Strona 1 z 2 • 1, 2
- Mistrz Gry• konto specjalne •
- Stanowisko : Mistrz Gry
Piąta przystań
Na przystani cumują promy płynące na pobliskie wyspy, ale przede wszystkim statki zwożące turystów do Ketterdamu. Stały przepływ ludzi sprawia, że to miejsce gwarne, również nocami. Tłumy są świetną okazją do zarobku dla złodziei i naganiaczy wysłanych przez gangi. Zewsząd dobiegają okrzyki zapraszające do poszczególnych lokali. Sprzedawcy pamiątek nawołują do oglądania swoich towarów, a w powietrzu unosi się zapach jedzenia sprzedawanego na niewielkich kramach.
Po umiarkowanym sukcesie, jaki odniósł Leif podczas swojej wizyty w ambasadzie Ravki, nie było dla niego dużym zaskoczeniem to, że fjerdańscy dyplomaci mieli już dla niego kolejną listę zadań do wykonania. Tym, co jednak zwróciło jego uwagę, było to, że akurat w tym przypadku miał wybór. Mógł raz jeszcze odbyć marsz wstydu przez dzielnicę rządową i ponownie swoich nowych znajomych z ojczyzny griszów lub zająć się nieco bardziej... niestandardowym zadaniem. Mężczyzna bez zbędnego gadania przystał na opcję numer dwa.
Zadania na pozór wydawało się dosyć proste, jednak wraz z każdą omawianą fazą, zdawała się coraz bardziej skomplikowana. Nie chciano mu wyjawić wszystkich szczegółach, jednak udało mu się dowiedzieć, że chodzi o nie-do-końca-oficjalny przewóz fjerdan do Ketterdamu na wyraźny rozkaz ambasadora. Mieli jakoby wykonać tutaj dla niego jakieś zadanie. Na tą chwilę nie wiadomo było, że chodziło o wypełnienie rozkazów w sercu miasta, czy raczej stolica miała stanowić jedynie miejsce odprawy, swoistego przystanku przed udaniem się w dalszą drogę. Jedno jednak było pewne, ich krajanie musieli się tutaj dostać szybko.
A to jest możliwe tylko drogą morską, powtórzył po raz któryś w myślach były Druskelle, opuszczając kolejny obskurny bar w porcie. Z uwagi na to, że nie mógł się posłużyć oficjalnymi kanałami, musiał znaleźć kogoś, kto potrafił obejść Ketterdamskie prawo, ale też miał statek dostatecznie szybki i sprawny, aby wykonać zadanie. Może był naiwny, uważając, że odnajdzie odpowiedniego kapitana w pierwszym lepszym barze, jednak nie wiedział, gdzie tak na dobrą sprawę powinien się udać po poradę. Przecież nie zacznie zaczepiać każdego żeglarza, o to, czy byłby w stanie wyświadczyć mu tę drobną przysługę.
Leif poklepał się po kieszeniach marynarki. Specjalnie na tę okazję, aby nie wyróżniać się z tłumu, zdecydował się ubrać nieco prostsze odzienie. Na pierwszy rzut oka, wciąż dało się rozpoznać, że zdecydowanie nie należał do najbiedniejszych, jednak nie rzucał się w oczy na tyle, aby każdy okoliczny rzezimieszek uznał, że świetnym pomysłem będzie sięgnięcie po jego mieszek.
— I gdzie teraz, na Djela? — mruknął w ojczystym języku, opierając się o barierkę praktycznie przy samej przystani.
Rozważając kolejne opcje, jakie miał do wyboru, mężczyzna obserwował pracowników portu uwijających się przy wszelkiej maści okrętach. Było ich tu całkiem sporo. Ogromne kutry, mniejsze łodzie rybackie, wielkie statki handlowe, z których wyładowywano skrzynie pełne towarów. Gdzieniegdzie można było nawet dostrzec bandery odległych krain. Pytanie tylko, czy wśród właścicieli tych środków transportu był ktoś, kto chciałby przyjąć to zlecenie lub przynajmniej polecieć Leifowi kogoś, kto byłby skłonny to zrobić.
Zadania na pozór wydawało się dosyć proste, jednak wraz z każdą omawianą fazą, zdawała się coraz bardziej skomplikowana. Nie chciano mu wyjawić wszystkich szczegółach, jednak udało mu się dowiedzieć, że chodzi o nie-do-końca-oficjalny przewóz fjerdan do Ketterdamu na wyraźny rozkaz ambasadora. Mieli jakoby wykonać tutaj dla niego jakieś zadanie. Na tą chwilę nie wiadomo było, że chodziło o wypełnienie rozkazów w sercu miasta, czy raczej stolica miała stanowić jedynie miejsce odprawy, swoistego przystanku przed udaniem się w dalszą drogę. Jedno jednak było pewne, ich krajanie musieli się tutaj dostać szybko.
A to jest możliwe tylko drogą morską, powtórzył po raz któryś w myślach były Druskelle, opuszczając kolejny obskurny bar w porcie. Z uwagi na to, że nie mógł się posłużyć oficjalnymi kanałami, musiał znaleźć kogoś, kto potrafił obejść Ketterdamskie prawo, ale też miał statek dostatecznie szybki i sprawny, aby wykonać zadanie. Może był naiwny, uważając, że odnajdzie odpowiedniego kapitana w pierwszym lepszym barze, jednak nie wiedział, gdzie tak na dobrą sprawę powinien się udać po poradę. Przecież nie zacznie zaczepiać każdego żeglarza, o to, czy byłby w stanie wyświadczyć mu tę drobną przysługę.
Leif poklepał się po kieszeniach marynarki. Specjalnie na tę okazję, aby nie wyróżniać się z tłumu, zdecydował się ubrać nieco prostsze odzienie. Na pierwszy rzut oka, wciąż dało się rozpoznać, że zdecydowanie nie należał do najbiedniejszych, jednak nie rzucał się w oczy na tyle, aby każdy okoliczny rzezimieszek uznał, że świetnym pomysłem będzie sięgnięcie po jego mieszek.
— I gdzie teraz, na Djela? — mruknął w ojczystym języku, opierając się o barierkę praktycznie przy samej przystani.
Rozważając kolejne opcje, jakie miał do wyboru, mężczyzna obserwował pracowników portu uwijających się przy wszelkiej maści okrętach. Było ich tu całkiem sporo. Ogromne kutry, mniejsze łodzie rybackie, wielkie statki handlowe, z których wyładowywano skrzynie pełne towarów. Gdzieniegdzie można było nawet dostrzec bandery odległych krain. Pytanie tylko, czy wśród właścicieli tych środków transportu był ktoś, kto chciałby przyjąć to zlecenie lub przynajmniej polecieć Leifowi kogoś, kto byłby skłonny to zrobić.
Wiadomość o nowym członku ambasady Fjerdy nie przeszła niezauważenie. Oczywiście wszystkie kontakty z jakimkolwiek mieszkańcem Fjerdy było ryzykowne, to jednak wypadało nieco rozeznać się w temacie. Oczywiście wszystko miało odbyć się na spokojnie, Dorian nigdy nie czuł presji czasu. Pozwalał by rzeczy rozgrywały się swoim tempem. Nie mógł niczego pospieszać, bo od razu ściągnąłby na siebie podejrzenia, a nie chciał by podejrzewali go o cokolwiek. Szpiegowanie nie było zadaniem łatwym, zwłaszcza jeśli nie odbywało się z ukrycia.
Informacje o mężczyźnie zbierał ostrożnie i jedynie ze sprawdzonych źródeł i gdy już udało mu się dowiedzieć kilku informacji, postanowił zadziałać. Kontakty z osobami, które go interesowały, nie były dobrym posunięciem, ale jak inaczej miałby dowiedzieć się jakichkolwiek przydatnych informacji o ambasadorze Fjerdy, jeśli nie od człowieka, który w tej ambasadzie pracuje i to stosunkowo od niedawna. Uderzenie w kogoś, kto znajduje się tam dłużej i jest na wyższym stanowisku byłoby zbyt oczywistym działaniem. Powoli musiał zacząć układać jakiś konkretny plan, ale i z tym nie chciał się spieszyć. Miał bowiem czas, a obiekt jego zainteresowania przecież nie ucieknie. Nie pomylił się, bo do spotkania oczywiście doszło. Wyszło mu ono tak spontanicznie, jak zaplanował, z czego był niesamowicie dumny.
Spacerował ulicami Ketterdamu, odpoczywając od pracy. Często przechadzał się do Piątej Przystani, bo chociaż nie było to miejsce najspokojniejsze, to on bardzo lubił przyglądać się ludziom, którzy zjeżdżali do miasta, jak również wpatrywał się w wodę. Mieszkając w Ravce nieczęsto miał możliwość podziwiania morza i nawet teraz, po kilku latach spędzonych w Ketterdamie, widok ten w ogóle mu się nie znudził i kiedyś obiecał sobie, że zafunduje sobie kolejną wycieczkę statkiem, nawet jeśli miałaby odbyć się zaledwie na którąś z pobliskich wysepek.
Omijał właśnie jednego z tutejszych sprzedawców, który chciał mu wcisnąć pierwszą lepszą pamiątkę, której cena prawdopodobnie czterokrotnie przekraczała rzeczywistą wartość. Ketterdam mógł dla niektórych wydawać się wspaniałym miastem, ale Doriam, mieszkając tu już trochę czasu, zdążył ogarnąć, i to dość szybko, że rządził tu pieniądz i trzeba było bardzo uważać, by nie stracić wszystkich oszczędności. Babbin nie posiadał zbyt wiele pieniędzy, dlatego też odpędził sprzedawcę machnięciem ręki i poszedł przed siebie. Zatrzymał się jednak, kiedy jego oczom ukazała się znajoma sylwetka. Można powiedzieć, że los postanowił się tego dnia do niego uśmiechnąć.
– Nie polecam wchodzić do wody, nie jest zimna, ale pływają w niej nieprzyjemne rzeczy – powiedział w ojczystym dla Leifa języku. Domyślał się, że nie o to mężczyźnie chodziło i że w ogóle nie spodziewał się od nikogo odpowiedzi, ale cóż, tylko to udało mu się usłyszeć i musiał jakoś zacząć rozmowę. Oparł się o barierkę, w bezpiecznej odległości od mężczyzny, również wpatrując się w pracujących w porcie mężczyzn.
Informacje o mężczyźnie zbierał ostrożnie i jedynie ze sprawdzonych źródeł i gdy już udało mu się dowiedzieć kilku informacji, postanowił zadziałać. Kontakty z osobami, które go interesowały, nie były dobrym posunięciem, ale jak inaczej miałby dowiedzieć się jakichkolwiek przydatnych informacji o ambasadorze Fjerdy, jeśli nie od człowieka, który w tej ambasadzie pracuje i to stosunkowo od niedawna. Uderzenie w kogoś, kto znajduje się tam dłużej i jest na wyższym stanowisku byłoby zbyt oczywistym działaniem. Powoli musiał zacząć układać jakiś konkretny plan, ale i z tym nie chciał się spieszyć. Miał bowiem czas, a obiekt jego zainteresowania przecież nie ucieknie. Nie pomylił się, bo do spotkania oczywiście doszło. Wyszło mu ono tak spontanicznie, jak zaplanował, z czego był niesamowicie dumny.
Spacerował ulicami Ketterdamu, odpoczywając od pracy. Często przechadzał się do Piątej Przystani, bo chociaż nie było to miejsce najspokojniejsze, to on bardzo lubił przyglądać się ludziom, którzy zjeżdżali do miasta, jak również wpatrywał się w wodę. Mieszkając w Ravce nieczęsto miał możliwość podziwiania morza i nawet teraz, po kilku latach spędzonych w Ketterdamie, widok ten w ogóle mu się nie znudził i kiedyś obiecał sobie, że zafunduje sobie kolejną wycieczkę statkiem, nawet jeśli miałaby odbyć się zaledwie na którąś z pobliskich wysepek.
Omijał właśnie jednego z tutejszych sprzedawców, który chciał mu wcisnąć pierwszą lepszą pamiątkę, której cena prawdopodobnie czterokrotnie przekraczała rzeczywistą wartość. Ketterdam mógł dla niektórych wydawać się wspaniałym miastem, ale Doriam, mieszkając tu już trochę czasu, zdążył ogarnąć, i to dość szybko, że rządził tu pieniądz i trzeba było bardzo uważać, by nie stracić wszystkich oszczędności. Babbin nie posiadał zbyt wiele pieniędzy, dlatego też odpędził sprzedawcę machnięciem ręki i poszedł przed siebie. Zatrzymał się jednak, kiedy jego oczom ukazała się znajoma sylwetka. Można powiedzieć, że los postanowił się tego dnia do niego uśmiechnąć.
– Nie polecam wchodzić do wody, nie jest zimna, ale pływają w niej nieprzyjemne rzeczy – powiedział w ojczystym dla Leifa języku. Domyślał się, że nie o to mężczyźnie chodziło i że w ogóle nie spodziewał się od nikogo odpowiedzi, ale cóż, tylko to udało mu się usłyszeć i musiał jakoś zacząć rozmowę. Oparł się o barierkę, w bezpiecznej odległości od mężczyzny, również wpatrując się w pracujących w porcie mężczyzn.
- Mistrz Gry• konto specjalne •
- Stanowisko : Mistrz Gry
Fjerdanin i Ravkanin spotykają się w Piątej Przystani... Brzmi jak początek kiepskiego kawału, opowiadanego w każdym barze od Pokrywki aż po dzielnicę magazynową. Z tym, że żaden Fjerdanin by się nie uśmiał, a obywatel Ravki prawdopodobnie spłonął na stosie za sam fakt pochodzenie z przeklętej, griszackiej ziemi.
Rozmowa w północnym języku nikogo nie dziwiła; twarda wymowa i tak ginęła w chaosie przystani, która o tej porze choć mniej zatłoczona niż zwykle, wciąż witała nadpływających z różnych stron świata turystów. Nie tylko oni krzątali się tutaj jednak w popłochu, błądząc pomiędzy wystającymi ponad bruk studzienkami kanalizacyjnymi.
Niewidzialni dla miasta marynarze; obsługa statków. Gdyby nie oni, żaden nie wypłynąłby ani nie przypłynął, a mimo to cisi sprawcy całego ketterdamskiego porządku, rozmywali się w barwnej masie turystów, którzy nawet nie zwracali na nich uwagi.
Nie inaczej było z Leifem i Dorianem; wystarczyło jednak odrobinę wytężyć słuch, by zasłyszeć rozmowę dwóch chłopaków przeładowujących skrzynie na pomost. Ich głosy niosły się, przepełnione ekscytacją; każde słowo poprzedzało solidne sapnięcie, gdy kolejny ładunek lądował w ich ramionach, błyszczących od potu.
— ...na pół, mówię ci! — Zakrzyknął niższy i tęższy. Jego rozmówca, chudy i wysoki, charknął po czym splunął prosto w wodę.
— Opiłeś się kvasu, kretynie — pokręcił głową z niedowierzaniem i nieco mocniej rzucił ładunkiem, tak, że drugi marynarz ledwo zdołał go złapać. Poczerwieniał z wysiłku i złości.
— Mówię ci, że nie! Sam widziałem! Zapytaj Andrieja! — Zapewnił skwapliwie. — Jego flaki wylały się na pokład. Andriej sprzątał!
— I niby jak to się stało?
— No przecież mówię, że nie wiem. Nagle zrobiło się ciemno, a potem... — urwał, demonstrując klaśnięcie. Zapomniał przy tym, że w rękach ma paczkę; ta upadła wprost na jego stopę. Zaklął siarczyście po nowoziemsku, gorsząc tym niewielką grupkę kobiet, które akurat przechodziły obok.
Obaj mężczyźni zniknęli z pola widzenia Leifa i Doriana, gdy tłum turystów zszedł z pokładu statku, który przybił do brzegu. Kiedy Pokrywka oczyściła się na tyle, by mogli dojrzeć ich znowu, nie było ich nigdzie w zasięgu wzroku.
| Przysługuje wam prawo do rzutu kością na spostrzegawczość. Próg powodzenia akcji wynosi 60. Na wynik składa się suma waszej statystyki spostrzegawczość oraz wynik rzutu k100 podzielony przez dwa. Jeżeli uda wam się osiągnąć próg, dostrzegacie mężczyzn i słyszycie powyższą wymianę zdań. Reakcja na to wydarzenie pozostaje w gestii waszych postaci. Mistrz Gry nie będzie kontynuował z wami rozgrywki.
Jednocześnie informuję, że jeżeli akcja się powiedzie, a postać podzieli się się swoim spostrzeżeniem z przynajmniej dwoma innymi postaciami (w dwóch osobnych sesjach) niż obecne w tym wątku, będzie przysługiwało jej prawo do osiągnięcia specjalnego pt. "pajęcze wici", za które przysługuje 15 punktów fabularnych. Należy się po nie zgłosić w temacie z osiągnięciami, linkując wszystkie trzy sesje.
Rozmowa w północnym języku nikogo nie dziwiła; twarda wymowa i tak ginęła w chaosie przystani, która o tej porze choć mniej zatłoczona niż zwykle, wciąż witała nadpływających z różnych stron świata turystów. Nie tylko oni krzątali się tutaj jednak w popłochu, błądząc pomiędzy wystającymi ponad bruk studzienkami kanalizacyjnymi.
Niewidzialni dla miasta marynarze; obsługa statków. Gdyby nie oni, żaden nie wypłynąłby ani nie przypłynął, a mimo to cisi sprawcy całego ketterdamskiego porządku, rozmywali się w barwnej masie turystów, którzy nawet nie zwracali na nich uwagi.
Nie inaczej było z Leifem i Dorianem; wystarczyło jednak odrobinę wytężyć słuch, by zasłyszeć rozmowę dwóch chłopaków przeładowujących skrzynie na pomost. Ich głosy niosły się, przepełnione ekscytacją; każde słowo poprzedzało solidne sapnięcie, gdy kolejny ładunek lądował w ich ramionach, błyszczących od potu.
— ...na pół, mówię ci! — Zakrzyknął niższy i tęższy. Jego rozmówca, chudy i wysoki, charknął po czym splunął prosto w wodę.
— Opiłeś się kvasu, kretynie — pokręcił głową z niedowierzaniem i nieco mocniej rzucił ładunkiem, tak, że drugi marynarz ledwo zdołał go złapać. Poczerwieniał z wysiłku i złości.
— Mówię ci, że nie! Sam widziałem! Zapytaj Andrieja! — Zapewnił skwapliwie. — Jego flaki wylały się na pokład. Andriej sprzątał!
— I niby jak to się stało?
— No przecież mówię, że nie wiem. Nagle zrobiło się ciemno, a potem... — urwał, demonstrując klaśnięcie. Zapomniał przy tym, że w rękach ma paczkę; ta upadła wprost na jego stopę. Zaklął siarczyście po nowoziemsku, gorsząc tym niewielką grupkę kobiet, które akurat przechodziły obok.
Obaj mężczyźni zniknęli z pola widzenia Leifa i Doriana, gdy tłum turystów zszedł z pokładu statku, który przybił do brzegu. Kiedy Pokrywka oczyściła się na tyle, by mogli dojrzeć ich znowu, nie było ich nigdzie w zasięgu wzroku.
| Przysługuje wam prawo do rzutu kością na spostrzegawczość. Próg powodzenia akcji wynosi 60. Na wynik składa się suma waszej statystyki spostrzegawczość oraz wynik rzutu k100 podzielony przez dwa. Jeżeli uda wam się osiągnąć próg, dostrzegacie mężczyzn i słyszycie powyższą wymianę zdań. Reakcja na to wydarzenie pozostaje w gestii waszych postaci. Mistrz Gry nie będzie kontynuował z wami rozgrywki.
Jednocześnie informuję, że jeżeli akcja się powiedzie, a postać podzieli się się swoim spostrzeżeniem z przynajmniej dwoma innymi postaciami (w dwóch osobnych sesjach) niż obecne w tym wątku, będzie przysługiwało jej prawo do osiągnięcia specjalnego pt. "pajęcze wici", za które przysługuje 15 punktów fabularnych. Należy się po nie zgłosić w temacie z osiągnięciami, linkując wszystkie trzy sesje.
Rzut: 38+59/2=38+29,5=67,5
Fjerdanin spiął się, słysząc, że ktoś go zaczepia i wyprostował jak struna. Przez ułamek sekundy nie był w stanie dopasować barwy głosu do twarzy i powoli zerknął w bok, szykując się na najgorsze. W połowie spodziewał się, że stanie przed nim pracownik którejś z ambasad, jednak prawda okazała się dużo mniej straszna.
— Nie miałem takiego zamiaru. Po prostu obserwuje nabrzeże. Podobno niektórych to uspokaja — odparł z powagą, płynnie przechodząc na swój rodzimy język, nie rozpoznając jednak oczywistego sarkazmu w głosie drugiego rozmówcy.
Jakby się tak nad tym zastanowić, to powinienem przychodzić tutaj codziennie, pomyślał przelotnie. Jako żołnierz Druskelle powinien być przygotowany do dynamicznie zmieniającej się sytuacji i umieć się przystosować do nowych warunków, jednak skłamałby, gdyby powiedział, że życie w Ketterdamie należało do łatwych do poznania. Na polu bitwy było inaczej, aczkolwiek można było to zrzucić na karb większego doświadczenia w tej dziedzinie. Może jeśli spędzi tu jeszcze trochę czasu, to bardziej upodobni się do miejscowych? Wzdrygnął się na tę myśl.
Zmierzył Doriana wzrokiem, na dłuższą chwilę zapominając, co chciał dodać. Przez panujący w porcie chaos, na jaki składała się mieszanina rozmów przechodniów w najróżniejszych językach, krzykach dochodzących z pokładów pobliskich okrętów i ogólny rozgardiasz panujący w okolicy, Leif miał wątpliwości, czy jeszcze słyszy własne myśli. Mimo wszystko, zapewne dzięki błogosławieństwu Djela, mężczyźnie dane było usłyszeć rozmowę dwójki chłopców pracujących przy jednym ze statków. Chyba dzielili się jakimiś plotkami spod pokładu? Kiedy usłyszał o "wylewających się flakach", skrzywił się minimalnie, a potem skierował spojrzenie na Doriana. Czy on też to usłyszał? A może Leifowi już zaczynał szwankować zmysł słuchu?
— Dziwne rzeczy się tu dzieją — odezwał się w końcu. — A tak właściwie co ty tu robisz?Szukasz kolejnych zbłąkanych duszyczek, które potrzebują pomocy w znalezieniu drogi w tym cholernym labiryncie?
Uśmiechnął się minimalnie. Było to oczywiste nawiązanie do ich poprzedniego spotkania. Leif dopiero zapoznawał się z rozkładem Ketterdamu i mijał po raz dziesiąty jedną i tą samą uliczkę, nie mając pojęcia, jak wrócić do dzielnicy rządowej. Nie wiedział, co zachęciło ciemnowłosego chłopaka do udzielenia mu wsparcia. Zwykła przyzwoitość, czy perspektywa zdobycia paru dodatkowych monet? Cóż, przynajmniej dzięki temu mężczyzna mógł się podzielić wtedy z kimś swoją frustracją odnośnie do (jego zdaniem) bezsensownej struktury miasta.
Fjerdanin spiął się, słysząc, że ktoś go zaczepia i wyprostował jak struna. Przez ułamek sekundy nie był w stanie dopasować barwy głosu do twarzy i powoli zerknął w bok, szykując się na najgorsze. W połowie spodziewał się, że stanie przed nim pracownik którejś z ambasad, jednak prawda okazała się dużo mniej straszna.
— Nie miałem takiego zamiaru. Po prostu obserwuje nabrzeże. Podobno niektórych to uspokaja — odparł z powagą, płynnie przechodząc na swój rodzimy język, nie rozpoznając jednak oczywistego sarkazmu w głosie drugiego rozmówcy.
Jakby się tak nad tym zastanowić, to powinienem przychodzić tutaj codziennie, pomyślał przelotnie. Jako żołnierz Druskelle powinien być przygotowany do dynamicznie zmieniającej się sytuacji i umieć się przystosować do nowych warunków, jednak skłamałby, gdyby powiedział, że życie w Ketterdamie należało do łatwych do poznania. Na polu bitwy było inaczej, aczkolwiek można było to zrzucić na karb większego doświadczenia w tej dziedzinie. Może jeśli spędzi tu jeszcze trochę czasu, to bardziej upodobni się do miejscowych? Wzdrygnął się na tę myśl.
Zmierzył Doriana wzrokiem, na dłuższą chwilę zapominając, co chciał dodać. Przez panujący w porcie chaos, na jaki składała się mieszanina rozmów przechodniów w najróżniejszych językach, krzykach dochodzących z pokładów pobliskich okrętów i ogólny rozgardiasz panujący w okolicy, Leif miał wątpliwości, czy jeszcze słyszy własne myśli. Mimo wszystko, zapewne dzięki błogosławieństwu Djela, mężczyźnie dane było usłyszeć rozmowę dwójki chłopców pracujących przy jednym ze statków. Chyba dzielili się jakimiś plotkami spod pokładu? Kiedy usłyszał o "wylewających się flakach", skrzywił się minimalnie, a potem skierował spojrzenie na Doriana. Czy on też to usłyszał? A może Leifowi już zaczynał szwankować zmysł słuchu?
— Dziwne rzeczy się tu dzieją — odezwał się w końcu. — A tak właściwie co ty tu robisz?Szukasz kolejnych zbłąkanych duszyczek, które potrzebują pomocy w znalezieniu drogi w tym cholernym labiryncie?
Uśmiechnął się minimalnie. Było to oczywiste nawiązanie do ich poprzedniego spotkania. Leif dopiero zapoznawał się z rozkładem Ketterdamu i mijał po raz dziesiąty jedną i tą samą uliczkę, nie mając pojęcia, jak wrócić do dzielnicy rządowej. Nie wiedział, co zachęciło ciemnowłosego chłopaka do udzielenia mu wsparcia. Zwykła przyzwoitość, czy perspektywa zdobycia paru dodatkowych monet? Cóż, przynajmniej dzięki temu mężczyzna mógł się podzielić wtedy z kimś swoją frustracją odnośnie do (jego zdaniem) bezsensownej struktury miasta.
Rzut: 82 :2=41 // 41+50=91.
Zmiana postawy swojego towarzysza wymusiła reakcję również u Doriana. Miał on do czynienia z wieloma osobami, wiedział, że każdy reagował na swój sposób. Wyrwany z zamyślenia mężczyzna mógł się przestraszyć i uciec albo machnąć ręką, trzaskając Doriana w twarz. Musiał być przygotowany na ewentualny unik. Na całe szczęście obawy nie były uzasadnione, Leif nie zrobił niczego poza widocznym spięciem. Nie było to dziwne, był tu obcy, więc na pewno tak też się czuł. Mężczyzna sam wyczuwał zagrożenie w każdej chwili, co według Doriana nie było niczym złym.
– Złe miejsce wybrałeś do uspokajania się – skwitował, przechylając się nad barierką, by zobaczyć, co działo się pod nimi. Podczas prostowania szybko omiótł wzrokiem okolicę, by wybadać co działo się dookoła. Piąta Przystań, jak zwykle z resztą, przepełniona była ludźmi wszelkiej maści. Hałas, jaki tu panował, był przytłaczający. Dorian sam nie potrafił wytrzymać tutaj zbyt długo, bo tłok i chaos ogromnie go irytowały. Nie dało się jednak zaprzeczyć temu, że miejsce to było idealne do obserwacji, jak również zakupienia kilku rzeczy, których nie można było dostać nigdzie indziej, a przynajmniej nie w dobry stanie. W końcu gdzie indziej, można było kupić najświeższe ryby, jak nie prosto od rybaków? Z każdej strony otaczały ich stragany z jedzeniem, słodkościami i pamiątkami. Można było kupić tutaj wszystko, nie tylko rzeczy legalne. Jeśli wiedziało się, gdzie podejść, to można było znaleźć nawet narkotyki i inne substancje, których nie powinno się zażywać. Dorian, na szczęście, dobrze orientował się w tym, co może tutaj znaleźć, więc nie czuł się aż tak przytłoczony.
Toczył właśnie walkę z jakimś paprochem, który zaczepił mu się o rzęsy i drażnił oko, gdy usłyszał rozmowę dwóch chłopaków. Podzielność uwagi Babbina pozwoliła mu na sprawne operowanie palcami przy oku, jak również na wytężenie słuchu, by przysłuchać się dokładniej, o czym ta dwójka rozmawiała. Nie często bowiem słyszało się o wybebeszaniu. Historia, o ile wyjątkowo ciekawa, to nie wnosiła żadnych konkretów. Dorian nie lubił spekulować, i chociaż nie uważał tej wymiany zdań za istotną, to postanowił o niej nie zapominać. Każda informacja mogła prowadzić do czegoś ważnego.
– Jak? – zapytał, spoglądając na mężczyznę. Zamrugał energicznie kilka razy, w końcu wyzbywając się uciążliwego paprocha. Szybko przetarł oko, pozostawiając je zapewne lekko czerwone. – Można tu kupić ciasta sezamowe oblane miodem, o tam – powiedział, pokazując palcem na stragan z jego ulubionymi przysmakami. Nie był to oczywiście cel jego wizyty, ale nie mógł powiedzieć, że przyszedł tutaj by poszpiegować. Kupno smakołyków nie było jednak złym pomysłem i zaczął się zastanawiać, czy zabrał ze sobą wystarczającą ilość pieniędzy. – Ketterdam to miasto handlu, oni chcą byś się zgubił, zakładają, że im dłużej chodzisz po ulicach, tym więcej kupisz – powiedział. On sam łapał się na tę sztuczkę, gdy wychodził z Białej Róży tylko na spacer, a wracał z rzeczami, których nie chciał kupić. Jak chociażby teraz, gdy wyszedł na spacer właśnie, a wróci zapewne z kilkoma sezamkami. Uśmiechnął się, bo chociaż plany mu się zmieniły, to wizja jedzenia słodkości posyłała uśmiech na jego usta.
Zmiana postawy swojego towarzysza wymusiła reakcję również u Doriana. Miał on do czynienia z wieloma osobami, wiedział, że każdy reagował na swój sposób. Wyrwany z zamyślenia mężczyzna mógł się przestraszyć i uciec albo machnąć ręką, trzaskając Doriana w twarz. Musiał być przygotowany na ewentualny unik. Na całe szczęście obawy nie były uzasadnione, Leif nie zrobił niczego poza widocznym spięciem. Nie było to dziwne, był tu obcy, więc na pewno tak też się czuł. Mężczyzna sam wyczuwał zagrożenie w każdej chwili, co według Doriana nie było niczym złym.
– Złe miejsce wybrałeś do uspokajania się – skwitował, przechylając się nad barierką, by zobaczyć, co działo się pod nimi. Podczas prostowania szybko omiótł wzrokiem okolicę, by wybadać co działo się dookoła. Piąta Przystań, jak zwykle z resztą, przepełniona była ludźmi wszelkiej maści. Hałas, jaki tu panował, był przytłaczający. Dorian sam nie potrafił wytrzymać tutaj zbyt długo, bo tłok i chaos ogromnie go irytowały. Nie dało się jednak zaprzeczyć temu, że miejsce to było idealne do obserwacji, jak również zakupienia kilku rzeczy, których nie można było dostać nigdzie indziej, a przynajmniej nie w dobry stanie. W końcu gdzie indziej, można było kupić najświeższe ryby, jak nie prosto od rybaków? Z każdej strony otaczały ich stragany z jedzeniem, słodkościami i pamiątkami. Można było kupić tutaj wszystko, nie tylko rzeczy legalne. Jeśli wiedziało się, gdzie podejść, to można było znaleźć nawet narkotyki i inne substancje, których nie powinno się zażywać. Dorian, na szczęście, dobrze orientował się w tym, co może tutaj znaleźć, więc nie czuł się aż tak przytłoczony.
Toczył właśnie walkę z jakimś paprochem, który zaczepił mu się o rzęsy i drażnił oko, gdy usłyszał rozmowę dwóch chłopaków. Podzielność uwagi Babbina pozwoliła mu na sprawne operowanie palcami przy oku, jak również na wytężenie słuchu, by przysłuchać się dokładniej, o czym ta dwójka rozmawiała. Nie często bowiem słyszało się o wybebeszaniu. Historia, o ile wyjątkowo ciekawa, to nie wnosiła żadnych konkretów. Dorian nie lubił spekulować, i chociaż nie uważał tej wymiany zdań za istotną, to postanowił o niej nie zapominać. Każda informacja mogła prowadzić do czegoś ważnego.
– Jak? – zapytał, spoglądając na mężczyznę. Zamrugał energicznie kilka razy, w końcu wyzbywając się uciążliwego paprocha. Szybko przetarł oko, pozostawiając je zapewne lekko czerwone. – Można tu kupić ciasta sezamowe oblane miodem, o tam – powiedział, pokazując palcem na stragan z jego ulubionymi przysmakami. Nie był to oczywiście cel jego wizyty, ale nie mógł powiedzieć, że przyszedł tutaj by poszpiegować. Kupno smakołyków nie było jednak złym pomysłem i zaczął się zastanawiać, czy zabrał ze sobą wystarczającą ilość pieniędzy. – Ketterdam to miasto handlu, oni chcą byś się zgubił, zakładają, że im dłużej chodzisz po ulicach, tym więcej kupisz – powiedział. On sam łapał się na tę sztuczkę, gdy wychodził z Białej Róży tylko na spacer, a wracał z rzeczami, których nie chciał kupić. Jak chociażby teraz, gdy wyszedł na spacer właśnie, a wróci zapewne z kilkoma sezamkami. Uśmiechnął się, bo chociaż plany mu się zmieniły, to wizja jedzenia słodkości posyłała uśmiech na jego usta.
Podczas gdy Leif obserwował skonsternowany, jak żeglarze rozładowują kolejną partię towaru, między brwiami zarysowała mu się pojedyncza zmarszczka. Może coś źle zrozumiał, w końcu to byli chyba mieszkańcy Nowoziemi, może coś pokręcili? Z drugiej strony, Dorian wydawał się równie zdziwiony tym, co usłyszał.
— Nie jestem hazardzistą — zaznaczył na wstępie, a następnie kontynuował twardym głosem. — Ale, jeśli to prawda, to osobiście postawiłbym na wewnętrzne porachunki między załogą. Aczkolwiek mógł się faktycznie czymś upić.
Nie można było tego w stu procentach wykluczyć, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że rejsy, zwłaszcza na starszych statkach, potrafiły trwać nawet kilka tygodni przy niesprzyjających warunkach. Osoby nieprzyzwyczajone do trudów tego typu podróży a na dodatek znajdujące się pod wpływem mocnych alkoholi, mogli nie wytrzymać. Skądś przecież musiały się brać historie o morskich stworzeniach, które wyłaniały się z morskich głębin, kusząc mężczyzn, aby dołączyli do nich pod taflą wody. Może w tym przypadku chłopak wyobraził sobie jakieś monstrum, rozplatające współpracownika?
Słysząc teorię o tym, czemu struktura była taka, a nie inna, pokiwał głową. Był w stanie przyjąć tą wersję do wiadomości.
— Trudno odmówić ci racji, Dorianie — przyznał na głos, spoglądając ponownie na horyzont. — Mimo wszystko, potrafi to utrudnić życie.
Tak jak ignorowanie lokalnych sprzedawców pamiątek raczej przychodziło z łatwością, z uwagi na to, że traktował pobyt w Ketterdamie, jako służbową delegację, a nie urlop, tak labirynt uliczek i zaułków doprowadzał go chwilami do szewskiej pasji. Na początku obwiniał o ten stan rzeczy samego siebie. W końcu w dziczy całkiem nieźle sobie radził z tropieniem, więc w mieście też powinien, prawda? Właśnie nie! I tak był z siebie zadowolony, że opanował już centrum miasta i dystrykt rządowy.
Zerknął na chłopaka kątem oka. Skoro już los ponownie skrzyżował ich ścieżki, to może powinien wykorzystać tę szansę? Wyglądało na to, że Dorian zna miasto dużo lepiej od niego, więc może byłby w stanie pokierować go w odpowiednim kierunku... lub raczej do odpowiedniej osoby.
— Jak sądzisz, którego z tutejszych kapitanów cechuje największa brawura? — spytał z powagą, przesuwając wzrokiem po kolejnych okrętach.
Czy było to zbyt subtelne? Może powinien być konkretniejszy? A może wyglądało to tak, jakby proponował zagranie w jakąś dziecięcą grę?
— Nie jestem hazardzistą — zaznaczył na wstępie, a następnie kontynuował twardym głosem. — Ale, jeśli to prawda, to osobiście postawiłbym na wewnętrzne porachunki między załogą. Aczkolwiek mógł się faktycznie czymś upić.
Nie można było tego w stu procentach wykluczyć, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że rejsy, zwłaszcza na starszych statkach, potrafiły trwać nawet kilka tygodni przy niesprzyjających warunkach. Osoby nieprzyzwyczajone do trudów tego typu podróży a na dodatek znajdujące się pod wpływem mocnych alkoholi, mogli nie wytrzymać. Skądś przecież musiały się brać historie o morskich stworzeniach, które wyłaniały się z morskich głębin, kusząc mężczyzn, aby dołączyli do nich pod taflą wody. Może w tym przypadku chłopak wyobraził sobie jakieś monstrum, rozplatające współpracownika?
Słysząc teorię o tym, czemu struktura była taka, a nie inna, pokiwał głową. Był w stanie przyjąć tą wersję do wiadomości.
— Trudno odmówić ci racji, Dorianie — przyznał na głos, spoglądając ponownie na horyzont. — Mimo wszystko, potrafi to utrudnić życie.
Tak jak ignorowanie lokalnych sprzedawców pamiątek raczej przychodziło z łatwością, z uwagi na to, że traktował pobyt w Ketterdamie, jako służbową delegację, a nie urlop, tak labirynt uliczek i zaułków doprowadzał go chwilami do szewskiej pasji. Na początku obwiniał o ten stan rzeczy samego siebie. W końcu w dziczy całkiem nieźle sobie radził z tropieniem, więc w mieście też powinien, prawda? Właśnie nie! I tak był z siebie zadowolony, że opanował już centrum miasta i dystrykt rządowy.
Zerknął na chłopaka kątem oka. Skoro już los ponownie skrzyżował ich ścieżki, to może powinien wykorzystać tę szansę? Wyglądało na to, że Dorian zna miasto dużo lepiej od niego, więc może byłby w stanie pokierować go w odpowiednim kierunku... lub raczej do odpowiedniej osoby.
— Jak sądzisz, którego z tutejszych kapitanów cechuje największa brawura? — spytał z powagą, przesuwając wzrokiem po kolejnych okrętach.
Czy było to zbyt subtelne? Może powinien być konkretniejszy? A może wyglądało to tak, jakby proponował zagranie w jakąś dziecięcą grę?
Spojrzał na mężczyznę. Jak widać ich obu zainteresowały słowa mówione przez mało znaczących marynarzy. Przychodzenie do Przystani mogło zaowocować najróżniejszymi historiami, niemniej jednak nieczęsto słyszało się o wybebeszaniu. Dorian z całą pewnością chciałby się dowiedzieć, co takiego zaszło na pokładzie statku, ale nie była to sprawa priorytetowa.
– Słyszałem, że ludzie na statkach tracą rozum, więc w ogóle mnie to nie dziwi – nie był marynarzem. Jego doświadczenie w pływaniu statkiem nie należało do najobszerniejszych. Poruszał się głównie na lądzie i dobrze mu z tym było. O ile otwarte morze kusiło poczuciem wolności, tak Dorian doskonale wiedział, że nie dla niego było życie wilka morskiego. Najróżniejsze historie słyszał. Marynarze, zwłaszcza ci, którzy przychodzili do niego do Białej Róży, potrafili opowiadać najróżniejsze historie. Większość z tego były oczywiście ułudami zapijaczonych umysłów, ale w niektórych kryło się coś prawdziwego. Z resztą Babbin miał zdolność odróżniania prawdy od kłamstwa, a przynajmniej tak mu się wydawało. Widać było po twarzach, czy ktoś mówił prawdę, czy chciał się tylko popisać spotkaniem jakiegoś monstrum, a takich którzy chcieli zaimponować było naprawdę wielu.
– Często mam rację – przyznał nieskromnie, poprawiając włosy, które zaczęły łaskotać go w czoło. – Tutejsi mieszkańcy chcą na tobie zarobić, mają gdzieś, czy jest ci łatwo, czy też nie – powiedział. Przez te kilka lat, przez które tu mieszkał, zdążył się nauczyć, że miastem tym rządził pieniądz i im ktoś miał ich więcej, tym lepiej. Nie żeby ta zasada nie działała w innych miejscach, ale tutaj, w Ketterdamie, było to szczególnie widoczne. On sam postanowił przyjąć taki stan rzeczy i nie kwestionować zasad, którymi rządziła się stolica Kerchu. Gdy już przyjęło się to, w jaki sposób działa miasto i nie kwestionowało się niczego, to życie tutaj stawało się odrobinę łatwiejsze.
– Myślę, że jeśli odpowiednio zapłacisz, to każdego może cechować, pytanie tylko czy chcesz kogoś brawurowego, czy doświadczonego – zapytał. O wykonanie roboty Leif nie musiał się raczej obawiać. Pieniądze potrafiły załatwić wszystko, ale dobry i doświadczony kapitan nie był tani. No i w efekcie nie musiał się zgadzać na żadne zlecenia. Oczywiście Dorian mógłby kogoś zaproponować, ale czemu niby miałby pomagać w jakimś planie przygotowanym przez Fjerdańczyka? – Poszukiwania możesz zacząć od kapitana łajby, na której ewidentnie przecięto kogoś na pół – zaproponował, powołując się na słowa, usłyszane od jednego z podsłuchanych marynarzy.
– Słyszałem, że ludzie na statkach tracą rozum, więc w ogóle mnie to nie dziwi – nie był marynarzem. Jego doświadczenie w pływaniu statkiem nie należało do najobszerniejszych. Poruszał się głównie na lądzie i dobrze mu z tym było. O ile otwarte morze kusiło poczuciem wolności, tak Dorian doskonale wiedział, że nie dla niego było życie wilka morskiego. Najróżniejsze historie słyszał. Marynarze, zwłaszcza ci, którzy przychodzili do niego do Białej Róży, potrafili opowiadać najróżniejsze historie. Większość z tego były oczywiście ułudami zapijaczonych umysłów, ale w niektórych kryło się coś prawdziwego. Z resztą Babbin miał zdolność odróżniania prawdy od kłamstwa, a przynajmniej tak mu się wydawało. Widać było po twarzach, czy ktoś mówił prawdę, czy chciał się tylko popisać spotkaniem jakiegoś monstrum, a takich którzy chcieli zaimponować było naprawdę wielu.
– Często mam rację – przyznał nieskromnie, poprawiając włosy, które zaczęły łaskotać go w czoło. – Tutejsi mieszkańcy chcą na tobie zarobić, mają gdzieś, czy jest ci łatwo, czy też nie – powiedział. Przez te kilka lat, przez które tu mieszkał, zdążył się nauczyć, że miastem tym rządził pieniądz i im ktoś miał ich więcej, tym lepiej. Nie żeby ta zasada nie działała w innych miejscach, ale tutaj, w Ketterdamie, było to szczególnie widoczne. On sam postanowił przyjąć taki stan rzeczy i nie kwestionować zasad, którymi rządziła się stolica Kerchu. Gdy już przyjęło się to, w jaki sposób działa miasto i nie kwestionowało się niczego, to życie tutaj stawało się odrobinę łatwiejsze.
– Myślę, że jeśli odpowiednio zapłacisz, to każdego może cechować, pytanie tylko czy chcesz kogoś brawurowego, czy doświadczonego – zapytał. O wykonanie roboty Leif nie musiał się raczej obawiać. Pieniądze potrafiły załatwić wszystko, ale dobry i doświadczony kapitan nie był tani. No i w efekcie nie musiał się zgadzać na żadne zlecenia. Oczywiście Dorian mógłby kogoś zaproponować, ale czemu niby miałby pomagać w jakimś planie przygotowanym przez Fjerdańczyka? – Poszukiwania możesz zacząć od kapitana łajby, na której ewidentnie przecięto kogoś na pół – zaproponował, powołując się na słowa, usłyszane od jednego z podsłuchanych marynarzy.
Słysząc słowa Doriana, Leif pokiwał głową z kwaśną miną. On również nie miał zbyt dużego doświadczenia, jeśli chodziło o podróże morskie. Wprawdzie zdarzało mu się mniej lub bardziej chętnie przemieszczać przy ich pomocy, jednak lwia część jego życia w wojsku Fjerdy skupiała się przede wszystkim na działaniach lądowych. Rejsy kilkudniowe, jeszcze jako tako dało się przeżyć, nie odzwyczajając się jednocześnie od swojej rutyny, ale wraz z upływem kolejnych tygodni sytuacja ulegała dla co poniektórych zmianie. Okręt zaczynał zdawać się mały, cały czas mijało się tych samych ludzi, a świadomość tego, że na horyzoncie nie można było dostrzec nawet zarysu lądu, potrafiła przerazić. Nic dziwnego, że część marynarzy zdecydowała się topić swoje smutki w alkoholu, odliczając odległość do najbliższego portu, za pomocą kolejnych opróżnionych butelek wódki albo kvasu.
— W ekstremalnych przypadkach niektóre statki mogą być odcięte od lądu na długie tygodnie, o ile nie miesiące — powiedział, pozwalając, aby szczegóły ostatniej podróży do niego wróciły. — Niektórzy szaleją lub piją, a inni stają się agresywni. Podczas rejsu do Ketterdamu, miałem wątpliwą przyjemność podróżować z takim mężczyzną. Jakieś dwa dni przed dotarciem do miasta zaczął się robić wyjątkowo... kłótliwy. Pobił jednego z żeglarzy, reszta postanowiła go przywiązać, żeby się uspokoił. Uwolnili go dopiero w porcie.
Nie znał finału tej historii i w gruncie rzeczy niezbyt on go interesował. Ot, po prostu zdecydował się podzielić swoimi obserwacjami, skoro już zahaczyli o ten temat podczas dyskusji. Co się zaś tyczyło stolicy... Cóż, z uwagi na trudności, jakich na piętrzyło się ostatnio w jego życiu, nie był w stanie znaleźć zbyt wielu pozytywów w sposobie funkcjonowania Ketterdamu. Mimo wszystko wiedział, że w kręgach politycznych decyzje Rady były chwalone.
— Domyślam się, że zazwyczaj działa to na ich korzyść? — zapytał, spodziewając, że usłyszy odpowiedź twierdzącą.
Miasto nie ryzykowało, jeśli nie mogło czegoś zyskać. A tym czymś były zazwyczaj wypchane po brzegi kufry pełne złotych monet i drogocennych przedmiotów. Było to dosyć wyrachowane, jednak z drugiej strony w ten sposób troszczyli się o własne podwórko. Za to nikt nie mógł ich winić. Leif ponownie zmierzył wzrokiem grupę łodzi, skupiając się tym razem na statku, który najwyraźniej przygotowywał się do wypłynięcia.
Może oczekuje zbyt wiele od jednego człowieka?, pomyślał. W duchu pragnął odnaleźć kogoś, kto był w stanie oscylować między zuchwałością a wprawą w zawodzie w zależności od sytuacji, a przy okazji miał także dostęp do szybkiego okrętu. To musiał być człowiek, który znał morze i potrafił je okiełznać. Naturalnie z uwagi na potencjalnych pasażerów, wszelkie statki zatrudniające griszów odpadały już na samym początku. Chyba nie było nic bardziej podejrzanego od oddziału fjerdańczyków odbywających nieoficjalną podróż do Ketterdamu w towarzystwie magów wody i wiatru. Musiał znaleźć specjalistę, który mógł się z nimi mierzyć. Tylko jak takiego rozpoznać, skoro na tę chwilę nawet wizyty w barach nie pomogły?
— Najodważniejszy też może być doświadczony, skoro pomimo swej brawury zdołał dopłynąć żywy do brzegu z towarami — skomentował, pozwalając sobie na ciche westchnięcie.
Liczył, że znajdzie w którymś z okolicznych zatęchłych przybytków, jakąś grupę marynarzy plotkujących o wyczynach swojego kapitana. Zamiast tego natknął się tylko na pojedyncze grupki obszczymurków, którzy nawet chyba nie wiedzieli, do jakiego brzegu miasta przybili poprzedniej nocy. Ah, byli też potencjalni wariaci, których właśnie podsłuchali.
— Wolałbym, żeby ktoś nie wybebeszył potencjalnych podróżnych lub nie wyrzucił towaru za burtę, twierdząc, że składa ofiary swoim zwidom — dodał, chociaż zapisał w głowie nazwę statku, o którym rozmawiali.
— W ekstremalnych przypadkach niektóre statki mogą być odcięte od lądu na długie tygodnie, o ile nie miesiące — powiedział, pozwalając, aby szczegóły ostatniej podróży do niego wróciły. — Niektórzy szaleją lub piją, a inni stają się agresywni. Podczas rejsu do Ketterdamu, miałem wątpliwą przyjemność podróżować z takim mężczyzną. Jakieś dwa dni przed dotarciem do miasta zaczął się robić wyjątkowo... kłótliwy. Pobił jednego z żeglarzy, reszta postanowiła go przywiązać, żeby się uspokoił. Uwolnili go dopiero w porcie.
Nie znał finału tej historii i w gruncie rzeczy niezbyt on go interesował. Ot, po prostu zdecydował się podzielić swoimi obserwacjami, skoro już zahaczyli o ten temat podczas dyskusji. Co się zaś tyczyło stolicy... Cóż, z uwagi na trudności, jakich na piętrzyło się ostatnio w jego życiu, nie był w stanie znaleźć zbyt wielu pozytywów w sposobie funkcjonowania Ketterdamu. Mimo wszystko wiedział, że w kręgach politycznych decyzje Rady były chwalone.
— Domyślam się, że zazwyczaj działa to na ich korzyść? — zapytał, spodziewając, że usłyszy odpowiedź twierdzącą.
Miasto nie ryzykowało, jeśli nie mogło czegoś zyskać. A tym czymś były zazwyczaj wypchane po brzegi kufry pełne złotych monet i drogocennych przedmiotów. Było to dosyć wyrachowane, jednak z drugiej strony w ten sposób troszczyli się o własne podwórko. Za to nikt nie mógł ich winić. Leif ponownie zmierzył wzrokiem grupę łodzi, skupiając się tym razem na statku, który najwyraźniej przygotowywał się do wypłynięcia.
Może oczekuje zbyt wiele od jednego człowieka?, pomyślał. W duchu pragnął odnaleźć kogoś, kto był w stanie oscylować między zuchwałością a wprawą w zawodzie w zależności od sytuacji, a przy okazji miał także dostęp do szybkiego okrętu. To musiał być człowiek, który znał morze i potrafił je okiełznać. Naturalnie z uwagi na potencjalnych pasażerów, wszelkie statki zatrudniające griszów odpadały już na samym początku. Chyba nie było nic bardziej podejrzanego od oddziału fjerdańczyków odbywających nieoficjalną podróż do Ketterdamu w towarzystwie magów wody i wiatru. Musiał znaleźć specjalistę, który mógł się z nimi mierzyć. Tylko jak takiego rozpoznać, skoro na tę chwilę nawet wizyty w barach nie pomogły?
— Najodważniejszy też może być doświadczony, skoro pomimo swej brawury zdołał dopłynąć żywy do brzegu z towarami — skomentował, pozwalając sobie na ciche westchnięcie.
Liczył, że znajdzie w którymś z okolicznych zatęchłych przybytków, jakąś grupę marynarzy plotkujących o wyczynach swojego kapitana. Zamiast tego natknął się tylko na pojedyncze grupki obszczymurków, którzy nawet chyba nie wiedzieli, do jakiego brzegu miasta przybili poprzedniej nocy. Ah, byli też potencjalni wariaci, których właśnie podsłuchali.
— Wolałbym, żeby ktoś nie wybebeszył potencjalnych podróżnych lub nie wyrzucił towaru za burtę, twierdząc, że składa ofiary swoim zwidom — dodał, chociaż zapisał w głowie nazwę statku, o którym rozmawiali.
Otwarte morze kusiło swoim ogromem. Dorian doskonale jednak wiedział, że spokój, który płynął od wody, był błędnym odczuciem i niezwykle zgubnym. Nie raz słyszał opowieści o niebezpieczeństwach, jakie skrywały się na morskich wodach, począwszy od burz i potężnych fal, a skończywszy na mieliznach, które mogłyby zatopić każdy statek. Kolejnym niebezpieczeństwem było to, co kryło się pod wodą. Niewiele osób miało okazję zbadać morze pod powierzchnią, a tym którym się to udało i przeżyli, opowiadali o najróżniejszych stworach i poczwarach, które czyhały na biednych marynarzy. Na większość z takich opowieści Dorian mrużył oko, pozwalając ludziom się wygadać, bo nie wierzył w rzeczy, które wydawały mu się niemożliwe. Oczywiście nie był specjalistą w dziedzinie morskiej fauny, ale czytał kilka książek i zdarzyło mu się przeglądać z ciekawości atlasy zwierząt morskich, więc mógł pokusić się o stwierdzenie, że miał jakieś pojęcie o tym, co kryło się w głębinach. Miał jednak umysł otwarty na każdą niewiadomą.
– Mhm – skwitował jedynie, słuchając uważnie słów mężczyzny. Oczywiście jego słowa były logiczne, wnioski które wysnuwał również miały sens. Z resztą Dorian myślał podobnie. Odosobnienie i stresujące warunki na morzu z całą pewnością odciskały swoje piętno na ludzkiej psychice. Cisnęło mu się to na usta, niemniej jednak czasami dobrze było nie popisywać się swoją zdolnością do myślenia. Znacznie lepiej było udawać, że wie się mniej niż w rzeczywistości. Głupota, nawet jeśli udawana (a może w szczególności właśnie taka) potrafiła być niesamowicie pomocna.
– Gdyby nie działało na ich korzyść, to by to zmienili – powiedział. Tutejsi kupcy byli dla Doriana ciekawymi ludźmi. Ich pogoń za pieniędzmi była wyjątkowo komiczna. Może podchodził do tego dlatego, że sam nigdy nie opływał w bogactwa, bo chociaż większość swojego życia spędził w Małym Pałacu, gdzie niczego mu nie brakowało, to jednak nic co się tam znajdowało, nie należało do niego. Nie mógł tym zarządzać i kierować tak, jak mu się podobało. O bogactwach też nie myślał jakoś intensywnie. Informacja była dla niego prawdziwym bogactwem, a im więcej wiedział, tym lepiej. Poza labiryntem ścieżek i uliczek, kupcy posiadali również szereg sztuczek, które miały przyciągnąć innych mieszkańców i turystów. Dorian nawet nie chciał się zastanawiać nad tym, ile razy wpadł w te sidła i ile pieniędzy stracił niepotrzebnie.
– Ale odwaga to nie brawura, nie sądzisz? – zapytał, ciekawy odpowiedzi swojego towarzysza. On sam widział wyraźną różnicę między tymi dwoma pojęciami, ale może wśród mieszkańców Fjerdy słowa te nie były rozróżniane. W ogóle by go to nie zdziwiło, bo, jak można się domyślać, nie miał zbyt dobrego zdania o fjerdeńczykach. – Dzięki doświadczeniu albo szczęściu, ja bym jednak nie polegał na czyimś szczęściu – dodał. Ogólnie nie lubił polegać na ludziach, których nie znał. Jedyną osobą, której mógł ufać w stu procentach był on sam, dlatego też raczej nie wchodził w bliższe relacje z innymi i preferował samotniczy tryb życia.
– Każdy ma swoje sposoby na ratowanie sytuacji i zapewnienie powodzenia – stwierdził, wzruszając ramionami. Oczywiście on sam nie chciałby zostać wybebeszony, przecięty na pół i wyrzucony do morza. – To po co ci taki brawurowy kapitan? – zapytał w końcu.
– Mhm – skwitował jedynie, słuchając uważnie słów mężczyzny. Oczywiście jego słowa były logiczne, wnioski które wysnuwał również miały sens. Z resztą Dorian myślał podobnie. Odosobnienie i stresujące warunki na morzu z całą pewnością odciskały swoje piętno na ludzkiej psychice. Cisnęło mu się to na usta, niemniej jednak czasami dobrze było nie popisywać się swoją zdolnością do myślenia. Znacznie lepiej było udawać, że wie się mniej niż w rzeczywistości. Głupota, nawet jeśli udawana (a może w szczególności właśnie taka) potrafiła być niesamowicie pomocna.
– Gdyby nie działało na ich korzyść, to by to zmienili – powiedział. Tutejsi kupcy byli dla Doriana ciekawymi ludźmi. Ich pogoń za pieniędzmi była wyjątkowo komiczna. Może podchodził do tego dlatego, że sam nigdy nie opływał w bogactwa, bo chociaż większość swojego życia spędził w Małym Pałacu, gdzie niczego mu nie brakowało, to jednak nic co się tam znajdowało, nie należało do niego. Nie mógł tym zarządzać i kierować tak, jak mu się podobało. O bogactwach też nie myślał jakoś intensywnie. Informacja była dla niego prawdziwym bogactwem, a im więcej wiedział, tym lepiej. Poza labiryntem ścieżek i uliczek, kupcy posiadali również szereg sztuczek, które miały przyciągnąć innych mieszkańców i turystów. Dorian nawet nie chciał się zastanawiać nad tym, ile razy wpadł w te sidła i ile pieniędzy stracił niepotrzebnie.
– Ale odwaga to nie brawura, nie sądzisz? – zapytał, ciekawy odpowiedzi swojego towarzysza. On sam widział wyraźną różnicę między tymi dwoma pojęciami, ale może wśród mieszkańców Fjerdy słowa te nie były rozróżniane. W ogóle by go to nie zdziwiło, bo, jak można się domyślać, nie miał zbyt dobrego zdania o fjerdeńczykach. – Dzięki doświadczeniu albo szczęściu, ja bym jednak nie polegał na czyimś szczęściu – dodał. Ogólnie nie lubił polegać na ludziach, których nie znał. Jedyną osobą, której mógł ufać w stu procentach był on sam, dlatego też raczej nie wchodził w bliższe relacje z innymi i preferował samotniczy tryb życia.
– Każdy ma swoje sposoby na ratowanie sytuacji i zapewnienie powodzenia – stwierdził, wzruszając ramionami. Oczywiście on sam nie chciałby zostać wybebeszony, przecięty na pół i wyrzucony do morza. – To po co ci taki brawurowy kapitan? – zapytał w końcu.
Na dźwięk komentarza Doriana, na twarzy byłego Druskelle zagościł krzywy wyraz twarzy, który w zamyśle chyba miał przypominać uśmiech. Tutejsza kasta kupców zdecydowanie była ciekawym obiektem obserwacji. Kto wie, być może, gdyby czasy były inne, to ich sposób życia rozprzestrzeniłby się także poza granicami Kerchu.
— Owszem. Różnica tkwi w tym, jak osoba podchodzi do danej kwestii w sytuacji zagrożenia — przyznał, nie rozwijając jednak tematu.
Rozumiał różnicę między tymi dwoma słowami, jednak w gruncie rzeczy, zależało mu przede wszystkim na znalezieniu kogoś dyskretnego i spełniającego wcześniej wymienione warunki. To, czy w zarządzeniu statkiem, kapitan był znany ze swojej odwagi czy chwilami zgubnej brawury, miało znaczenie drugorzędne, jeśli dostanie potwierdzenie tego, że zadanie może zostać wykonane. Oczywiście nie zamierzał po prostu rzucić takiego wyzwania potencjalnym właścicielom statków. Ciężki mieszek złotych monet też pomoże. Może nawet utemperuje wszelkie próby wykazywania się głupotą.
Kiedy ponownie się odezwał, w jego głosie rozbrzmiewała niezachwiana powaga.
— Potrzebuję kogoś, kto jest rozeznany w trasie Ketterdam-Djerholm i będzie w stanie odebrać partię towaru — przyznał po kilku dłużących się niemiłosiernie sekundach ciszy. — A następnie wróci w nie więcej niż dwa tygodnie, najlepiej około dziesięciu dni.
Jakby się tak zastanowić to nie zdradził mu zbyt wiele, a jedyne co było w stu procentach prawdziwe w jego słowach, to fakt, że zależało mu na tym, aby rejs powrotny trwał jak najkrócej. Z oficjalnych danych i osobistych doświadczeń pewnych pracowników ambasady wynikało, że podróż tego typu trwała około osiemnastu dni, a przy gorszych warunkach atmosferycznych może się jeszcze dodatkowo wydłużyć. Wykluczając skorzystanie z usług griszów, pole manewru było bardzo zawężone w kwestii potencjalnych kandydatów do wypełnienia tego zadania.
— Czyli podsumowując, potrzebuję szybkiego statku z odważnym i doświadczonym kapitanem, które zdolności wynikają ze znajomości fachu — dorzucił, jakby wypowiedzenie tych słów na głos, miało sprawić, że zaraz do portu przybije właściwy osobnik.
Ambasador pewnie jakoś przełknąłby tę niedogodność, gdybym wynajął kapitana, który pokonałby tę trasę w standardowym czasie, pomyślał Leif, jednak szybko odrzucił tę myśl. Wprawdzie było to najprostsze wyjście, jednak zdecydowanie nie gwarantowało ono powodzenia całej operacji. Jeśli chodziło o poważne sprawy Fjerdy, to nie mógł czekać w nieskończoność i liczyć na to, że na morzu akurat będzie ładna pogoda przez prawie miesiąc. Musiał znaleźć kogoś odpowiedniego.
— Owszem. Różnica tkwi w tym, jak osoba podchodzi do danej kwestii w sytuacji zagrożenia — przyznał, nie rozwijając jednak tematu.
Rozumiał różnicę między tymi dwoma słowami, jednak w gruncie rzeczy, zależało mu przede wszystkim na znalezieniu kogoś dyskretnego i spełniającego wcześniej wymienione warunki. To, czy w zarządzeniu statkiem, kapitan był znany ze swojej odwagi czy chwilami zgubnej brawury, miało znaczenie drugorzędne, jeśli dostanie potwierdzenie tego, że zadanie może zostać wykonane. Oczywiście nie zamierzał po prostu rzucić takiego wyzwania potencjalnym właścicielom statków. Ciężki mieszek złotych monet też pomoże. Może nawet utemperuje wszelkie próby wykazywania się głupotą.
Kiedy ponownie się odezwał, w jego głosie rozbrzmiewała niezachwiana powaga.
— Potrzebuję kogoś, kto jest rozeznany w trasie Ketterdam-Djerholm i będzie w stanie odebrać partię towaru — przyznał po kilku dłużących się niemiłosiernie sekundach ciszy. — A następnie wróci w nie więcej niż dwa tygodnie, najlepiej około dziesięciu dni.
Jakby się tak zastanowić to nie zdradził mu zbyt wiele, a jedyne co było w stu procentach prawdziwe w jego słowach, to fakt, że zależało mu na tym, aby rejs powrotny trwał jak najkrócej. Z oficjalnych danych i osobistych doświadczeń pewnych pracowników ambasady wynikało, że podróż tego typu trwała około osiemnastu dni, a przy gorszych warunkach atmosferycznych może się jeszcze dodatkowo wydłużyć. Wykluczając skorzystanie z usług griszów, pole manewru było bardzo zawężone w kwestii potencjalnych kandydatów do wypełnienia tego zadania.
— Czyli podsumowując, potrzebuję szybkiego statku z odważnym i doświadczonym kapitanem, które zdolności wynikają ze znajomości fachu — dorzucił, jakby wypowiedzenie tych słów na głos, miało sprawić, że zaraz do portu przybije właściwy osobnik.
Ambasador pewnie jakoś przełknąłby tę niedogodność, gdybym wynajął kapitana, który pokonałby tę trasę w standardowym czasie, pomyślał Leif, jednak szybko odrzucił tę myśl. Wprawdzie było to najprostsze wyjście, jednak zdecydowanie nie gwarantowało ono powodzenia całej operacji. Jeśli chodziło o poważne sprawy Fjerdy, to nie mógł czekać w nieskończoność i liczyć na to, że na morzu akurat będzie ładna pogoda przez prawie miesiąc. Musiał znaleźć kogoś odpowiedniego.
– Dlatego też nie chcesz znaleźć nikogo brawurowego. Jeśli ktoś lekceważy niebezpieczeństwo, to jest ryzyko, że na niebezpieczeństwo narazi statek i wszystkich, którzy się na nim znajdują – stwierdził. Nie, on sam nigdy nie postawiłby na osobę, która wykazywałaby się brawurą. Zdecydowanie wolałby postawić na osoby, które nie tylko cechowały się doświadczeniem, ale wiedziały jak skutecznie uniknąć wszelkich niebezpieczeństw. W końcu lepiej było coś dostać później, niż nie dostać tego w ogóle. Nie mówiąc już o tym, że dobrze by było żeby osoba, do której zgłaszał się Dorian należała do osób dyskretnych, które nie rozmawiają z innymi o swoich zleceniach. Z tego względu szukanie kapitanów po barach nie wchodziło w grę. Alkohol rozwiązywał języki, Babbin często to wykorzystywał aby dowiedzieć się ciekawych informacji. I chociaż znalezienie marynarzy, którzy nie zaglądają do kieliszka było na pewno rzeczą niezwykle trudną i czasochłonną, nie było niewykonalne.
– Powodzenia – prychnął, słysząc jakie oczekiwania miał mężczyzna. Dziesięć dni na przepłynięcie z Ketterdamu do Djerholm i z powrotem w tak krótkim czasie była praktycznie niemożliwa. Wątpił, żeby było to wykonalne, chyba że wszystkie czynniki odpowiedzialne za podróż ułożą się pomyślnie. Oczywiście można było wykorzystać do tego grisze, niemniej jednak zakładał, że Leif nie chciałby decydować się na takie posunięcie. Naprawdę nie wiedział, w jaki sposób mogłoby to się udać, ale lepiej było zakładać, że wszystko jest możliwe i być przygotowany na każdą ewentualność. Dlatego też, nawet teraz, gdy nie wiedział co takiego chcieli transportować z Fjerdy, to i tak pomysł ten mu się nie podobał. Fjerdańczycy byli ludźmi, którym ufać nie należało. Im ich więcej w Ketterdamie, tym gorzej.
– Tak, potrzebujesz cudu – skwitował, bo chociaż znalezienie odpowiedniej osoby było wykonalne, tak sprostanie oczekiwaniom Leifa wymagało dużo cierpliwości. Widać było, że mężczyzna chciał to załatwić szybko i w tym tkwił największy problem. Przy takich przedsięwzięciach nie należało niczego pospieszać. Cieszył się, że sam nie musiał niczego podobnego organizować, ale znajomość odpowiednich osób z całą pewnością nie byłaby zmarnowanym czasem. Musi o tym kiedyś pomyśleć, tak na wszelki wypadek. Lubił być przygotowany na każdą ewentualność.
– Możesz popytać tutejszych kupców, może któryś z nich zna kogoś, kto zajmuje się transportem towaru na warunkach, które preferujesz. W końcu sami zamawiają towar, powinni wiedzieć, kto specjalizuje się w czym. Może sprzedadzą ci jakieś informacje – zaśmiał się. – Rozumiesz, bo to kupcy, sprzed… a z resztą nie ważne – machnął ręką, ale i tak był dumny ze swojego zgrabnego żarciku.
– Powodzenia – prychnął, słysząc jakie oczekiwania miał mężczyzna. Dziesięć dni na przepłynięcie z Ketterdamu do Djerholm i z powrotem w tak krótkim czasie była praktycznie niemożliwa. Wątpił, żeby było to wykonalne, chyba że wszystkie czynniki odpowiedzialne za podróż ułożą się pomyślnie. Oczywiście można było wykorzystać do tego grisze, niemniej jednak zakładał, że Leif nie chciałby decydować się na takie posunięcie. Naprawdę nie wiedział, w jaki sposób mogłoby to się udać, ale lepiej było zakładać, że wszystko jest możliwe i być przygotowany na każdą ewentualność. Dlatego też, nawet teraz, gdy nie wiedział co takiego chcieli transportować z Fjerdy, to i tak pomysł ten mu się nie podobał. Fjerdańczycy byli ludźmi, którym ufać nie należało. Im ich więcej w Ketterdamie, tym gorzej.
– Tak, potrzebujesz cudu – skwitował, bo chociaż znalezienie odpowiedniej osoby było wykonalne, tak sprostanie oczekiwaniom Leifa wymagało dużo cierpliwości. Widać było, że mężczyzna chciał to załatwić szybko i w tym tkwił największy problem. Przy takich przedsięwzięciach nie należało niczego pospieszać. Cieszył się, że sam nie musiał niczego podobnego organizować, ale znajomość odpowiednich osób z całą pewnością nie byłaby zmarnowanym czasem. Musi o tym kiedyś pomyśleć, tak na wszelki wypadek. Lubił być przygotowany na każdą ewentualność.
– Możesz popytać tutejszych kupców, może któryś z nich zna kogoś, kto zajmuje się transportem towaru na warunkach, które preferujesz. W końcu sami zamawiają towar, powinni wiedzieć, kto specjalizuje się w czym. Może sprzedadzą ci jakieś informacje – zaśmiał się. – Rozumiesz, bo to kupcy, sprzed… a z resztą nie ważne – machnął ręką, ale i tak był dumny ze swojego zgrabnego żarciku.
Skrzywił się na reakcję Babbina. Może faktycznie jego pracodawca miał zbyt wygórowane wymagania? Skoro tkwił w mieście, może nie zdawał sobie w pełni sprawy z tego, jak wygląda sytuacja na morzu i jak wiele czynników należy wziąć pod uwagę podczas planowania takiego przedsięwzięcia. Ambasador chciał transportu z Fjerdy, ale nie zastanawiał się zbytnio na tym, co trzeba będzie konkretnie zrobić, aby jego życzenie stało się faktem. W sumie potrafił zrozumieć taki brak przemyślności. Podczas kolacji złożonej z kilku dań, rzadko kiedy zwraca się uwagę na to, jak długą drogę musiały przebyć poszczególne składniki, aby trafić na stół. Może dla ambasadora podobnie było z obywatelami Fjerdy?
Potrzebuję cudu, powtórzył w myślach, zastanawiając się, czy cud ten jest w zasięgu rąk odpowiednich śmiertelników. Może powinien się pomodlić i zawierzyć któremuś z bóstw? Czy gdyby złożył odpowiednią ofiarę zarówno Djelowi, jak i lokalnemu bóstwo handlu i hazardu, to czy jego zadanie zostałoby pobłogosławione? Pokręcił głową, niechętnie odsuwając od siebie tę myśl. Jak większość mieszkańców Fjerdy, tak i Leif był osobą religijną, jednak wiedział też, że nie wszystko leżało w gestii bytów wyższych. Tak naprawdę najcięższą robotę i tak trzeba było wykonać samemu. Jeśli czegoś nauczyła go służba z innymi Druskelle, to właśnie tego.
Słysząc śmiech Doriana, podniósł minimalnie do góry jedną brew. Wprawdzie nie do końca był pewien, czemu wydawało się to chłopakowi zabawne, ale domyślił się, że chodziło o swego rodzaju grę słów sprzężoną z kontekstem całej sprawy. Uśmiechnął się minimalnie.
— Tak, domyślam się — westchnął cicho. — Tutaj nie ma nic za darmo. A informacja to towar szczególny i niekoniecznie dostępny dla wszystkich. Masz rację, powinienem się za nimi rozejrzeć, jeśli chce cokolwiek osiągnąć.
Skoro wszelkie interesy w Ketterdamie dotyczyła pieniądze, to był w stanie się domyślić, żeby dostać kontakt do jakiegokolwiek kapitana od miejscowych handlarzy, będzie musiał wyłożyć sporą ilość pieniędzy. Możliwe, że nawet nie posiądzie w stu procentach poszukiwanych odpowiedzi, jednak cóż więcej mógł zrobić? Powrót do ambasady z pustymi rękami i ogłoszenie wszem wobec, że nie da się nic zrobić, nie wchodziło w grę. Musiał kogoś znaleźć. Eh, chyba nadszedł czas zrewidować swoje wymagania. Ewentualnie mógł spróbować przekonać ambasadora do tego, że będzie musiał odłożyć swoje plany w czasie. To by dopiero była ciekawa rozmowa.
— Orientujesz się w mieście — stwierdził nagle Leif. — Powinienem szukać tych kupców w okolicach portu, czy skupić na jakimś centralnym rynku?
Potrzebuję cudu, powtórzył w myślach, zastanawiając się, czy cud ten jest w zasięgu rąk odpowiednich śmiertelników. Może powinien się pomodlić i zawierzyć któremuś z bóstw? Czy gdyby złożył odpowiednią ofiarę zarówno Djelowi, jak i lokalnemu bóstwo handlu i hazardu, to czy jego zadanie zostałoby pobłogosławione? Pokręcił głową, niechętnie odsuwając od siebie tę myśl. Jak większość mieszkańców Fjerdy, tak i Leif był osobą religijną, jednak wiedział też, że nie wszystko leżało w gestii bytów wyższych. Tak naprawdę najcięższą robotę i tak trzeba było wykonać samemu. Jeśli czegoś nauczyła go służba z innymi Druskelle, to właśnie tego.
Słysząc śmiech Doriana, podniósł minimalnie do góry jedną brew. Wprawdzie nie do końca był pewien, czemu wydawało się to chłopakowi zabawne, ale domyślił się, że chodziło o swego rodzaju grę słów sprzężoną z kontekstem całej sprawy. Uśmiechnął się minimalnie.
— Tak, domyślam się — westchnął cicho. — Tutaj nie ma nic za darmo. A informacja to towar szczególny i niekoniecznie dostępny dla wszystkich. Masz rację, powinienem się za nimi rozejrzeć, jeśli chce cokolwiek osiągnąć.
Skoro wszelkie interesy w Ketterdamie dotyczyła pieniądze, to był w stanie się domyślić, żeby dostać kontakt do jakiegokolwiek kapitana od miejscowych handlarzy, będzie musiał wyłożyć sporą ilość pieniędzy. Możliwe, że nawet nie posiądzie w stu procentach poszukiwanych odpowiedzi, jednak cóż więcej mógł zrobić? Powrót do ambasady z pustymi rękami i ogłoszenie wszem wobec, że nie da się nic zrobić, nie wchodziło w grę. Musiał kogoś znaleźć. Eh, chyba nadszedł czas zrewidować swoje wymagania. Ewentualnie mógł spróbować przekonać ambasadora do tego, że będzie musiał odłożyć swoje plany w czasie. To by dopiero była ciekawa rozmowa.
— Orientujesz się w mieście — stwierdził nagle Leif. — Powinienem szukać tych kupców w okolicach portu, czy skupić na jakimś centralnym rynku?
W ciągu swojego życia, Dorian już dawno pojął bardzo ważną naukę. Nie była ona co prawda najważniejszym spostrzeżeniem, jakie udało mu się nabyć, niemniej jednak okazało się jednym z najpotrzebniejszych. Ludzie bogaci mieli w dupie, co się działo i w jaki sposób, o ile działo się zgodnie z ich oczekiwaniami. Dla wielu liczyło się efekt. Jeśli coś miało zostać zrobione szybciej, to nie przejmowali się ono, w jaki sposób to zostanie zrealizowane, byle było zrobione na czas. Ludzie, którzy podlegali takim bogaczom mogli troić się i stawać na głowie, żeby wykonać zadanie, nawet jeśli w duszy wiedzieli, że nie dało się tego zrobić. Dorianowi wydawało się, że Leif stał właśnie na takiej pozycji, bo nie ważne było czy znajdzie odpowiednią osobę i ile funduszy i wysiłku w to włoży, bo za nic nie udałoby się zorganizować transportu w tak krótkim czasie. Nawet Babbin to wiedział, a żaden z niego wilk morski.
Dorian był więc przekonany, że Ambasador wysłużył się swoim nowym pomocnikiem, żeby to on odwalił całą robotę. Trochę mu nawet współczuł, zdając sobie sprawę, jak ciężko będzie mu podołać temu zadaniu i znaleźć odpowiedniego kapitana. A jeśli nawet podoła, to czas, jakiego oczekiwał Ambasador, był naprawdę mocno przesadzony. Warunków na morzu nie dało się przewidzieć i jeden najmniejszy błąd, mógł doprowadzić do tragedii. No ale jak by nie było, dla Doriana było lepiej, żeby ten statek nigdy nie dopłynął z powrotem. Nie musiał być jasnowidzem, żeby domyślić się, że Ambasador knuł coś paskudnego. Fjerdańczykom się nie ufało, w szczególności, gdy było się griszą.
– Wszystko sprzedadzą za odpowiednią zapłatą – powiedział ponuro. Pieniądze były dla niego specyficznym przedmiotem. On sam nigdy nie miał ich za dużo. Wszystko co posiadał, należało do kogoś innego. Po przybyciu do Ketterdamu również nie posiadał za wiele. Dostał skromne oszczędności od rodziny, dla której pracował, ale na tym się skończyło. Oszczędności pozwoliły mu jedynie na przeżycie miesiąca, potem musiał szukać pracy. Na szczęście o to nie było trudno, a praca w burdelu, o ile dla wielu osób mogła wydawać się krzywdząca, tak dla niego była niesamowicie na rękę. Nie musiał bowiem przejmować się jedzeniem, dachem nad głową i swoim wyglądem, bo o to dbał człowiek, dla którego pracował. W końcu w burdelach pracowało się ciałem, więc musiało ono być odpowiednio zadbane. Dzięki temu Dorian mógł sobie gromadzić niewielkie sumki i odkładać na wszelki wypadek. Po czterech latach zgromadził już całkiem niezłą sumkę. Potrafił jednak docenić ogromną moc pieniędzy, bo one faktycznie otwierały niejedne drzwi.
– Myślę że jak się pokręcisz i popytasz kupców tutaj, to mogą ci powiedzieć, do kogo się zwrócić, tylko nie mów, że jesteś z ambasady – stwierdził, mając nadzieję, że mężczyzna zrozumie o co chodziło. Nie każdy kupiec będzie dzielić się informacjami o kapitanach, których podejście do pływania może budzić pewne wątpliwości.
Dorian był więc przekonany, że Ambasador wysłużył się swoim nowym pomocnikiem, żeby to on odwalił całą robotę. Trochę mu nawet współczuł, zdając sobie sprawę, jak ciężko będzie mu podołać temu zadaniu i znaleźć odpowiedniego kapitana. A jeśli nawet podoła, to czas, jakiego oczekiwał Ambasador, był naprawdę mocno przesadzony. Warunków na morzu nie dało się przewidzieć i jeden najmniejszy błąd, mógł doprowadzić do tragedii. No ale jak by nie było, dla Doriana było lepiej, żeby ten statek nigdy nie dopłynął z powrotem. Nie musiał być jasnowidzem, żeby domyślić się, że Ambasador knuł coś paskudnego. Fjerdańczykom się nie ufało, w szczególności, gdy było się griszą.
– Wszystko sprzedadzą za odpowiednią zapłatą – powiedział ponuro. Pieniądze były dla niego specyficznym przedmiotem. On sam nigdy nie miał ich za dużo. Wszystko co posiadał, należało do kogoś innego. Po przybyciu do Ketterdamu również nie posiadał za wiele. Dostał skromne oszczędności od rodziny, dla której pracował, ale na tym się skończyło. Oszczędności pozwoliły mu jedynie na przeżycie miesiąca, potem musiał szukać pracy. Na szczęście o to nie było trudno, a praca w burdelu, o ile dla wielu osób mogła wydawać się krzywdząca, tak dla niego była niesamowicie na rękę. Nie musiał bowiem przejmować się jedzeniem, dachem nad głową i swoim wyglądem, bo o to dbał człowiek, dla którego pracował. W końcu w burdelach pracowało się ciałem, więc musiało ono być odpowiednio zadbane. Dzięki temu Dorian mógł sobie gromadzić niewielkie sumki i odkładać na wszelki wypadek. Po czterech latach zgromadził już całkiem niezłą sumkę. Potrafił jednak docenić ogromną moc pieniędzy, bo one faktycznie otwierały niejedne drzwi.
– Myślę że jak się pokręcisz i popytasz kupców tutaj, to mogą ci powiedzieć, do kogo się zwrócić, tylko nie mów, że jesteś z ambasady – stwierdził, mając nadzieję, że mężczyzna zrozumie o co chodziło. Nie każdy kupiec będzie dzielić się informacjami o kapitanach, których podejście do pływania może budzić pewne wątpliwości.
Trudno byłoby odmówić chłopakowi racji w kwestii tego, że ludziom bogatym przede wszystkim zależało na efektach. Pragnęli, aby ich rozkazy były wypełniane co do joty i to na dodatek w jak najkrótszym czasie. Leif mętnie kojarzył tego typu przypadki z czasów, kiedy jeszcze wiódł beztroskie życie w stolicy Fjerdy jako stosunkowo młody człowiek i miał okazję obserwować elitę kraju na co dzień. Wtedy wiedział jedynie, że ojciec załatwiał ważne sprawy, jednak z czasem zaczął rozumieć coraz więcej.
Generałowie i stratedzy, dyskutujący o kolejnych planowanych działaniach wojennych i skupiający się przede wszystkim na tym, aby wykorzystać zdobyte zasoby w efektywny sposób. Być może któryś z poprzednich władców zwrócił uwagę na ten fakt i dlatego obowiązek wojskowy stanowił tak ważny element codziennego życia elity. Czy mogło chodzić o to, aby przyszli przywódcy nacji, poprzez ciężką służbę zrozumieli, skąd brały się środki, którymi mieli za jakiś czas szafować, z taką łatwością, jakby przesuwali pionki na szachownicy?
Mężczyzna otaksował Doriana zaciekawionym wzrokiem, zauważając wyraźną zmianę jego tonu głosu. Czyżby miał jakieś nieprzyjemne doświadczenia z miejscowymi? W gruncie rzeczy ich filozofia życia była dosyć... interesująca, oględnie mówiąc. Jesli faktycznie wierzyli w bożka handlu i w to, że gromadzenie majątku zbliża ich do swego rodzaju świętości, ich zachłanność nie wydawała się wynikać z niczego. Ba, była nawet dosyć logiczna.
— Cóż, mam nadzieję, że mnie nie oskubią z funduszy, tylko dlatego, że wyglądam na obcego — mruknął pod nosem. Wprawdzie był to istny kocioł kulturowy, w którym mieszały się najróżniejsze nacje, ale tutejsi zapewnie nie mieli oporów przed oskubywaniem obcokrajowców.
Wprawdzie nie musiał się przejmować pieniędzmi z uwagi na to, że i tak wszelkie operacje mniej lub bardziej bezpośrednio finansowała ambasada, lub dowództwo Fjerdy, jednak i tak wolałby nie wydawać więcej, niż musiał. Wątpił, aby dobrze to wyglądało przy zdawaniu następnego raportu, gdyby nadwyrężył budżet przeznaczony na najbliższe operacje konsulatu.
— Masz coś do załatwienia w okolicy, czy podprowadzisz mnie kawałek? — spytał w miarę rozluźniony.
Towarzystwo Doriana nie wydawało mu się na ten moment takie znowuż najgorsze, a co więcej, z tyłu głowy krążyła mu myśl, że dobrze by było mieć osobę znającą miasto pod ręką w najbliższych tygodniach. Wciąż zapoznawał się z miastem, więc nawet takie proste fakty, jak to, gdzie szukać najlepszych plotek czy informacji, mogły mu się przydać. Naturalnie nie zamierzał ciągnąć chłopaka ze sobą po wszystkich straganach i sugerować, aby brał czynny udział w jego rozmowach z kupcami. Wolałby załatwić to sam, ale nie miał nic przeciwko małemu spacerowi w stronę rynku. Czyżby następował u Leifa postęp w kwestii relacji międzyludzkich? Szokujące!
Generałowie i stratedzy, dyskutujący o kolejnych planowanych działaniach wojennych i skupiający się przede wszystkim na tym, aby wykorzystać zdobyte zasoby w efektywny sposób. Być może któryś z poprzednich władców zwrócił uwagę na ten fakt i dlatego obowiązek wojskowy stanowił tak ważny element codziennego życia elity. Czy mogło chodzić o to, aby przyszli przywódcy nacji, poprzez ciężką służbę zrozumieli, skąd brały się środki, którymi mieli za jakiś czas szafować, z taką łatwością, jakby przesuwali pionki na szachownicy?
Mężczyzna otaksował Doriana zaciekawionym wzrokiem, zauważając wyraźną zmianę jego tonu głosu. Czyżby miał jakieś nieprzyjemne doświadczenia z miejscowymi? W gruncie rzeczy ich filozofia życia była dosyć... interesująca, oględnie mówiąc. Jesli faktycznie wierzyli w bożka handlu i w to, że gromadzenie majątku zbliża ich do swego rodzaju świętości, ich zachłanność nie wydawała się wynikać z niczego. Ba, była nawet dosyć logiczna.
— Cóż, mam nadzieję, że mnie nie oskubią z funduszy, tylko dlatego, że wyglądam na obcego — mruknął pod nosem. Wprawdzie był to istny kocioł kulturowy, w którym mieszały się najróżniejsze nacje, ale tutejsi zapewnie nie mieli oporów przed oskubywaniem obcokrajowców.
Wprawdzie nie musiał się przejmować pieniędzmi z uwagi na to, że i tak wszelkie operacje mniej lub bardziej bezpośrednio finansowała ambasada, lub dowództwo Fjerdy, jednak i tak wolałby nie wydawać więcej, niż musiał. Wątpił, aby dobrze to wyglądało przy zdawaniu następnego raportu, gdyby nadwyrężył budżet przeznaczony na najbliższe operacje konsulatu.
— Masz coś do załatwienia w okolicy, czy podprowadzisz mnie kawałek? — spytał w miarę rozluźniony.
Towarzystwo Doriana nie wydawało mu się na ten moment takie znowuż najgorsze, a co więcej, z tyłu głowy krążyła mu myśl, że dobrze by było mieć osobę znającą miasto pod ręką w najbliższych tygodniach. Wciąż zapoznawał się z miastem, więc nawet takie proste fakty, jak to, gdzie szukać najlepszych plotek czy informacji, mogły mu się przydać. Naturalnie nie zamierzał ciągnąć chłopaka ze sobą po wszystkich straganach i sugerować, aby brał czynny udział w jego rozmowach z kupcami. Wolałby załatwić to sam, ale nie miał nic przeciwko małemu spacerowi w stronę rynku. Czyżby następował u Leifa postęp w kwestii relacji międzyludzkich? Szokujące!
Cóż można powiedzieć, Dorian nie był głupi, nawet jeśli czasem udawał, że nie zna się na niektórych rzeczach. Posiadał pewne umiejętności logicznego myślenia i łączenia faktów. Oczywiście inteligencja inteligencji nie była równa. Dorian nie wiedział wielu rzeczy czysto podręcznikowych. Jego wiedza, którą nabył w Małym Pałacu, ograniczała się do rzeczy, które uznano, że będą mu potrzebne. Znał kilka języków i opanował podstawy medycyny, niemniej jednak nie potrafił bawić się w księgowość. Nie znał się na sprawach administracyjnych, co w sumie jakoś nie uprzykrzało mu życia, niemniej jednak nigdy nie uważał się za lepszego od innych.
Pogoń za pieniędzmi była dla Doriana normalnym zjawiskiem. On również wolałby mieć pieniądze, niż ich nie posiadać, niemniej jednak w Ketterdamie przesadzano. Tutaj pieniądz miał tak silną władzę, że wystarczyło podać odpowiednią sumę, a ludzie z przyjaciół zmienią się we wrogów. Co do wierzeń, Dorian nie miał z tym problemów, ale jeśli ktoś uważał, że przez pazerność i bogactwo ktoś zbliży się do świętości, to mylił się okrutnie. Babbin nie był osobą wierzącą. Wierzył w Świętych, ale nie jako bóstwa, którym należy się cześć, a griszów, którym należy się szacunek. Nic więcej.
– Jeśli przyjdziesz do ludzi, wyglądając tak jak wyglądasz, to wyczują od ciebie pieniądze – otaksował mężczyznę spojrzeniem. Od razu widać było, że Leif nie urodził się w Ketterdamie. Sama postura mężczyzny zdradzała w nim Fjerdańczyka a tym samym osobę, która potencjalnie przyjechała do Kerchu w celu zabawy. W końcu turyści właśnie po to tutaj przyjeżdżali, a to znaczyło zarobek. Leif oczywiście mógłby przyznać, że pracuje w ambasadzie, ale to znaczyło dobre zarobki, a przynajmniej dla pazernych kupców. – I jak będą się targować to nie proponuj im za dużo – powiedział. Z drugiej jednak strony, najlepiej by było, gdyby ambasada wydała dużo pieniędzy na marne, bo statek nie wróciłby do Ketterdamu. Wizja ta chociaż kusząca, na pewno nie zostałaby spełniona. Dorian nie miał zbyt wiele szczęścia do tego typu rzeczy, jeśli pozostawiał je losowi. O wszystko trzeba było zadbać samemu.
– Kupię ciastka i mogę się przejść – powiedział. Pracodawca Doriana na pewno nie będzie zadowolony z tego, że jego pracownik robi sobie długie przerwy, niemniej jednak Dorian wytłumaczy się tym, że spędzał czas z pracownikiem ambasady, co powinno uszczęśliwić pracodawcę. Jeszcze sobie pomyśli, że Dorian ściąga mu bogatych klientów. Może jeszcze da mu podwyżkę? Ale wątpił w to. Szybko podszedł do jednego z kupców i kupił u niego sezamowe ciastka, oczywiście spędzając trochę czasu na negocjacjach, żeby nie przepłacić za dużo.
– Możesz zacząć pytać tutaj, może się czegoś dowiesz – stwierdził, badając jakość zakupionego przez siebie produktu. O dziwo i jemu dobrze spędzało się czas z mężczyzną. A przynajmniej nie odczuwał wewnętrznej potrzeby wepchnięcia go do wody, jak to miał w zwyczaju fantazjować, gdy widział innych fjerdańczyków. Miał tylko nadzieję, że ta jedna znajomość nie rzuci cienia na jego obecne poglądy.
Pogoń za pieniędzmi była dla Doriana normalnym zjawiskiem. On również wolałby mieć pieniądze, niż ich nie posiadać, niemniej jednak w Ketterdamie przesadzano. Tutaj pieniądz miał tak silną władzę, że wystarczyło podać odpowiednią sumę, a ludzie z przyjaciół zmienią się we wrogów. Co do wierzeń, Dorian nie miał z tym problemów, ale jeśli ktoś uważał, że przez pazerność i bogactwo ktoś zbliży się do świętości, to mylił się okrutnie. Babbin nie był osobą wierzącą. Wierzył w Świętych, ale nie jako bóstwa, którym należy się cześć, a griszów, którym należy się szacunek. Nic więcej.
– Jeśli przyjdziesz do ludzi, wyglądając tak jak wyglądasz, to wyczują od ciebie pieniądze – otaksował mężczyznę spojrzeniem. Od razu widać było, że Leif nie urodził się w Ketterdamie. Sama postura mężczyzny zdradzała w nim Fjerdańczyka a tym samym osobę, która potencjalnie przyjechała do Kerchu w celu zabawy. W końcu turyści właśnie po to tutaj przyjeżdżali, a to znaczyło zarobek. Leif oczywiście mógłby przyznać, że pracuje w ambasadzie, ale to znaczyło dobre zarobki, a przynajmniej dla pazernych kupców. – I jak będą się targować to nie proponuj im za dużo – powiedział. Z drugiej jednak strony, najlepiej by było, gdyby ambasada wydała dużo pieniędzy na marne, bo statek nie wróciłby do Ketterdamu. Wizja ta chociaż kusząca, na pewno nie zostałaby spełniona. Dorian nie miał zbyt wiele szczęścia do tego typu rzeczy, jeśli pozostawiał je losowi. O wszystko trzeba było zadbać samemu.
– Kupię ciastka i mogę się przejść – powiedział. Pracodawca Doriana na pewno nie będzie zadowolony z tego, że jego pracownik robi sobie długie przerwy, niemniej jednak Dorian wytłumaczy się tym, że spędzał czas z pracownikiem ambasady, co powinno uszczęśliwić pracodawcę. Jeszcze sobie pomyśli, że Dorian ściąga mu bogatych klientów. Może jeszcze da mu podwyżkę? Ale wątpił w to. Szybko podszedł do jednego z kupców i kupił u niego sezamowe ciastka, oczywiście spędzając trochę czasu na negocjacjach, żeby nie przepłacić za dużo.
– Możesz zacząć pytać tutaj, może się czegoś dowiesz – stwierdził, badając jakość zakupionego przez siebie produktu. O dziwo i jemu dobrze spędzało się czas z mężczyzną. A przynajmniej nie odczuwał wewnętrznej potrzeby wepchnięcia go do wody, jak to miał w zwyczaju fantazjować, gdy widział innych fjerdańczyków. Miał tylko nadzieję, że ta jedna znajomość nie rzuci cienia na jego obecne poglądy.
Mężczyzna zamrugał zdziwiony i spojrzał na swoje odzienie. Specjalnie ubrał się nieco mniej formalnie, aby nie można w nim było rozpoznać na pierwszy rzut oka typowego urzędnika, który spędza większość czasu w dzielnicy rządowej. Nieco gorszej jakości koszula i marynarka, spodnie z widocznymi przetarciami i buty niepierwszej jakości. Zmełł przekleństwo w ustach.
— Sądziłem, że ubrałem się odpowiednio — zmarszczył brwi. — Myślałem, że uznają mnie za kogoś, kto ma fundusze, ale nie jest na tyle bogaty, aby robienie z nim interesów mogło być potencjalnie problematyczne z uwagi na powiązania z urzędnikami.
W końcu skąd miał wiedzieć, jakie podejście do rządu czy urzędników mieli typowi przedstawiciele kasty kupców i handlarzy? Mogli się bać kontroli, dodatkowych podatków, lub tego, że jakieś ich mniej legalne interesy wypłynęły na wierzch. Czyżby zapowiadało się na to, że będzie musiał poszerzyć jeszcze bardziej swoją garderobę, aby ubić nieoficjalnie jakikolwiek interes w tym mieście? Chyba zdecydowanie powinien zacząć przykładać większą uwagę do tego, jak ubierają się ludzie spoza jego kręgu zawodowego, jeśli chciał wyglądać niepozornie. Cóż, będzie miał nauczkę na przyszłość.
Na wzmiankę o rozmowach z handlarzami, pokiwał gwałtownie głową. Domyślał się, że lepiej nie będzie zaczynać od najwyższej kwoty, bo najgorsi naciągacze tylko dostrzegą okazję do tego, aby go oskubać do cna. Wprawdzie zależało mu na czasie, jednak chcąc nie chcąc powinien zaangażować się w targowanie, chociażby po to, aby nie przyciągać niechcianej uwagi. Gdyby bez większych dyskusji od razu rzucił na ladę garść złotych monet, raczej zostałby zapamiętany na długo. A to niekoniecznie mogłoby się dla niego dobrze skończyć.
— Dobrze. To ja pójdę porozmawiać, a ty... podelektujesz się ciastkiem? — mruknął mężczyzna, życząc Dorianowi smacznego i taksując pobliskie stoiska w poszukiwaniu odpowiedniego celu.
Jego uwagę przykuło średniej wielkości kram z tkaninami. Za ladą stała kobieta, która na oko mogła mieć około czterdziestu lat i towarzyszyło jej dwóch nastoletnich chłopców, którzy obsługiwali w tym momencie innych klientów. Leif przez moment taksował wzrokiem dostępne towary, a kiedy właścicielka stoiska się do niego odezwała, próbował wciągnąć ją w niezobowiązującą rozmowę.
Z początku obawiał się, że jego rodzimy akcent wymknie się spod kontroli, jednak zadowolony stwierdził, że imitowanie mowy tutejszych idzie mu całkiem nieźle i nie zapomniał zbyt wiele. Lata nauki pod okiem macochy i innych nauczycieli, wreszcie się na coś przydały!
— Sądziłem, że ubrałem się odpowiednio — zmarszczył brwi. — Myślałem, że uznają mnie za kogoś, kto ma fundusze, ale nie jest na tyle bogaty, aby robienie z nim interesów mogło być potencjalnie problematyczne z uwagi na powiązania z urzędnikami.
W końcu skąd miał wiedzieć, jakie podejście do rządu czy urzędników mieli typowi przedstawiciele kasty kupców i handlarzy? Mogli się bać kontroli, dodatkowych podatków, lub tego, że jakieś ich mniej legalne interesy wypłynęły na wierzch. Czyżby zapowiadało się na to, że będzie musiał poszerzyć jeszcze bardziej swoją garderobę, aby ubić nieoficjalnie jakikolwiek interes w tym mieście? Chyba zdecydowanie powinien zacząć przykładać większą uwagę do tego, jak ubierają się ludzie spoza jego kręgu zawodowego, jeśli chciał wyglądać niepozornie. Cóż, będzie miał nauczkę na przyszłość.
Na wzmiankę o rozmowach z handlarzami, pokiwał gwałtownie głową. Domyślał się, że lepiej nie będzie zaczynać od najwyższej kwoty, bo najgorsi naciągacze tylko dostrzegą okazję do tego, aby go oskubać do cna. Wprawdzie zależało mu na czasie, jednak chcąc nie chcąc powinien zaangażować się w targowanie, chociażby po to, aby nie przyciągać niechcianej uwagi. Gdyby bez większych dyskusji od razu rzucił na ladę garść złotych monet, raczej zostałby zapamiętany na długo. A to niekoniecznie mogłoby się dla niego dobrze skończyć.
— Dobrze. To ja pójdę porozmawiać, a ty... podelektujesz się ciastkiem? — mruknął mężczyzna, życząc Dorianowi smacznego i taksując pobliskie stoiska w poszukiwaniu odpowiedniego celu.
Jego uwagę przykuło średniej wielkości kram z tkaninami. Za ladą stała kobieta, która na oko mogła mieć około czterdziestu lat i towarzyszyło jej dwóch nastoletnich chłopców, którzy obsługiwali w tym momencie innych klientów. Leif przez moment taksował wzrokiem dostępne towary, a kiedy właścicielka stoiska się do niego odezwała, próbował wciągnąć ją w niezobowiązującą rozmowę.
Z początku obawiał się, że jego rodzimy akcent wymknie się spod kontroli, jednak zadowolony stwierdził, że imitowanie mowy tutejszych idzie mu całkiem nieźle i nie zapomniał zbyt wiele. Lata nauki pod okiem macochy i innych nauczycieli, wreszcie się na coś przydały!
Oczywiście ubiór był rzeczą dość mało istotną, niemniej jednak odzienie stanowiło nieoderwany element danej osoby. Dzięki temu, już na pierwszy rzut oka dało się wiele wyczytać. Stan materiału wskazywał nie tylko na status majątkowy, bo przetarcia i przebarwienia w odpowiednich miejscach mogły nieść informację o codziennych zajęciach wykonywanych przez właściciela. Były to rzeczy niepozorne, dla wielu osób nic nieznaczące, jednak Dorian potrafił wyciągnąć z nich informacje, które były mu potrzebne. Oczywiście metoda poznawania człowieka po jego ubiorze nie była w stu procentach efektywna. Wiele bogatych ludzi potrafiło chodzić w poniszczonych ubraniach, bo tak było im wygodniej, tak samo jak wiele osób z klasy niższej potrafiło zachowywać ubrania w dobrym stanie, więc Dorian zawsze przyjmował pewien margines błędu przy swoich wnioskach.
– Oni wszyscy ogołociliby z drobniaków każdego żebraka, jeśli tylko by mogli, jeśli wyczują od ciebie pieniądze, to jesteś na straconej pozycji – kiwnął głową. Nie miał dla takiego podejścia wielkiego szacunku, wręcz przeciwnie. Uważał, że przesadne skąpstwo i pazerność wyniszczały duszę i sprowadzały ludzi na złą drogę. Niestety, gdy na czyjejś ścieżce pojawiło się widmo fortuny, człowiek szedł w jego kierunku. – Może uda ci się coś od nich wyciągnąć – stwierdził w końcu, prostując się. Leif może i był osobą, którą kupcy chcieliby naciągnąć, ale niewątpliwie rozsiewał specyficzną aurę, przez którą mógłby wydać się groźniejszy, a przez to handlujący mogliby zaniechać wszelkich prób wydobycia od niego większych sum pieniędzy. On z całą pewnością nie miałby problemu w ogołoceniu kogokolwiek z pieniędzy. I owszem, można go było nazwać hipokrytą, skoro krytykował w innych rządzę pieniędzy, a sam chciał te pieniądze mieć. Tylko że w jego przypadku, posiadanie jakichkolwiek oszczędności było sprawą życia i śmierci. Nigdy bowiem nie było wiadomo, kiedy jego los może się odmienić na gorsze.
– To twój najlepszy pomysł tego dnia – uśmiechnął się lekko, poklepując po kieszeniach, szukając pieniędzy, a gdy w końcu udało mu się je odnaleźć, to skierował swe kroki prosto w stronę straganu z sezamkami. Nie przesadzał z ilością i oczywiście, już standardowo, wykłócił się ze sprzedawcą o obniżenie ceny, twierdząc, że w innym miejscu może kupić taniej i do tego takie, które nie będą śmierdzieć rybą. W końcu jednak, wyposażony w torbę ciastek, stanął niedaleko mężczyzny, obserwując jego poczynania. Oczywiście wszystko starannie podsłuchiwał, żeby wyłapać jakiekolwiek informacje.
– I jak, udało ci się coś dowiedzieć? – zapytał, z uprzejmości wyciągając w kierunku mężczyzny torbę z ciastkami, jakby ten chciał się poczęstować. Dorian może i nie przepadał za fjerdańczykami, ale nie był chamem, żeby się nie podzielić z kimś, zwłaszcza że aktualnie nie rzucali się sobie do gardeł i dobrze było zachowywać pozory otwartości.
– Oni wszyscy ogołociliby z drobniaków każdego żebraka, jeśli tylko by mogli, jeśli wyczują od ciebie pieniądze, to jesteś na straconej pozycji – kiwnął głową. Nie miał dla takiego podejścia wielkiego szacunku, wręcz przeciwnie. Uważał, że przesadne skąpstwo i pazerność wyniszczały duszę i sprowadzały ludzi na złą drogę. Niestety, gdy na czyjejś ścieżce pojawiło się widmo fortuny, człowiek szedł w jego kierunku. – Może uda ci się coś od nich wyciągnąć – stwierdził w końcu, prostując się. Leif może i był osobą, którą kupcy chcieliby naciągnąć, ale niewątpliwie rozsiewał specyficzną aurę, przez którą mógłby wydać się groźniejszy, a przez to handlujący mogliby zaniechać wszelkich prób wydobycia od niego większych sum pieniędzy. On z całą pewnością nie miałby problemu w ogołoceniu kogokolwiek z pieniędzy. I owszem, można go było nazwać hipokrytą, skoro krytykował w innych rządzę pieniędzy, a sam chciał te pieniądze mieć. Tylko że w jego przypadku, posiadanie jakichkolwiek oszczędności było sprawą życia i śmierci. Nigdy bowiem nie było wiadomo, kiedy jego los może się odmienić na gorsze.
– To twój najlepszy pomysł tego dnia – uśmiechnął się lekko, poklepując po kieszeniach, szukając pieniędzy, a gdy w końcu udało mu się je odnaleźć, to skierował swe kroki prosto w stronę straganu z sezamkami. Nie przesadzał z ilością i oczywiście, już standardowo, wykłócił się ze sprzedawcą o obniżenie ceny, twierdząc, że w innym miejscu może kupić taniej i do tego takie, które nie będą śmierdzieć rybą. W końcu jednak, wyposażony w torbę ciastek, stanął niedaleko mężczyzny, obserwując jego poczynania. Oczywiście wszystko starannie podsłuchiwał, żeby wyłapać jakiekolwiek informacje.
– I jak, udało ci się coś dowiedzieć? – zapytał, z uprzejmości wyciągając w kierunku mężczyzny torbę z ciastkami, jakby ten chciał się poczęstować. Dorian może i nie przepadał za fjerdańczykami, ale nie był chamem, żeby się nie podzielić z kimś, zwłaszcza że aktualnie nie rzucali się sobie do gardeł i dobrze było zachowywać pozory otwartości.
Wyciągnięcie jakichkolwiek przydatnych informacji od handlarki graniczyło z cudem. Bariera językowa w tym przypadku nie była większym problemem, aczkolwiek hałas panujący w okolicy zdecydowanie niczego nie ułatwiał. Najgorsze było jednak to, że kobieta wydawała się głucha na jego pytania, starając się wcisnąć mu za wszelką cenę parę beli różnokolorowych tkanin. Kiedy zaczynał dyskusję o statkach przewożących towarów z kontynentu, ona zmieniała temat na kolor żagli, jednocześnie podsuwając mu pod nos tkackie wyroby.
Fjerdanin zmełł w ustach przekleństwo, przywołując na twarz niebywale wymuszony pobłażliwy uśmiech. Ktoś, kto go znał chociaż minimalnie, wiedziałby, że ta mina w ogóle do niego nie pasuje. Czyli jednak wszystko kręciło się wokół pieniądza. Właścicielka stoiska mogłaby go równie dobrze cały czas ignorować. Jej uwagę przyciągnie dopiero odpowiednia ilość gotówki. Cóż, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że będzie musiał coś kupić. Takim to sposobem, pomiędzy palcami mężczyzny zaczęła krążyć pojedyncza złota moneta, co w końcu sprawiło, że kobieta zainteresowała się jego osobą.
W ramach następnego etapu negocjacji Leif zwrócił uwagę na tekstylia w standardowych barwach mundurów Fjerdy. Gestem wskazał, że chciałby obejrzeć je z bliska. To wystarczyło, aby handlarka się rozgadała. Od słowa do słowa, przy okazji targując się o finałową listę zakupów, które miały zostać dostarczone do jego domu, mężczyzna dostał informację, której pożądał. A raczej lokalizację miejsca, gdzie może dowiedzieć się więcej.
Gdy Dorian do niego dołączył, pożegnał się z kobietą i pokonał dzielącą ich odległość.
— Kosztowało mnie to cztery bele tkanin, w tym jedną w barwie wściekłego różu, bo się nie sprzedawała — zapowiedział, krzywiąc się lekko i zachodząc w głowę, co na Djela zrobi z tym ostatnim. — Ale dowiedziałem się, że co parę dni na rynku pojawia się sprzedawca morskich map nawigacyjnych. Ponoć ma dosyć... różnorodną listę klientów.
Nie zdradził chłopakowi wszystkiego. Ponoć jego następny cel był emerytowanym kapitanem, który za dodatkowymi opłatami był w stanie nanieść na mapy nieoficjalne tras, które poznał za czasów swojej świetności. Oczywiście nie można było mieć pewności, że były one zdatne do użytku i nie były patrolowane przez oficjalne siły morskie lub piratów, jednak być może znał kogoś, kto był w stanie okiełznać morze i wypełnić dla Leifa zadanie?
— Zanim się z nim spotkam, będę musiał w ciągu paru dni zebrać dodatkowe informacje i upewnić się, że na pewno mam do dyspozycji odpowiednie fundusze — dodał po dłuższej chwili. Musiał przemyśleć całą sprawę i to, jak do niej podejść. — Chciałbym, żebyś mi towarzyszył następnym razem. Być może twarz kogoś nieco bardziej tutejszego rozwiąże języki. Oczywiście, jeśli wszystko się uda, postaram się, abyś otrzymał odpowiedni procent za udzielenie mi wsparcia.
Nie był przekonany, czy oferta, którą proponował, była słuszna, jednak skoro Ketterdamem rządziła gotówka, to i zapewne Dorian oczekiwał, że coś wpadnie mu do kieszeni, w zamian za zapoznawanie Leifa z miastem. Jeśli miało to oznaczać, że uda mu się osiągnąć swój cel, to nie miał nic przeciwko przekazania dla niego części środków. Jednym z powodów było, chociażby to, aby potencjalna współpraca w przyszłości przebiegała bez większych problemów.
Fjerdanin zmełł w ustach przekleństwo, przywołując na twarz niebywale wymuszony pobłażliwy uśmiech. Ktoś, kto go znał chociaż minimalnie, wiedziałby, że ta mina w ogóle do niego nie pasuje. Czyli jednak wszystko kręciło się wokół pieniądza. Właścicielka stoiska mogłaby go równie dobrze cały czas ignorować. Jej uwagę przyciągnie dopiero odpowiednia ilość gotówki. Cóż, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że będzie musiał coś kupić. Takim to sposobem, pomiędzy palcami mężczyzny zaczęła krążyć pojedyncza złota moneta, co w końcu sprawiło, że kobieta zainteresowała się jego osobą.
W ramach następnego etapu negocjacji Leif zwrócił uwagę na tekstylia w standardowych barwach mundurów Fjerdy. Gestem wskazał, że chciałby obejrzeć je z bliska. To wystarczyło, aby handlarka się rozgadała. Od słowa do słowa, przy okazji targując się o finałową listę zakupów, które miały zostać dostarczone do jego domu, mężczyzna dostał informację, której pożądał. A raczej lokalizację miejsca, gdzie może dowiedzieć się więcej.
Gdy Dorian do niego dołączył, pożegnał się z kobietą i pokonał dzielącą ich odległość.
— Kosztowało mnie to cztery bele tkanin, w tym jedną w barwie wściekłego różu, bo się nie sprzedawała — zapowiedział, krzywiąc się lekko i zachodząc w głowę, co na Djela zrobi z tym ostatnim. — Ale dowiedziałem się, że co parę dni na rynku pojawia się sprzedawca morskich map nawigacyjnych. Ponoć ma dosyć... różnorodną listę klientów.
Nie zdradził chłopakowi wszystkiego. Ponoć jego następny cel był emerytowanym kapitanem, który za dodatkowymi opłatami był w stanie nanieść na mapy nieoficjalne tras, które poznał za czasów swojej świetności. Oczywiście nie można było mieć pewności, że były one zdatne do użytku i nie były patrolowane przez oficjalne siły morskie lub piratów, jednak być może znał kogoś, kto był w stanie okiełznać morze i wypełnić dla Leifa zadanie?
— Zanim się z nim spotkam, będę musiał w ciągu paru dni zebrać dodatkowe informacje i upewnić się, że na pewno mam do dyspozycji odpowiednie fundusze — dodał po dłuższej chwili. Musiał przemyśleć całą sprawę i to, jak do niej podejść. — Chciałbym, żebyś mi towarzyszył następnym razem. Być może twarz kogoś nieco bardziej tutejszego rozwiąże języki. Oczywiście, jeśli wszystko się uda, postaram się, abyś otrzymał odpowiedni procent za udzielenie mi wsparcia.
Nie był przekonany, czy oferta, którą proponował, była słuszna, jednak skoro Ketterdamem rządziła gotówka, to i zapewne Dorian oczekiwał, że coś wpadnie mu do kieszeni, w zamian za zapoznawanie Leifa z miastem. Jeśli miało to oznaczać, że uda mu się osiągnąć swój cel, to nie miał nic przeciwko przekazania dla niego części środków. Jednym z powodów było, chociażby to, aby potencjalna współpraca w przyszłości przebiegała bez większych problemów.
Kącik jego ust powędrował ku górze, gdy obserwował poczynania Leifa z handlarką. Kupcy nie byli łatwi, jeśli chodzi o wyciąganie informacji. Trzeba było umiejętnie ich podejść. Na nieszczęście mężczyzna wydawał się na tyle inteligentny, by szybko załapać, co zrobić, by rozwiązali języki. Jego przypuszczenia oczywiście się potwierdziły. Nie dziwiło go to, skoro Leif pracował w ambasadzie, to musiał wykazywać się jakimiś zdolnościami w myśleniu. Dorian starał się nie oceniać książki po okładce, niemniej jednak po niektórych osobach można było wywnioskować o ich umiejętnościach, a lata spędzone na pracy w Białej Róży pozwoliły mu na poznanie szerokiego wachlarza najróżniejszych osobowości. Był też niezłym obserwatorem i wydawało mu się, że całkiem nieźle znał się na ludziach.
– W tym różu będzie ci do twarzy – powiedział poważnie. Jakoś wątpił w to, żeby fjerdańczyk założył cokolwiek w tym kolorze, ale wizja takiego obrazka była wyjątkowo przyjemna. Spojrzał szybko na tkaniny zakupione przez mężczyznę, a później przeniósł spojrzenie prosto na niego, zwłaszcza że słowa wypowiadane przez Leifa w szczególności go zainteresowały. – I za ile dni się tutaj pojawi? – zapytał z ciekawości. Naprawdę był ciekawy tej informacji. Był również przekonany, że o mężczyźnie zechcą się dowiedzieć ludzie, dla których pracował. Oczywiście martwiącym był fakt, że taka osoba istniała, bo znaczyło to, że plan Leifa i ambasady może zostać zrealizowany i chociaż nie wiązało się to z powodzeniem przedsięwzięcia, to jednak należało dmuchać na zimne.
– Chętnie ci pomogę, szczególnie gdy płacisz – powiedział. Pieniądze oczywiście mu się przydadzą, więc nie chciał odmawiać. Dodatkowo będzie mógł mieć oko na wszystko, co się działo. – Wiesz, gdzie mnie znaleźć w razie potrzeby – powiedział, uśmiechając się lekko, ale wątpił, żeby pracownik z ambasady osobiście miałby pojawić się w takim przybytku, jakim była Biała Róża. Dorian zjadł trzymane w dłoni ciastko i pewnie udało mu się zamienić jeszcze kilka zdań z fjerdańczykiem, gdy wspólnie opuszczali Piątą Przystań, niemniej jednak każdy z nich poszedł w swoją stronę.
ztx2
– W tym różu będzie ci do twarzy – powiedział poważnie. Jakoś wątpił w to, żeby fjerdańczyk założył cokolwiek w tym kolorze, ale wizja takiego obrazka była wyjątkowo przyjemna. Spojrzał szybko na tkaniny zakupione przez mężczyznę, a później przeniósł spojrzenie prosto na niego, zwłaszcza że słowa wypowiadane przez Leifa w szczególności go zainteresowały. – I za ile dni się tutaj pojawi? – zapytał z ciekawości. Naprawdę był ciekawy tej informacji. Był również przekonany, że o mężczyźnie zechcą się dowiedzieć ludzie, dla których pracował. Oczywiście martwiącym był fakt, że taka osoba istniała, bo znaczyło to, że plan Leifa i ambasady może zostać zrealizowany i chociaż nie wiązało się to z powodzeniem przedsięwzięcia, to jednak należało dmuchać na zimne.
– Chętnie ci pomogę, szczególnie gdy płacisz – powiedział. Pieniądze oczywiście mu się przydadzą, więc nie chciał odmawiać. Dodatkowo będzie mógł mieć oko na wszystko, co się działo. – Wiesz, gdzie mnie znaleźć w razie potrzeby – powiedział, uśmiechając się lekko, ale wątpił, żeby pracownik z ambasady osobiście miałby pojawić się w takim przybytku, jakim była Biała Róża. Dorian zjadł trzymane w dłoni ciastko i pewnie udało mu się zamienić jeszcze kilka zdań z fjerdańczykiem, gdy wspólnie opuszczali Piątą Przystań, niemniej jednak każdy z nich poszedł w swoją stronę.
ztx2
- Sponsored content
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach