- Mistrz Gry• konto specjalne •
- Stanowisko : Mistrz Gry
Ślepa uliczka
Zlokalizowana w okolicach Listewki. Choć oświetla ją kilka latarni, uliczka ta z natury wydaje się niezwykle ciemna. Nie ma celu, nie prowadzi donikąd, kończy się wysokim murem. Za dnia jest miejscem schadzek tych, którzy z dowolnego powodu chcą uniknąć wzroku ciekawskich. Niebezpiecznie jest jednak zapuszczać się tu nocą, okoliczni mieszkańcy twierdzą, że gdy zachodzi słońce staje się ona miejscem spotkań najgorszych ludzi w mieście. Jeśli nie chcesz dostać nożem w żebra, lepiej trzymać się od tego miejsca z daleka.
Jeśli pojawiasz się w tym miejscu nocą, musisz rzucić kostką (wystarczy aby rzuciła jedna osoba z osób grających w tym temacie, jednak druga osoba musi uwzględnić w poście to co się stało).
1-5 - nim jesteś w stanie cokolwiek zauważyć czujesz tępy ból ogarniający Twoje ciało. Znajdujesz się w poważnym niebezpieczeństwie, konieczna interwencja Mistrza Gry.
6-25 - z oddali dobiegają niepokojące odgłosy. W napięciu przypierasz do jednej ze ścian, szykując się do obrony. Na całe szczęście to tylko szczury grasujące w okolicy.
26-50 - to wyjątkowo spokojna noc, powietrze wypełnia cisza. Choć jest to dość podejrzane, nie wydarza się nic specjalnego.
51-70 - w oddali słychać cichy kobiecy krzyk. Nie masz jednak czasu na żadną reakcję, gdy zmienia się on w chichot, któremu towarzyszy drugi głos. Jeśli znasz kercheński, słysząc słodkie słowa wypowiadane dyszącym głosem szybko orientujesz się, że to jakaś para która wymknęła się pod osłoną nocy. Jeśli nie mówisz w tym języku możesz wyciągnąć dowolny inny wniosek.
71-95 - choć dzisiejszej nocy nie dzieje się nic wyjątkowego, latarnie przestają świecić, a noc jest na tyle ciemna, że ledwie dostrzec można drugą osobę. Przynajmniej jedna z osób biorąca udział w wątku musi przewrócić się o leżący na ulicy przedmiot.
96-100 - tuż przed Tobą przenika rozmyty kształt, biegnąc i krzycząc coś w obcym języku. Wyraźnie przed czymś ucieka. Nie potrafisz rozróżnić kim jest, jednak zupełnym przypadkiem coś mu wypadło. Rzuć kością k6 by przekonać się co znalazłeś.
1, 3, 5 - to tylko pusta butelka upuszczona przez pijaka;
4 - to Twój szczęśliwy dzień, na ziemi leży zupełnie sprawny scyzoryk (bonus przy użyciu +10 do ataku) ;
6 - uciekający upuścił złoty łańcuszek z opalizującym minerałem. Jeśli zaniesiesz go do substantyka lub jubilera (należy rozegrać pełną sesję), możesz odkryć, że posiada właściwości ochronne. (+ 5 do obrony);
W Ketterdamie trudno było o uczciwą pracę i dobre piwo w rozsądnej cenie, były jednak rzeczy, na które liczyć mogłeś zawsze - korupcję, ciasnotę, oszustwa. Na guza, to w szczególności.
Pozwalał Petrze łapać się swojego ramienia, gdy przeciskając się przez rozbawione grupy turystów szli wzdłuż Pokrywki, a on co jakiś czas unosił podbródek, żeby wskazać jej kolejny wątpliwie warty zobaczenia punkt na mapie Ketterdamu. Burleska, Koński Łeb, Biała róża, jedna ze starszych kamienic, której portal ozdobiono wyjątkowo przerażającą głową Ghezena. Przypomina Haskella - mruknął nad jej uchem, prychając jeszcze z rozbawieniem i szturchnął ją lekko w bok, tak że prawie wpadli na parę w wyjątkowo jaskrawych strojach z Dzikiej Komedyi. Namówił Petrę do kilku godzin bezsensownego spędzenia czasu w swoim mieszkaniu na strychu, upierając się, że musi z kimś poćwiczyć szybkie podmienianie kart, bo ostatnio zaczęli się robić jacyś podejrzliwi. Wcale nie zaczęli, zawsze byli, Kaia to jednak nigdy nie obchodziło, teraz również o to nie dbał. Chciał po prostu mieć towarzystwo.
Wiedział, że ciężko jej będzie mu odmówić - nie pracowała tego wieczora, nie miała więc większej wymówki. Ponadto, ostatnia nocna przygoda w okolicach Kaelskiego Księcia podarowała mu nie tylko cenną nauczkę, ale także fantazyjnego siniaka wokół oka i gojącą się ranę na ramieniu, a więc wystarczające pokłady współczucia, by namówić Petrę na choćby godzinę uprzejmości. Co prawda oko nie wyglądało najgorzej, ręka nie bolała, a Kai już wymyślił setki głupich żartów na temat tamtej napaści, ale jeżeli miał szansę na choćby gram taryfy ulgowej u Panny Jansen, łapał się jej chętnie i mocno.
Uparł się, ze odprowadzi ją do Listewki i może wpadnie jeszcze na whisky wśród brudnych mord Szumowin, prawda była bowiem taka, że nie miał wcale ochoty zostawać sam. Mai nie było od jakiegoś czasu, Julian zajęty był swoim statkiem i - o dziwo - życiem na wodzie poza Baryłką, a Kai czuł się dziwnie samotny, nawet jeżeli nie przyznałby się do tego za żadne skarby świata. Dawno bowiem nie czuł się równie groteskowo - coś w nim kazało mu wierzyć, iż zbierają się nad jego głową czarne chmury, że sztorm idzie, a on ugrzązł w tym niepokoju. Nie lubił czuć zbyt wiele rzeczy abstrakcyjnych, a przy Petrze po części o tym zapominał.
Nieco ściszonym, zachrypnięty głosem opowiadał jej właśnie o swoim genialnym planie na wykiwanie całego Ketterdamu przy użyciu jego mózgu oraz griszy fabrykanta, gdy zaraz przy zakręcie w stronę Listewki dotarły do nich uniesione głosy. Przed wejściem wybuchła jakaś szarpanina i choć nie było to w żadnym wypadku nic niezwykłego, Kai z poirytowanym westchnięciem pociągnął Petrę w stronę bocznej uliczki. Ostatnie na co miał ochotę to wchodzić prosto w serce płomienia. Wiedział doskonale, iż pijani idioci wciągnęliby go w przepychankę dla samej idei dobrej zabawy. Młody chłopak z Shu i ładna blondynka - równie dobrze mogliby podnieść kamień i rzucić w ich stronę.
- Mam broń, nic nam nie będzie - szepnął nad jej uchem i przywołał na twarz swój wyćwiczony, szelmowski uśmiech, ledwie zauważalny w tej ciemności. - Wiesz co w tym mieście jest jedyną rzeczą rozsądniejszą od unikania bandytów ze ślepych uliczek? Bycie bandytą ze ślepej uliczki. - Chciał chyba się zaśmiać, szturchnąć ją lekko w ramię, ale zamarł na chwilę. Czy latarnie nie świeciły jeszcze chwilę temu? - Myślisz, że w ciemnościach ponad kanałami też kręcą się te twoje demony?
rzut
Nie w takim sensie, że była okrągła.
Znaczy - to też.
Chodzi jednak o to, że posiada warstwy.
Chociaż z wierzchu mogła wydawać się nieprzystępna i generalnie mieć negatywne podejście do posiadania przyjaciół, otwierania się na uczucia, a co dopiero wyznawania ich, to spojrzawszy pod spód, gdzieś pod kilka poziomów barykady przed ludźmi, miała też miękką stronę. Nawet jeśli wpierw szukałaby wymówki, a potem westchnęła głęboko, jak ktoś, kto z ciężkim sercem robi drugiej osobie łaskę, to, prawdę mówiąc, też potrzebowała towarzystwa. Nie przyznałaby się do tego na głos oczywiście, to byłoby okropnie niezręczne i lamerskie, ale czasami ocierała się o myśli, że wdzięczna jest losowi za przyjaźń z Drozdovem. I Kirillovichem. I tymi wszystkimi, którzy nie zadawali pytań o to, co było kiedyś, zanim tu przybyła, tylko po prostu lubili ją za to, co jest teraz.
Mogła kręcić nosem na opowieści o zabytkach i przybytkach Ketterdamu, które przecież już widziała, i to nie raz, ale nie zaoponowała ani razu, nie powiedziała, by przestał. Uśmiechała się dziwnie pod nosem, zerkając od niechcenia, kiedy pokazywał jej kolejne budynki. Krzywą mordę Ghezena przyjęła ze skrzywieniem, próbując zrozumieć przesłanie artystyczne stojące za tym wyjątkowo przerażającym dziełem. Faktycznie był podobny do Haskella. Obydwaj wyglądali, jakby przeżyli zderzenie czołowe z dwiema rikszami pod rząd.
Nie lepiej swoją drogą wyglądał Kai ostatnimi czasy - śliwa pod okiem kwitła w najlepsze i Jansen z tego tytułu przeżywała karuzelę przeżyć, bowiem raz miała ochotę wyć ze śmiechu, patrząc na to spuchnięte, skośne ślepie, a raz robiło się jej szkoda chłopaka. Wtedy zaczynały ją palce świerzbić, żeby naprawić szkodę, użyć swojego daru i przywrócić twarz do normalności. Niestety ten sekret pachniał nieprzyjemnie, jak zbliżający się wyrok śmierci, jak trucizna, która nie powinna dotknąć ust. Dlatego gryzła się w język raz po raz, przesuwała niespokojnymi palcami po materiale rękawa, którego uporczywie się trzymała. Może kiedyś, może innym razem.
Już chciała otworzyć gębę, że co to ma niby być, kiedy zaciągał ją w boczną uliczkę jak jakiś podrzędny wschodzący gwałciciel, ale w mig dotarło do niej, że sama niechybnie nie widziałaby żadnego zagrożenia w jakiejś byle bójce i pewna swojej pozycji w tym grajdołku (oraz nieszczególnie obawiająca się śmierci) wlazłaby w środek, pewnie pyskując przy tym, że jak chcą się klepać po kaskach to proszę bardzo, ale z dala od jej baru, bo ich poskłada jak harmonijkę.
A to pewnie skończyłoby się tym, że stałaby się aktywnym zawodnikiem biorącym udział w szarpaninie.
- I jeden z tych bandytów wciągnął mnie właśnie w ciemną uliczkę - oświadczyła wzniosłym szeptem, rozkładając ręce tak, jakby chciała właśnie dziękować za przeżywanie tak ewidentnej ironii losu. - Na dodatek ma broń! - tutaj klasnęła w dłonie, pozornie nie mogąc z zachwytu się posiąść. Za chwilkę jednak jedna z nich powędrowała ku czołu, gdy Petra teatralnie zaczynała odstawiać rolę damy w opałach. - Proszę, błagam, zrobię, co rozkażesz, tylko podaruj mi życie, mam chorego wujaszka do wykarmienia, beze mnie zginie! - złapała się za serce, błagając o litość rozedrganym szeptem niczym niezwykle utalentowana aktorka z Dzikiej Komedyi, cofając się przy tym do tyłu, najwyraźniej chcąc odtańczyć tutaj cały taniec godowy dramatyzującej lebiody.
Zahaczyła jednak po drodze o stos porzuconych pod ścianą butelek, przeoczając je zupełnie w tej cholernej ciemności, po czym poleciała jaka długa do przodu, przetaczając się po kamieniach pod ich stopami. O dziwo nie wydała z siebie ani dźwięku, dusząc w sobie każdy odgłos bólu, nawet wtedy, gdy uderzyła brodą w chodnik. Lata praktyki w pracy szpiega - oznaki życia mogły w każdej chwili okazać się twoją zgubą.
- Chuj by to wszystko - wycedziła przez zaciśnięte zęby, macając się po nich przy tym, dziękując wszystkim świętym, że jeszcze je ma. Próbowała się zwlec z ziemi, czując coś lepkiego pod palcami, nie wspominając już o zapachu świadczącym o tym, że nie jedna osoba sobie tutaj ulżyła. Niestety ruchy miała mozolne, bo w głowie wciąż czuła efekty upadku.
Przyglądał jej się ze szczerym rozbawieniem, kiedy odstawiała ten swój teatrzyk, najdziwniejsza wersję Dzikiej Komedyi jaką widział do tej pory. Było ciemno, więc dostrzegał jedynie zarysy ruchów, wyrazy jej twarzy starał się natomiast wyczytać ze zmieniającej się w dramatycznym napięciu barwy głosu.
- Ciesz się, że do uliczki...najpierw planowałem kanał - bąknął, starając się udawać surowy i ciężki ton głosu. Ten jego jednak - chłopięcy i zachrypnięty - zabrzmiał raczej niczym pijany nastoletni gangster, który nie umiał jeszcze celować spluwą do szklanej butelki na pniu.
- Ostatnio wyjątkowo ci się podobało - dodał jeszcze prześmiewczo i zdołał zachichotać pod nosem, wyciągając ku Petrze wolną dłoń i palce zaciskając lekko na przedramieniu.
- Możesz zacząć od błagań i czyszczenia mi butów, ale krugę też przyjmuję - mówił, starając się powstrzymywać śmiech, wtem jednak jego towarzyszka wieczoru zachwiała się w tej ciemnej przestrzeni i runęła w dół. Wciąż trzymając jej przedramię, Kai o mało co nie poleciał za nią, w ostatniej chwili wymuszając na nogach równowagę. - Wujek bez ciebie przeżyje, ale ty najwidoczniej masz coraz bardziej marne szanse, Petronelko. - Westchnął głęboko, nachylając się nad nią i chwilę jeszcze patrząc jedynie, kręcąc głową z teatralnym zrezygnowaniem. W końcu jednak wyciągnął ku niej ręce, jedną łapiąc jej dłoń, a drugą obejmując ja w pasie i pomógł dziewczynie postawić się na nogi. Ziemia śmierdziała szczynami, a powietrze było coraz gęstsze. Kai wiedział iż po nocach zaszywanie się w ty miejscu znaczyło zazwyczaj kosę w żebra lub przynajmniej kopa w zęby. Dziś wydawali się być jednak zaskakująco bezpieczni. Cóż, przynajmniej nadal mieli oczy. Obie pary - każdy po jednej.
- Uważaj, poobijasz się gorzej ode mnie. Będziemy wtedy wyglądać jak para nieudaczników, na razie jest tylko jeden. Jeden nieudacznik i Kai Drozdov.
Udawać imbecyla potrafiła znakomicie, w końcu większość życia dorastała otoczona takowymi, a z jakimi się zadajesz, takimi się stajesz. Nie chodziło już tylko o niezbyt sprawnego na umyśle ojca, którego piekło powinno pochłonąć, ale też tych wszystkich griszów w Małym Pałacu, którzy zapatrzeni w Zmrocza wypełniali jego chore wizje bez zająknięcia. Ich łby były czymś na miarę pustostanów - Czarny Generał wrzucał im tam myśl, a ona odbijała się niczym echo od gołych ścian i kierowała nimi jak siła nadprzyrodzona. Pozostaje tylko współczuć i modlić się o powrót do zmysłów.
W intencji Jansen też można byłoby się pomodlić co prawda, gdyby tak przyjrzeć się jej na chwilę i zobaczyć, jak niewiele jej trzeba, żeby odstawić szopkę na środku obszczanego zaułka. Armia i Ketterdam robią z człowiekiem straszne rzeczy.
- Nie udawaj, że to dlatego, że mnie się podobało. W dupie masz moje preferencje, ty niechybnie liczysz, że znajdziesz tam więcej błyskotek - prychnęła, nie dając sobie wcisnąć taniego kitu. - Nawet w tych ciemnościach widzę jak ci się te skośne oczka świecą. - wystawiła palec, dźgając chłopaka w sam środek klatki piersiowej, jakby chciała go odepchnąć na ścianę, ale nie włożyła w to dostatecznie dużo siły. Zaśmiała się pod nosem nawet, na wspomnienie ich nieplanowanej wycieczki do ścieków. Nieplanowana, ale ile szczęścia przyniosła! Podobno z dziećmi jest podobnie, ale Petra nie chciała się przekonywać.
- O nie, przestrzelisz mi łeb, jeśli nie wypoleruje twoich pantofelków? - zmarszczyła brwi i przez chwilę przybrała niezwykle zmartwioną minę, ale w mgnieniu oka przypomniała sobie, że przecież w tym mroku pewnie nawet nie widzi do końca jej twarzy i wszystkie starania są na marne. Toteż przestała.
Kontyuowałaby pewnie dalej swoje czcze pierdolenie osoby nieco potłuczonej, ale właśnie zarobiła na awans na osobę konkretnie potłuczoną. Z pomocą Drozdova wstała na nogi, otrzepując kolana z kurzu oraz wszelkiego innego świństwa, które zebrała przytulając chodnik. Trochę bolała ją broda, ale udawała, że nie. Nie dała rady jednak podnieść z gleby resztek godności, one musiały jeszcze poleżeć i pocierpieć. Pomyśleć trochę.
- Dziękuję, pan doktor, jak ręką odjął - burkęła, słysząc, że ma uważać. Już po tym, jak się wywaliła. Nie no, rychło w czas z takimi radami. - Ja jestem nieudacznik, hę? I bujasz się ze mną z jakiego tytułu? Z litości? Czy założyłeś się z moim wujem, że w przeciągu trzech lat mnie poderwiesz? - zapytała, unosząc zadziornie brwi, po czym trzepnęła go w bark, jakby chciała wyzwać go do dziecięcej szarpaniny.
Od czasu, kiedy powiedziała, że polubiłaby go jej matka, on nie mógł przestać myśleć o tym, iż ją na pewno polubiłby jego ojciec. Oczami wyobraźni widział Drozdova ze swoim mocnym profilem i donośnym głosem, śmiejącego się do rozpuku z Petry straszącej któregoś ze zbyt nachalnych klientów. Podobasz mi się - powiedziałby z ciężkim akcentem, kiwając na nią dłonią z cygarem - Masz ravkańską duszę! Mówił tak czasem o Mai, a Kai wtedy zazdrościł, bo wiedział jak wielki to komplement w jego ustach. Ravkańska dusza nie była związana z pochodzeniem, oznaczała żywe srebro, pasję i ogień w oczach, tak twierdził - była w tych, którzy wbiegliby w środek bójki, fukaliby na większych od siebie i przebijali obrzydliwe, łapczywe dłonie sztyletami. Petra, choć z Kerchu, na pewno zostałaby okrzyknięta tym mianem i Kai bezwolnie uśmiechał się na tą myśl. Tym razem nie byłby zazdrosny i nie spytałby dlaczego o nim tak nie mówi. Ty jesteś uosobieniem Ketterdamu, ptaszyno - śmiał się wtedy Vitaly. Może śmiałby się z Panią Jansen.
Pewnie by się polubili.
Chyba, że była naprawdę podobna do córki! - przesło mu nagle przez myśl, kiedy Petra odparowała kąśliwa uwagą. Najpierw prychnął z rozbawieniem, ale szybko spiął się, kiedy wspomniała jego oczy. Nie lubił tego. Kiedy patrzył w lustro i skośne, złote oczy jego matki odwzajemniały spojrzenie, zawsze czuł się trochę nieswojo. Choć Ketterdam był barwny i pełen najróżniejszych ludzi, ci nadal oceniali szybko i przez pryzmat tych kilku mocnych cech. A shuhańśkie rysy łasicy były czymś, co wyłapywano od razu. Czasem ktoś krzyknął za nim coś obraźliwego - Ravkanie, szczególnie oni. Cholerni imigranci - mruknął ktoś inny, przeszywając go groźnie wzrokiem. Nie obchodziło ich, że był Kercheńczykiem tak samo jak oni.
- Odpierdol się od moich oczu - mruknął więc, ucinając temat, jakby chciał dać jej dobitnie i po swojemu znać, że czuje się źle. Nigdy nie odważyłby się nawet pomyśleć, ze wygodniej byłoby mu z takimi rysami jak Petra - kercheńśkimi, niekojarzonych z obcymi. Chciał być wdzięczny.
Napięcie zeszło z niego szybko, wraz z kolejnymi głupimi żartami i uwagami, które jego przyjaciółka dobierała mniej i bardziej (zazwyczaj mniej) zgrabnie. Odruchowo rzucił szybkie spojrzenie czubkom swoich butów, ale przecież było ciemno! Czemu było, do cholery, aż tak ciemno? Jakoś mu się to nie podobało - w ciemności czają się potwory. Te prawdziwe potwory, te z Baryłki.
Nie zdążył się zaśmiać ni zareagować przed jej wypadkiem, pomógł więc jej tylko i patrzył jak strzepuje z siebie resztki brudu z ulicy. Część już dawno przedostała się do żył i nie było sensu się jej pozbywać. Przechodziła zwinnie w poczucie humoru, tak jak teraz, kiedy Petra trącała go w bark, a on śmiał się krótko i w odpowiedzi pchnął ja delikatnie, zadzierając podbródek w prześmiewczo wyzywającym geście.
- No jasne, obiecałem mu, że wezmę cię za żonę! Zrobię studia i będziemy żyć długo i szczęśliwie w ładnym domku z gromadką złotookich, jasnowłosych dzieci, co ty na to? - odparował, szczerząc się złośliwie. - Siedziałabyś w domu i cerowała im skarpetki! - Wiedział, ze recytuje teraz ich koszmary.
Było z niej więcej szkody niż pożytku, gdyby się dłużej nad tym zastanowić. Nieustraszenie wcale nie było niczym, z czego powinno się być dumnym, a odwaga była cechą głupców i nikt nie był w stanie wmówić jej inaczej. Może nie była tożsama z brakiem strachu, a umiejętnością parcia przed siebie pomimo niego. Ale gdyby Petra choć raz w życiu czegoś naprawdę się bała, czegoś realnego, a nie potwora z legend od siedmiu boleści, może zastanowiłaby się dwa razy przed podejmowaniem każdego kolejnego niedorzecznego ryzyka.
Niestety lęk rzadko okazywał się godnym przeciwnikiem, krew zawsze wrzała, toteż nic nie było w stanie jej zmrozić. I była pewna, że wyniosła to z Ravki, bo tam poświęcanie siebie bez zadawania niewygodnych pytań było mile widzianą cechą. Zmrocz wychował sobie legion samobójców, który dla idei się zastrzeli. Bez strachu w sercach i z pieśnią na ustach pójdą na śmierć dla kraju, dla którego śmierć jednostki jest tragedią, a śmierć tysiąca statystyką.
Gdyby mogła, spaliłaby to wszystko w cholerę.
Ale nie mogła, więc jedyne co jej pozostało, to liczyć, że Fałda pochłonie cały kraj i Fjerdę przy okazji, co by swego potencjału nie marnować.
Zauważyła nagłą zmianę tonu w głosie chłopaka, ani uwadze nie umknęły jej ciemne chmury, które nagle wpłynęły na jego dotychczas roześmiane lico. Zmarszczyła nos, okazując tym chwilę konsternacji, próbując dokonać jak najszybszej analizy, by dojść do sedna sprawy bez zbędnych ceregieli. Zgrywał twardziela, bo tak nauczyła go ulica, co by szczekać wystarczająco głośno, żeby nikt nie śmiał sprawdzać, czy aby na pewno pogryzie. Ketterdam wmówił mu, że najlepszą obroną jest atak, co wcale nie było prawdą, ale Petra biegle mówiła w języku osób oszukanych przez ojczyznę.
- A może ja nie chcę się odpierdolić? - odbiła pałeczkę, najwyraźniej nie chcąc udawać, że tematu nie było. - Nie dąsaj się, tak mi się powiedziało - prychnęła, marszcząc brwi i uśmiechając się krzywo, przepraszając na swój dziwaczny sposób. - Lubię twoje oczy, ty pstrokaty baranie, po prawdzie to ci nawet ich zazdroszczę - rzuciła wreszcie, krzywiąc się trochę, jakby przyznała się do trudnej do przełknięcia prawdy. W sumie nie mijała się z nią za bardzo; gdyby nie fakt, że robiła wszystko, by nie rzucać się w oczy, może przemyślałaby wejście w skórę shuhańskiej imigrantki. Były zwykle ładniejsze od niej.
W świecie, kiedy do wyboru ma się tylko śmiać się lub płakać, lepiej zawsze wybierać opcję numer jeden. Głównie dlatego, że śmiech to zdrowie, a od nadmiernego wycia można się odwodnić, a trochę głupio byłoby skonać na ulicy, bo się beczeć przestać nie umiało. Dlatego Jansen miała w swojej ofercie mnóstwo prześmiesznych żarcików, które podobały się nielicznym, zazwyczaj takim, którzy mieli równie nierówno pod sufitem jak ona. Wspaniale się składało, że Drozdov akurat wpisywał się w te kryteria.
- Studia, hm? - prychnęła, próbując nie poszczać się ze śmiechu. - Gdzie? W Wyższej Szkole Robienia Hałasu? - nie wytrzymała i zapiała ubawiona po pachy, a po drodze nawet chrząknęła, uznając swoją odzywkę za przezajebiście zabawną. Po chwili jednak zaczęła, chcąc nie chcąc, dochodzić do siebie, kiedy myśl o rodzinie i robienia dzieci z facetem podeszła jej do gardła, a potem stanęła niczym ość w przełyku.
Westchnęła ciężko, przetarła czoło, otworzyła usta, a potem je zamknęła.
Z jednej strony nie musiała się przed nikim tłumaczyć, ale z drugiej czuła się winna, niezdolna do ciągłego wodzenia go za nos.
Więc otworzyła usta znowu.
- Słuchaj, nie zrozum mnie źle - zaczęła, od wejścia próbując zmniejszyć ewentualne obrażenia do minimum. - Jesteś cudownym gościem, choć rozumu nie masz za grosz i teksty na podryw masz żałosne, ale ja nie oceniam, każdy orze, jak może. I ja bym z dziką chęcią została twoją żoną, tylko, kurde, widzisz, jest jeden mały problem - oświadczyła, robiąc kwaśną minę kota srającego na deszczu. - Może cię to zaskoczyć, ale mężczyźni nie są w moim guście - wypluła z siebie w końcu, łapiąc Drozdova za ramię, jakby chciała mu dodać otuchy, wsparcia dodać, kiedy będzie przetrawiał tę kontrowersyjną informację.
Kundel.
Było więcej - był shuhańską żmiją, szczurem, karaluchem, był masą wymyślnych rzeczy, kiedy przezywały go głosy z Baryłki. A jednak wtedy zabolało najmocniej. Mieszaniec bez domu, z podwiniętym ogonem i brzydką sierścią, jeden z tych, które szlajały się czasem po dzielnicy magazynowej. Niczyi i nijaki, zbyt przestraszony żeby ugryźć. Przed wstąpieniem do Szumowin Kai kręcił się po Ketterdamie niczym król, przekonany o swoim bezpieczeństwie. Szybko musiał się nauczyć - trzeba było szczekać głośno i pewnie odsłaniać zęby. W walce mógł przegrać, lepiej było więc do niej nie dopuszczać - nie dać sobie rozszarpać gardła.
- Nie masz czego. - I tak też, choć starał się stawiać grubą granicę między przyjaciółmi a zagrożeniem, Kai zwykł warczeć zbyt szybko i zbyt głośno. Teraz jednak znów coś drgnęło, blady uśmiech wstąpił na twarz. - Twoje są ładne. Pasują do ciebie. - Szturchnął ją lekko ramieniem. Mógłby mówić więcej. Mógłby jej powiedzieć, że nie pasuje ani do Kerchu ani do Shu, że nie lubi patrzeć w lustro dłużej niż kilka sekund, że oczy ciemnieją, piegów jest coraz więcej. Zamilkł jednak, pozwolił zmienić temat i zapomnieć. Tak było łatwiej.
- W...w czym? - nawet żaden bystry dowcip nie przecisnął się przez gardło, gdy skonfrontowany został z uwagą Petry. W robieniu hałasu to ona była mistrzem, nie chciał jej jednak tego wypominać, bo biedna dopiero co spotkała się z podłogą. I chyba zdziwił się szczerze, kiedy tak zmieniła ton, a początek jej monologu przyprawił go o ciarki.
O czym mówimy? Naprawdę się oświadczyłem?
Zrobiło mu się słabo. Słuchał, przyglądając jej się niczym wystraszony dzieciak, z lekko rozchylonymi wargami i uniesionymi brwiami. Gdy złapała go za ramię i dokończyła - jak się okazało - wyznanie, Kai poczuł, że rumieniec oblewa jego policzki. Jasne że tak! Każdy znak na świecie jasno na to wskazywał, a jednak Drozdov - nazywający się Panny Jansen przyjacielem - jakoś zdołał pominąć ten szczegół. To było przecież takie oczywiste i oczywistość ta sprawiła, ze coś ciężkiego spadło mu z serca. Nigdy przecież się nie wstydził, nigdy nie oceniał, ale te pewne słowa Petry i tak wywołały w nim coś na kształt wzruszenia.
Prychnął cicho, głową pokręcił krótko i na moment schował twarz w załamaniu łokcia. Trwał tak chwilę, ni m w końcu nie wrócił spłoszonym delikatnie wzrokiem do swojej towarzyszki. Przetarł oczy, podrapał się po głowie.
Świetnie.
Doskonale.
- Petra, ja... - zaczął, ale musiał przerwać na moment. Zbierało mu się albo na śmiech albo długie jęknięcie z zażenowania, jedno z tych dwóch lub wdzięczna mieszanka. - Widziałaś mnie z dziewczyną kiedykolwiek? No wiesz w takim sensie? - Wiedział, że to było absolutnie głupie pytanie. Nie widziała go z nikim, z chłopakiem też nie. - Bo tak się składa, że chociaż nie znam lepszej kandydatki od ciebie, to też nieszczególnie chciałbym cię za żonę. W ogóle nikogo za żonę bym nie chciał. - Odchrząknął. - Wiesz, gdybym lubił kobiety, na pewno rzucałbym w ciebie lepszymi tekstami na podryw. Wierz lub nie, ale naprawdę jestem romantykiem, kiedy akurat nie grzebię w kanałach! - Ledwo powstrzymał śmiech.
Miał ochotę ją uściskać.
Nie była w ciemię bita, wiedziała, że oświadczyny nie są na serio, ale z facetami nigdy nie było wiadomo, czy podryw był żartem, czy naprawdę między nogami ich gilgotało na twój widok. Wolała wyjaśnić zawczasu, żeby potem sobie nie robił płonnych nadziei, bo nie chciała oglądać go ze złamanym sercem. Ze złamanymi nogami może jeszcze jakoś, przynajmniej mogłaby się pośmiać razem z nim.
Prawie parsknęła śmiechem, widząc, że Kai niknie w oczach, spodziewając się wieści zwiastujących sąd ostateczny albo co najmniej oświadczenia, jakoby podrywanie Petry pozbawiało każdego mężczyznę gonad. Miała wrażenie, że nie oświadcza niczego aż tak niebywale kontrowersyjnego, wszakże w Ketterdamie zdarzają się wszelkiego rodzaju rzeczy, ludzi i ich skrzywień do wyboru do koloru. Nie rozumiała więc, skąd u Drozdova to całe poruszenie - a nuż się zawiódł?
Miała tylko nadzieję, że nie będzie płakał. Nigdy nie wiedziała, co zrobić z wyjącymi ludźmi. Miała wtedy ochotę zwinąć kręgosłup w kulkę i wytoczyć się poza pole ich widzenia.
- Regularnie podrywałam twoją siostrę, nie mów, że jesteś zaskoczony - dodała, widząc jak trzyma twarz w łokciu, nie będąc pewna, czy przeżywa tam zawał, czy co. Założyła ramiona na piersi, gotowa do bronienia swojej orientacji zaciekle, ale kiedy chłopak znowu zaczął mówić, zmarszczyła brwi w konsternacji.
- Nie widziałam i niezwykle kontenta jestem z tego tytułu - skwitowała z miną dziwną, jakby właśnie przed oczami przeleciał jej obraz roznegliżowanego Kaia z jakąś głupią trzpiotką uskuteczniających horyzontalne tango. Miała już kontynuować, że na myśl o takich związkach cofa jej się żur ze świąt do gardła, ale kolejne wyznanie zbiło ją zupełnie z pantałyku i sama właśnie wyglądała, jakby riksza ją niemalże potrąciła i życie właśnie przelatywało jej przed oczyma.
Aż wreszcie się zaśmiała w głos, doceniając ironię tej sytuacji.
- Mogłam się tego spodziewać, naprawdę - prychnęła ponownie. - Niech mnie święci rozjadą, teraz wszystko nagle ma sens, zwyczajnie trafił swój na swego - rzuciła rozweselona całym zajściem. Otwartą ręką strzeliła Kaia w plecy, jakby chciała zaznaczyć, że od teraz ma druha po sodomskiej stronie mocy. Jakim cudem nie doszła wcześniej do takiego wniosku? - Och, ja też jestem romantykiem, mogłabym mieć każdego faceta, już daję ci popis. - W tym momencie urwała, podnosząc dłonie, jakby chciała go przygotować na nadchodzący cios. - Drozdov, słuchaj. Jesteś gorący jak zjeżdżalnia latem. -
Czasem łapał się Petry. Z czasem łapał się jej coraz częściej i coraz mocniej. Za każdym kolejnym razem, kiedy nadchodziła potrzeba nurkowania, Kai wracał do niej ze śmiechem, udając że wszystko jest w jak najlepszym porządku, przykrywając każdą plamę niepewności masą żartów i bezczelnych flirtów. Petra stała się jego bezpiecznym miejscem i dlatego pewnie w końcu pękł, wtedy w kanałach. I pewnie dlatego też teraz czuł wielką i ciepła falę wdzięczności, nagłe pragnienie przytulenia jej do siebie i przyznania, ze dałby sobie wybić oko, żeby jej bronić. Jej i każdej części tego, kim się czuła. Nie potrzebowała obrony, ale to nie miało przecież znaczenia.
Napięcie zeszło z niego jak z pękającego balonu i fakt ten objawił się w tym radosnym chichocie, który cicho roztrzaskał się w ciemności ślepej uliczki, kiedy Petra postanowiła udowodnić swój romantyzm. Kai, wciąż uspokajając rozbawiony oddech, podrapał się po policzku. Twarz zdobił typowy dla niego zamyślony grymas człowieka, któremu tysiące informacji przebiega przez głowę w tym samym czasie. Umiał je szybko i zwinnie w tym biegu łapać, niestety nie wszystkie były rozsądne.
- Petra, nie wiem jak ci to powiedzieć, ale tracisz na uroku, kiedy się odzywasz! Tak właśnie podrywasz moją siostrę czy może zostawiasz ten talent dla reszty panien w Listewce? - oznajmił wreszcie, posyłając jej złośliwy uśmiech. Ten jednak szybko zmiękł i zamiast ciosu w bark Panna Jansen dostała coś znacznie gorszego: Kai objął ramieniem jej szyję i przyciągnął do siebie na chwilę, żeby szybko pocałować ją w policzek. Gest był czysty, wręcz braterski, ale nagły i na piegowatej twarzy widać było krótkie odbicie zdziwienia. Mimo to nie odsunął się, oczy pozostawały wbite w twarz przyjaciółki, a rysy złagodniały nagle. Wydawał się być zmartwiony, może ciemność wkradała się głąbiej niż powinna.
- Nie powinnaś tak mówić, no wiesz, że swój na swego - głos miał ściszony i musiał odchrząknąć krótko. To praktycznie obraza. - Zawsze myślałem, że jesteś za dobra na tę spelunę. - Głową lekko skinął w stronę ściany Listewki. Speluna było ładnym określeniem. - Wydajesz się...myślę, że zasługujesz na coś lepszego, to znaczy, czeka na ciebie coś lepszego. Myślałaś kiedyś, żeby uciec? Nie trzyma cię kontrakt, długi ojca ani tatuaż... - głos zachwiał się i Kai musiał w jakimś głupim momencie zwątpienia rzucić spojrzenie w stronę swojego przedramienia. Wszystko zakrywały warstwy materiałów. - Jesteś wolna, no nie?
Wolność była tutaj największym wyróżnieniem.
- Sponsored content