Ovo je prelepa koza. Povedimo je sa sobom. | 1 IV 382 | Kai, Neity, Shankaracharya 6PHGXqiC_o

Shankaracharya Dvivedi
• szumowiny •
Shankaracharya Dvivedi
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : krupier w Klubie Wron
https://kerch.forumpolish.com/t228-shankaracharya-dvivedi#369

Ovo je prelepa koza. Povedimo je sa sobom.

Kai, Neity, Shankaracharya



obrzeża Ketterdamu, 1 IV 382


Istniało wiele powodów, dla których wyprawa tych trojga za miasto mogła skończyć się fatalnie. Po pierwsze - pierwotny pomysł wyszedł od Haskella. Zakładał odwiedzenie jednego z domów ulokowanych w tej urokliwej okolicy, która w niczym nie przypominała szarego, codziennego krajobrazu Ketterdamu. I chociaż z początku można było naiwnie zakładać, że cała ta wycieczka mogłaby okazać się czymś całkiem interesującym, to... niestety. Chodziło jedynie o - jak się okazywało - przeniesienie jakiegoś cholerstwa, którym Per mógłby jeszcze bardziej zagracić swój pokój w Listewce. I prawdopodobnie tylko święci wiedzieli, dlaczego uznał, że do tego zadania powinien oddelegować aż trzy osoby...
Nawet święci nie mogli jednak wiedzieć, które z nich jako pierwsze zasugerowało, by po drodze zatrzymać się na chwilę lub dwie w jednym z barów. Możliwe, że ten pomysł zrodził się we wszystkich trzech głowach jednocześnie. A może tylko w dwóch, ale okazały się być one wystarczająco przekonujące, by namówić do niego również tę trzecią. To akurat nie było chyba w tym wszystkim najistotniejsze. A już na pewno nie tak istotne, jak fakt, że prawdopodobnie bardzo niewiele brakowało, by zasiedziawszy się odrobinę w barze, zupełnie zapomnieli o całym tym idiotycznym zleceniu.
Choć prawdopodobnie najlepiej byłoby, gdyby faktycznie zapomnieli.
- Ktoś w ogóle pamięta, co to był za adres? Neity? - spojrzenie Sulijczyka padło właśnie na nią, gdy już znaleźli się w okolicy, która zdawała się być tą właściwą. Gdyby zaś ktoś bardzo chciał wiedzieć, dlaczego uważał, że to właśnie ona powinna zapamiętać podany im wcześniej adres, to... nie byłby w stanie tego logicznie wytłumaczyć. Po prostu dość oczywistym zdawało się być, że w tym zestawieniu, to właśnie ona powinna pełnić rolę tej najbardziej odpowiedzialnej. Ani jego, ani Kaia chyba raczej nie można było o to podejrzewać.
Najwyraźniej jednak kwestia adresu wcale nie była aż tak istotna. A przynajmniej nie aż tak, by dać Neity czas na udzielenie jakiejkolwiek odpowiedzi. Zanim bowiem Sulijka mogłaby cokolwiek powiedzieć, Dvivedi uniósł rękę w wymownym geście, dając jej do zrozumienia, że powinna być cicho. Sam z kolei ewidentnie musiał usłyszeć coś niezwykle interesującego, bo przystanął nawet, zmarszczywszy lekko brwi w wyrazie najwyższego skupienia i starając się nasłuchiwać.
Nic, cisza.
Gdzieś jakiś dzieciak wydzierał się wniebogłosy, ale to nie o ten dźwięk przecież chodziło.
Dopiero po krótkiej chwili Dvivedi mógł usłyszeć raz jeszcze to, co wcześniej przykuło jego uwagę.
- Ej, słyszeliście? - i nie czekając na reakcję pozostałej dwójki, zwinnie - jedynie lekko się przy tym zachwiawszy - odwrócił się w prawo, by ruszyć w kierunku donośnego meczenia, które najwyraźniej uznał za naprawdę godne uwagi. I przy okazji znacznie bardziej interesujące niż taszczenie jakichś gratów dla Haskella.
- Myślicie, że Haskell chciałby mieć kozę? - dotarłszy do niewielkiej zagrody, z której - co dość oczywiste - dobiegało wcześniej usłyszane meczenie, nawet nie obejrzał się za siebie, by upewnić się, że jego towarzysze faktycznie podążyli jego śladem. Spojrzenie utkwił w zwierzęciu, które akurat zrobiło sobie krótką przerwę we wcześniejszych wrzaskach i właśnie w zamyśleniu przeżuwało najwyraźniej całkiem smaczną kępkę trawy. Shankaracharya przechylił lekko głowę, w zamyśleniu przyglądając się kozie, a kiedy ta odwzajemniła spojrzenie, Sulijczyk ewidentnie doznał jakiegoś olśnienia. - Kai, ona patrzy dokładnie tak samo jak Neity!
Niezwykle uradowany tym odkryciem, dopiero wtedy postanowił odwrócić się i poinformować o nim towarzyszy wyprawy. A w zasadzie jedynie Kaia. Bo jednak patrząc na nieco niepokojące spojrzenie pionowych źrenic, można było przypuszczać, że to porównanie nie wypadało zbyt korzystnie dla samej Neity...  

Kai Drozdov
• szumowiny •
Kai Drozdov
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : koszmarny bliźniak i naganiacz Wron
https://kerch.forumpolish.com/t227-kai-drozdov
Kai był specyficznym człowiekiem -  pyskatym, nieco irytującym i z wieloma małymi obsesjami, którymi jego - czasem niezdrowo analityczny - mózg lubił zajmować mu długie godziny.
Kai robił na przykład listy. Wszystkiemu robił listy.
Nie było na wiecie rzeczy, których młody Drozdov nie potrafiłby rozłożyć na punkty. Czasem były spisywane na papierze, najczęściej jednak znajdowały sobie miejsce w którymś zakamarku jego głowy i pobudzały się choćby krótkim skojarzeniem. I tak też dziś, gdy któraś z zapijaczonych Szumowin mruknęła nad jego kawą, że Haskell go do siebie woła, umysł Kaia przypomniał sobie o co najmniej siedemdziesięciu różnych listach, na których figurował Per Haskell. Ludzie, którzy oddaliby go handlarzom niewolników żeby kupić sobie kapelusz; stare dziady; stare dziady (wersja rozszerzona o Pekkę Rollinsa); Coroczny plebiscyt osób, które należy oskalpować; Wszyscy podejrzani w przypadku śmierci jakiejkolwiek ważnej osoby w jego życiu; Najbrzydsze garnitury Baryłki; Ludzie którzy kichają bez zasłaniania ust oraz co najważniejsze - najgorsi szefowie gangów wraz ze wszystkimi ich najgłupszymi pomysłami.


  1. Wysłanie swojej dwójki (najlepszych) oszustów i jednej (najlepszej) snajperki za miasto żeby - UWAGA - przytargali mu jakieś bezużyteczne, stare śmieci.

Nie było sensu się kłócić i mówić, że w zasadzie to ma dzień wolny i wolałby dopić swoją kawę i może poczytać książkę, którą ostatnio zwędził jakiemuś studenciakowi przy wschodniej klepce. Nie było sensu, bo jeden rozkaz i dwa żarty z kształtu jego oczu później, Kai wychodził z haskellowej nory bogatszy o kilka stłumionych przekleństw na języku. Całe szczęście, że kochany szef zadbał o wsparcie - szczerze powiedziawszy, wizja wycieczki (choćby tak bezsensownej) w towarzystwie Neity i Shanka była całkiem przyjemna. Dzień był ładny, zadanie proste, a oni dawno nie opuścili tego śmierdzącego szczynami padołu łez. Poza tym, Kai naprawdę lubił te dwójkę idiotów. Miał wrażenie, że od kiedy Maurtis zaprowadził go do Klubu Wron, widzi Shanka codziennie i zdążył się do tej kochanej, kłamliwej mordy tak przyzwyczaić, że czasem - kiedy nie spotykał go jakoś zbyt długo - robiło mu się naprawdę przykro! Neity natomiast była dla nich obu darem od bogów, w których nie wierzył, ale do których się modlił, kiedy jakoś przez przypadek zaszedł jej za skórę.
Okoliczny bar - czy raczej wiejska karczma - podawała bardzo mocny alkohol w bardzo brudnych kieliszkach, ale ich stan był nieistotny, kiedy przystawiało się je do ust i odstawiało na blat w tak zawrotnym tempie. Ludzie byli zupełnie inni niż mendy z Ketterdamu, mówili nieco zabawniej, a radosna Pani o sporych gabarytach, która nie przestawała napełniać ich szkła, poklepała Kaia w policzek i nazwała synkiem przynajmniej dwa razy. Przynajmniej dwa razy też spytała Neity czy na pewno nie chce poznać jej syna Ottona (bo przydałaby mu się taka odważna dziewczyna!) i wysłała może zbyt zalotne oczko w stronę Shanka. To równie dobrze mógł być wylew, Kai był pijany.
Kiedy szli przez okolicę, podziwiając wiejskie krajobrazy, jego towarzysze o czymś rozmawiali, ale Kai nie słyszał, gdyż zajęty był rozmyślaniem ot tym, czy zwymiotuje na którąś grządkę czy może nie. Musiał zresztą wyglądać całkiem zabawnie - wzrokiem i myślami widocznie był gdzie indziej, koszule miał niedopiętą, policzki zaróżowione i marszczył nos w kontemplacji. Jeżeli robił w głowie kolejną listę to dotyczyła ona wszystkich sposobów, na które Kai - pijany w trzy albo i cztery dupy - przywiezie Haskellowi jego cholerne skarby. Teraz najchętniej zasnąłby na jakimś sianie.
Nie słyszał, ale zwrócił wzrok ku Shankowi, nagle jakby wybity z transu i posłusznie podążał za nim aż do zagrody. Za drewnianym ogrodzeniem niewielka koza meczała sobie w najlepsze, a Kai nagle zapragnął ją przytulić.
- Wystarczy mu, że jest starym osłem - odparł z pełną powagą na rzucone ku nim pytanie. Niezdolny przez moment do zrobienia kroku, przyglądał się tej niezwykłej interakcji i gdy Dvivedi z radością podzielił się swoim olśnieniem, Kai przyłożył dłoń do ust i wybuchnął szczerym śmiechem. Próbując uspokoić oddech, odwrócił się ku Neity, ręce rozkładając, jakby chciał zaprezentować swoją bezbronność. - Przepraszam! Słuchaj, kochana, kozy to mądre stworzenia! - próbował tłumaczyć, ale wiedział, że tę walkę przegrał już dawno. - Dobra, możesz strzelać, ale najpierw do Shanka, bo ja chcę przed śmiercią przytulić kozę!
I nie czekając na odpowiedź, przeskoczył ogrodzenie.

Neity Sahne
• szumowiny •
Neity Sahne
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : snajper szumowin
https://kerch.forumpolish.com/t226-neity-sahne
Haskell miał to do siebie, że lubił podejmować decyzję z gatunku idiotycznych. Tak dla sportu, żeby przypadkiem nie wyjść formy. Jednak przydzielanie kobiety metr sześćdziesiąt do przytachania cholera wie czego, cholera wie gdzie, było za przeproszeniem czystym skurwysyństwem. Na dodatek, zamiast dobrać do tej eskapady kogoś, kto faktycznie nadawał się na tragarza, wylądowała z Shankiem i Kaiem.
To samo prosiło się o katastrofę.
Na jej usprawiedliwienie - opierała się. Najpierw ładnie prosiła, wymieniając wszystkie powody, dla których zatrzymywanie się w takich miejscach mogło skończyć się gangreną. Następnie próbowała wziąć ich na litość, opowiadając jak to jej matka uciekła z podobnym barmanem do Ravki, zostawiając ją w kanale na pastwę losu. Gdy i to nie podziałało, zaczęła ich szczuć Mauritsem i jego nożyczkami do palców, ale najwyraźniej nawet one nie miały wystarczającego autorytetu, żeby odwieść towarzystwo od zabłądzenia w przydrożnej spelunie. Wreszcie się poddała, ze zrezygnowaniem siadając przy barze, przysięgając w duchu, że następnym razem weźmie ze sobą karabin. Dopiero kilka piw, odrzucone oświadczyny, próbę adopcji Kaia i jedną średnich gabarytów awanturę później, powrócili na trasę.
Szła polną drogą, uśmiechając się od ucha do ucha, a przy piersi ściskała kradziony kufel. Złodziejką była raczej fatalną, więc barmanka od razu przyłapała ją na gorącym uczynku, tyle że porządnie podchmielona Sahne ani myślała tak po prostu oddawać swojego trofeum; w ferworze szarpaniny, wybiła kobiecie przedniego zęba, ostatecznie dopinając swego. Nie liczyła się bowiem metoda, a fakt osiągnięcia celu. No i przynajmniej pozbawiła ich pretekstu, żeby zawitać tam ponownie w drodze powrotnej.
Adresu co prawda nie pamiętała, ale uciszona przez Shanka znów nabrała ochoty na bójkę.
- Nie uciszaj mnie - warknęła, chwilę później również słysząc meczenie. Jak na zawołanie, zatrzymała się w połowie jakiegoś bliżej nieokreślonego gestu, wytężając słuch. Obstawiała, że to baran ale nie wygłosiła tej opinii na głos, bo nie mogli sobie pozwolić na ewentualne zakłady; w karczmie stracili już zbyt dużo czasu, więc najbliższy przystanek, jaki ich czekał, znajdował się dopiero w Ketterdamie. Jednak zanim zdążyła zareagować i zarządzić, że cokolwiek wydaje podejrzane dźwięki, nie jest warte reprymendy od Haskella, Shank wyruszył na poszukiwania.
- Dvivedi, bo zaraz… - Spróbowała go złapać za koszulę, jednak zwinnie się wymknął. Przewidując dalszy rozwój wypadków, niemal automatycznie odwróciła się w stronę Kaia, mierząc w niego kuflem.
- Ani mi się waż - ostrzegła, starając się przyjąć groźną minę, chociaż na niewiele się to zdało, bo ostatecznie cała trójka wylądowała przed zagrodą. Puściła uwagę o podobieństwie ze zwierzęciem mimo uszu, modląc się, żeby Drozdov miał więcej oleju w głowie niż Shank. Przecież Haskell własnoręcznie ich wypatroszy, jeśli zamiast z tym, co mieli mu przynieść, pojawią się z meczącą kupką sierści.
Cóż, święci okazali równie bezużyteczni co zawsze, a Kai postanowił przeskoczyć płotek.
Stanęła zrezygnowana, niczym zmęczona matka, przyglądając się dwójce dzieciaków w amoku. Już sama nie była pewna, czy współczuła bardziej sobie, czy kozie. W każdym razie  stary Per płacił jej zdecydowanie zbyt mało jak na ten cyrk.
Rezygnując z dalszych kazań, z wątpliwą gracją wspięła się na ogrodzenie, siadając na górnej belce. Wymieniły z kozą zmęczone spojrzenia; widziała w jej oczach jakąś przychylność.
- Twoje zdrowie. - Uniosła już od dawna już pusty kufel, zwracając się do jedynej istoty, która wydawała się wśród tego zacnego grona rozumna.

