- Mistrz Gry• konto specjalne •
- Stanowisko : Mistrz Gry
Opuszczony magazyn Boregów
Stary magazyn, porzucony dawno temu przez rodzinę Boregów. Trzymano w nim zapasy cukru oraz co cenniejsze towary do czasu, aż pewnego dnia z nieznanych nikomu powodów stary Boreg rokazał wykluczyć budynek użytku, skazując go tym samym na zapomnienie. Cukier przeniesiono do magazynów położnych bliżej cukrowni, natomiast wartościowy towar trafił do lepiej strzeżonych miejsc. Pomimo zapomnienia magazyn nadal nieźle się trzyma, co dobrze świadczy o solidności surowej cegły i desek z których został wzniesiony. Do środka wchodzi się przez dwuskrzydłowe drzwi. Niestety wewnątrz niewiele można znaleźć. Po kątach walają się zapomniane skrzynie oraz parę krzeseł i stołów. Na prawo od wejścia znajdują się prowadzące na wznoszący się pod dachem pomost, z którego da się obserwować cały magazyn.
Zauważyła, że suliczyk spogląda w ich stronę, wyraźnie w kierunku Neity. Tak samo zauważyła, jak Kai odwraca się w kierunku Mauritsa, jakby nieco za szybko i zbyt...? Spojrzała w swoją torebkę kasztanów, jakby nad czymś się zastanawiając.
Całe to przedsięwzięcie było jej na prawdę na rękę. Obecność Kolstee była tylko przyjemnym dodatkiem, który wydawał się aż nadto dobrą okazją, do zgłębiania zupełnie innego zlecenia, jednak kolejne słowa egzekutora szumowin, definitywnie nie wpisywały się w definicję 'na rękę'. Podniosła na niego niezwykle zasmucone spojrzenie, jakby właśnie tymi słowami zakończyła się jedna z najgłębszych miłości w jej życiu.
- Nie mówiłam, że musimy iść do ratusza, ale yu yeh sesh - powiedziała przybitym głosem, przykładając dłoń do serca, chociaż więcej było w tym zwykłej kalkulacji, jak faktycznego zasmucenia. - To brzmiało tak, jakby ryzykowanie z pozostałą dwójką, było zbyt niebezpieczne - powiedziała jeszcze, chociaż nie aż tak głośno i prawdę powiedziawszy, jeśli Maurits nie poświęcał jej w tym momencie większej uwagi, to te słowa mogły zwyczajnie ulotnić się bez echa. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że było to ciekawe spostrzeżenie; Kai wyraźniej zaniżał wartość nie tylko swoją, ale też swoich koleżanek, wyraźnie dając znać, że jego zdaniem nie powinni (nie powinny?) się w tym magazynie w ogóle znaleźć.
- Co z griszackimi strażnika? - zapytała wreszcie, spoglądając na mapę ratusza. Zwykłe straże to jedno, ale grisze mogły być o wiele bardziej problematyczne. - No i też czy ma pan może jakieś wskazówki odnośnie rezydencji, oczywiście - przez chwilę przyglądała się jeszcze planowi, kątem oka sprawdzając jednak, gdzie to sobie spaceruje ich szanowny zleceniodawca. Westchnęła też wreszcie - Można też spróbować podpytać służbę w rezydencji, jak ma ona wyglądać, kiedy będzie przyjęcie w tej letniej. Może też coś usłyszeli o pazurach? Jeśli by zaoferować komuś trochę kruge za informacje, to by się skusił?
Zaraziłam się od Neity brakiem charyzmy i wyrzuciłam 10
Grisze do wora, a wór do jeziora.
Spała co prawda snem sprawiedliwego, nieświadoma możliwości, że kręgosłup będzie ją potem piekł ogniem piekielnym po takiej drzemce na gołej ziemi, ale ta dewiza przewodziła wszystkim sennym marom, jakie zdołały ją odwiedzić w ciągu tej niepowołanej drzemki. Była gotowa wskoczyć do tego worka pierwsza na ochotnika, jeśli to oznaczałoby, że wszystkich innych srałobójców zabierze ze sobą. Od zarania dziejów tych małych psychopatów nie znosiła i Vinke nawet nie starał się zmienić Petrowej opinii w tym zakresie.
Przynajmniej tylko uśpił. A mógł zabić.
Była święcie przekonana, że nie myliła się co do jego zdolności. No w najśmielszych snach nie wyobrażała sobie, żeby możliwości były inne; raczej zorientowałaby się przez dwadzieścia pięć lata życia na tym padole nędzy i rozpaczy, że cierpi na narkolepsję. Gdyby wiedziała zawczasu z kim ma do czynienia, nie wchodziłaby nawet do tego magazynu. Niestety po szkodzie to każdy jest mądry, nie tylko Jansen. Więc teraz mogła sobie tylko pluć w brodę, że nie skleiła japy na wejściu. Wątpliwe, że wyciągnie wnioski z tego plucia, ale można przynajmniej mieć nadzieję.
Spory czas leżała jak nieboszczyk, który raz po raz przeżywał stężenie pośmiertne i ruszał się w dziwny sposób. Czasem zdarzyło jej się zachrapać, z czego nigdy nie była dumna, ale niewiedza jest błogosławieństwem. Grunt, że dawała znaki życia, prawda? W pewnym jednak momencie przez wymiar senny przebił się ostry ból, jakby dostała obuchem przez łeb. Tępota rozlała się po czaszce, wyrywając ją z objęć Morfeusza, choć nadal była skołowana niebosko.
Poruszyła się nagle, wydając z siebie niezadowolony jęk, bo przez uderzenie o posadzkę czuła się, jakby wstawała na kacu. Zanim otworzyła oczy jeszcze, przeniosła dłoń w kierunku źródła bólu, żeby odnaleźć z wolna wyłażący na powierzchnię guz. Wtedy skrzywiła się, rozwarła lekko oczy i mrugając intensywnie zaczęła przyzwyczajać się do oświetlania otoczenia. Przy okazji przetwarzała rzeczywistość z lekkim opóźnieniem, z każdą kolejną sekundą będąc coraz bardziej nieszczęśliwa z faktu, iż mimo wszystko nie umarła. Przynajmniej trud byłby skończony, a śmierć we śnie to jak wygrać w loterii.
- Psia mać... - syknęła pod nosem, podnosząc się ociężale do siadu i masując tył głowy, licząc, że w ten sposób dyskomfort pójdzie się gonić. Podciągnęła nogi i przyswajała tak wydarzenia przez chwilę, słuchając jak Maurycy mówi coś o Geldstraat, rezydencji i bankiecie. Petra pomyślała, że idą balować, to ona się na to nie pisze. Kaca już dostała za darmo.
- Drozdov, słońce - rzuciła, wyciągając rękę do góry, żeby pomógł jej wstać z gleby. Chciała już rzucić, że trzech chłopów w magazynie stoi, a żaden nie umie słabnącej baby złapać, ale nauczona przykrym zdarzeniem z początku, zdecydowała się zachować ten komentarz na potem, kiedy będzie już w stu procentach pewna, że nikt nie zrobi jej kuku. Tak samo wtedy będzie się dopytywać o szczegóły, które ją ominęły.
- Mistrz Gry• konto specjalne •
- Stanowisko : Mistrz Gry
Powściągnął irytację, w myślach odliczając do dziesięciu. Nie byłby człowiekiem na swoim stanowisku, gdyby wpadał w zniecierpliwienie łatwiej. Pozornie można byłoby podejrzewać go o kiepskie panowanie nad emocjami, zwłaszcza, gdyby rozsądzać pod kątem tego, co spotkało Petrę. Tylko czy ktokolwiek był mu w stanie cokolwiek udowodnić?
Przecież oficjalnie ich tu nawet nie było.
— Jeśli istotnie ma to być zlecenie warte pięć milionów kruge, wówczas nie należałoby oczekiwać ode mnie żadnych dodatkowych informacji — rzekł w końcu, niebezpośrednio wyrażając zgodę na propozycję Kaia i Mauritsa; odpowiedział również tym samym na pytanie zadane przez Neity. — Wiadomo mi jedynie o licznych psach obronnych, w których posiadaniu znajduje się herr Hoede — dodał, strzepując z ramienia niewidoczny kurz.
Trudno było ocenić, czy to raptem droczenie się, czy jedynie wykorzystał pretekst podniesionej ceny do tego, by usprawiedliwić swoją niewiedzę. Może istotnie wiedział więcej, niż powinien; może po prostu był ekscentryczny. Możliwości mnożyły się na potęgę, ale ilość oferowanych kruge nie miała już ulec zmianie nawet o jeden.
— Dlatego właśnie oferuję taką kwotę wam, a nie sprawdzam tego samodzielnie, panno Dixon — wbił wzrok w Selene. Ryzyko było wpisane w to, kim byli i czym się zajmowali; osoba niemal publiczna, jaką była dość znana w mieście lalkarka przychodząca dzisiaj do magazynu powinna wiedzieć to tym bardziej.
— Myślę, że możemy umówić się na jedenasty kwietnia, o godzinie dwudziestej trzeciej, w tym samym miejscu. Niezależnie od tego, czy zdobędziecie pazury, czy nie. Wówczas dopełnimy wszelkich formalności — o ile będzie z kim ich dopełniać. Pewnych rzeczy nie trzeba było mówić na głos, były nadto oczywiste.
Herr Vinke nie wyglądał, jakby zamierzał udzielać dalszych informacji. Zignorował pytania, które uznał za nieistotne z poziomu zadania, które mieli wykonać. Wydawał się też nie mieć zamiaru poruszać tematu zaliczki, choć wcześniejsza wypowiedź sugerowała, że targowanie się o cenę było owocne.
Mężczyzna sięgnął ku sakwie i wyjął z niej dziesięć małych pakunków, które rozłożył na stole bez słów, niczego nie tłumacząc. Sakwę złożył pieczołowicie, po czym schował za pazuchę idealnie skrojonego płaszcza, który wyglądał na całkiem nowy i nienoszony.
Jak przebranie.
Wyminął wszystkich zebranych i ruszył w kierunku wyjścia z magazynu. Będąc już nieopodal skrzypiących paskudnie wrót, odwrócił się do zebranych przodem i sztywno ukłonił. Prostując się, obdarzył wszystkich rachitycznym uśmiechem, od którego po plecach przebiegały ciarki.
— Do zobaczenia jedenastego kwietnia. Udachi — rzekł jedynie, choć przez moment sprawiał wrażenie, jakby miał rzec coś jeszcze. Zniknął za drzwiami, otwierając je tak, jakby nie sprawiło mu to żadnego trudu. Nic, żadnych dodatkowych informacji ani gróźb na odchodne. Żadnych obietnic, ani zapewnień.
Zostaliście sam na sam z planem ratusza i dziesięcioma pakunkami rozłożonymi równiutko na stole. Niewypowiedziana sugestia, że zabranie pakunku będzie równoznaczne z przyjęciem zadania, wisiała w powietrzu; kto będzie na tyle odważny, bądź głupi, by ją wychwycić?
To miało się dopiero okazać.
Postaci ze znajomością języka ravkańskiego są w stanie zidentyfikować życzenie powodzenia w tym języku, wystosowane przez Vinke.
Zabranie pakunku jest równoznaczne z chęcią przystąpienia do zadania. W środku postać odnajdzie dziesięć tysięcy kruge - w waszej gestii leży, czy postanowi być nieuczciwa i mimo przyjęcia zaliczki nie podejść do misji, czy sumiennie wywiąże się ze zobowiązania. MG prosi o informację drogą prywatnej wiadomości, kto preferuje udać się w które miejsce: ratusz lub rezydencja rodziny Hoede. Post MG jest postem kończącym; możecie, choć nie musicie, dodać swoje posty z z/t. Nagrody za udział w evencie zostaną dodane do waszych kont w przeciągu najbliższych kilku dni. Dziękujemy za udział i przepraszamy z obsuw czasowy - niestety losowe wypadki sprawiły, że stało się tak a nie inaczej.
- Sponsored content