi się, że tylko głupiec zdradziłby prawdziwa wartość swojego towaru przed uslyszeniem proponowanej ceny, prawda? Nie tak prowadzi się biznesy w Baryłce, tak się kradnie. I uwierz mi, każdy kto nie stosuje się do tej zasady nie jest warty roboty nawet za dziesięć brudnych Kruge - odezwał się w końcu do mężczyzny. - Cóż, nikt tu nie będzie śpiewał i malował, ja nie jestem nikim więcej niż zwykłym chłopakiem z okolicy - Jego spojrzenie odnalazło twarz Klausa. - A Pan, herr Vinke, zdaje się do takich nie należy...Chyba, że wszyscy zwykli ludzie rozrzucają wiadomości po barach, okupują opuszczone magazyny i pozbawiają przytomności pyskate dziewczyny? - mówiąc to, wskazał głową na obejmowaną przez niego Petrę. Mógł się mylić, ale nie widział innego wytłumaczenia dla tej sytuacji. Czyżby ich gospodarz posługiwał się bronią, której Kai nie rozumiał?
Rzut: 52+70/2 = 87
Wyglądało na to, że jegomość sam się pojawił, Margaret go wcześniej nie widziała, a więc musiała się przyzwyczaić do jego widoku. Minęła jakaś chwila, zanim jej wzrok się przyzwyczaił, a gdy go już widziała dostrzegła, że jego ubranie jest całkiem drogie, a na tyle co by opłacić ich wszystkich tutaj obecnych. Musiał też być świadom tego, że na jego zlecenie przyjdzie wiele osób, które sam wybrał, prawdopodobnie. Jak było, tego nie wiedziała, ale skoro już miała ten list to zamierzała tutaj przyjść.
Rozglądała się, jednak nie znała tutaj nikogo, więc swój wzrok i myśli skupiała na jednej osobie, a mianowicie gospodarzu, który do nich zawitał. Klaus Vinke, nic jej to nie mówiło, a więc miała podejrzenia, że nie warto mu jest ufać. Co nie zmienia faktu, że chciał zapłacić za robotę, która jest do wykonania
- Jestem prostą kwiaciarką więc możesz dostać kwiatka między oczy - odezwała się dość ironicznie uśmiechając się pod nosem. Po chwili gdy wspomniał o tym by wymówili swoje umiejętności przewróciła w glewie oczami, nie musiała wiele potrafić, jeżeli miała spryt i kreatywność to żadna robota nie jest trudna, chyba, że jest poza jej zasięgiem. Wtedy zaczynają się schody.
Gdy przemówił do niej na temat jakiejś sakwy rozejrzała się za nią zerkając w swoją prawą stronę. Faktycznie leżała tam nieduża sakwa na jakiejś skrzynce. Podeszła do niej i ujęła w dwie ręce, a następnie chciała ją otworzyć jednak chyba nie miała odpowiednich umiejętności do tego. W momencie gdy chłopak krzyknął, dopiero teraz dostrzegła, że przez chwile ciało dziewczyny dziwnie się chwieje. Upadła? Zmarszczyła brwi. Jest nieprzytomna usłyszała słowa Kaia i wzięła głębszy oddech. Nie mdleje się od niczego, chyba, że długo ktoś nie jadł, a mimo to wyglądało na podejrzaną sytuację. Oddała sawkę do rąk gospodarza a sama skierowała swoje nogi w stronę Kaia, gdy była blisko niego kucnęła naprzeciw niego. - Taka pozycja nie jest dla niej bezpieczna - odezwała się łagodnym tonem z lekkim uśmiechem na ustach. Następnie uniosła prawą dłoń i przyłożyła palec wskazujący i środkowy przy miejscu tętnic na jej szyi. Sprawdzała jak bardzo tętno jej się obniżyło, a to, że oddychała nie zawsze oznaczało jeszcze coś pozytywnego.
- Myślę, że nic jej nie będzie, może ułożysz ją na ziemi? Mogę Ci pokazać jak - zaproponowała na sam koniec i w sumie tylko od samego zainteresowanego zależało czy ją posłucha, czy wręcz przeciwnie. Bo jeżeli chłopak odmówi to po prostu wstanie i odsunie się na bok nie chcąc się wtrącać w nie swoje sprawy. Aczkolwiek jeżeli chłopak zdecyduje się współpracować z nią to z jego pomocą ułożą ją na ziemi w bezpiecznej pozycji by mogła swobodnie oddychać. Jest to praktycznie podstawowa wiedza medyczna jaką poznała, ale wiedziała, że nie każdy ją zna, a tym bardziej używa w praktyce.
Może przemawiały przez nią urojenia, może faktycznie miała słuszność w swoich obawach, w każdym razie całe spotkanie wydawało się grubymi nićmi szyte. Gdyby wiedziała, że wszyscy dostali karteczki z zaproszeniem, zostałaby na zwiadach. Pogoda malowała się co prawda parszywie, lecz jakoś wytrzymałaby siedzenie poza budynkiem; niewyparzonych języków i tak mieli tu pod dostatkiem.
Z chwilowego zamyślenia wyrwał ją kolejny głos. Odwróciła się gwałtownie, niemal pewna, że sięgnęła obłędu. To było prawdopodobnie ostatnie miejsce, w którym spodziewała się zobaczyć Eyrie. Cóż, ostatnimi czasy los lubił grać Sahne na nosie.
Już miała się odgryźć, nieudolnie próbując stłumić uśmiech, ale coś ją zatrzymało. Zmarszczyła brwi, jakby Kir-Yene podała jej na tacy dość istotny element układanki. Rollins. Zerknęła na resztę towarzystwa; ani śladu po Lwach albo ludziach Vonkerta. Nie wierzyła w zbiegi okoliczności, coś musiało być na rzeczy, skoro nie pofatygowali tutaj swoich tyłków.
Litanię potencjalnych powodów potrafiłaby ciągnąć w nieskończoność, jednakże szmer wydobywający się z jednej ze skrzyń przykuł jej uwagę. Po chwili wybiegło z niej kilka szczurów, uciekając w popłochu; powędrowała za nimi wzrokiem, jedynie lekko się wzdrygając. Nawet gryzonie miały więcej rozumu niż oni.
- Tak bardzo tęskniłaś, że wypełzłaś z kanałów? Wzruszające - szepnęła do Eyrie chowając kościane światełko. Najwidoczniej Shu również miała słabość do pakowania się w idiotyczne sytuacje.
Natomiast po Kolstee oczekiwała większej roztropności, którą najpewniej zgubił gdzieś pomiędzy kasztanami. Gdy przystanął obok, spojrzała na niego z politowaniem, ograniczając wszelkie komentarze do cichego westchnięcia.
- Śmiało, on tylko czasami gryzie - zwróciła się za to do Eyrie, skinieniem wskazując na papierową torbę w ręku Mauritsa.
Wiedziona krzykiem Kaia zerknęła w ich stronę, nie do końca rozumiejąc, co Petra robi w jego ramionach. Przelotnego romansu z podłogą spodziewała się co najwyżej po Shanku. Jednak Vinke zdawał się zupełnie zignorować mdlejącą Jansen, kontynuując swój przezabawny monolog. Traktował ich jak idiotów, lecz zważywszy na to, z jaką łatwością tu przybyli, jakoś specjalnie nie była tym faktem zdziwiona. Kusił wysoką zapłatą, za wszelką cenę unikał opisu roboty, a na koniec kazał licytować się na umiejętności; brzmiało jakby zaraz miał zacząć wystawiać przed nimi Dziką Komedyję. Na całe szczęście zarówno Maurits, Kai, Shank, jak i nieznajoma kwiaciarka nie wydawali się skorzy do współpracy, a każdy kolejny komentarz z ich strony malował na twarzy Sulijki jeszcze bardziej krzywy uśmiech.
- Znalazł Pan czas na pisanie liścików, ale zorientowanie się, czy i jak możemy się przydać to już zbyt wiele? Z całym szacunkiem, słabo to świadczy o potencjalnym pracodawcy - wyrzuciła z siebie, dołączając do przedstawienia. Skoro Klaus potrzebował ludzi do roboty, to w jego interesie leżało przekonanie ich do oferty. Jeśli natomiast nie rozumiał jak w Ketterdamie zawiązywało się podobnego rodzaju umowy, powinien poszukać szczęścia gdzie indziej.
- To w żadnym razie nie jest groźba, ale grzecznie doradzałabym przejście do konkretów. W innym wypadku ktoś może zechcieć zaprezentować te swoje przydatne umiejętności, a tego chyba byśmy nie chcieli. - Skrzyżowała ręce na piersi. Jeśli Drozdov miał racje i Vinke stał za tajemniczym omdleniem Petry, to chyba znaleźli właśnie haczyk, którego tak usilnie szukali.
Rzut: 30 + 42,5 = 72,5 próg osiągnięty
Słysząc to, nastroszyła metaforyczne pióra jeszcze bardziej i już prawie że zakasała rękawy, żeby zacząć włazić na górę i spotkać jegomościa wpół drogi. To słowo działało na Petrę jak płachta na byka, przynosiło zupełnie odwrotny efekt od zamierzonego.
Dlatego może to i dobrze, że tajemniczy kusiciel okazał się czerwonym i uśpił ją bez ostrzeżenia. Jeszcze doszłoby do tragedii i miałaby na karku sporą część przestępczego światka Ketterdamu, któremu odebrałaby możliwość wzbogacenia się o, później oferowane, bajońskie sumy. A tak, uderzyła w objęcia Morfeusza (zupełnie nieświadoma, że owy mityczny opiekun w tym wcieleniu przybrał imię Kai), toteż niech się dzieje wola nieba.
Choć sen zaczął mroczyć ją stopniowo, robił to uparcie i bez brania jeńców. Zmrużyła oczy, próbując skoncentrować się nad blednącym przed nimi świecie, ale ten rozpływał się, uciekał, znikał za kurtyną ciemności. Przeklinała panicznie w myślach, najpierw zdezorientowana, niewiedząca, co się u licha wyprawia. Jednak w ostatnim momencie świadomość przywołała gamę kolorowych wspomnień z czasów, gdy Mały Pałac musiała nazywać swoim domem. Była zdrowa jak ryba, nie zasłabłaby z byle powodu. Czuła też nie raz i nie dwa na własnej skórze działanie swoich śmiercionośnych pobratymców. Ten człowiek musiał zwolnić jej puls w momencie, gdy wyciągnął rękę, ale niby jak miała na to zareagować? Formatorzy, na dodatek w ukryciu przed tutaj zebranymi, mogli co najwyżej pierdnąć w kierunku ciałobójców, zmówić pacierz do wszystkich świętych, a potem liczyć na najlepsze.
Chciała ostrzec zebranych, z kim mają do czynienia, ale głos więznął jej w gardle; najwidoczniej całą energię poświęcała na utrzymaniu się przy resztkach świadomości i nie pozostało już nic, co mogłoby pomóc jej wydać z siebie coś poza zmęczonym westchnieniem. Na końcu języka miała słowo Ciałobójca, ale to zabrała ze sobą, powoli usuwając się na podłogę pod nagle nieznośnym ciężarem własnego ciała.
rzut: 35 + 19/2 = 44.5 = 45
Selene uśmiechnęła się w odpowiedzi do Nettie, choć była trochę zaskoczona jej obecnością tutaj. A więc ktokolwiek rozesłał zaproszenia, nie chce mieć tutaj tylko samych rzezimieszków i zabijaków, ale i kogoś kto potrafi poskładać człowieka do kupy. Coraz ciekawiej się robiło.
Tajemnicza postać, jak się okazało mężczyzna, w końcu postanowiła się odezwać, być może w końcu poszedł po rozum do głowy, że już wystarczy tej wymuszonej teatralności. Cała sytuacja w zderzeniu z jego słowami wydała się Selene na pewien sposób komiczna. Mężczyzna ściągnął tutaj całkiem pokaźną grupkę ludzi, znajomych i nieznajomych, bez wyjaśnienia o co chodzi, a teraz mówił coś o tym, że nie chce nikogo kłopotać. Doprawdy Selene miała nadzieję, że to nie jest jakiś mało śmieszny żart. Ciekawą sprawą było to, że część ludzi się znała, a część nie. Niecodzienny pomysł na zgromadzenie takiej zbieraniny.
Selene była wyczulona na niebezpieczeństwo, kiedy nieznajomy mężczyzna wyciągnął rękę w kierunku Petry w pierwszym odruchu miała zamiar wyciągnąć broń. Jednak kiedy odczekała kilka sekund zdała sobie sprawę, że mężczyzna wcale nie ma wyciągniętej broni. Dobrze, że zachowała zimną krew. Postanowiła podejść więc trochę bliżej, by nie popełnić więcej takiej pomyłki i stanęła obok Nettie, którą znała z tego towarzystwa chyba najlepiej. W takim miejscu jednak lepiej trzymać się kogoś kogo zna się lepiej.
Jeden rzut oka, na mężczyznę, który wreszcie zdecydował się do nich zejść powiedział Selene, że do biednych to on z pewnością nie należał. No tak, kto inny miałby czas na takie gry i zabawy towarzyskie. Selene wyszeptała do Nettie.
-Też dostałaś to urocze zaproszenie? powiedziała, patrząc na przyjaciółkę z lekkim niepokojem. Potem w ciszy słuchała przemówienia nieznajomego, obserwując ruch jego ciała i analizując informacje. Kiedy skończył na twarzy Selene pojawił sie zimny, niezbyt przyjemny uśmiech, który może należeć do drapieżnika i próżno go szukać w jej sklepie z zabawkami.
-Klaus Vinke. Nic mi nie mówi Pana nazwisko, a znam całkiem wiele zamożnych osób. A jednak ma pan wystarczając środków by wyglądać przyzwoicie i zorganizować nam ten jakże uroczy wieczór. A mimo to każe nam Pan się przedstawiać i przechwalać umiejętnościami niczym dzieciom w szkole. Myślę, że mój sentyment jest podzielany przez resztę zaproszonych kiedy powiem, że chciałabym więcej usłyszeć o zadaniu, wynagrodzeniu i niebezpieczeństwa zanim zacznę licytować listę swoich sukcesów i silnych stron zakończyła, wciąż trzymając zimny uśmiech na twarz i nie odrywając wzroku od nieznajomego mężczyzny.
Potem jedna z kobiet osunęła się na ziemię, Selene beznamiętnie spojrzała na nią by wrócić do mężczyzny.
-Jeżeli takie cyrkowe sztuczki mają nas przekonać do współpracy, to chyba nie najlepiej wybrał Pan metodę rzuciła obojętnym tonem swojego aksamitnego głosu. Miała jednak nadzieję, że Nettie nie spotka podobny los, bo wtedy nie byłaby zbyt szczęśliwa.
- Sponsored content