Shankaracharya Dvivedi
• szumowiny •
Shankaracharya Dvivedi
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : krupier w Klubie Wron
https://kerch.forumpolish.com/t228-shankaracharya-dvivedi#369
Jak łatwo można było się domyślić - nie interesowało go, co miałoby nastąpić zaraz, gdyby nie zechciał posłuchać zdrowego rozsądku, tym razem całkiem wyraźnie przemawiającego głosem Neity. Tak samo nie interesowało go również, ani to czy i w jaki sposób Haskell zamierzał ich wypatroszyć, jeśli zamiast jakiegoś stosu badziewia przyniosą mu kozę, ani czy stary osioł zakładał, że cała ta wyprawa zajmie im znacznie mniej czasu. Teoretycznie powinni wziąć to pod uwagę. Jeśli nie w momencie, w którym postanowili zatrzymać się na chwilę w jakże uroczym przydrożnym przybytku - do którego chyba rzeczywiście nie powinni już zaglądać w drodze powrotnej... - to przynajmniej tuż po wyjściu z niego. Nawet Dvivedi powinien mieć chyba świadomość tego, że czasu stracili już wystarczająco i że meczenie kozy - nawet jeśli na ulicach Ketterdamu wcale nie było jakimś powszechnym zjawiskiem, więc słusznie mogło wywoływać konsternację w tych nieco innych okolicznościach - nie powinno być wystarczająco istotnym powodem, dla którego cała ich wycieczka miałaby potrwać jeszcze dłużej.
Choć jednak - gdyby ktoś mimo wszystko chciał podejrzewać Sulijczyka o przynajmniej szczątkowo wykształcony zdrowy rozsądek - można było uznać to za całkiem niezłą strategię. Zajmując się zwiedzaniem okolicy, podziwianiem kóz i innych mieszkańców okolicznych zagród, przynajmniej mieli trochę więcej czasu na wytrzeźwienie przed powrotem do Listewki. Bo o ile nie było pewności, czy Haskell wypatroszy ich po przyprowadzeniu do niego kozy, to można było mieć już absolutną tego pewność w przypadku, gdyby nie tylko przyprowadzili mu kozę i nie przynieśli tego jego [i\badziewia[/i], ale w dodatku w ramach powitania zarzygali mu buty.
Można było więc przyjąć, że celowe przedłużenie ich wycieczki zdawało się brzmieć całkiem rozsądnie.
Choć niewielkie były szanse na to, by Shankaracharya faktycznie do swojej chęci podążania za głosem kozy, dodał równie rozsądne uzasadnienie. Prawdopodobnie po prostu chciał zobaczyć kozę. Bez żadnego konkretnego powodu.
A gdyby dodatkowo Neity zdecydowała się na zakład, mógłby na przykład chcieć udowodnić jej, że to na pewno nie jakiś tam baran.
- Przestraszysz ją, moronu - ponieważ nie do końca w tej chwili wiedział, z jakiego powodu Neity miałaby chcieć strzelać do któregokolwiek z nich - przecież on tylko wyraził na głos dość oczywistą kwestię i zwrócił uwagę na podobieństwo, które każde z nich również powinno bez trudu dostrzec - postanowił więc skupić się na chęci Kaia do tego, by przytulić kozę. Ta co prawda wcale nie wyglądała na szczególnie przestraszoną, ale też chyba daleko jej było do zachwytu tym, że ktoś tak po prostu postanowił wgramolić się do jej zagrody i próbować się do niej przytulać. Tym bardziej, że wcale długo nie trzeba było czekać, by przez ogrodzenie przelazł również Dvivedi. Choć przynajmniej nie po to, by wspólnie z Kaiem uganiać się za kozą i próbować ją tulić.
- Mirno. Dođi, imam nešto za tebe - prawdopodobnie sam nie byłby w stanie wyjaśnić, dlaczego założył, że spotkana przez nich koza powinna świetnie rozumieć sulijski, ale jednak w ten właśnie sposób postanowił odezwać się do zwierzęcia. Przykucnął przy okazji - ledwie chwilę później dochodząc do wniosku, że jeszcze lepszą opcją będzie oparcie się plecami o ogrodzenie, by lada moment nie stracić równowagi - i bez większego namysłu zerwał garść rosnącej najbliżej trawy, żeby nią właśnie pomachać w kierunku kozy.
- Przecież i tak nic tam nie masz - tylko na moment zerknął przez ramię w stronę Neity, która postanowiła wznieść z kozą toast. - A kozy nie piją alkoholu. Chyba.
Tego akurat nie był pewien. Tak samo, jak coraz mniej pewien był, że koza skusi się na trawę, którą przecież i tak cały czas miała w zasięgu swojego pyska. Póki co nie wyglądała na szczególnie przekonaną.

Kai Drozdov
• szumowiny •
Kai Drozdov
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : koszmarny bliźniak i naganiacz Wron
https://kerch.forumpolish.com/t227-kai-drozdov
Kiedy był dzieckiem, jakiś znajomy ojca przyniósł im do domu szczeniaka - małą zwiniętą w połach płaszcza kulkę futra, Kai spędzał z tym stworzeniem - któremu ojciec nadał prześmiewczo imię Tsar - całe dnie, a nocami kładł go na poduszce i czytał mu na głos książki, które przynosił mu nauczyciel. Pół roku byli przyjaciółmi, pół roku Kai miał obgryzione ręce i obsikane prześcieradło aż w końcu Mai znalazła Tsara nieruchomego pod jadalnianym stołem. Za krótko był z matką - wytłumaczył ojciec i dał się namówić na zakopanie szczenięcia za miastem.
Kai nie zdążył go wtedy przytulić.
Teraz był natomiast pijany i - choć ciężko w to uwierzyć - nie dostrzegał na razie wielkiej różnicy między małą kozą a nieco wyrośniętym szczeniakiem, nawet jeżeli psy nie miały w zwyczaju meczeć. Nie miały w zwyczaju też stać tak nieruchomo i patrzeć tak niechętnie, ale Drozdov szybko zdał sobie sprawę z tego, że mu to nie przeszkadza. Neity mogła wzdychać, a Shank narzekać, ale on przeskoczy zagrodę jednym susem i wylądował koło swojego nowego przyjaciela. Przykucnął przy kozie, oplatając się ramionami i podbródek opierając o kolana. Na słowa Dvivediego wbił w niego wzrok, przez chwilę marszcząc nos w namyśle. Nie znał grama sulijskiego, a za każdym razem, kiedy Neity i Shank mówili w swoim języku, on wymyślał własne tłumaczenia - tak dla rozrywki..
- Uznam, że nazwałeś mnie światłem swojego życia - skwitował w końcu, uśmiechając się szeroko. Na pewno tak było, a przynajmniej tak Kai to zapamięta. Nie tylko on zresztą zdawał się nie rozumieć co się do niego mówi, koza również chyba nie miała pojęcia co takiego właśnie ten obcy próbuje jej przekazać. Trawa nie pomogła, nie pomógł toast pustym, kradzionym szkłem ani długa wymiana spojrzeń. Ich nowa przyjaciółka nie rozumiała co się dzieje.
W końcu była kozą.
Kai westchnął i podniósł się na równe nogi po czym podszedł do ogrodzenia, by ustać bliżej swoich towarzyszy.
- Ciii, moronu, ona nie mówi po sulijsku! Tylko ja stresujesz - syknął z przejęciem, choć na twarzy malowało się czyste rozbawienie. - Po kercheńsku też nie, albo naprawdę ma jakąś niechęć do alkoholu - zwrócił się do Neity, wskazując na jej kufel. Po chwili nachylił się znów tak by patrzeć kozie w oczy. - Chociaż wątpię, śmierdzi jak Vonter, a on dużo chleje. Ne zalost, kozel, da? - próbował po ravkańsku, ale rozmówca nie zmieniał nawet wyrazu twarzy. Wydało to się Kaiowi dosyć niekulturalne, w końcu tak się starali. Ofiarowali jej nawet puste szkło i trawę, która rosła w jej własnej zagrodzie! - Ech, ye zho - i naprawdę miał nadzieję, że akurat w języku Shu koza nie mówi. Któż by się spodziewał shuhańskiej kozy?!
A jednak ta uniosła łeb i wstrząsnęła nim gwałtownie. Kai podskoczył w miejscu, wydał z siebie krótkie przekleństwo i jakby na komendę przysunął się do Neity, niczym przerażone dziecko do swojej zmęczonej matki, jakby ta co najmniej miała teraz być jedyną wyspą nadziei w tej zagładzie. Na nic jednak jego próby, koza najwyraźniej czuła już jego strach i zrobiła jeden krok w ich kierunku. O jeden krok za dużo. Kai otworzył szerzej oczy i jeszcze bardziej spłoszony, odsunął się od biednej Neity, uznając ją za straconą bazę (koza już wiedziała), po czym rzucił się w stronę Shanka, łapiąc go w panice za przedramię. Nie bał się być może szczególnie groźnych mord baryłki, karabinów, stadwachty i swojej sąsiadki, która codziennie na schodach krzyczała, że go w końcu wykastruje (Kai do dzisiaj nie wiedział za co), ale mówiąca po shuhańsku koza jakoś go przerażała.
- Nie chcę żeby mnie zjadała. Neit, powiedz jej żeby mnie nie zjadała!
Powinien odstawić alkohol.

Neity Sahne
• szumowiny •
Neity Sahne
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : snajper szumowin
https://kerch.forumpolish.com/t226-neity-sahne
Stary Prem od lat czekał na dzień, kiedy to wreszcie zostanie przestawiony wystarczająco śniademu kawalerowi, który będzie chciał ułożyć sobie życie z jego jedyną córką; jak na człowieka, który porzucił życie w taborze, miał zadziwiająco konkretne wymagania odnośnie kandydata na ów lubego. Znał ją, zdawał sobie sprawę, że ewentualne ustatkowanie się Neity zakrawało o cud, a sulijski pretendent to marzenie ściętej głowy, ale nigdy nie przestał pielęgnować w sobie nadziei. Gdyby Sahne przyprowadziła ojcu kozę mówiącą w ich rodzimym języku, w jakimś stopniu mogłaby mu to zrekompensować. Ba, była pewna, że popłakałby się ze szczęścia. W końcu meczące stworzenie było niemal jak dziecko; taka włochata, czworonoga wnuczka. Z zaciekawieniem wypatrywała więc jakichkolwiek oznak, że ich nowa koleżanka urwała się z taboru.
Jak na złość okazało się, że albo Shank miał okropne podejście do kobiet, albo koza nie zrozumiała ani słowa.
Podejrzewała, że obie te teorie są równie słuszne.
- On to čuje! - Zasłoniła kufel z urazą wymalowaną na twarzy, gdy Dvivedi zarzucił mu brak zawartości. Nie biła się o naczynie tylko po to, żeby tak po prostu pozwolić mu je teraz obrażać. - Chcesz, żeby miał kompleksy do końca życia? - Czy jej trofeum było w jakiś sposób niedowartościowane? Może kawałek szkła też mógł coś czuć, czegoś pragnąć, posiadać emocje, zdolność do rozumowania i myślenia. Co, jeśli martwe przedmioty nie były tak naprawdę martwe? Ściany faktycznie miały uszy, podłogi cierpiały, gdy się po nich chodziło, a sufity perwersyjnie podglądały każdy ruch. Jedno wypite piwo więcej i pewnie rozpoczęłaby wewnętrzną dysputę filozoficzną na ten temat; na całe szczęście była wystarczająco trzeźwa, żeby opuścić te rejony, póki jeszcze na dobre w nich nie zagościła.
- Kai, skąd wiesz jak śmierdzi Vonkert? - zapytała, unosząc brwi, odrobinkę się przesłyszawszy. - Nie sądziłam, że Gust-ujesz w podstarzałych dziadach. - Uznając swój żart za przezabawny, zachichotała pod nosem.
Przestało być jej do śmiechu mniej więcej w tym samym momencie, w którym koza zareagowała na shuhański; bynajmniej nie przez to, że przestraszyła się zwierzęcia, ale jakimś niefortunnym zbiegiem okoliczności, ucho kufla wyśliznęło się jej z palców. W przerażeniu obserwowała jak naczynie odbija się najpierw od jednej deski, następne od drugiej, ostatecznie uderzając w trawę. Ignorując harmider związany z meczącym stworzonkiem, zeskoczyła z ogrodzenia, rzucając się do podniesienia trofeum. Wstrzymała oddech, delikatnie chwytając za rączkę i bardzo powoli unosząc kufel do góry; po kilkusekundowych oględzinach, doszła do wniosku, że naczynie nie ucierpiało podczas upadku. Ogarnęła ją fala niewypowiedzianej ulgi. Na całe szczęście nie zrobiła krzywdy swojemu dziecku.
- Co wy jej robicie? - zapytała, zauważywszy, że koza magicznie się przemieściła. - Dlaczego miałaby cię jeść? Jesteś zbyt kościsty. - Jeśli zwierzę byłoby spragnione ludzkiego mięsa, wszyscy stanowili równie mizerną przekąskę; od trójki baryłkowych nędzarzy, była już lepsza kępka trawy, którą trzymał Shank.
Chcąc zademonstrować, że nic im nie grozi, położyła kufel na trawie -  zrobiła to bardzo ostrożnie - i wolnymi krokami zaczęła się zbliżać do kozy, chcąc ją pogłaskać. Zwierzę najwyraźniej nie było przekonane co do tego pomysłu, bo gdy tylko Neity położyła jej rękę na grzbiecie, wydała głośny, pasywno-agresywny mek.
- Nie tym tonem, młoda damo! - warknęła, cofając dłoń.
Kufel przynajmniej nie pyskował.

Shankaracharya Dvivedi
• szumowiny •
Shankaracharya Dvivedi
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : krupier w Klubie Wron
https://kerch.forumpolish.com/t228-shankaracharya-dvivedi#369
Jakoś chyba nigdy nie przyszło mu na myśl, że kiedy w swoje wypowiedzi wtrącał zwroty w ojczystym języku, prawie na pewno nie było to zrozumiałe dla większości jego rozmówców. Albo po prostu wychodził z założenia, że niektórymi zwrotami posługiwał się dostatecznie często, by ich znaczenia można było się już domyślać. Notorycznie przecież pojawiały się w jego wypowiedziach takie przyjacielskie zwroty jak idiote, budalo, kurac, czy choćby właśnie moron, które Kai - mimo wszystko - zamierzał tłumaczyć jako światło jego życia. Nie zamierzał z tym dyskutować. Powiedzmy, że ta bardzo swobodna interpretacja nie robiła mu większej różnicy.
Podobnie, jak nie robiło mu większej różnicy to, czy ten drogocenny kufel Neity faktycznie poczuł się urażony, czy jednak niespecjalnie obeszło go stwierdzenie dość oczywistego faktu. Rzekome urażenie kufla-o-wrażliwej-naturze skwitował wymownym wywróceniem oczami.
- Vonkert? Pewnie jak beczka śniętych ryb. W końcu podobno sympatyzuje z Fjerdą - co prawda zdawało mu się, że to, co powiedział Kai niespecjalnie tyczyło się właśnie Vonkerta, ale... skoro zdaniem Neity było inaczej, to może to właśnie on się przesłyszał. - Ale co to ma do kozy?
Nawet pociągnął nosem i chociaż zapach zdecydowanie nie należał do tych przyjemnych - śmiało mógłby pewnie konkurować z wonią unoszącą się zwykle wokół stałych bywalców Listewki - śniętych ryb nie dało się wyczuć. A więc ich nowa znajoma nie tylko nie rozumiała sulijskiego, ale też najwyraźniej nie miała nic wspólnego z Fjerdą. Co zdawało się być dość oczywistym spostrzeżeniem - kozy zdawały się być dość mało prawdopodobnym elementem fjerdańskiego krajobrazu, nawet jeśli Dvivedi nigdy nie miał okazji widzieć go na własne oczy.
- Przecież cię nie zje, budalo. Widzisz, że nie jest głodna - tuż przed tym, jak wyrzucił trzymaną do tej pory kępkę trawy, pogratulował sobie wcześniejszego pomysłu z oparciem się plecami o deski koziej zagrody. W przeciwnym wypadku, po tej niespodziewanej napaści ze strony Kaia, pewnie już zdążyłby podzielić los leżącego w trawie kufla. I pewnie wcale nie skończyłoby się to dla niego tak szczęśliwie, nawet jeśli upadek na całkiem miękką trawę wcale nie wydawał się być specjalnie groźny.
- Dobro ti ide - przekrzywił lekko głowę na bok, spod uniesionych brwi przyglądając się poczynaniom Neity. - Samo trenutak više i postaćete najbolji prijatelji.
Zakładając oczywiście, że koza rzeczywiście nie była głodna i że nie postanowi lada moment pożreć Sulijki. W takim wypadku pozostawałoby mieć jedynie na to, że taki posiłek zająłby zwierzęciu dostatecznie dużo czasu, żeby on i Kai mogli uratować się ucieczką.
Chociaż, szczerze powiedziawszy, akurat nie to zajmowało w tej chwili umysł Dvivediego. Do głowy przyszło mu raczej coś innego, a zwiastunem uprzedzającym o nadejściu kolejnego genialnego pomysłu mógł być szeroki uśmiech, jaki wykwitł na twarzy Sulijczyka i z jakim zwrócił się w stronę Kaia.
- Hej, Kai, ukradłeś kiedyś kozę? - sam oczywiście nie miał jeszcze okazji, by komukolwiek ukraść właśnie kozę - choć poza tym na pewno miał już na koncie co najmniej kilka(naście) niecodziennych kradzieży - i nie przypuszczał, żeby podobną okazję miał Drozdov. A jeśli nawet, to odrobina doświadczenia na pewno mogła się w tym przedsięwzięciu przydać. Bo oczywiście, że skoro już przyszło mu to na myśl, to zamierzał swój pomysł zrealizować. Co tam zadanie zlecone przez Haskella i jakieś idiotyczne graty, kiedy właśnie stawali przed okazją, która mogła nie powtórzyć się zbyt szybko?
Na pewno warto było zaryzykować.

Kai Drozdov
• szumowiny •
Kai Drozdov
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : koszmarny bliźniak i naganiacz Wron
https://kerch.forumpolish.com/t227-kai-drozdov
Czuł się zaskakująco dobrze wiedząc, ze Baryłka jest gdzieś daleko za nimi. Zwykł gubić się i męczyć z dala od tego brudnego, zalanego krwią domu, ale teraz jednak - opętany pijackim entuzjazmem i z głowa lekką jak nigdy - wizja powrotu do Ketterdamu, a w szczególności do Listewki, wydawała się być złem koniecznym. Gdziekolwiek byli (Kai nie wiedział do końca, stracił orientację w terenie przy trzeciej kolejce) nie śmierdziało tu kanałami, głębsze oddechy nie wycwałowały napadów kaszlu, a zamiast złodziei z nożami za rogami czaiły się meczące zwierzęta. Nawet jeżeli koza nie miała dobrych zamiarów i Kai bał się, ze skończy jako jej podwieczorek, lubił ją jakoś bardziej niż te brzydkie mordy od Pekki czy Vonkerta.
A no właśnie, Vonkert. Od kiedy mówili o Vonkercie? To nic, uwaga była zabawna, wiec Kai zachichotał krótko i wyszczerzył się do Neity w sposób, w który można było uśmiechać się jedynie rzucając sugestywnymi uwagami o starych dziadach.
- Nie jest taki stary, wygląda lepiej niż Per... - oznajmił, wzruszając lekko ramionami. Fakt, nie gustował w starych dziadach, a tym bardziej nie w Vonkercie, ale w pijanym umyśle narodziła się myśl, że może faktycznie wygląda najlepiej z ciemnej trójcy Baryłki. Haskell pluł kiedy mówił, a Rollins przypominał krasnala na emeryturze. - Dvivedi ma rację, głownie rybami, ale też trochę perfumami, bo cały czas chce się przebierać za swoją matkę. Poza tym, zawsze płacze po - kłamał radośnie, wzroku od kozy nie odrywając. - Takie plotki chodzą po Baryłce, nie mam pojęcia, kto je rozpowiada. Nie ja. - To był on.
Po chwili jednak koza była już w bojowym nastroju, a Kai rzucił się w stronę Shanka, który dar w postaci trawy wypuścił z dłoni. Nierozsądne. Kiedy Neity stwierdziła, ze jest kościsty, Drozdov prychnął z oburzeniem, chociaż ciężko byłoby kłócić się z tym faktem. Jedzenie w Listewce zbyt często jakoś podejrzanie się ruszało, wiec Kai żywił się głownie alkoholem i każdą rzeczą, którą zechciała mu postawić jakaś dobra, bardziej zamożna osoba, do której ładnie się uśmiechnął. Koza jednak zdawała się być odporna na jego urok osobisty, bo dalej patrzyła na niego jakoś wrogo i nie reagowała - jakże bezczelnie! - na dyscyplinującą ją Neity.
Słysząc tę wymianę zdań miedzy zwierzęciem a Panną Sahne, Kai mocniej jeszcze ścisnął ramię Shanka, jakby w obawie, ze oto koza wybrała sobie ofiarę na ruszt. Oczywiście, ze wolałby nie być zjedzony, ale i kochanej Neit nieszczególnie chciał skazywać na taki marny koniec. Nawet jeżeli nazwała go kościstym.
- Wygląda na głodną. Zaraz zeżre Neity. I naprawdę mam nadzieję, że budalo znaczy światło mojego życia, które nie zostanie pokarmem dla zwierzęcia zagrodowego.
I już był gotów brać nogi za pas, ale wtem dotarł do niego głos Dvivediego. Musiał dobrze skupić swój nietrzeźwy mózg, poszukując w nim wspomnień kradzieży jakiegokolwiek żywego stworzenia.
- R-raz ukradłem kota Frau Monn - odpowiedział w końcu, przyglądając się uważnie twarzy towarzysza. - Ale miałem jedenaście lat, a on był o połowę mniejszy i taki gruby, że ledwo ruszał łapami - tłumaczył dalej. Jego wzrok przesuwał się z uśmiechniętego wyrazu twarzy kombinatora, który prezentował Shank, przez groźnie meczącą kozę, na Neity, która prawdopodobnie zaraz znowu oznajmi, ze są kretynami i mają robić to, po co tu przyszli.
Tylko, że Kai nie pamiętał po co tu przyszli.
- Weźmy ją! Haskell ja pokocha, a jak nie, to przynajmniej na niego naszcza!

Neity Sahne
• szumowiny •
Neity Sahne
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : snajper szumowin
https://kerch.forumpolish.com/t226-neity-sahne
Za młodu uważała sulijski dialekt za stosunkowo łagodny, pozbawiony wulgarności i agresji. Narječje piękne, uwypuklające swoją plastyczności w bardziej lub mniej trafnych mądrościach. Język, w którym największym przekleństwem skierowanym w inną osobę było pozornie niewinne kadema mehim.
Potem poznała Shanka.
Otworzył przed nią nową skarbnicę wiedzy z zakresu języka jej przodków, co większość poczciwych sulijskich mędrców przyprawiłoby o zawał. Jej życie przyozdobiły barwne budala i osobliwe kurace, za które zapewne w młodości ojciec zamknąłby ją w piwnicy - o ile oczywiście mieli piwnicę.
- Tak, Kai. Jesteś też płomieniem jego lędźwi, a teraz pomóżcie mi z tym nawiedzonym czymś! - Z niewinnego koźlątka ich niedoszła przyjaciółka zmieniła się w beczącego potwora. Rzucała Neity niepokojące spojrzenie, jakby wcześniejsza reprymenda ją rozjuszyła. - Naprawdę patrzę na was w ten sam sposób? - Przechyliła głowę, wpatrując się w nienawistne oczy zwierzęcia. Może dlatego jej podboje miłosne zakrawały o kiepski kawał, skoro rzucała podobnie wrogie spojrzenia wszystkim dookoła? Sama też by przed sobą uciekała.
Słysząc kolejne gniewne meknięcie, zaczęła się powoli wycofywać, ograniczając gwałtowne ruchy do minimum. Tyle że chodzenie tyłem samo w sobie było sztuką, a jej koordynację zaburzyło kilka nadprogramowych promili we krwi - po kilku krokach potknęła się o jakiś kamień, tracąc grunt pod nogami. Włochata koleżanka znów wydała z siebie ostrzegawczy dźwięk. Straciwszy wreszcie cierpliwość, pochyliła łebek, szarżując na Neity.
Sahne miała już sporą kolekcję lęków, niespecjalnie chciała dodawać do tej i tak już nadto rozbudowanej listy kolejny podpunkt. A jednak gdy koza postanowiła ją zaatakować, Sulijka wydarła się wniebogłosy i na czworakach popędziła w stronę ogrodzenia. Gdzieś pomiędzy czołganiem się a turlaniem pod płotem zgubiła swój drogocenny kufel, ale nie kochała go na tyle mocno, żeby ratować naczynie zza linii wroga - został spisany na straty. Meczący potwór podskoczył koło drewnianego wybawiciela. Na całe szczęście nie zapowiadało się na to, żeby samodzielnie był w stanie opuścić ogrodzenie.
Przeczołgawszy się o zapobiegawcze kilka metrów, Neity położyła się plackiem na trawie, głośno sapiąc.
- To się nie wydarzyło, jasne? - warknęła do Kaia i Shanka, choć podejrzewała, że historyjka o Shane, która z piskiem uciekała przez małą kozą, stanie się nowym przebojem Listewki. Przynajmniej dopóki Drozdov znów nie zrobi czegoś głupiego.
Traumatyczne przeżycie na całe szczęście obudziło w niej strzępki zdrowego rozsądku, który podpowiadał, że nadeszła najwyższa pora by ruszać w dalszą drogę. Odczekawszy kilka przydługich sekund, zebrała się w sobie na tyle, by wstać z ziemi; za wszelką cenę unikała przy tym spojrzenia w kierunku przeklętego zwierzęcia.
- Chyba was święci opuścili! - krzyknęła, gdy zaczęli rozważać kradzież kozy. - I gdzie ją będziecie trzymać? Za barem w Listewce? - Otrzepała niesforne źdźbła ze spodni i poprawiła lekko przybrudzoną kamizelkę. Nie było takiej siły, która zmusiłaby ją do zgodzenia się na ten poroniony pomysł. - Poza tym sami widzicie, że jest niezrównoważona. - Chociaż po cichu musiała przyznać, że perspektywa naszczania na Haskella była niezwykle zachęcająca. Mimo wszystko nie dała się skusić.
- Wstawać jeden z drugim, ale już! - Nieistotne, w jakiej pozycji się akurat znajdowali. - Idziemy dalej.

Sponsored content

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach