Wschodnia Klepka 6PHGXqiC_o

Mistrz Gry
konto specjalne
Mistrz Gry
Stanowisko : Mistrz Gry

Wschodnia Klepka

05.05.21 17:59
lokacja

Wschodnia Klepka

To kanał, który ciemną wstęgą przecina Ketterdam. Cieszy się niesłabnącą popularnością ze względu na to, że przebiega wzdłuż Baryłki i Pokrywki, a rejs nim przypomina nieco psychodeliczną, choć bajkową podróż wśród świateł, muzyki i hałasów dzielnicy rozrywkowej Ketterdamu. Nad kanałem rozpięte są liny i trapezy, gdzie często występują akrobaci i tancerze. Zewsząd dobiega gwar rozmów i śmiechów, a zamaskowane twarze rozochoconych turystów odpowiadają milcząco na wszelkie spojrzenia. Miejsce to nigdy nie zasypia - najpiękniej jest tutaj nocą.

Viyva Nayar
• wolny strzelec •
Viyva Nayar
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : gondolier, oczy i uszy Ketterdamu, tatuażysta
https://kerch.forumpolish.com/t229-viyva-nayar

Re: Wschodnia Klepka

25.05.21 14:16

« 3. maart »



W tym jednym miejscu mętna czerń kanału zaczynała się skrzyć feerią nasyconych nocą barw; światła pulsowały w szalonym rytmie - tym samym, który nadawał tempa wszystkiemu, co działo się dziś we Wschodniej Klepce.
Trudno nadążyć za migotliwym szaleństwem oczom porażonym nadmiarem bodźców, lecz wystarczyło tylko wiedzieć, jak koncentrować się na tym, co istotne, by spojrzenie wodziło za tym, czego nie warto było przegapić.
Tuż nad nim mignęła zwinna kobieca sylwetka, opuszczająca się na ciasno przylegającej do ciała szarfie, zawieszonej na jednym z trapezów. Nieznacznie zadarł głowę do góry, jedynie przez chwilę przypatrując się bezproblemowo walczącej z grawitacją dziewczynie, lecz miarowo poruszane wiosło wciąż kierowało gondolę w obranym uprzednio kierunku.
Chciał znaleźć się bliżej lewej strony kanału.
Jeśli się nie pomylił, to znajdował się tam ktoś, do kogo wybierał się już od dłuższego czasu. Choć wybitnie było mu nie po drodze.
Wiosło skontrowało ciężar wody, potem raz jeszcze, tym razem ułożone pod kątem, z prawej strony, by dziób gondoli, o który nonszalancko opierał jedną nogę, skierować równolegle do brudnej ściany kanału.
Dokąd to się pan wybiera? — wciąż nie widział jego twarzy, nie był pewien, czy nie pomylił go z kimś podobnym; zagadnął więc neutralnie, chcąc zmusić mężczyznę do tego, by odwrócił się w jego stronę — gondolą będzie szybciej, a i kieszeń za bardzo nie zelżeje — ciągnął natrętnie, domagając się uwagi. — To mój ostatni kurs na dziś, dam zniżkęno spójrz na mnie w końcu.
Potrzebował Kenny’ego.
A konkretniej - jego umiejętności.
Ostatnimi czasy częściej niż zwykle zdarzyło mu się znaleźć w sytuacji, z której było tylko jedno wyjście - o ile potrafiło się utorować je własną bronią. I choć miał kilka zabawek, z którymi się nie rozstawał, to jednak przydałoby mu się coś więcej niż ostra szpila wetknięta w kok niedbale zwisający nad karkiem.
Najpierw narzędzia, a potem - potem przyjdzie czas na szlifowanie umiejętności walki.

Cináed Ó Phaidin
• wolny strzelec •
Cináed Ó Phaidin
Pochodzenie : Wyspa Tułacza
Stanowisko : Czeladnik w warsztacie rusznikarskim
https://kerch.forumpolish.com/t221-cinaed-o-phaidin

Re: Wschodnia Klepka

27.05.21 13:58
Zastanawiał się, czy kiedykolwiek w życiu przyzwyczai się do zapachu Ketterdamu. Rodzinne strony to był jeden stały smród rozkładającej się materii w promieniu kilku mil. Trzeba było się nachodzić, by choć minimalnie się go pozbyć z otoczenia, a co dopiero z siebie samego. Tymczasem w tym mieście wystarczyło skręcić za róg, by nos doznał nowych sensacji. Nie przeszkadzało mu to. Większość zapachów była przyjemna w większym lub mniejszym stopniu. Wystarczyło minąć stoisko z jedzeniem lub jakiś warsztat, by poczuć ich esencję. Do tego dochodziły tak egzotyczne lokacje jak Dom Białej Róży, który Kenny minął kilka razy i tyle starczyło, by się zakochać. Niestety jego zarobki nie pozwalały na odwiedziny w takim miejscu, więc mógł co najwyżej powąchać.
Sam Cináed pachniał ciężką pracą — metalem, skórą, smarem, potem i innymi rzeczami, jakie można było znaleźć w warsztacie, gdzie za dnia pracował. Czasami zdarzało się, że coś z tej feerii przebijało się na pierwszy plan. Dzisiaj była to plama z tawotu na koszuli oraz trochę krwi z rany na dłoni, gdy nieuważnie wykonywał odwiert. Kawałek szmaty, którą użył jako opatrunek, przeciekł na wylot.
Po tak niefortunnym dniu marzył tylko o tym, by się umyć i wrzucić w objęcia twardego łóżka. Potrzebował snu, odrobiny spokoju i może wygranej na loterii. Obruszył się nieco, gdy przerwano mu jednak drogę do tej wymarzonej krainy.
Z początku zignorował głos wołający go z kanału, nad którym dziarsko szedł. W mieście, gdzie połowa ludzi chce cię wyzyskać a druga połowa okraść, trzymanie się od innych z daleka było jak najbardziej wskazane. Gdy ktoś zauważył, że nie jesteś zainteresowany, dawano ci spokój. Ten jegomość musiał jednak być bardzo zdesperowany, bo nie dał Cináedowi spokojowi, grając mu na nerwach. Rudy przystanął na chwilę.
Słuchaj, nie potrzebuję twojej zasranej gondo-- — zaczął, ale wstrzymał się w pół słowa, gdy jego oczy spotkały znajomą twarz. Westchnął zrezygnowany i ostrożnie wszedł na pokład, korzystając z okazji życia. W pierwszym odruchu chciał wskoczyć na łódkę, ale szybko przypomniał sobie, jak ostatnio się to skończyło.
Pokieruję nas. Czy coś.
Nikt Kennego nie zaczepiał bez powodu. Teraz też jakiś musiał być. Nie zamierzał jednak zaczynać tematu. Napawał się widokami.

Viyva Nayar
• wolny strzelec •
Viyva Nayar
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : gondolier, oczy i uszy Ketterdamu, tatuażysta
https://kerch.forumpolish.com/t229-viyva-nayar

Re: Wschodnia Klepka

27.05.21 16:09
Przez chwilę myślał, że się pomylił; kiedy jednak poirytowane spojrzenie skrzyżowało się z jego własnym, wątpliwości rozbryzgnęły się szybko po tafli kanału.
Bez takich, ja twoich cudeniek nie obrażam — wydął nieco usta, jak ketterdamskie dziecko, któremu ktoś właśnie odebrał skradzioną zabawkę. Nie bawił się co prawda zbyt długo w udawanie dotkniętego do żywego, ale jakoś zareagować musiał - ta wrzucona do kanału sterta zbitych desek była najcenniejszym, co posiadał. Czuł się zobowiązany, by przemówić w jej imieniu, bronić jej honoru, i tak dalej, i tak dalej.
Spokojnie przyglądał się temu, jak rudzielec ostrożnie stawia pierwszy krok na śliskich deskach gondoli; dopiero, gdy Ciná znalazł się w środku, odepchnął się wiosłem od brzegu kanału.
Nie byłem pewien, czy to ty, Kenny, niemal cię nie poznałem, wiesz, zdążyłem już zapomnieć, jak wyglądasz z brwiami — rzucił lekkim tonem, pozwalając sobie na namiastkę złośliwego uśmiechu; przesadzał, oczywiście, choć faktycznie ostatnim razem, kiedy się widzieli, na łukach brwiowych Kena nie ostał się ani jeden włosek. — Jak interesy? — zagadnął w ramach standardowego powitania, czekając, aż gondola znajdzie się poza zasięgiem słuchu przypadkowych osób. — W sumie to ja właśnie w interesach, ale zanim, powiedz jeszcze, gdzie cię podrzucić — dokądkolwiek zmierzał - wodą będzie szybciej.
Załóżmy, że ktoś widział gdzieś w akcji takie ustrojstwo… jakby osłonę na kolana, schowaną normalnie pod spodniami, nie rzucającą się w oczy pod materiałem. Z tym że jest pewien haczyk, a właściwie to chyba więcej tych haczyków albo, ja wiem?, jakichś elementów, które składają się na mechanizm pozwalający przy odpowiednim ruchu… hm, odbezpieczyć jakoś ukryte w tej konstrukcji ostrza, po jednym szpikulcu na kolano. I to wszystko nawet przy unieruchomionych rękach… no i tak zabezpieczone, żeby samemu się na to nie nadziać, kiedy ktoś podłoży ci nogę i zaryjesz o ziemię… masz to przed oczami? — bo jemu trudno było sobie to wyobrazić, ale słyszał o czymś podobnym, w jakiejś knajpie ktoś mu o tym opowiadał, ponoć gangus nadział tak drugiego, żeby w samotności nie umierać. To byłaby całkiem wzruszająca historia, gdyby pominąć detaliczny opis ekskrementów i wypadających flaków. A tego niestety Szwaczowi nie oszczędzono. — I w ogóle… widzisz to jakoś, czy ktoś popłynął całkiem i czegoś takiego raczej się nie robi? — szybko przeszedł do sedna sprawy, nie chcąc zawracać Kenny’emu głowy dłużej niż to było konieczne. — Wciąż mam od ciebie kilka igieł, ale chyba czas na zaopatrzenie się w coś więcej, myślałem o tym, jako o zabezpieczeniu na... kryzysowe sytuacje… i jeszcze o jakiejś dobrze wyważonej broni palnej, dla zupełnego amatora… co mógłbyś dla mnie wyczarować, Kenny?i jaki upust mógłbyś przygotować dla stałego klienta?

Cináed Ó Phaidin
• wolny strzelec •
Cináed Ó Phaidin
Pochodzenie : Wyspa Tułacza
Stanowisko : Czeladnik w warsztacie rusznikarskim
https://kerch.forumpolish.com/t221-cinaed-o-phaidin

Re: Wschodnia Klepka

30.05.21 19:41
Gdyby wiedział, że to Viya, z pewnością nie użyłby takiego określenia apropo jego gondoli. Musiał zrozumieć, że na kanałach pełno było upierdliwych ludzi, którzy próbowali ci wcisnąć swoje usługi i dopiero wyzwanie ich dawało jakiś efekt. Kenny nie lubił też jakoś bardziej użerać się z innymi ludźmi, więc szybko sięgał po ostateczną broń. Przez to może nie był najbardziej lubiany w okolicy, ale to go jakoś mało obchodziło.
Może gdyby miał tyle charyzmy, co inni przedsiębiorcy, zbijałby już setki kruge, a nie sterczał ciągle w tej samej zapyziałej norze w Baryłce. Niestety, ku jego nieszczęściu, skupianie się na rozwoju własnym w zakresie wiedzy kusiło go bardziej niż relacje z innymi. Ćwiczenie do lustra przemówień wydawało mu się głupie i dziecinne.
Dłoń automatycznie powędrowała do czoła, gdy zostały wspominane brwi. Faktycznie. Nadal je miał. Można było to uznać za jakiś ewenement albo rozleniwienie się rudzielca, bo skoro miał brwi, to nie pracował, nie? Przynajmniej nad rzeczami bardziej wybuchowymi. Lub ostrymi. Skaczące noże też się zdarzały.
— Myślisz, że powinienem je zgolić, żeby ludzie mnie z kimś nie pomylili? — zapytał z lekkim rozbawieniem. Jedni potrzebowali masek, by ukryć swoją tożsamość, jemu wystarczyło nie robić sobie krzywdy w twarz.
Ah tak. Interesy.
— Bywało gorzej, bywało lepiej. Chujowo, ale stabilnie. Nie mam narzekać. A co tam u ciebie?
Rozsiadł się wygodniej na barce, ewentualnie mówiąc, w który z mniejszych kanałów skręcić gondolą. Wysłuchał w skupieniu Nayara, w głowie rysując ewentualny obraz opisanego przezeń wynalazku.
— To całkiem możliwe, to co mówisz…
Ale. Miał kilka „ale” i nie wiedział, czy zacząć się już nimi dzielić, czy powinien pierw wypróbować je w praktyce. Zacisnął lekko usta, nadal głaszcząc swoje piękne brwi.
— Nie wiedzę problemu z konstrukcją takiego czegoś, ale kolana to bardzo używany staw i nawet jeśli ja zrobię wszystko idealnie, wciąż istnieje szansa, że sam możesz se przypadkiem krzywdę zrobić, naciskając dajmy na to przycisk przypadkiem podczas szarpaniny, nie?
Ukryte ostrza, zwłaszcza te wyskakujące, nie bez powodu chowało się raczej wzdłuż kości. W innym wypadku mogły wypaść albo poranić noszącego.
— Ale jak chcesz takie coś… to może pomyślałbym o butach? Potrzebujesz cienkiej podeszwy do wspinania się? Bo jak nie to drobiłbym taką grubą, w niej ukrył ostrza i mechanizm. Łatwiej ukryć, zrobić i trudniej zjebać ze strony użytkownika, nie? Stopą tak nie zginasz… — Właściwie nie kierował słów całkowicie do Viyvy, a bardziej do siebie. Od myślał głośno. Nie miał papieru i grafitu, by zacząć to szkicować, więc jakoś musiał przelać myśli. Miał już w głowie jakiś plan tych butów. Na pewno przydadzą się porządne sprężyny…
Z zamyślenia wyrwało go kolejne pytanie.
— Słuchaj no, ja wyczarować mogę wszystko, ale do tego potrzeba czasu i pieniędzy.
Broń palna. To sobie poleciał. Jej obsługa może nie wymagała takich umiejętności jak machanie nożami, ale samo narzędzie było dużo bardziej skomplikowane i nie wiedział, czy będzie go na to stać.

@Viyva Nayar

Maurits Kolstee
• szumowiny •
Maurits Kolstee
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : egzekutor szumowin
https://kerch.forumpolish.com/t178-maurits-kolstee
18 maart.

Wschodnią Klepkę albo się kochało, albo nienawidziło. Tętniła życiem i barwami, napędzając czarne serce Ketterdamu; można było jednak zwątpić w tę czerń, gdy wpadało się w sam środek feerii kolorów i świateł, zakrawających na groteskową psychodelę. Jak sen narkomana; miraż umysłu przytępionego zmodyfikowaną jurdą. To miejsce zadawało kłam temu, co przedstawiały sobą dzielnica rządowa i finansowa. Porządek i schludna estetyka ginęły w kolażu wrażeń z pogranicza jawy. Wstęp na Pokrywkę przypominał przeniesienie się na chwilę do innego świata, którego granice wyznaczała właśnie Wschodnia Klepka. Z tym, że granicą była raptem umowną.
Pokrywka nie znała barier.
Tłumy opiewały anonimowość. Sam rzadko sięgał po przebranie, gdy się tu wybierał. Osłona nocy i światła, które nigdy nie tkwiły w jednym miejscu, same w sobie stanowiły doskonałą osłonę przed cudzym wzrokiem. Tutaj był tylko jednym z wielu spieszących gdzieś ludzi; znikających tuż za rogiem, by rozpłynąć się jak mgła w pogodny poranek. Podobnie nieistotny dla biegu cudzych światów.
Nadmiar bodźców przytłoczyłby go, gdyby nie był doń przyzwyczajony. Gdzieś w odmętach pamięci zachował wspomnienie, kiedy był tu pierwszy raz; jak oszałamiające wrażenie zrobił na nim cały ten cyrk. Oczy rozszerzone ze zdumienia śledziły kolektyw i wszystko z osobna; ślepnąc od świateł zapomniał, dlaczego właściwie się tu pojawił, choć jedno zaciśnięcie palców na znajomej, drobnej dłoni wystarczyło, by zszedł na ziemię.
Wtedy; nie teraz. Jedyne na czym zaciskał palce obecnie, to rękojeść scyzoryka ukrytego w kieszeni. Oczy zablokował na celu, który majaczył w tłumie przed nim. Tył ciemnej głowy niknął w półmroku pomiędzy jednym szyldem a drugim. Świadomość krążyła tylko wokół czekającego go obowiązku; pozostawał głuchy na śmiech i muzykę, od których potrafił się odciąć, gdy zachodziła taka potrzeba. Słodycz nieświadomości nieznajomego jeszcze go nie opuściła.
Jeszcze nie wiedział, że był trupem.
Ktoś mógłby Mauritsowi zarzucić zuchwałość; porachunki w samym sercu Pokrywki były jeśli nie ryzykowne, to głupie. Dlatego podążał za celem jak cień; tylko czekający na to, aż rzucający go pierwowzór zboczy w miejsce, które okryje jego ostatnie chwile woalem tajemnicy. Paradoksem tłumnych, tłocznych miejsc było to, że jednostka pozostawała w nich żałośnie samotna. Rozochoceni turyści przeparadowaliby po trupie i nie zwrócili na niego nawet uwagi.
Dziwne poczucie, że ktoś go obserwuje, pojawiło się znienacka.
Obrócił się przez ramię, akurat by dostrzec flotę złotych monet lecących w jego stronę przy akompaniamencie wesołego matko, ojcze zapłać czynsz. Odpowiedziało mu tylko roześmiane spojrzenie zza maski pana Szkarłata; chyba setnego, którego mijał po drodze. Uraczywszy go jedynie uśmiechem nie odsłaniającym zębów, Kolstee ruszył dalej.
Dosłownie sekundę później uświadomił sobie, że mężczyzna stanowiący jego cel zniknął mu z oczu. Przez głowę przeparadował tłum przekleństw, z których każde jedno było szpetniejsze. Przystanął i potoczył wzrokiem po tłumie raz jeszcze; stalowy chłód oczu skrył się w cieniu ronda kapelusza. Tutaj choć przez chwilę mógł przestać udawać zadowolenie. Nie musiał przeglądać się w oczach osób, które nie były mu obce. Nie musiał mierzyć się z tym, co tam zobaczy. Ruszył z miejsca, omijając akrobatkę w błyszczącym stroju, która omal na niego nie wpadła; szturchnął ramieniem rosłego turystę, który nawet nie zauważył, że go trącił.
Gdzieś w oddali w powietrzu drgała sulijska muzyka, wygrywana na tamburynie. Zapach gofrów i pieczonych kasztanów wpadał w nozdrza, przypominając o pustym żołądku. Czyjś śmiech, perlisty jak brzmienie dzwoneczków łaskotał w uszy, a odległe nawoływanie handlarza o najtańszych pamiątkach, łączyły się w kakofonię narastających dźwięków, nagle absurdalnie alarmujących.
Pośrodku tego chaosu stał Maurits, zdjęty nagle przeświadczeniem o tym, że coś jest nie tak.
Plama oranżu w tłumie mignęła gdzieś na granicy jej dostrzeżenia; czerwony szakal już nie wywoływał emocji. To miasto, to miejsce, było pełne szarlatanów. Sam był jednym z nich.

Cheeno Groeneveldt
• substantyk •
Cheeno Groeneveldt
Pochodzenie : Ravka
Stanowisko : lutniczka na kontrakcie u Groeneveldtów, skrzypaczka, mecenas sztuki
https://kerch.forumpolish.com/t335-cheeno-groeneveldt

Re: Wschodnia Klepka

02.07.21 12:44
Wschodnia Klepka była innym światem, spuszczającym efemeryczną zasłoną na jej własną jawę, odgradzając ją od codzienności. Zanurzała się w grze świateł, podążając za kakofonią dźwięków, uciekała przed echem zakłamanej rzeczywistości, w której żyła. Tutaj z własnej woli przyoblekała się w kolejne warstwy iluzji, mamiła naiwnych turystów wymyślonymi na poczekaniu przepowiedniami. Uzależniła się od tych ulotnych wieczorów i psychodelicznego charakteru dzielnicy, jej feerii barw i bajkowości, która złudnie pozwalała na chwilowy powrót do domu. Miraż świateł odbijających się w oknach wzmagał zawroty głowy, pomagał stłamsić w sobie utkaną z kłamstw tożsamość Cheeno Groenveldt, czyniąc z niej dawną Tanvi.
Chociaż tamta Tanvi już dawno nie żyła. W chwilach pełnej trzeźwości umysłu nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Wiedziała, że każda wizyta w tych okolicach to igranie z ogniem, kuszenie losu. Mimo że niemal mistrzowsko opanowała sztukę wtapiania się w tłum, czerpała garściami z jego anonimowości, przezornie pielęgnowała w sobie przekonanie, że jeden fałszywy krok może spowodować bolesny upadek. Stąpała po niebezpiecznym gruncie. Zapewne właśnie ta świadomość powstrzymywała ją przed zapuszczeniem się dalej. W głąb mrocznego labiryntu uliczek Baryłki i Pokrywki. Sama sobie stawiała granice, przyrzekając, że już nigdy więcej ich nie przekroczy. Nie mogła ot tak wkroczyć z powrotem z butami w czyjeś względnie uporządkowane, jak to sobie wyobrażała, życia. Zrobiła to tylko raz, przed kilkoma laty -  wspomnienie tamtego dnia często nawiedzało ją zupełnie niespodziewanie, a w nim i obraz majaczącego w gorączce Mauritsa. Ona, jej rozmazana twarz, była może jedynie omamem na powierzchni jego pamięci.
Przez jej ciało przeszedł nagły dreszcz, gdy próbowała odsunąć od siebie ten nagły powidok z przeszłości. Poprawiła maskę szakala, naciągając ją głębiej na oczy i z gracją obróciła się wokół własnej osi, pomarańczowy materiał jej stroju, podążając za niemal tanecznym ruchem ciała, wybrzuszył się na moment pod wpływem nagłego porywu powietrza, aby po chwili na nowo ściśle opleść jej drobną sylwetkę. Płynęła z tłumem, uważne spojrzenie szukało w nim kolejnej duszy gotowej zatrzymać się na chwilę, aby z rozdziawionymi ustami wysłuchać jej wróżb. Świętej pamięci Babka z pewnością spojrzałaby na nią z politowaniem, gdyby odkryła jak nisko upadła - wdziewając strój ulicznych mistyfikatorów przynosiła wstyd Sulijczykom. Skrzywiła się lekko, tłumiąc w sobie to nagłe uczucie rozczarowania wobec samej siebie. Nie miała innego wyjścia, choć to ona sama, a nie świat, skazała się na takie postępowanie. Tęskniła za swoją dawną sulijskością, ta chwilowa iluzja była jednym, co pozwalało choć na chwilę zdusić w sobie tę nostalgię.
Poczuła nagły ścisk w żołądku, świat zawirował jej przed oczami jeszcze intensywniej. Nagle zupełnie wyschło jej w gardle, zatrzymała się gwałtownie nie zważając na ocierające się o nią ciała, na wymruczane pod nosem przekleństwa, bo blokowała im drogę. Z niedowierzaniem dostrzegła w tłumie znajomą sylwetkę. Niczym kot, przemknęła koło mężczyzny, dyskretnie zatrzymała się kilka kroków dalej, obserwując jak ten czujnie rozgląda się za siebie.
Pośrodku tego chaosu stał Maurits.
Sama przywołała go do siebie, na pewno tak było, tym wcześniejszym zamazanym obrazem, który nagle zupełnie bezczelnie rozgościł się w jej umyśle, rozchwianym groteskowością miejsca, w którym się znalazła. Pewność, że sama wywołała to emocjonalne trzęsienie ziemi sprawiła, że zacisnęła w przerażeniu pięści. Wierzyła w siłę przypadkowego przyciągania do siebie osób, czy zdarzeń za pomocą samej myśli. Babka powtarzała jej zawsze, że jeśli tylko wystarczająco się na czymś skupi, to namacalne odbicie tej idei wyrośnie przed nią jakby pod wpływem magii.
Ależ była nierozsądna. Jakże głupia.
Powinna po prostu się odwrócić. Zniknąć, rozpłynąć się w anonimowym tłumie, który miał być dla niej przecież właśnie tą bezpieczną furtką. Zabezpieczeniem. Ucieczką. Powinna pozostawić za sobą już dawno zamknięty rozdział, a nie wywarzać z łomotem już dawno zaryglowane drzwi.
Zamiast tego zdecydowanie wyciągnęła przed siebie rękę. Pewnie wplotła swoje długie palce w jego dłoń. Spojrzała mu głęboko w oczy, drżała lekko mimo maski skrywającej jej prawdziwą tożsamość. Samym dotykiem rozpoznawała kształt dłoni, której linie papilarne skrywały w sobie nieznaną jej historię życia po. Po niej.
- Chłopcze - powiedziała chrypliwie, dziękując w myślach za zaschnięte gardło, które deformowało jej głos. - Opowiedz mi o cieniach swojej przeszłości, a ja podzielę się z tobą wizją czekającej cię przyszłości. - Przechyliła lekko głowę, drugą dłonią rozwijając przed jego oczami wachlarz kart tarota. - Za czym podążasz? A może wręcz przeciwnie, przed czymś uciekasz?
Nie potrafiła powiedzieć, dlaczego to robi. Pozwoliła od lat tłamszonej w duszy tęsknocie i ciekawości przejąć kontrolę nad zdrowym rozsądkiem.[ruletka]



Ostatnio zmieniony przez Cheeno Groeneveldt dnia 05.07.21 14:05, w całości zmieniany 2 razy

Maurits Kolstee
• szumowiny •
Maurits Kolstee
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : egzekutor szumowin
https://kerch.forumpolish.com/t178-maurits-kolstee

Re: Wschodnia Klepka

03.07.21 20:31
Gdyby tylko zaufał sam sobie ten jeden, jedyny raz.
Mógłby przecież przysiąc, że ją wtedy widział. Nie pachniała już słońcem i kwiatem akacji; to idiotyczne, co przebijało się do umysłu trawionego gorączką i zadecydowało się tam rozgościć; zapach drogich pachnideł, ale i tak boleśnie znajomy dotyk. Zrzucił potem winę za te omamy na ognistą ospę; uważał się za szczęściarza, któremu chwilowa łaskawość losu pozwoliła przeżyć.
Szukał jej podświadomie wszędzie, w każdej napotkanej kobiecie. Nienawidził siebie za to, że wciąż to robił, choć przecież tamten rozdział zamknął już za sobą i musiał pogodzić się z tym, że nawet jeśli Tanvi nie była martwa, to pozostawała taka dla niego. Zamknął już metaforyczne wieko trumny; nie było odwrotu. A mimo to widział ją w sulijskiej urodzie Neity; słyszał w pieśni wyśpiewanej do wtóru tamburyna w Baryłce. Nie było leku na chorobliwość własnych skojarzeń. Był tylko żal i garść co by było gdyby. Jedno i drugie nic nie warte.
Był tutaj już tak wiele razy. Potrafił bezbłędnie odgadnąć kolejność szyldów lokali wzdłuż wschodniej klepki; znał na pamięć miejsca, w których występowali najlepsi kuglarze i zawsze witał się z przynajmniej trzema akrobatkami, których gibkość można było podziwiać na zawieszonych trwożliwie wysoko trapezach. Znał tu każdą obluzowaną kostkę brukową, każdą plamę i chwast, który napędzany sobie tylko znaną wolą życia, wybił się w miejscu dlań zupełnie nieprzyjaznym. Nawet tłumy turystów, choć zawsze inne, w gruncie rzeczy pozostawały te same; odmienne tła ich egzystencji nie oznaczały innych celów. Droga nie miała znaczenia, gdy wszystko sprowadzało się do jednego. Te same maski skrywające czerwone z ekscytacji twarze; te same peleryny, rok za rokiem przywdziewane specjalnie na okazję przyjazdu tutaj.
A jednak tym razem było inaczej.
To miażdżące uczucie porównałby do chłodu lufy przyłożonej do karku, gdy dałeś się zajść od tyłu i nie wiesz, kto do ciebie mierzy. Zaczął się podejrzewać o galopującą coraz śmielej paranoję; ostrożność i umiejętność przewidywania ruchów ewentualnych nieprzyjaciół były tym, co przyczyniło się do jego, stosunkowo długiego jak na baryłkowe standardy, życia. Nigdy jednak uczucie to nie było tak wyraźne, barwne i nie dające się uspokoić żadnym podszeptem zdrowego rozsądku.
Pozostał spokojny, oddychając wraz tłumem, którego strumienie wydawały się teraz zasilać ogromną machinę Wschodniej Klepki. Kakofonia dźwięków narastała; narkotyczne crescendo zbliżało się do swojego finału. Turyści omijali go bez słowa, czasem irytując się tym, że ktoś zastawił im drogę. Spoglądając w jego twarz nie doczekali się jednak przeprosin.
Jego cel zniknął jak sen złoty. Robota była na dzisiaj skończona, czuł to w kościach. Nie odnajdzie go już.
Nie potrafił się tym przejąć.
Nie mogąc odgadnąć powodu swoich dziwnych przeczuć, postanowił je po prostu zignorować; musiał stąd jak najszybciej zniknąć, oddalić się, może odpocząć. Przez tę krótką chwilę stał się więźniem własnego ciała; klucz do celi tkwił w umyśle, wraz ze wszystkimi tymi wspomnieniami, które zamknięte na cztery spusty gniły, zatruwając mu życie miazmatami.
Ciepłota cudzej dłoni uwolniła je wszystkie.
Odwrócił się i stanął twarzą w twarz ze szkarłatem maski szakala.
Zamarł, jak gdyby ciałobójca postanowił uczynić sobie z niego obiekt treningowy; czy tak czuła się ofiara, nim serce eksplodowało jej w piersi? Przez głowę przebiegły mu miliony myśli; jedna bardziej absurdalna od drugiej. Chaos wokół zdawał się przenieść wprost do jego umysłu, czyniąc podjęcie jakiejkolwiek decyzji irracjonalnie trudnym. Neurotyczna chmara domysłów i niedopowiedzeń otoczyła ich jak mgła, unosząca się leniwie nad kanałem.
Nim zdążył się lepiej przyjrzeć nieznajomej, wachlarz kart rozłożony przed jego twarzą zasłonił mu widok. Fala wspomnień powróciła z mocą przypływu; bawił się podobną talią miliony razy, pytając o znaczenie kart, które uważał za bajki dla dzieci. A mimo to Tanvi zawsze cierpliwie mu wszystko tłumaczyła. O każdej figurze mogła opowiadać bez końca, a on wiedział wtedy, że tak samo długo mógłby tego słuchać.
Zadziałał jak shuhański mechanizm; mimowolnie, nim zdołał zrozumieć, jakie to pozbawione sensu wyciągnął z talii kartę, gdzieś z tyłu głowy mając świadomość, że to pewnie oszustka, która odwracając jego uwagę zaraz wyciągnie mu portfel z kieszeni, w trakcie gdy on będzie wciąż stał tutaj jak słup, ogarnięty trwogą własnej przeszłości.
Zacisnął palce na jej dłoni, jakby nie chciał pozwolić odejść.
Kiedyś bez trudu rozpoznałby tę rękę; pasowała do jego jak brakujący element układanki. Skórę przecinało już jednak zbyt wiele blizn; zbyt wiele zgrubień od ściskania noża i rewolweru, które zniekształciły ją bezpowrotnie tak, że nie pasowała już do niej ani ta, ani żadna inna.
Był prawie pewny, że ze wszystkich kart z talii, wybrał głupca.
Już nie uciekam — nie wiedział, czemu to powiedział i czemu wdał się w tę rozmowę. Przyrósł do swojego miejsca, w palcach ściskając rękę sulijskiej wróżbitki, a to wszystko dlatego, że miał przeczucie.
Złe, fatalne, ohydne.
To przede mną się ucieka — dodał ciszej, ale to nie szkodzi; cały hałas i chaos Wschodniej Klepki zdawały się uspokoić nagle; jak cisza, która zapada nim uderzy burza.
Wolną ręką sięgnął w kierunku jej maski.

Cheeno Groeneveldt
• substantyk •
Cheeno Groeneveldt
Pochodzenie : Ravka
Stanowisko : lutniczka na kontrakcie u Groeneveldtów, skrzypaczka, mecenas sztuki
https://kerch.forumpolish.com/t335-cheeno-groeneveldt

Re: Wschodnia Klepka

06.07.21 13:27
Ona również nie potrafiła sobie zaufać. Zupełnie jakby od tych dziesięciu lat nie czuła się w pełni sobą. Była jedynie widmem płynącym na przestrzeni upływającego czasu. Porzucając Mauritsa, porzuciła także siebie. To sprzężenie zamazywało krawędzie jej tożsamości, kazało analizować niemal każde działanie, stawiając prawie zawsze to samo pytanie. Kim tak naprawdę była, skoro wciąż odnosiła wrażenie, że tkwi pomiędzy. Świat zbudowany na kłamstwie sprawiał, że człowiek sam nabierał wątpliwości, co do tego, jaka jego część była prawdą, a co jedynie wypracowanym urojeniem.
Jedynie dawne wspomnienia pozwalały jej wierzyć, że gdzieś głęboko nadal nosi w pełni ukształtowaną cząstkę siebie. Reminiscencje sprzed kilku znajdowały się dokładnie w tej samej umysłowej przegródce pamięci, choć sama wizyta w Baryłce w tamtym czasie wydawała jej się wyrazem psychicznego samookaleczenia. W chaosie ognistej ospy nie potrafiła jednak pozwolić sobie na to, aby nie upewnić się, że Mauritis był bezpieczny, a po odkryciu, że w majakach nieświadomie stąpał na granicy grożącej mu śmierci, zrobiła wszystko, aby do niej nie dopuścić. Zaciągając kolejny dług, tym razem u miejscowej griszy. Rozpłynęła się potem niczym cień w oparach mglistej nocy.
Mimo usilnych starań nie potrafiła wyrzucić jego obrazu z pamięci. Mamiona niespełnionym pragnieniem dostrzegała go niekiedy nawet w stojącej w cieniu sylwetce Isaaca. Gdy mąż stał odwrócony do niej tyłem, rysując się w ciemnościach na tle ramy otwartego na oścież okna, gdy czuła na skórze jego dotyk - ten delikatny, nie podszyty gwałtownością charakteru - zamykała oczy, wmawiając sobie, że znowu ma u swojego boku Mauritsa. To czasem pomagało, pozwalało przetrwać. Mimo świadomości, że oszukiwała samą siebie: nie potrzebowała potwierdzenia, aby instynktownie wiedzieć, że Lijijczyk, którego niegdyś tak głęboko kochała, nie mógł być tym samym mężczyzną co wtedy, przed laty, gdy z łzami w oczach porzucała na ich posłaniu ozdobny guzik. Życie nie pozostawia człowieka takim samym, gdy ktoś umyślnie łamie mu serce.
Dostrzegła ostrożność jego ruchów, jakby każdy kolejny krok był dokładnie przemyślany. Miała wrażenie, że gdyby ktoś siłą postawił go na linie jednej z popisujących się opodal akrobatek, byłby w stanie utrzymać się na nogach, choćby po to, żeby uzyskać przewagę nad swoim przeciwnikiem i rozpatrzyć wszystkie możliwe opcje. Nie rozpoznawała w nim tego nowego zacięcia, malująca się na twarzy koncentracja i skupienie nosiły w sobie znamiona uczuć wypracowanych przez lata. Nie dostrzegała w jego rysach tej dawnej, nastoletniej naiwności, która kazała im wierzyć, że Ketterdamie to świat stojący przed nimi otworem, gotowy przyjąć ich do siebie z otwartymi ramionami niczym zagubionych wędrowców. Obiecywał złote góry, a zamiast tego wciągał w swą przesiąkniętą smrodem otchłań.
Zdziwiła się, że nie postanowił po prostu odejść, wyrwać dłoń z tego intymnego uścisku, racząc ją jedynie spojrzeniem pełnym niechęci. Nie potrafiła zaprzeczyć, że tak byłoby po prostu łatwiej. Wygodniej. I dla niej i dla niego.
Gdy pokazał jej kartę, nie zobaczyła przed sobą obrazu Głupca.
Przed jej oczami rysowała się postać nagiej kobiety, klęcząca u brzegu oczka wodnego, z jedną stopą zanurzoną w wodzie, a nad jej głową świeciła gwiazda. Odwrotne położenie karty zwiastowało jednak nie harmonię i ład ukryty w jej naturalnym układzie, a chaos i nieporządek. Przełknęła głośno ślinę. To jej obecność mogła na nowo zasiać w jego życiu ferment, rozjątrzyć dawno zasklepione rany.
Zanim jednak zdążyła zareagować, jego głos zatrzymał ją w miejscu. Było już za późno, nie mogła się zatrzymać tego, co nieuniknione. Poczuła dziwny ucisk w okolicach klatki piersiowej, bolesny impuls wstrząsnął jej sercem, gdy dotarł do niej sens wypowiedzianych przez niego słów.
- Niekiedy ucieczka to jedyne wyjście. Ludzie uciekają, bo muszą. Pozostawiają za sobą to, co najbardziej kochali. Nie uciekają przed kimś, ale ku czemuś - odpowiedziała równie cicho, jakby chciała wyciszyć szeptem prawdziwy wydźwięk tych słów. Gwałtownie wciągnęła powietrze w płuca, gdy dostrzegła jego ruch. Wachlarz kart zniknął gdzieś w zagłębieniu pomarańczowego stroju, ruch był szybki, zwinny, wykonany tylko po to, aby jej wolna dłoń wystrzeliła w stronę jego ręki, chciała zatrzymać go w połowie wykonywanego gestu.
Zatrzymała się jednak równie niespodziewanie, uniosła dłoń do góry na znak poddania, aby następnie opuścić ją ze zrezygnowaniem, pozwalając mu ściągnąć z twarzy szakalą maskę.

Maurits Kolstee
• szumowiny •
Maurits Kolstee
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : egzekutor szumowin
https://kerch.forumpolish.com/t178-maurits-kolstee

Re: Wschodnia Klepka

06.07.21 22:17
Może pod tym względem było mu łatwiej. On niczego nie udawał. Wegetował w Ketterdamskich realiach, by z każdym dniem tracić cząstkę duszy, aż w końcu stał się widmem samego siebie. Przepełniała go ohyda; wstręt czaił się w zakamarkach umysłu na wspomnienie pierwszego odebranego życia, pierwszego okaleczenia, pobicia, kradzieży, wyłudzenia, oszustwa. Gdy głowa podsuwała coraz bardziej makabryczne obrazy, składały się one w kolaż tego, kim był teraz. Miał ręce splamione krwią, której żaden żal i usprawiedliwienie nie były w stanie stamtąd zmyć. Czasami cieszył się więc, że Tanvi przepadła i nigdy go takim nie widziała.
Poznałaby go w ogóle?
Sam siebie nie poznawał.
Z drugiej strony gdyby nie jej zniknięcie, nie skończyłby tak. A przynajmniej do takiego wniosku kiedyś doszedł, starając się bardzo prędko o nim zapomnieć, utulony ginem do snu. Nikogo nie obchodziło, co by było gdyby; liczyło się jedynie teraz, a to pozostawało nieznośne w swej zgniłej stabilności. Potrzeba było naprawdę cudu, żeby wyrwać go z marazmu baryłkowej rutyny, w którą wpadł. Każde ryzyko powszedniało, kiedy wisiało nad głową nieustannie - teraz obawiał się jedynie Wrót Piekieł i ponownego kieratu Rollinsa.
Wygodnie obwiniało się o całe zło tego świata brak Tanvi, choć pomiędzy Ghezenem a prawdą wiedział przecież, że świat tak nie działa. Wystarczyłoby odrobinę samozaparcia; kilka wyrzeczeń, lepiej podjętych decyzji, a może byłby teraz kupcem, a nie przestępcą wypatrującym w tłumie człowieka, któremu miał wypruć flaki. Niechętnie, bo okrucieństwo nigdy nie sprawiało mu przyjemności; było jednak koniecznością, pieśnią przeżycia tego miasta.
Graną na fałszywą nutę przy pomocy śmiesznie drogich skrzypiec.
Biegu czasu nie dało się jednak zawrócić. Jak w starym porzekadle; nigdy nie wchodziło się do tej samej rzeki, bo jej nurt stale niósł zmiany.
Jego słowa można było rozumieć dwojako; jakby wiedział, kogo przed sobą ma, lub jako krótki zwiastun tego, kim się stał przez te wszystkie lata; interpretacja pozostawała dowolna, choć zamierzony cel osiągnięty. Błękit oczu wiercił dziury w masce, jakby chciał przejrzeć ją na wylot zanim opadnie.
Wiedział co tam ujrzy.
Czuł to w każdej, najmniejszej komórce ciała. Światła nad ich głowami zawirowały w sobie tylko znanym tańcu, barwiąc tłum skryty w mroku na odcienie fioletu, czerwieni i amarantu; maski skrywające oblicza turystów zdawały się szczerzyć do niego szyderczo, śmiech zlewać w jednostajny jazgot, a płuca zamarły pozbawione tlenu; przez krótką chwilę znalazł się w Piekle.
A może tak naprawdę nigdy z niego nie wyszedł. Oblicze szakala opadło, obdzierając go z ostatnich złudzeń.
Dostał dokładnie to, czego pragnął; szkoda że o jakieś dziesięć lat za późno. Serce, które jeszcze przed chwilą tłukło się jak ptak schwytany w klatkę, teraz zamarło, odmawiając posłuszeństwa.
Wszystko wokół ucichło, jakby i świat zastygł w przerażeniu.
Miał wrażenie, że minęły wieki kiedy tak stali, choć tak naprawdę było to jedynie kilka sekund, w trakcie których - co zrozumiał dopiero po dłuższym momencie - wciąż trzymał jej rękę. Tak, jakby tym razem nie zamierzał już puścić, choć to przecież nie była prawda. Przez myśl przeszło mu, że to musi być jakiś miraż, urojenie zmęczonego umysłu. Maska wypadła mu z dłoni na bruk, zniweczona obcasem przechodzącej Utraconej Oblubienicy z Dzikiej Komedyi; wyciągnął rękę ku Tanvi będąc przez chwilę jak w transie, działając mimowolnie, nim zdrowy rozsądek odegra znów pierwszoplanową rolę i zrobi to, co powinien zrobić na początku.
Odejdzie w swoją stronę.
Chciał ją wziąć w ramiona, zabić, pocałować, potrząsnąć nią, nawrzeszczeć na nią... A mimo to stał zdjęty przerażeniem; chwila ta nawiedzała go nieskończoną ilość razy, a gdy przyszło się jej ziścić, nie wiedział co ze sobą zrobić. Czuł ulgę, wstyd, strach, radość... Kalejdoskop emocji zadziwiał nawet jego, bo nie przyszło mu do głowy, że będzie mu to jeszcze dane. Zacisnął palce wokół jej dłoni ciaśniej, na granicy bólu i przyjemności; jakby obawiał się, że zaraz znowu zniknie.
Prawda miała być jednak zabójcza, nawet dla kogoś takiego jak Kolstee.
Ku czemu uciekłaś? — Krótkie pytanie zawisło w powietrzu, wypowiedziane ochrypłym z emocji głosem. W swojej głowie zrobił milion rzeczy; rzeczywistość zastała go zastygłego od nadmiaru wrażeń, gdy nie sądził, że będzie jeszcze w stanie coś czuć.
Przecież na to nie zasłużył.

Cheeno Groeneveldt
• substantyk •
Cheeno Groeneveldt
Pochodzenie : Ravka
Stanowisko : lutniczka na kontrakcie u Groeneveldtów, skrzypaczka, mecenas sztuki
https://kerch.forumpolish.com/t335-cheeno-groeneveldt

Re: Wschodnia Klepka

07.07.21 12:21
Nocą, gdy leżała w adamaszkowej pościeli godnej Groeneveldtów, gdzieś w dalekich kuluarach rodowej rezydencji, zanurzona po uszy w dostatku, nawiedzała ją gorzka refleksja jak wielką naiwnością kierowali się przed laty porzucając dawne życie na rzecz Ketterdamu. Zaznała bogactwa, obserwowała ludzi wydających bajońskie sumy na chwilowe kaprysy, szybko odchodzące w zapomnienie, nie czuła się jednak dzięki temu ani odrobinę szczęśliwsza. Z perspektywy czasu wyraźnie dostrzegała, że w sulijskim taborze tak naprawdę niczego jej nie brakowało. Jednak wtedy liczyła się jedynie szczeniacka miłość i pragnienie, aby zawsze mieć Mauritsa u boku. Nieważne gdzie, bez względu na okoliczności, wyjeżdżając wcale nie zastanawiała się nad tym, czy podzielała jego marzenia o lepszym życiu. Dopiero z czasem odkryła, że te wyobrażenia, wiara w lepsze życie, były jedynie mrzonkami odbierającymi kolorytu niepozbawionej zalet rzeczywistości.
Nienawidziła bogactwa, któremu się sprzedała. Odczuwała wstręt do samej siebie, a choć nie była dziewczyną zatrudnioną w jednym z ekskluzywnych domów publicznych, niekiedy czuła się jak jedna z nich. Chcąc uchronić brata przed podobnym losem, sama wzięła na siebie tę rolę. Po każdej nocy spędzonej z Isaaciem zmywała z siebie tę nienawiść, odrazę, starając się zdusić w zarodku pogardę wobec samej siebie. Nie wiedziała do kogo czuła większą niechęć, do siebie czy do niego, bo przystał na te warunki, czasem spoglądając na nią spod oka z krzywym uśmiechem jakby doskonale zdawał sobie sprawę z tej abominacji. Rejestrował ją z satysfakcją, przypisywał sobie kolejne zwycięstwo. Jeden zero dla mnie. Jak zawsze, Cheeno.
Nie zdawała sobie sprawy z krwi obecnej na rękach Mauritsa, nie znała liczby, w której skrywała się suma odebranych przez niego żyć. Miała dosyć mgliste pojęcie o jego poczynaniach, nie miała wystarczająco rozwiniętej sieci znajomości w szemranych dzielnicach Ketterdamu, aby rozrysować sobie przed oczami jego historię. Była zupełnie nieświadoma ran poniesionych przez jego duszę, słowa, które usłyszała w jej przekonaniu podlegały jedynej możliwej interpretacji. Egoistycznie ograniczała jego uczucia do samej siebie, brała winę na własne barki jakby świadomość tego ciężaru miała cokolwiek ułatwić.
Wstrzymała oddech, dźwięk upadającej na kostkę brukową maski wybrzmiał w jej uszach niczym grzmot od kilku chwil zapowiadającej się emocjonalnej burzy. Otaczająca ją kakofonia dźwięków ucichła również dla niej, miała wrażenie, że znaleźli się w zupełnie innym wymiarze. Ścieżki przeznaczenia rozdzieliły się nagle, wtłaczając ich do równoległego świata, w którym przebywali zupełnie sami. Mierząc się wzrokiem, z niedowierzaniem lustrując swoje rysy, dostrzegając nieznane sobie zmarszczki i blizny.
Nie wyrwała ręki z wciąż zaciskającego się na niej coraz mocniej uścisku, choć na moment wzrosło w niej uczucie zalęknionego dyskomfortu. Jego dotyk działał niczym niespodziewanie dochodzący do nozdrzy zapach ogniska, był jak osobliwy bodziec poruszający dawno uśpione komórki pamięci, zapalnik odblokowujący falę wspomnień, która nagle zalała jej umysł. Niemal straciła oddech.
Czekała, z druga dłonią wciąż opuszczoną wzdłuż ciała. Aż weźmie ją w ramiona, zabije, pocałuje, potrząśnie, nawrzeszczy. Miał do wyboru cały kalejdoskop reakcji, a Cheeno zupełnie nie wiedziała, czego powinna się spodziewać. Sama wciąż nie potrafiła zogniskować swojego zagubienia, podjąć konkretnego działania. Z jakiegoś powodu wydawało jej się, że decyzja powinna leżeć po jego stronie. Ona nie miała do niej prawa, ponownie zaburzając granicę jego świata.
Tych trwających wieczność kilka sekund przerwał nagły chrupot plastikowej maski szakla, przełamanej na pół pod obcasem niczego nieświadomej kobiety mijającej ich jakby nigdy nic, jak mija się parę nieznajomych, nie zdając sobie sprawy, że owo spotkanie jest czymś więcej niż tylko przypadkowym skrzyżowaniem dróg dwóch osób. Był to wszak moment kluczowy. Niewinny, przypadkowy gest rozdzielający na dwa szakalą maskę zamykał w sobie ich złamane życia.
- Czy jeśli ci powiem, to to coś zmieni? - odparła, odsuwając w czasie moment wypowiedzenia na głos prawdy, decydując się na dosyć oględne tłumaczenie. - Asha. Wplątał się w dosyć krytyczną sytuację. Musiałam mu pomóc, nie miałam wyboru. - Tym razem to ona mocniej zacisnęła palce na jego dłoni, gwałtownie przysunęła się, stając niemal na palcach, tak, że nie widział nic poza ognikami okolicznych świateł, które odbijały się w zwierciadle brązowych tęczówek. Mógł poczuć na policzku jej przyspieszony oddech. - Musisz zrozumieć, Maurits. Byłam mu to winna. Jemu. Matce.
Musisz zrozumieć. Kajała się w myślach za dobór słów. Jak mogła tego od niego wymagać. Spoglądając w błękit jego oczu dostrzegła kocioł burzących się w nim emocji. Chyba czekała na to, aż na wierzch wysunie się przede wszystkim gniew. I nienawiść. Miał do niej prawo. W tej chwili jeszcze dotkliwiej odczuwała pogardę wobec samej siebie. Choć w całym tym chaosie, miała tylko jedno, zupełnie trywialne i niedorzeczne pragnienie, aby zwrócił się do niej jej dawnym imieniem.



Ostatnio zmieniony przez Cheeno Groeneveldt dnia 29.09.21 22:52, w całości zmieniany 1 raz

Maurits Kolstee
• szumowiny •
Maurits Kolstee
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : egzekutor szumowin
https://kerch.forumpolish.com/t178-maurits-kolstee

Re: Wschodnia Klepka

07.07.21 21:40
Czy kiedykolwiek żałował porzucenia Lij?
Z całego gąszczu niepewnych, to jedno akurat nigdy nie pozostawiło dla niego wątpliwości. Zgniłby tam jak zapomniane aż do wiosny, jesienne plony pozostawione w piwnicy. Jeśli jednak cokolwiek zrobiłby inaczej, na pewno nie wybrałby już Ketterdamu. Tylko czy to by cokolwiek zmieniło? O ile wierzył, że każdy kuł swój los jak kowal, owszem. Gdyby wierzył w niezbadane ścieżki losu, najpewniej byłby przekonany, że wybór innego miejsca niczego by nie zmienił, bo wszystko doprowadziłoby ich do takiej samej konkluzji.
Życia osobno, bo przecież nigdy razem.
Może sam był sobie winien; może przypisał szczeniackiemu uczuciu większą wagę, niż ono istotnie miało. To zakończenie, albo raczej jego definitywny brak były tym, co odbiło na nim swoje piętno i sprawiło, że ciągnęło się to za nim aż do teraz, choć wydawało mu się, że ten jeden aspekt przeszłości zostawił za sobą.
A jednak nie potrafił wybaczyć. Ani jej, ani samemu sobie za to, że kiedy się zbliżyła i zajrzał w jej oczy rozświetlone blaskiem lokali Pokrywki, na ułamek sekundy stał się znowu dawnym sobą. Szkoda jedynie, że o jedyne dziesięć lat za późno, gdy nie było już czego ratować. Zbieranie odłamków, które pozostały mu z roztrzaskanego zniknięciem Tanvi zwierciadła, kończyło się tylko dotkliwym pokaleczeniem palców. Ból fizyczny otrzeźwiał; ten, który krył się w zakamarkach psychiki powoli wpychał w ramiona obłędu. Sam już nie był pewien, czy przypadkiem nie oszalał, a to wszystko nie jest jedynie urojeniem pacjenta asylum za miastem.
Zepsucie ogarnęło już zbyt wielką część jego duszy, by mógł naiwnie łudzić się i cieszyć jej cudownym powrotem; bo przecież tak musiało być, prawda? Oto wróciła zza grobu, kiedy stracił już wszelką nadzieję, że jeszcze w ogóle żyje; teraz odzyska swoje dawne ja i wreszcie wszystko będzie dobrze.
Prawda?
Chyba na żadnym etapie życia nie był tak naiwny.
Patrzył na nią, jakby widział ją po raz pierwszy a zarazem ostatni w życiu; patrzył, jakby chciał przewiercić jej duszę, którą niegdyś znał tak dobrze na wylot i poznać powód. Patrzył, jakby chciał przypieczętować usta pocałunkiem, po czym odwrócić się i już nigdy na nią nie spojrzeć, bo nie miał już do niej żadnego prawa. Co powiedziałby, gdyby dowiedział się, jakie życie przyszło jej wieść? Rozgoryczenie, złość, żal? A może niepohamowaną niczym wściekłość? Nie mógłby jej zaoferować zrozumienia; nie mając świadomości tego, do jakiej rodziny przystała i z czym to się wiązało, jeszcze nie brodził w falach frustracji.
Jeszcze.
Bo chociaż o tym nie wiedział, stała się przecież zarazą toczącą to miasto; tą, w której ulokował swoją największą nienawiść.
Gdy zaczęła mówić, pożałował, że zapytał. Uświadomiwszy sobie, że nie chce tego słuchać, nie chce jej winy, jej wyjaśnień, słów z których każde coraz bardziej wyzbyte sensu czyniło mu w głowie jeszcze większy mętlik; nieporządek chaosu osiągnął apogeum.
Czy jeśli ci powiem, to to coś zmieni?
Uświadomi mi, czy zszedłem po ciebie do piekła na próżno
chciał powiedzieć, ale słowa uwięzły w gardle; stanowiły przyznanie się do czegoś, co w świetle jej następnych słów nazwałby błędem; okrutną pomyłką. Stał wciąż w tym samym miejscu, w te samej pozycji, a wyraz jego twarzy nie zmienił się ani o jotę; jedynie drgnięcie mięśnia szczęki podpowiadało, że jeszcze nie skamieniał.
Równie dobrze mogła go zastrzelić. Właściwie chyba wolałby, żeby to zrobiła.
Musisz zrozumieć, Maurits.
Sposób w jaki wypowiedziała jego imię niebezpiecznie balansował na granicy sadystycznej przyjemności; przymknął na chwilę oczy i zmarszczył brwi, tylko na ułamek sekundy wyobrażając sobie, że wypowiedziane słowa nie padły. Czuł ciepłotę jej ciała i zapach perfum, który na chwilę przeniósł go znów do gorączkowych omamów; nie pomylił się wtedy. Jej oddech podrażnił skórę, a Kolstee miał wrażenie, że obserwuje właśnie urywek życia, które nigdy nie doszło do skutku.
Musiałam, nie miałam wyboru.
Chciałby jej opowiedzieć o swoim braku wyboru. O tym, gdzie zaprowadziło go jej zaginięcie i o tym, jak bezskutecznie jej szukał, z nocy na noc zapadając się coraz głębiej w bagno Baryłki. Wspomniałby jej o piwnicy Szmaragdowego Pałacu i krwi, którą tam przelał ku uciesze tłumu; o wszystkich partiach kart, które zagrał tylko po to, by wyłudzić od kogoś informacje o niej, by raz za razem odbić się od muru milczenia. O tym, że poświęcił dla niej wszystko, a został z niczym. Duma mu na to nie pozwoliła.
Tylko czy i ona nie poświęciła dla niego rodziny? Czy nie byli jedną stroną tej samej monety?
Zupełnie nieoczekiwanie się roześmiał, czując gorycz rozczarowania na języku. Odbijała się też w błękicie jego oczu. Nie gniew, nie nienawiść; tę zdawał się odczuwać jedynie względem miernego cienia samego siebie, którym się stał. Jedynie prostota i ostateczność rozczarowania odbijające się w jej oczach do społu z barwnymi ognikami dostrzegał, gdy tam spoglądał.
Wystarczyło powiedzieć — nienawidził się za fałszywą nutę, która przełamała jego głos. Nienawidził za drobną słabość na którą sobie pozwolił, kiedy znalazła się tak blisko, za blisko; puścił jej rękę i wykonał ruch, jakby chciał zamknąć w objęciu, ale jego ramiona zatrzymały się w połowie drogi. W kącikach ust zamajaczył uśmiech przepełniony goryczą.
To też był wybór, który podjęłaś — dodał szeptem, prosto do jej ucha. I który przekreślił wszystko pozostawił w domyśle. Rzeczywistość zdławiła go w śmiertelnym uścisku; opuścił ręce wzdłuż tułowia, zaciskając dłonie w pięści.
Stanął oko w oko z życiem, które kiedyś wiódł; musiał coś zniszczyć. Nawet jeśli oznaczało to autodestrukcję.

Cheeno Groeneveldt
• substantyk •
Cheeno Groeneveldt
Pochodzenie : Ravka
Stanowisko : lutniczka na kontrakcie u Groeneveldtów, skrzypaczka, mecenas sztuki
https://kerch.forumpolish.com/t335-cheeno-groeneveldt

Re: Wschodnia Klepka

08.07.21 13:27
Uśpiła tę miłość, przyoblekła żałobnym woalem i tłumiła w zarodku jej nader częste, powodowane nostalgią, powroty. Przekuwała te chwile w coraz doskonalsze instrumenty, ogniskując w ten sposób to nagłe pragnienie postawienia wszystkiego na jedną kartę, i zerwania kontraktu, tym samym ściągając niebezpieczeństwo nie tylko na samą siebie, ale i na brata, który ostatecznie i tak już dawno zniknął jej z horyzontu. Czy było więc o kogo walczyć?
Jedynie o samą siebie.
Mając go tak blisko, bliżej nawet niż na wyciągnięcie ręki, nie była w stanie się skoncentrować i skumulować tego nagłego uczucie jak tyle razy wcześniej, przekształcić go w jakieś twórcze działanie. Nie miała żadnych szans, gdy nagle zniknęły wszystkie bariery, a on stał tuż przed nią, gdy stykali się niemal nosami, zupełnie materialny, nie mógł rozpłynąć się w powietrzu jak wszystkie znane jej do tej pory senne mary. Czuła jego ciepło, doskonale pamiętała jak wiele potrafił zdziałać nawet powierzchowny dotyk jego skóry, jaki spokój zapewniały te pełne siły objęcia. Samo spojrzenie błękitnych oczu, zwłaszcza tak intensywne, przeszywające na wskroś, wytrącało jej z ręki wszelkie atuty. Gdyby tylko było to możliwe, bez wahania otworzyłaby teraz przed nim swoją duszę, pozwoliła mu zaglądnąć nawet tam, gdzie mieściły się najskrzętniej skrywane sekrety, umożliwiając mu tym samym na zgłębienie wszystkiego na własnych warunkach, na własne oczy. Sama nie potrafiła znaleźć słów, które w skompensowanej formie pozwoliły jej streścić nie tylko minione lata, ale i wszystkie nawarstwiające się w niej wątpliwości, zaszłe zmiany.
Życie nie mogło być jednak tak proste.
Bała się wyjawić mu całą prawdę.
Zaczynając od kłamstwa odnośnie swoich umiejętności, które wtedy nazywała jedynie przemilczeniem. Już teraz spoglądał na nią zupełnie inaczej niż dawniej, tylko przez moment dostrzegła w jego oczach niegdysiejszy błysk, nić porozumienia zawisła między nimi jedynie na krótką chwilę. Przecięta zbyt szybko, podkreślając swoją efemeryczność, boleśnie dając jej do zrozumienia, że nie powinna się oszukiwać. To, co było, tak po prostu nie wróci, choćby chciała, aby tę moc niosło w sobie trywialne pstryknięcie palców. Oszukiwała się nawinie, ale tylko przez trwający wieczność ułamek sekundy. Jeszcze wszystko uda się naprawić, znajdą jakieś rozwiązanie. Wszystko wróci do normy.
Nie potrafiła jednak powiedzieć, co tak naprawdę ową normą było.
Może dobrze, że nie znała prawdy. Załamałaby się, gdyby dotarło do niej, co był gotowy zrobić tylko po to, aby zdobyć chociaż strzępek informacji na temat pewnej sulijki, jednej z wielu. Nie podejrzewała, że jej niezapowiedziana ucieczka przyniosła ze sobą tak ogromne spustoszenie, chciała ślepo wierzyć, że po prostu się z tego wszystkiego otrząsnął, że przynajmniej jemu się udało.
Mogła żałować swoich słów. Ich prostoty pozbawionej głębi. Oczekiwał od niej wyjaśnienia, jakby myślał, że miała je dla niego na wyciągnięcie ręki. Jego gorzki śmiech był kolejnym czynnikiem, który wytrącił ją z równowagi. Znowu poczuła nieprzyjemny ucisk w sercu, zacisnęła wargi w wąską kreskę, z trudem powstrzymując łzy. W jego słowach kryło się za wiele racji, ale dla niej wybrzmiewał w nich również bolesna nuta niesprawiedliwości. Nie znał jej wyborów, nie wiedział w jakim potrzasku się znalazła, zagoniona w kąt. Doprawdy pragnęła wtedy odepchnąć od siebie wyrzuty sumienia, udawać, że wcale nie obeszła ją wiadomość o śmierci matki, wybrać miłość - już nie tę szczeniacką, prawdziwą, dojrzałą, tą jedyną, zbudowaną na pięciu latach wspólnych doświadczeń.
Ale nie mogła. Nie potrafiła.
Była im to winna.
Wyrzuty sumienia rozkładały ją od środka, zapuszczały swe złowieszcze, zgniłe macki prosto do jej serca. Gdyby wtedy zrezygnowała, wątpiła w to, aby ich historia skończyła się inaczej, lepiej. Przerodziłaby się w nagły wybuch od miesięcy spiętrzających się wyrzutów, zniszczyłaby to uczucie, już na zawsze zatruwając wszystkie wspólne wspomnienia. Dzisiaj przynajmniej miała właśnie je, te ulotne reminiscencje przeszłości, nie musiała tańczyć na ich żałosnych zgliszczach.
- Nie wiesz jak wiele musiałam poświęcić - odrzekła z nagłym wyrzutem, hardo, przez moment obserwując napiętą sylwetkę Mauritsa, jego dłonie zaciśnięte w pięści. Przykucnęła, mimowolnie ocierając wierzchem dłoni pojedynczą łzę, która zdołała utorować sobie cienki strumień na jej zaróżowionym od emocji policzku. Nie chciała, by to widział. - Kochałam cię, Maurits. Kochałam cię do szaleństwa - powiedziała niemal szeptem, jednak na tyle głośno, aby ją usłyszał. Sięgnęła po dwie części maski porzuconej na bruku. Podnosząc się, wpatrywała się w nią uważnie. Rzuciła mu szybkie spojrzenie, zogniskowała jedynie ułamek szargających jej duszą emocji i użyła swoich mocy. Wystarczyło kilka sekund, aby pod jej dotykiem maska wyglądała jak nowa, pozbawiona rys. Chciałaby, aby rzeczywistość była równie łatwa do ukształtowania, równie mocno podatna na zmiany.
- Nazywam się Cheeno Groeneveldt - rzekła z pasją, w końcu rozkładając przed nim wszystkie istotne na ten moment karty. Nie liczyła na to, że to konkretne nazwisko, zlepek dwóch słów, było mu znane, nie musiało. Wystarczyło, że było jednym z siedmiu. Czy wyjawienie mu całej prawdy mogła nazwać ryzykiem? Czy o n był dla niej ryzykiem? Nie trudno mu miało przyjść połączenie faktów: nazwisko, Mała nauka.
W tej chwili było jej jednak wszystko jedno. Gorzko cieszyła się tym przelotnym uczuciem ulgi, gdy zrzucała z barków choć ten jeden, od dziesięciu lat dźwigany ciężar.[ruletka]



Ostatnio zmieniony przez Cheeno Groeneveldt dnia 10.07.21 10:09, w całości zmieniany 1 raz

Maurits Kolstee
• szumowiny •
Maurits Kolstee
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : egzekutor szumowin
https://kerch.forumpolish.com/t178-maurits-kolstee

Re: Wschodnia Klepka

08.07.21 21:26
Żałował, że w ogóle tutaj dzisiaj przyszedł.
Żałował, że się zatrzymał; że wyciągnął kartę z talii, zamiast pójść w swoją stronę. Że nie strącił jej ręki, że w ogóle na nią spojrzał. Że już nic nigdy nie będzie takie samo; że musi porzucić brak jasno nakreślonego zakończenia, którego miejsce w jego głowie zajęły mgliste domysły, scenariusze, które napisał sobie sam.
Scalona maska zupełnie nieoczekiwanie wywołała w nim przypływ bezsilnej wesołości. Kolejne kłamstwo, przemilczenie'; mogłaby to nazwać, jak tylko zapragnęła, ale wciąż nie zmieniało to jego natury. Prawie żałował, że i ich życia nie może na powrót scalić, tak jak tej maski. Paradoksalnie to, że okazała się griszą było w całym tym gąszczu szokujących informacji najmniej dla niego istotne. Zabolało, że nigdy nie zaufała mu na tyle, żeby się tym z nim podzielić, choć on nigdy nie miał przed nią żadnej tajemnicy. Sądził niegdyś, że wiedziała, że nie odwróciłby się od niej nawet gdyby oświadczyła mu, że osobiście stworzyła Fałdę. Pomylił się.
Kochałam cię.
Kochałaś? Chciałby zapytać z podszytym goryczą rozbawieniem, ale prostota tego słowa nie mogła mu przejść przez gardło; nie w swojej wersji odbitej w krzywym zwierciadle, czyniącym z niego abominację i ohydne świadectwo obopólnej krzywdy. Na usta cisnęło się wiele słów; każde uzbrojone jak pocisk, gotowy przeszyć Tanvi na wylot.
Okazały się niewypałem w świetle tego, co powiedziała potem. Wyglądało na to, że postanowiła użyć broni zanim on choćby zdołał sięgnąć po swoją.
Który Groeneveldt jest tym szczęściarzem? — Patrzył w punkt gdzieś nad jej głową, a usta splamiła kpina. Szyderstwo miało zagłuszyć żal; balansował niebezpiecznie na granicy wpadnięcia w furię, przechylając się to w jedną, to w drugą stronę. Obawę, że gdy szala przechyli się na jedną z nich, zrobi komuś krzywdę, zginęła przygnieciona obcasem myśli, że przecież tym się właśnie zajmował co dzień.
Chciał zrobić jej krzywdę.
Chciał, żeby czuła się tak jak on w tej chwili, gdy świat który legł w gruzach przed laty, został na jego oczach odgrzebany i zbezczeszczony jeszcze raz, tak, że musiał ułożyć każdy fundament obecnego siebie na nowo. Nie chciał widzieć ran Tanvi; krótkowzrocznie i samolubnie, zwyczajnie nie chciał. Poświęcił jej już zbyt wiele myśli, by teraz po raz kolejny to udźwignąć. Ludzka natura kochała egoizm, a on był już zbyt zmęczony zasypianiem z jej obrazem pod powiekami i miażdżącymi wyrzutami sumienia, że nie potrafił jej ocalić, choć zawierzyła mu samą siebie.
Teraz okazało się, że nawet nie wiedział kim tak naprawdę była.
Wyjechałaś stąd w ogóle chociaż na chwilę, czy przez dziesięć lat obserwowałaś z okien rezydencji ociekającej złotem, jak bawię się w chowanego z twoim cieniem? — Kolejne pytanie; tym razem wyzute z kpiny.
Był wieśniakiem pochodzącym z Lij. Poniżano go w jego życiu więcej razy, niż mógłby zliczyć, zanim doprowadził do sytuacji w której zwyczajnie było to pomysłem z kategorii niemądrych. A jednak teraz sam padł rażony mocą własnej głupoty i naiwności, które wykraczały dalece poza swędzące blizny - pamiątki życia, które jak się okazało, wcale nie musiało do niego należeć.
Wystarczył jeden liścik.
Gdzieś w głębi duszy wiedział, że to nieprawda i ciska się - na szczęście jedynie w ogłuszająco teraz głośnym zaciszu własnego wnętrza - jak podlotek. Dramatyzowanie nie leżało nigdy w jego naturze, a nawet pod wpływem tak silnych emocji jak teraz czuł, że pewne oczywistości pozostałyby niezmienne. I tak by jej szukał; może trafiłby w łapy Rollinsa w inny sposób. Ale łatwiej było spróbować ją znienawidzić niż pogodzić się z tym, że i tak nigdy już nie będzie jej miał. Pozostanie w jego pamięci, nawet jeżeli teraz będzie się zaklinał, że chce ją stamtąd bezpowrotnie wymazać. Tam i tylko tam.
Wtedy, w Baryłce, to byłaś ty prawda?
Trzeba mi było pozwolić zdechnąć pomyślał, ale nie powiedział tego na głos. Nie potrzebował jej odpowiedzi, bo w zasadzie już ją przecież znał. Nasunął kapelusz głębiej na głowę, by ukryć oczy w cieniu.
Pożoga zgasła. Pozostał tylko popiół.
Kiedyś spłacę ten dług, Cheeno — jego głos brzmiał zimno; obco. Miał wrażenie, że do rozmowy dołączył ktoś trzeci, kto przejął nad nim kontrolę. Potrzebował chwili żeby uświadomić sobie, że to nikt obcy, a on sam. Dobił w sobie właśnie resztki tego, co czyniło go Mauritsem z Lij.
Zbogom, Tanvi — stuknął palcem w rondo kapelusza, jakby zasalutował. Marna imitacja uśmiechu, która zamajaczyła w kącikach jego ust mogłaby przekonać każdego, ale nie Tanvi. A może Cheeno? Kim ona właściwie była?
To już nie miało znaczenia.
Wyjąwszy z kieszeni wykałaczkę, włożył ją między zęby, po czym poczynił ruch, jakby chciał rozpłynąć się w tłumie.
Mogła go zatrzymać; mogła pozwolić mu odejść.
W końcu już raz to zrobiła.

Cheeno Groeneveldt
• substantyk •
Cheeno Groeneveldt
Pochodzenie : Ravka
Stanowisko : lutniczka na kontrakcie u Groeneveldtów, skrzypaczka, mecenas sztuki
https://kerch.forumpolish.com/t335-cheeno-groeneveldt

Re: Wschodnia Klepka

10.07.21 12:02
Wschodnia Klepka nagle straciła charakterystyczną dla siebie iluzję. Przestała być dla niej innym światem, przybierając szare barwy rzeczywistości, tracąc swoją dotychczasową bajkowość i towarzyszącą jej feerię barw. Wiedziała, że już nie będzie miała gdzie uciekać, właśnie unicestwiła ostatnie miejsce, w którym mogła wierzyć, że istnieje jeszcze szansa na odmianę.
Jak świat wokół mógł trwać nadal, nawet, a może zwłaszcza na tych swoich glinianych nogach ketterdamskiego kolosa z trudem utrzymującego na barkach gnieżdżący się w nim brud, kłamstwo i oszustwo, gdy ich własna rzeczywistość po raz kolejny chwiała się niebezpiecznie, aby w końcu runąć z hukiem. Nie mogę, moi drodzy, pieniądze zostały wydane, usłyszała gdzieś za swoimi plecami, a zaraz potem nastąpił pisk naiwnych turystów, którzy rzucili się w kierunku posłanych w ich stronę złotych monet. Jeden z nich potrącił ją bezceremonialnie, nic sobie nie robiąc z tego, że zachwiała się raptownie, potrzebując chwili, aby odzyskać równowagę. Nikogo nie obchodziła ich historia, już teraz wiedziała, że aby przetrwać, będzie musiała na nowo nauczyć się podobnej obojętności.
Maurits najwyraźniej wyciągnął już własne wnioski. Kochała, wciąż kocha, czy miało to jeszcze jakiekolwiek znaczenie? Nagle pożałowała swoich łez, kpina w jego głosie raniła, boleśnie uświadamiając, że może wcale nie był ich wart. Wmawianie sobie przez lata, że ich wspólna przeszłość to zamknięty rozdział, nigdy nie wybrzmiało w jej głowie równie prawdziwie jak dzisiaj. Mimowolnie zacisnęła dłonie w pięści, czuła złość, nie potrafiła jednak wykrzesać w sobie agresji. Jej drobne piąstki nie stanowiły dla niego żadnego zagrożenia. Nawet gdyby chciała okazać swoją frustrację, nie potrafiłaby tego zrobić fizycznie wyładowując na nim cały ten kocioł negatywnych emocji. Mogłaby jedynie zacząć krzyczeć.
- Jeden z gorszych - odparła z goryczą, unosząc wyżej podbródek, z dumą, której wcale w sobie nie miała, sponiewierana latami wyrzeczeń i dostosowywania się do oczekiwań osób, które nie miały dla niej żadnego znaczenia. Powstrzymała dreszcz dostrzegając w jego oczach tę niemal dziką żądzę, nie chciała wierzyć, że mimo jej słów, mimo zadanych ran, mimo niepodważalnego prawa, aby ją po prostu znienawidzić, potrafiłby zrobić jej krzywdę. Nagle zupełnie skuliła się w sobie, czuła się zupełnie maluczka. Była zmęczona zachowywaniem pozorów, udawaniem wiecznie silnej kobiety, skoro nosiła w sobie tak wiele słabości. Ludzkich słabości. Poddała się. Jej sylwetka straciła charakteryzującą ją sprężystość, ramiona opadły, oczy zaszły lekką mgłą. Pokręciła z rezygnacją głową, była zupełnie bezsilna.
- Nie było mnie tu przez lata - odrzekła już bardziej obojętnie. Wywieźli ją z miasta niczym niewolnicę, zamykając w czterech ścianach domu na prowincji. Rzadkie wizyty w stolicy były jak rzucony od niechcenia ochłap. A i wtedy wciąż czuła na sobie drażniące spojrzenie kontrolujące każdy jej ruch, uwłaczając jej dawnemu poczuciu wolności. Tylko czasem udało jej się wymknąć, znowu zawędrować w te okolice.
Jedno się nie zmieniło, gdyby postanowiono ją znowu przed tym samym wyborem, nie zostawiłaby dla niego żadnej wiadomości. Paradoksalnie, tylko w ten sposób mogła go chronić. Gdyby wyjawiła mu powód swojej ucieczki, w czasie epidemii ospy nie musiałaby rozpaczliwie szukać pomocy u żadnego uzdrowiciela, bo Maurits zapewne od dawna byłby martwy. Nie był przecież przyzwyczajony do walki, w starciu z Groeneveldtami od początku znajdował się na straconej pozycji, przecież miał swoje granice, nie byłby w stanie posunąć się do najgorszych czynów, tylko po to, aby ją odzyskać. Nie był w stanie zabić.
Nie wiedziała, jak bardzo się myliła, jak mało go dzisiaj znała. Tak wiele jej umykało.
Każde jego kolejne słowo brzmiało jak zemsta podyktowana głębokim rozgoryczeniem.
Kiedyś spłacę ten dług, Cheeno.
Poczuła się jakby wymierzył jej policzek. Słowa bolały jeszcze bardziej, bo zwrócił się do niej tak oficjalnie, po raz pierwszy szorstko wypowiadając na głos jej fałszywe imię. Tak łatwo przyszło mu przejść nad nim do porządku dziennego. Tak łatwo było wymazać wszystko, co było kiedyś między nimi. Krótkim Zbogom, Tanvi, które brzmiało tak ostatecznie jak proste Żegnaj.
Już nikt nigdy nie zawoła na nią Tanvi. W myślach podjęła to nieodwołalne postanowienie.
- Nie jesteś mi nic winien - wyszeptała dławiącym głosem. Odwzajemnilaby uśmiech, gdyby tylko wierzyła, że ten posłany w jej stronę był prawdziwy. Sięgnęła do kieszeni pomarańczowego stroju wróżbitki, szybkim ruchem rozłożyła przed sobą wachlarz kart, szukając wzrokiem jednego konkretnego obrazu. Gdy go znalazła, talia tarota na powrót znalazła się w bezpiecznym miejscu. Po raz ostatni chwyciła go za rękę, zamknęła w jego dłoni kartę. Śmierci. Zwróciła się do niego w suli: - Tej karty nigdy nie należy czytać dosłownie. To symbol zmiany, przejścia z jednego etapu życia w drugi. Najlepiej będzie, jeśli znikniemy ze swojego świata już na zawsze. Mam nadzieję, że znajdziesz spokój i skrywające się w tej karcie odrodzenie. Jeśli go potrzebujesz.  
Jeszcze kilka sekund trzymała w objęciach dłoni jego dłoń, w końcu pozwalając, aby powoli wyślizgnęła się spod dotyku jej chłodnych palców.
Sięgnęła po maskę, nałożyła ją na twarz. Po chwili zawahania zanurzyła się znowu w tłumie anonimowości.

ztx2[ruletka]

Eyrie Kir-Yene
• substantyk •
Eyrie Kir-Yene
Pochodzenie : Shu Han
Stanowisko : rewolwerowiec na gondoli, informator
https://kerch.forumpolish.com/t258-eyrie-kir-yene-budowa

Re: Wschodnia Klepka

23.07.21 14:54
27 maart 382


Wschodnia klepka była chyba jednym z jej ulubionych miejsc. Jasne światła, gwar, no i rozwieszone nad kanałami liny, na których spacerowali akrobaci. To wszystko robiło wrażenie i nie tylko na turystach. Chociaż musiała przyznać, że rutyna zwykłego mieszkańca Ketterdamu, dość często przysłaniała cały ten barwny urok faerii barw i doznań, które ciągnęły się wzdłuż kanałów. A wystarczyło się tylko zatrzymać i na prawdę spojrzeć. Wziąć głęboki wdech, ignorując przykry zapach pijackich rzygowin, które właśnie płynęły kanałem, i cieszyć się aktualną chwilą. To właśnie w takich momentach człowiek doceniał życie, jego drobnostki, ulotne sekundy spokoju, kiedy to wszyscy inny kręcili się jak zapracowane pszczółki. W sumie, czy w Ketterdamie w ogóle były pszczoły?
Shu zaklęła pod nosem, spoglądając na szmatę, którą trzymałą w rękach. W żołądku kręciło się niespokojnie jej dzisiejsze śniadanie, kiedy kolejny raz powtarzała sobie w myślach, żeby nie brać pijaków z Baryłki, bo za prawie każdym razem kończyło się to tak samo. Ona, ze szmatą w rękach, próbująca zmyć pijackie ekscesy z desek swojej gondoli. Część niej płakała rzewnie, pełna skruchy i żałująca naiwności, podczas gdy jej druga strona, łajała ją okrutnie, nie szczędząc ostrych słów i wymyślnych obelg. Trzecia zaś, z zadowoleniem liczył kruge, które pijaczek jakimś cudem w ogóle jej zapłacił i to z nadwyżką, bo alkoholowe opary wyraźnie zmąciły mu już wystarczająco zmysły.
Z niezadowoleniem uderzyła w łódkę, w nagłym przypływie nowej złości, kiedy to kolejny już raz wyżęła brudną szmatę do kanału. Zaraz jednak pogłaskała urażone drewno, szepcząc pod nosem shuhańskie przeprosiny, jakby gondola byłą w tym momencie jej najdroższym przyjacielem. Całe szczęście dla niej, już kończyła całą zabawę w kopciuszka. Z zadowoleniem przetarła ostatni raz deski, zaraz też kiwając głową, że oto robota została skończona. Oparła ręce na biodrach, szukając jeszcze ewentualnych rozbryzgów, ale chyba wszystko wyglądało na czyste. Kiedy skończy kursy na dziś, będzie musiała lepiej ją wyczyścić, ale na ten moment było to jedyne, co mogła zrobić. Przetarła jeszcze ręce w trzymany gałgan i wtedy też po jej twarzy przebiegł wyraz bezgranicznego obrzydzenia. Czym prędzej wyrzuciła szmatę do kanału.

Sponsored content

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach