Cheeno Groeneveldt 6PHGXqiC_o

Cheeno Groeneveldt
• substantyk •
Cheeno Groeneveldt
Pochodzenie : Ravka
Stanowisko : lutniczka na kontrakcie u Groeneveldtów, skrzypaczka, mecenas sztuki
https://kerch.forumpolish.com/t335-cheeno-groeneveldt

Cheeno Groeneveldt

04.06.21 16:48

Cheeno Groeneveldt

ft. Pooja Mor

Cheeno Groeneveldt Cheeno10

statystyki:

siła: 40
zwinność: 50
żywotność: 60  
spostrzegawczość: 40
zręczność:  20
zrównoważenie: 40

Umiejętności:  

Iluzja [1]
Znajomość sztuki – muzyka [1]
Logika I [2]
Umiejętności rzemieślnicze II - tworzenia skrzypiec [4]
Taniec I [2]
Umiejętności muzyczne II – skrzypce [4]
Kamuflaż II [6]
Kłamstwo II [6]

metryka:

Pochodzenie:
Ravka / Shu Han

Data urodzenia:
17 marca 350 lat po powstaniu fałdy

Zakon:
zakon Fabrykatorów (nieoficjalnie), substantyk

Zawód, miejsce pracy:
na kontrakcie u rodziny Groeneveldt, lutniczka: wytwórca sławetnych skrzypiec, skrzypaczka, oficjalnie mecenas sztuki, bierze pod swoje skrzydła młodych muzyków

Status majątkowy:
bogaty

Opanowane języki:
ravczański, dialekt sulijski (ojczysty); kercheński (płynnie); shuhański (podstawy)

Wiara:
Święci



BIOGRAFIA BOHATERA


Wołali na mnie Tanvi.

Pamiętam szelest rozkładanych w wachlarzu kart, gdy wtulona w objęcia matki, obserwowałam wystudiowane ruchy dłoni babki, ponoć najbardziej utalentowanej wróżbitki w naszym taborze. Powoli odwracała kolejne karty, kreśląc słowami zapisaną w nich przyszłość. Zafascynowana, wsłuchiwałam się w snutą przez nią opowieść, zapamiętywałam znaczenie kryjące się w obrazkach poszczególnych kart. Fascynacji towarzyszył jednak głęboki niepokój, może pokłosie moich shuhańskich korzeni, o których stara wieszczka nie pozwalała zapomnieć kładąc na stoliku obróconą kartę Kochanków. Symbol błędnych decyzji z przeszłości mojej matki, powierzchownego romansu z pewnym shuhańskim młodzieńcem, którego owoc - ja i Asha, mój bliźniaczy brat, jeszcze zupełnie niewinne - wpatrywał się w pozbawione blasku oczy babki, przysłonięte mglistą zasłoną transu. Już wtedy, mimo chwilowego oczarowania, nie chciałam słuchać o czekającej mnie przeszłości.
Pożerał mnie strach. Strach podżegany przenikliwym spojrzeniem babki, a rozpraszany tańcem, rytmem wygrywanym na trzymanym w dłoniach tamburynie. Wraz z kolejnymi taktami wystukiwanymi na baskijskim bębenku moje ciało opuszczał ten irracjonalny niepokój, a opanowywał błogi spokój. Potrafiłam trwać tak godzinami, wirując wokół ogniska rozpalanego w centrum obozowiska. Z wiekiem zaczęłam sięgać po kolejne instrumenty, odkrywając ich niepowtarzalne brzmienie, poznając fakturę, kształt i przepływające przez nie dźwięki. A te nie zawsze wydawały mi się doskonałe.
Nie wiem, kiedy po raz pierwszy udoskonaliłam swoim dotykiem brzmienie jednego z nich. Moc, którą w sobie odkryłam pozwalała mi manipulować wszelkim surowcem, instynktownie przeprowadzać skomplikowane operacje na wrażliwej tkance materii przedmiotów, które akurat wpadły mi w ręce. Ten okres mojego życia symbolizowała karta Maga. Kuglarza, dla którego życie obsiane było pasmami twórczych wyzwań, pragnieniem obcowania ze sztuką na każdym możliwym poziomie. Zapewne jedynie shuhańskie oczy, w jednej chwili obnażające krew płynąca w moich żyłach, powstrzymały matkę od posłania mnie do Małego Pałacu. Ta moja pozorna odmienność, zdradzający mnie kształt oczu stanowiący namacalny dowód na to, że byłam potomkinią ludu, który w tak okrutny sposób odnosił się do griszów, zamiast zjednać mi innych adeptów Małej nauki, uczyniłaby z wielu z nich wrogów. Mateczka naiwnie wierzyła, że w ten sposób uchroni mnie przed prawdą zapisaną w kartach. Chyba tylko rodzicielska miłość pozwoliła jej wmawiać sobie, że może mieć na to jakikolwiek wpływ.

Pamiętam, kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy. Nieco odurzonego jurdą, z policzkami rozpalonymi tańcem, ale i uderzającą do głowy raki, gdy swym już nieco zdartym głosem wtórował śpiewem moim sulijskim pobratymcom. Lij była kolejnym punktem na trasie naszej wędrownej rutyny. Rozbijaliśmy obóz, ludzie nierzadko przyjmowali nas z otwartymi ramionami, ale bywały też wyjątki, jak wtedy, co niespecjalnie dawało nam w kość. Wydawało się, że Maurits był wtedy jednym przyjaznym nam Lijiczykiem. My jednak nie potrzebowaliśmy poklasku obcych, a do szczęścia wystarczał nam jedynie skrawek ziemi, na której mogliśmy porozstawiać nasze namioty i rozpalić ognisko.
Wołał na mnie Tanvai. Wtedy jeszcze nią byłam. Dziewczyną, której kosmykami włosów bawił się, gdy z głową ułożoną na jego kolanach wpatrywałam się w błękitne, letnie niebo. Słuchał, gdy opowiadałam mu niestworzone historie o kształtach przepływających nad nami chmur, zarażałam go śmiechem, kradłam każdy posłany w swoją stronę uśmiech jakbym już wtedy wiedziała, że pisana nam przyszłość wcale nie była usłana różami. Melancholijne nuty wygrywane przeze mnie na skrzypcach wybrzmiewały w głębi pobliskiego lasu, gdy chowaliśmy się tam przed wzrokiem innych sulijczyków, kradliśmy dla siebie tych kilka momentów spędzonych tylko we dwoje.
Pamiętam, ten chwytający za gardło błysk w oku, szalony taniec miłosnych motyli w brzuchu. Przekonanie, że musimy odejść, zostawić za sobą wszystko, że musimy korzystać z szansy, które daje nam życie. On uciekał, gnał na spotkanie wolności, a ja podążałam za nim. Zostawiłam za sobą całą swoją dotychczasową egzystencję. Tamtą wolność, wędrowne życie, brat, babkę, matkę i najbliższych, których - jak mi się do tej pory wydawało - kochałam ponad wszystko. Pozbywałam się ich jak bezduszny człowiek pozbywa się kociąt w worku - wrzuca go do rwącej rzeki, a ten porwany przez prąd zupełnie znika mu z oczu, jedynie na pozór pozbywając się problemu. Wmawiałam sobie, że przecież nie jestem im niezbędna. Porzuciłam ich, już na zawsze skazując się na dudniące w duszy wieczne wyrzuty sumienia.
W tamtej chwili nie miałam w sobie jednak nawet odrobiny żalu. Mimo że w głowie co jakiś czas słyszałam słowa przepowiedni babki, a w drodze do Ketterdamu, gdy tylko chowałam zziębnięte od zimnego wiatru dłonie w kieszeniach płaszcza, wyczuwałam pod palcami kartę, którą babka wcisnęła mi do ręki w trakcie naszego ostatniego wieczoru w obozowisko. Wszystko przeczuwała. Wizerunek Wieży, najbardziej złowróżbnych kart tarota, pojawiał mi się przed oczami, gdy tylko zamykałam oczy. Wóz wiozący nas w stronę wspólnej przyszłości trząsł się niemiłosiernie, wciąż podskakiwał na rozsianych po drogach nierównościach jakby wygrywał rytm podpowiadany przez kartę: pasmo nieszczęść, rozpacz po utracie czegoś wartościowego. Wtedy wydawało mi się, że miała na myśli moją impulsywną ucieczkę. Zaciskałam zbielałe palce na drewnianej powierzchni futerału na skrzypce, które ze sobą zabrałam. Wmawiałam sobie, że to znowu ten irracjonalny strach.

Ketterdam okazał się zupełnym przeciwieństwem życia, które do tej pory znałam. Poskramiał swoją szarością, ograniczał labiryntami nieprzebytych kanałów, odurzał smrodem. Był fałszywą obietnicą, błędną decyzją, od której nie było odwrotu. Wciąż jednak mieliśmy siebie. Miałam do kogo wracać. Nawet jeżeli naszym domem było jedynie nędzne posłanie w biednej dzielnicy, pozbawione dawnego splendoru, znanych mi od urodzenia barw i tak przeraźliwie ciche. Tęskniłam za zapachem ognisk, dźwiękiem sulijskim pieśni, nawet za przenikliwym spojrzeniem babki. Miasto w krzywym zwierciadle kreowało przede mną naszą sulijską zasadą: pełen żołądek, szeroka droga i spokojne serce; Ketterdam był jej najbardziej namacalnym przeciwieństwem. Nie przymieraliśmy głodem, ale nie chodziliśmy syci, wąskie uliczki wciąż ograniczały pole manewru, a w sercu panował niepokój.
Próbowałam zarabiać na tym, co znałam najlepiej. W ciągu dnia grywałam na ulicach na skrzypcach. Zamykałam oczy, przenosiłam się do krajobrazów znanych mi z przeszłości. Przestronnych pól, odurzających swym intensywnym zapachem lasów, wmawiając sobie, że znowu stoję w centrum naszego obozowiska, że wieczorem znowu czekają mnie tańce, gra na instrumentach i huczna zabawa doprawiona odrobiną jurdy i raki. A potem otwierałam oczy, odpędzałam od siebie iluzję i zaciskając usta w wąską kreskę ruszałam ku dzielnicy rozrywkowej. W pomarańczowych barwach, skrywając swoje oblicze za maską, przepowiadałam naiwnym przeszłość posiłkując się nauką wyniesioną od babki. Wieczorami znowu składałam na kolanach Mauritsa swoją głowę i wpatrywałam się w niebo. Zupełnie gołe, przykryte mgłą. Nie było na nim widać ani jednej z tak dobrze znanych mi gwiazd. Wystarczał mi jednak jego dotyk, delikatne pocałunki składance na moim ciele, noce spędzone w objęciach dające mi poczucie choć pozornego bezpieczeństwa.
Czasami pozwalałam nogom prowadzić się w nieznane, poznawać miasto niczym flaner, włócząc się bez celu. To one zaprowadziły mnie pewnego popołudnia do pracowni rodziny Groeneveldtów. Obserwowałam z zachwytem wystawione na sprzedaż instrumenty, muskając palcami wysublimowaną, gładką powierzchnię skrzypiec czując lekkie mrowienie w palcach. Podświadomie pragnęłam wprowadzić do ich faktury własne zmiany, udoskonalić kształt wpływając na samo brzmienie leżącego przede mną instrumentu. Opanowanie twórczego instynktu przychodziło mi z trudem, co nie uszło uwadze jednemu z grisz, który pracował dla kupieckiej rodziny. Zanim się obejrzałam, otworzyła się przede mną możliwość nawiązania kontraktu z Groeneveldtami, z której jednak zrezygnowałam mimo niezwykle intratnego charakteru propozycji. Przez lata tchórzliwie ukrywałam swoje umiejętności przed Mauritsem, obawiając się jego odrzucenia. Nie byłam gotowa na wyjawienie mu prawdy. To było moje pierwsze kłamstwo, które wtedy nazywałam przemilczeniem.

Asha pojawił się w moim życiu ponownie, przynosząc ze sobą zamęt, zmuszając do zmierzenia się z gnębiącymi mnie od lat wyrzutami sumienia i przewartościowania całego dotychczasowego życia. Wiadomość o śmierci matki niemal złamała mi serce. Widziałam w jego oczach ból, ale i pretensję. Widziałam jak niechętnie, z urażoną dumą, oznajmiał mi, że znalazł się w sytuacji bez wyjścia, że wisiała nad nim realna groźba nawiązania kontraktu z jednym z ketterdamskich domów uciech. Czułam, że winą częściowo obarczał właśnie mnie. To wtedy zrezygnowałam z siebie, z Mauritsa, z naszego skromnego świata na rzecz kontaktu z rodziną Groeneveldt, dzięki czemu udało mi się odmienić losy Asha. Upozorowałam szarpaninę, pozostawiając po sobie jedynie guzik, gorycz i frustrację. Rozpłynęłam się w powietrzu, na zawsze znikając z jego życia.

Wspaniałomyślność Groeneveldtów miała jednak swoje granice, podszyta była fałszywym altruizmem. Poprzednie warunki kontraktu uległy zmianie. Może to moja wcześniejsza duma, zaciętość z jaką odrzucałam propozycję i wyraźnie artystyczna dusza sprawiły, że postanowili w jak najbardziej wyczerpujący sposób wykorzystać oferowane przeze mnie możliwości. Stałam się marionetką w ich rękach, moje sulijskie pochodzenie, odpowiednio zmodyfikowane i okraszone sporą ilością wzruszeń, skłoniło ich do zakontraktowania nie tylko mojej mocy, ale zaaranżowania małżeństwa z jednym z buntowników z ich z powierzchownie idealnego rodu - zostałam przyjęta do rodziny. Miałam już nie tylko wspomagać innych fabrykatorów, ale i trzymać krnąbrną latorośl w ryzach, nastawiać ucha i ograniczać jego występki. Dla innych byłam jedynie uzdolniona skrzypaczką o nieco krnąbrnym charakterze, artystką grywającą na salonach, dla której Issaac zupełnie stracił głowę. Spędziłam kolejne lata na prowincji, doskonaląc swoje zdolność w towarzystwie bardziej doświadczonych griszów, początkowo bywając w Ketterdamie jedynie od święta.
Bezbłędnie opanowałam zdolność zupełnego wtapiania się w tłum, w oczach śmietanki towarzyskiej miasta jestem kolejną niewiastą w świecie wyższych sfer, dawniej wybitną skrzypaczką, obeznaną ze sztuką, powoli odnajdującą się w roli protektora wzrastających artystów. Operuję kłamstwem i bezbłędnie wpisuję się w kreację jaką stworzyła dla mnie kupiecka rodzina. I wcale nie jestem im za to wdzięczna.
Niekiedy wracam do tamtej dzielnicy. Przebrana za wróżbitkę, z maską przysłaniającą prawdziwą twarz. Paradoksalnie, to właśnie wtedy czuję się najbardziej sobą. Znowu wołają na mnie Tanvi - jak na tamtą naiwną dziewczyną, która posłuchała podszeptu serca i zrezygnowała nie tylko ze swojej przyszłości, ale i pozwoliła urzeczywistnić się historii zapisanej w kartach. Wracam do tamtych lat, w myślach znowu żyję u boku Mauritsa, choć już dawno straciłam go z oczu, choć raz poniekąd uratowałam mu życie. Wierzę w dawne życie tylko przez tę krótką chwilę, rozkładając przed kimś wachlarz kart i przepowiadając mu przyszłość. Szczęśliwszą od mojej. Tym najbardziej zrozpaczonym pokazuję kartu Sądu ostatecznego - czekającej ich odmiany oraz odnowienia ich doczesności.
A potem znowu zanurzam się w misternie usnutej iluzji. W świecie, w którym przebolałam. Mauritsa, rodzinę, ucieczkę, dawne życie. Przeżyłam wewnętrzną żałobę, wyciszyłam dawną miłość. To tylko przeszłość. Zamknięty rozdział. Nic więcej. Odgrywam swoją rolę. Żony, protektorki, griszy po godzinach, starając się nie zgubić tej drobnej cząstki dawnej siebie, która tli się jeszcze w najdalszych zakamarkach duszy.

Wołali na mnie Tanvi. Dzisiaj wołają na mnie Cheeno.

DODATKOWE



- na palcach jednej ręki może policzyć osoby z Ketterdamu, które znają jej prawdziwą tożsamość; nawet nie wszyscy z rodu Groeneveldt zdają sobie sprawę jaka jest ich prawdziwa historia
- zawsze nosi ze sobą talię tarota, przez wzgląd na dalsze czasy, a może wiarę, że jeszcze kiedyś uda się jej wywróżyć swoją przyszłość na nowo
- doskonale odgrywa swoją rolę w szeregach ketterdamskiej śmietanki towarzyskiej, a tak naprawdę wciąż targają nią wątpliwości i tęsknota za dawnym, wędrownym życiem
- ma skomplikowaną relację ze swoim mężem, który jest kimś więcej niż tylko rodzinnym buntownikiem
- nierzadko, w domowym zaciszu, sięga po jurdę i odrobinę raki - one działają na nią jak danie, czy zapach, który wyzwala wspomnienia, pozwalają cofnąć się do przeszłości

[ruletka]



Ostatnio zmieniony przez Cheeno Groeneveldt dnia 13.06.21 17:25, w całości zmieniany 3 razy

Ketterdam
konto specjalne
Ketterdam
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : szef szefów
https://kerch.forumpolish.com

Witamy w Ketterdamie*

twoja karta postaci została zaakceptowana

Rozpoczynając rozgrywkę pamiętaj, by nie przynosić noża na strzelaninę. W prezencie od Ghezena otrzymujesz talię kart tarota z bonusem +5 do zręczności. Liczba aktywnych modyfikatorów Twojej postaci to 1. Nie zapomnij o założeniu tematu z bagażem podręcznym. Spis rozwoju Twojej postaci znajdziesz w kolejnym poście w tym temacie - będziesz mógł zerknąć doń ilekroć zajdzie taka potrzeba. W razie wszelkich wątpliwości skontaktuj się z administracją.

Życzymy miłej zabawy!

*właśnie podpisałeś dożywotni kontrakt.

Ketterdam
konto specjalne
Ketterdam
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : szef szefów
https://kerch.forumpolish.com

Rozwój postaci

■ 13/06/21 — karta postaci została zaakceptowana i dopuszczona do gry. Otrzymanie talii kart tarota z bonusem +5 do zręczności. Liczba aktywnych modyfikatorów: 1.

■ 29/06/21 — pierwsza, darmowa zmiana wizerunku.

■ 14/07/21 — Zdobycie osiągnięcia Nice (Wyrzuć 69 na kości k100 w czasie rozgrywki fabularnej)

Sponsored content

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach