Salon 6PHGXqiC_o

Mistrz Gry
konto specjalne
Mistrz Gry
Stanowisko : Mistrz Gry

Salon

30.05.21 22:38
lokacja

Salon

Przestronne, pozbawione zbędnych ozdób pomieszczenie z nieco osmolonym kominkiem, nad którym znajduje się prostej budowy szabla. Goście mogą spocząć na szerokiej sofie i przy szklanym stolikiem, przypominającym nieco lodową taflę - widok na przysłonięte okno. Dodatkowe fotele. Pod ścianami znajduje się kilka półek z księgami, pergaminami i świecznikami. Salon zachowany w czerni, bieli i elementami czerwieni oraz błękitu. Raczej surowy klimat, chociaż można zauważyć kilka drewnianych zabawek, ususzonych w wazonie kwiatów, czy skrzynię i futro na podłodze - wszystkie wydają się być totalnie nie pasować  do reszty. Widocznie brakuje tu kobiecej ręki.

[ruletka]



Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia 05.08.21 9:06, w całości zmieniany 1 raz

Ezra Hernau
• piekielnik •
Ezra Hernau
Pochodzenie : Fjerda
Stanowisko : Ochroniarz na kontrakcie rodu Groeneveldt
https://kerch.forumpolish.com/t262-ezra-hernau#822

Re: Salon

31.05.21 0:02
| 9 marca

Zaplótł dłonie za plecami, gdy odwrócił spojrzenie w stronę ciężkich zasłon okna, wpuszczającego ostatnie promienie zachodzącego słońca. Światło osiadało na jasnych, potarganych pospieszną podróżą włosów, nadając mu charakterystycznej poświaty czerwieni. Zupełnie, jakby pasma pochłaniały płomienie, które jakimś cudem przeskoczyły z rozpalonego kominka. Czerń półdługiego kaftana, którego brzeg kołnierza zdobił szary słowik, wciąż znajdował się na ramionach, znacząc obecnością pracy, nawet we własnym mieszkaniu. Nie ściągnął nawet długich butów, stukając obcasem oficerki. Wiedział, że gdy minie zagrożenie, wróci do domu kupca jeszcze tej samej nocy.
Z cichym, ulatniającym się przez nos westchnieniem, wrócił uwagę do leżącego na sofie chłopcem. Okryty kocem, zdawał się drżeć, a jasne jak len, półdługie włosy, kleiły się do czoła w widocznej wilgoci gorączki. Drugi z synów został z opiekunką w dziecięcym pokoju, z niepokojem słuchając ojcowskiego głosu i prośby, którą wystosował.
Informację o coraz większym osłabieniu i coraz gorszym samopoczuciu syna, otrzymał jeszcze będąc w pracy. Pilność zawiadomienia na pergaminie, nie niepokoiła tak, jak świadomość, że sam - nie był w stanie zbyt wiele zrobić. Arkana medycyny, czy choćby ziołolecznictwa, stanowiły dla niego tajemnicę, która nie przewinęła się przez jego umiejętności. Wystarczająco jednak znał kogoś, kto - za odpowiednią rekomendacją, była skłonna zająć się jego dzieckiem.
Pamiętał, gdy po raz pierwszy spotkał ciemnooką uzdrowicielkę. A przynajmniej, gdy oddelegowano go do ochrony jednej z młodszych latorośli rodu Groeneveldt, która wymagała natychmiastowej pomocy medykusa. Krótkie pojrzenie, które posłała mu wysoka, o czarnych jak krucze skrzydła włosy kobieta, wydawało się jednocześnie odległe i przenikliwe. Ale nie ofiarowała mu większej uwagi, pospiesznie znikając w komnatach bogatej młódki.
Nie poinformowano go co dokładnie się wydarzyło, ale sytuacja wydawała się na tyle poważna, że to jego posłano później, by odprowadzić uzdrowicielkę, gdy późno w nocy w końcu opuściła rezydencję. Nie zamienili wtedy zbyt wiele słów, nie próbował wnikać w zaistnieją sytuację. Ze sztywną, charakterystyczną sobie kurtuazją, skłonił się lekko, gdy ich ścieżki się rozdzieliły. I być może były zapomniał o spotkaniu, gdyby nie okazało się, że pani Beudeker co jakiś czas pojawiała się na włościach Groeneveldt. Właściciele chwalili uzdrowicielkę nie tylko za umiejętności, ale i za dyskrecję działań. Ezra nauczył się, że podobna cecha była wyjątkowo wysoko ceniona i szalenie przydatna, gdy potrzebowano ciszy tam, gdzie zazwyczaj rozpoczęłyby się plotki. W swoim przypadku, Rozemarjin była jedną uzdrowicielką, którą znał na tyle, by powierzyć jej opiece swoje dziecko.
Aki poruszył się niespokojnie, trawiony niewidocznymi dla Ezry koszmarami. Nie mógł powiedzieć, że niepokój nie wdzierał się do piersi. Syn miał już 10 lat, ale po raz pierwszy, tak mocno zmogła go choroba. Piekielni wiedział, że był silny. Miał to w genach. A jednak, nie miał możliwości hartowania zdrowia tak, jak ojciec.
Zdążył pokonać odległość dzielącą go od leżącego chłopca, gdy usłyszał o pojawieniu się oczekiwanego gościa. Palce, przez moment poruszały się, skupiając na świecach, które zamigotały jaśniej, rozświetlając pomieszczenie i rysując kolejne, tańczące wokół obecnych w salonie sylwetek - Jesteś - skinął krótko głową, gdy owionął go ulotny zapach ziół, a kobieta przekroczyła próg, za który ją wpuścił - Mój syn jest w salonie - dodał lakonicznie, od razu prowadząc uzdrowicielkę we właściwym kierunku - ma wysoką gorączkę - dodał, powtarzając słowa opiekunki. Być może nie znał się na chorobach, ale był wystarczająco rozeznany, by wiedzieć kiedy działo się wystarczająco źle, by wzywać specjalistę. A tę, lustrując przenikliwie, stawiał właśnie przed jedną z dwóch najbardziej wartościowych osób w jego życiu - Pomóż mu, proszę - dodał na koniec, znacząc ostatni wyraz mocniejszym niż zwykle, ostrym akcentem. Rozluźnił i zaplótł poznaczone bliznami dłonie za plecami powtórnie, jakoś intuicyjnie muskając palcami plecioną bransoletkę na nadgarstku. Zatrzymał kroki nad wezgłowiem sofy, o która opierał się na wpółprzytomny chłopiec, dając tym samym miejsce i dostęp dla ciemnowłosej.



Ostatnio zmieniony przez Ezra Hernau dnia 08.06.21 23:19, w całości zmieniany 1 raz

Rozemarijn Beudeker
• uzdrowiciel •
Rozemarijn Beudeker
Pochodzenie : Nowoziem
Stanowisko : prywatny medykus żon i córek radnych
https://kerch.forumpolish.com/t199-rozemarijn-beudeker#280

Re: Salon

05.06.21 19:01
Nie powinna była się zgadzać na tę wizytę.
Ukłucie bliżej niesprecyzowanych przeczuć i fatum, okryły jej ramiona jak szal z szyfonu; zrzuciła go jednak po niedługim zastanowieniu i obietnicy, że rzuci okiem na syna Ezry.
Nie znała go dobrze; mężczyzna skryty za murem fjerdańskiej powściągliwości, do tego grisza, był dla niej zagadką, której rozwiązania nie wyglądała z niecierpliwością, bo nie mogła sobie na to pozwolić. Ram profesjonalizmu trzymała się nie mniej sztywno, niż podstawowej zasady, która przyświecała medykusom: po pierwsze - nie szkodzić. Coś podpowiadało jej natomiast, że zbytnie spoufalanie się z zakontraktowanym pracownikiem Groeneveldtów zaszkodziłoby i to w dużej mierze jej samej i opinii o niej. Ta z kolei ledwo zdołała utrzymać status nieposzlakowanej i nie mogła pozwolić sobie na błędy. Zwłaszcza odkąd mogła polegać jedynie na swojej wiedzy, nie zaś arkanach Małej Nauki.
Czasem korciło ją by wykrzyczeć, kim była naprawdę; jak gdyby miało jej to pomóc odzyskać znajomą iskrę, krążącą w zastygniętych w bezruchu żyłach. Czasem chciała podzielić się swoimi spostrzeżeniami i obawami z kimś, kto był taki sam jak ona. Tylko czy miała prawo nazywać się griszą, skoro nie potrafiła ocalić nawet własnego syna?
Nie wiedziała, co ostatecznie zaważyło na tym, że pojawiła się w progach mieszkania Ezry; być może był to przebłysk znajomej desperacji, którą dostrzegła w jego oczach. Coś, czego jako matka, którą już nie była, nie potrafiła po prostu zignorować, nawet jeżeli w pierwszej chwili chciała mu powiedzieć, że powinien poszukać raczej pomocy griszy.
Wyposażona we wszelkie medykamenty, które mogłyby pomóc, przekroczyła próg mieszkania, strząsając z siebie krople wiosennego deszczu. Nie zdążyła zbyt dotkliwie przemoknąć, korzystając z zadaszonej gondoli, która podstawiła ją pod właściwy adres.
Nie od razu zadarła głowę, by spojrzeć gospodarzowi w oczy; zupełnie jakby lata małżeństwa odebrały jej tę umiejętność i uczyniły niezmiernie trudną z lęku o to, że cokolwiek by tam zobaczyła, mogłoby się jej nie spodobać.
Albo wręcz przeciwnie.
Nie musiała pytać, gdzie znajduje się pacjent. Skinęła tylko głową, ruszając w tamtym kierunku i zdejmując płaszcz. Skórzaną trobę odstawiła na podłogę, jakby nie chciała marnować ani chwili. Mięśnie spięły się nieznacznie, gdy usłyszała o wysokiej gorączce; fala wspomnień zalała ją jak wody smrodliwego, lodowatego kanału, którym gondolierzy zwozili ciała strawione ognistą ospą na Czarny Woal.
Pomóż mu, proszę.
Raz jeszcze skinęła krótko głową. Wzrok Rozemarijn zlustrował chłopca w poszukiwaniu innych oznak choroby. Dłoń automatycznie powędrowała ku dłoni chłopca, jakby chciała posłużyć się mocą, choć dla niewprawionego oka mógł to być jedynie gest mający na celu kontrolę temperatury. Raz jeszcze się rozczarowała; Mała Nauka odpowiedziała upartym milczeniem.
Podziwiała Ezrę za spokój, który był najpewniej jedynie pozorny; reakcje rodziców na choroby dzieci bywały przeróżne - od całkiem obojętnych, aż po rwanie włosów z głowy.
- Potrzebujemy balii z letnią wodą - zadecydowała. Nie dbała o to, jak śmiesznie mogłaby brzmieć rozkazując rosłemu mężczyźnie, z pewnością byłemu żołnierzowi, co ma robić; skoro postanowił jej zaufać, nie miał innego wyboru, jak jej posłuchać. Raz jeszcze odtrąciła nieprzyjemne wspomnienia; syn Ezry był starszy niż jej, a jasne włosy nie mogłyby bardziej różnić się od ciemnej czupryny Everta; mimo to nieprzyjemne poczucie historii zataczającej koło mąciło jej myśli.
- I odrobiny wrzątku do naparu - dodała, pochylając się ku swojej torbie, z której wyjęła kilka płóciennych woreczków, opisanych starannym pismem. Zapach ziół stał się wyraźniejszy; nim balia zagościła w salonie, nie tracąc ani chwili zmięła w dłoniach wyjęty z woreczków kwiat lipy, czarny bez, kwiat wiązówki i suszone liście maliny. Wrzucając po kolei odmierzoną ilość ziół do czarki, wydawała się przez chwilę znajdować w innym świecie; kosmyki ciemnych włosów uwolniły się z ciasnego upięcia i opadły na czoło i oczy, skupione na pracy.
- Czy ma jeszcze jakieś objawy? - Zapytała. - Gorączka to znak, że jego ciało walczy z chorobą, ale nie powinna być aż tak wysoka - dodała gwoli wyjaśnienia. - Najpierw zbijemy temperaturę, a potem zdecydujemy, co dalej robić - zakończyła, otrzepując dłonie z resztek suszonych roślin. Podniosła kontrolnie wzrok na gospodarza; niezbyt udanie zakamuflowane pod pudrem cienie, znaczące powieki, zdradzały nienajlepszy stan Beudeker. W żaden sposób nie rzutowało to jednak na jej pracę.

Ezra Hernau
• piekielnik •
Ezra Hernau
Pochodzenie : Fjerda
Stanowisko : Ochroniarz na kontrakcie rodu Groeneveldt
https://kerch.forumpolish.com/t262-ezra-hernau#822

Re: Salon

09.06.21 0:50
Cień zmęczenia znaczył spojrzenie, gdy przymykał powieki, zamykając obraz, który roztaczał się za oknem. Nie szukał tam postaci, na którą czekał. W pochłanianej zachodem panoramie, gubił po prostu niepokój, który krótkimi zrywami otaczał pierś i rozlewał się dalej. Nie mógł podążać za nim wiedząc, że zakończy się drgnieniem wspomnień, wykrzywiającym rzeczywistość, przywołując jasnookie oblicze żony zamarłe w krzyku, gdy zasłaniała synów. I przysłaniając mu prawdę. A tej trzymał się twardo, stawiając ją murem wokół szeptów i plotek, które ciągnęły się nawet, gdy milczał. A może, przede wszystkim dlatego. Socjeta lubiła indywidua. Przynajmniej, jako temat do rozciąganych na bankietach opinii. Szczęśliwie dla niego, cichnących, gdy zainteresowanie padało na nowy obiekt. A on sam nie przyczyniał się do pociągnięcia uwagi w swoją stronę. Nie - bez potrzeby. Nie, gdy zdołał rozpoznać intencje. Nie każdy dał się łatwo czytać. Wśród nich znajdowała się ciemnowłosa pani Beudeker, umykająca dokładnemu rozpoznaniu i w podobnym do niego stopniu, otaczając murem milczenia, to czego ciekawskie pytania próbowały dociec.
Wiedział już zbyt dobrze, że kontrakt z Groeneveldtami niósł dla niego - tyle służby w ochronie, co "atrakcji" wpisanej w prezencję rodu. Sam nią bywał. I dlatego, musiał pilnować swoich prywatnych spraw i życia, przed wścibskimi oczami możnych i jej służby. Tak, jak chronił synów, ograniczając do minimum konieczność kontaktów z jego pracodawcami. Nie zawsze było to możliwe.
Wezwanie uzdrowicielki wiązało się z lakoniczną informacją do kontraktora o nagłej sytuacji. Zwinięty pergamin z odpowiedzią, wciąż tkwił w kieszeni płaszcza. Na dźwięk kroków, rozluźnił wiązanie przy najwyższym guziku, szorując materiałem po wciąż widocznym otarciu na szyi. Pamiątka po niedawnej walce, której znamiona zniknęły, gdy uzdrowicielka wyznaczyła kolejne zadania. Nim balia z wodą znalazła swój użytek, zdążył wcześniej przechwycić kobiecy płaszcz, odkładając na wieko samotnej skrzyni. Woń ziół otulająca smukła sylwetkę kupieckiej żony - wywołała w nim krótką, chociaż dziwną emocję. Ulotnie prześlizgnął spojrzenie przez kobiecy profil, szukając odpowiedzi, która umknęła mu zaraz potem.
Prawda.
Nie zawahał się, gdy słyszał wysuwane wytyczne. W milczeniu, krążąc wokół dwóch postaci, jak wspominany wcześniej cień. Ten, który osiadał na barkach, znaczył powieki i znaczył myśli. Jego. Jej. I obserwował. Malowane bezsennością, ciemne źrenice, które lokowała się na twarzy jego syna. Blade dłonie, które sięgnęły dziecięcych nadgarstków, by pospiesznie umknąć w inna stronę. Poruszające się niemo usta w słowach, które nie uległy werbalizacji. Milczał nawet wtedy, gdy dziwnie znajoma myśl kołysała się w głowie, łącząc fakty. Niewiadoma, która budowała mu nowy, bliższy obraz ciemnowłosej uzdrowicielki. Niekoniecznie zrozumiały we właściwy sposób - Silne osłabienie - odpowiedział, przenosząc uwagę na syna - jeszcze zanim zmogła go gorączka - dodał, ponownie zatrzymując się przy wezgłowiu - skarżył się wcześniej na koszmary - dopowiedział, mrużąc oczy i przypominając sobie nocną rozmowę z chłopcami, gdy to drugi z bliźniaków przybiegł do jego sypialni, wołając by uspokoił brata. Uniósł dłoń, muskając palcami dziecięce czoło i zsuwając wilgotne pasmo ze skroni - Czyń, co masz czynić i mów, jak mogę pomóc - Nie odjął ręki z chłopięcych włosów, gdy Beudeker podniosła się, wywołując wokół siebie kolejną falę ziołowej łuny zapachów - chciałbym ci też zadać pytanie - jeśli pozwolisz - zakomunikował w tym samym tonie, ostatnie słowa zostawiając na języku. Chwycił moment, w którym spojrzała na niego, krzyżując ich źrenice w uwadze na dłużej, niż wypadało w zastałych okolicznościach. Niewiedza nie dawała mu spokoju. Nie lubił domysłów. Nawet, jeśli miał zapłacić potem cenę za prawdę, której znamiona dostrzegał. Coś na kształt uporczywego, drgającego pod skórą napięcia, kazało mu wyprzedzić zgodę - albo jej brak - Jesteś griszą - chociaż miało być pytanie, krótkie zdanie nie zakończyło się pytajnikiem, jakby zostało za szybko urwane. Bez zaskoczenia, bez ciekawości, bez oskarżenia. Fakt. Jeśli nie miał racji - weryfikacja pozwoli mu odciąć skojarzenia, które napływały z każdym gestem, które widział, doświadczył. Rozpoznawał. A jeśli prawda była inna... tylko sama Rozemarijn była w stanie jej udzielić.

Rozemarijn Beudeker
• uzdrowiciel •
Rozemarijn Beudeker
Pochodzenie : Nowoziem
Stanowisko : prywatny medykus żon i córek radnych
https://kerch.forumpolish.com/t199-rozemarijn-beudeker#280

Re: Salon

09.06.21 15:41
Wścibstwo było symfonią wygrywaną przez każdy instrument tego miasta. Wiedziała o nim wszystko. Słyszała wszystkie plotki, wzlatujące w eter i rozchodzące się stamtąd jak pył węglowy otulający Ketterdam. Wiedziała, kto ma z kim romans; kto kłamie o swoim pochodzeniu i kto na pewno udaje, że nie jest griszą, choć ma w sobie przeklętą krew. Czy było w tym choć ziarno prawdy?
Absolutnie nie.
Większość była jedynie mrzonkami, snutymi przez znudzone swoją rolą żony kupców. Nie gardziła tym; nie było ich winy w prostocie myślenia mężów, którzy zwykle nie życzyli sobie, by ich kobiety zajmowały się czymś pożytecznym. Może dlatego był czas, kiedy sądziła, że złapała Świętego za nogi wychodząc za mąż za kogoś takiego jak Antoon. Szkoda tylko, że im wyżej w swoim szczęściu wzlecisz, tym boleśniejszy był upadek. Jej tym dotkliwszy, że odbiła się od muru milczenia i niedopowiedzeń, a to było gorsze niż kłótnia, w której mogły paść słowa raniące dotkliwiej niż kule. Wszystko było lepsze niż mir apatii i niemożność przejęcia się czymkolwiek.
Ucieszyło ją ciche usposobienie Ezry, o które podejrzewała go już wcześniej, gdy snuł się jak wyjątkowo jasny cień wśród salonów Groeneveldtów. Nie lubiła nerwowej atmosfery, być może dlatego, że cały zapas cierpliwości wobec histerii wyczerpywała przy kontaktach z niektórymi z wyjątkowo rozpuszczonych dziewcząt. Ich wina również była dyskusyjna; cudze sposoby wychowawcze nie były obecnie istotne, poza tym kim była by to oceniać?
Czasem wyczuwała na sobie wzrok Ezry, nie podejrzewając jeszcze, że to on mógłby o coś podejrzewać ją. Nigdy nie była w Małym Pałacu i nie wiedziała, na ile griszowie pochodzący z różnych zakonów są się w stanie nawzajem rozpoznać. Odległe już w czasie opowieści Starej Hester, wielu zakamarków griszaickiego szkolenia zwyczajnie nie odwiedziły. Czy było to celowe działanie, czy fakt, że pamięć kobiety w podeszłym wieku już szwankowała, ciężko stwierdzić. Były takie momenty, że bardzo żałowała, że nie ma jej przy niej. Na pewno wiedziałaby co zrobić z mocą, która z jakiegoś względu postanowiła wymknąć się jej z palców i odmówić posłuszeństwa. Tak, jakby zapieczętowała ją śmierć syna.
Być może naprawdę tak było.
Ponownie skinęła tylko głową, w myślach doszukując się najróżniejszych możliwych chorób, o których słyszała, bądź które miała okazję dotąd leczyć; osłabienie i koszmary mogły być tak naprawdę objawem czegokolwiek i z minuty na minutę coraz bardziej obawiała się, że nie będzie mogła wysnuć żadnych konkretów.
Kiedy balia stanęła w salonie, a w chorobliwej ciszy pomieszczenia rozległ się plusk wody, zakasała rękawy czarnej, skromnej sukni; dokładnie takiej, jakiej należało się po niej spodziewać.
- Musimy rozebrać go do bielizny i tu włożyć - odpowiedziała na pytanie o to, jak Ezra może pomóc. Jeszcze kilka lat temu prawdopodobnie nie miałaby większego problemu z podniesieniem krzepkiego dziesięciolatka, obecnie jednak sprawiała wrażenie kogoś, kogo może przewrócić byle większy podmuch wiatru.
Szybkimi, choć pewnymi ruchami, pomogła Ezrze ulokować chłopca w balii, podtrzymując jego głowę i ramiona. Zanurzyła kawałek płótna w letniej wodzie i obłożyła kompresem czoło. Wymamrotał coś przez sen; Rozemarijn zalała kolejna fala nostalgii, osiadającej ciężko w gardle.
Chciałbym ci też zadać pytanie.
Beudeker chciała z kolei odpowiedzieć, że na pytania przyjdzie czas później. Krótkie stwierdzenie, które padło tuż potem, skruszyło na chwilę mur niewzruszoności, którym tak pieczołowicie się obstawiła. Mimo to jej mina pozostała nieprzenikniona; nie pierwszy raz ktoś już próbował wywlec jej sekret na światło dzienne. Umiała sobie z tym radzić. Podniosła na mężczyznę uważne spojrzenie, nie mając pojęcia, jak się wcześniej podłożyła zdradliwym gestem.
Przedłużyła kontakt wzrokowy, wychodząc poza granice własnego komfortu. Jakby badała jego zamiary; niczym dzikie, leśne zwierzę, które zamierało widząc człowieka, niepewne tego, czy ten pójdzie dalej, czy strzeli.
On też nim był. Griszą. Wolała rodzime określenie, zowa. Błogosławiony. Tak wiele razy chciała wykrzyczeć kim jest, tymczasem gdy natrafiła się okazja, ogarnął ją lęk. Zdradzi ją? Komu sprzeda ten sekret? Te były przecież w Ketterdamie najcenniejsze. Bardzo żałowała, że sprawy nie mogła zwyczajnie przemilczeć. Opuściła wzrok, gdy spojrzenie w kolorze skutego lodem, fjerdańskiego jeziora, zaczęło palić; nawet jeśli nie taki był jego zamiar.
- To nie było pytanie - odparła łagodnie. Zdobyła się nawet na cień rachitycznego uśmiechu, choć był w nim ogrom goryczy. - Gdybym była, nie musielibyśmy go wkładać do letniej wody - zauważyła z zupełnym spokojem, jakby to proste stwierdzenie wcale nią nie wstrząsnęło. Poruszyła się, układając wygodnie; zaczynała czuć w kolanach twardość drewnianej podłogi.
Wyrzut sumienia pojawił się chwilę potem; zakradł niechciany i niespodziewany. Nigdy wcześniej nie nadarzyła się taka okazja jak teraz, by zrzucić z barków ciężar skrywanego sekretu przed kimś, kto być może by zrozumiał.
Może. Ryzyko było ogromne. Tylko czy tak naprawdę miała jeszcze coś do stracenia?
Przygryzła wargę, zanurzając chłopca w wodzie po ramiona. Spomiędzy ust wymknęło mu się westchnienie ulgi.
- Byłam - ciche słowo padło, nim je powstrzymała. Rozpłynęło się jak mgła, którą łatwo było przegapić. Znienacka, bo wydawało się, że temat już zakończyła. Tym razem nie podniosła już wzroku, ten uporczywie wbijając w zanurzone ciało Akiego, kontrolując jego stan.
Przez chwilę zaczęła mieć nadzieję, że Ezra jednak nie usłyszał.

Ezra Hernau
• piekielnik •
Ezra Hernau
Pochodzenie : Fjerda
Stanowisko : Ochroniarz na kontrakcie rodu Groeneveldt
https://kerch.forumpolish.com/t262-ezra-hernau#822

Re: Salon

15.06.21 1:20
Pamiętał, jak obcość przykleiła się do jego osoby, znacząc miejsca, w których się zatrzymywał. I przez jakiś czas nawet wierzył, że rzeczywiście był obcy, doszukując się przynależności gdzieś zawsze dalej. Nie tu, gdzie akurat był. I najbardziej ironiczne było, że sam Ketterdam udowodnił mu, że całe miasto było ściśniętym w niemal losowej mieszance, zbiorowiskiem obcych. Czuł to nawet wtedy, gdy z chłopcami uczepionymi dłoni, wysiadał z pokładu statku ku "nowemu" życiu. I miał wrażenie, że w pokręcony sposób, zatoczył koło.
Z cieniem wspomnienia, które wciąż krążyło wokół myśli, starając się trącić właściwą strunę, sięgnął dziecięcej dłoni, niemal w całości chowając ją w swojej własnej. A sposób, w jaki na jego syna patrzyła uzdrowicielka, rodziło kolejną, niezidentyfikowaną falę informacji. Mętlik, który sięgał po "nieswoje" wrażenia. Bo patrzyła oczami matki, nawet, jeśli kryła je skutecznie za ścianą milczenia, jak za żałobnym woalem. Mógł się mylić, doszukiwać się wrażeń, które chciał przypisać prawdzie. Ale pamiętał zbyt dobrze jasne źrenice Elsy, gdy pochylała się nad czołem jednego z synów. Jak sięgała palcami ulotnej pieszczoty policzka. Mimowolnie powtarzał gesty, jakby chciał przypomnieć sobie jej widmo. Żałoba zniknęła z jego serca. Nie pielęgnował żalu, tęsknota skraplała się w słowa tylko, gdy pytali o nią chłopcy. Umykała tam, gdzie znaleźć się powinna - do przeszłości. A mimo to, zaglądała teraz do pogrążonego w świetle świec salonu, obejmując troską nieprzytomne lica Akiego, ale patrząc zupełnie ciemnymi tęczówkami pani Beudeker.
Nie znał jej na tyle, by móc dzielić się niespokojnym porównaniem. Miał wystarczająco cierpliwe usposobienie, by móc radzić sobie z własnymi emocjami. Przynajmniej na poziomie ich utrzymania na wodzy. Blask pełgających jasno płomyków świec działał na jego korzyść, nadając spokoju i pewności sytuacji, która miała prawo wytrącić go z równowagi. I to na kilku poziomach, podkreślając wyraźniej rzeczy, które w innych warunkach nie byłyby tak dostrzegalne. Nawet, jeśli przypisywał im zbyt wiele.
Już w momencie, gdy wydała kolejne polecenie, zdecydował się ściągnąć w końcu płaszcz, palcami trącając z wyuczoną precyzją kolejne guziki - Dobrze - podciągnął rękawy koszuli pospiesznie, by zając się odzieniem syna. Nie przejmował się odsłonionymi bliznami. W końcu był żołnierzem. Jak wielu w mieście, znikających przed oczami wojny.
Mimo rosłej, jak na dziesięciolatka budowy, Aki wydawał się wręcz kruchy, gdy w końcu podniósł go z sofy i z asekuracją kobiety, ułożył go w balii. Woda zakołysała się pod ciężarem dziecka, ochlapując wilgocią krańce podwiniętych rękawów, które opadły na łokcie. Ezra wydawał się całkowicie pochłonięty czynnością, ale to gdzieś pomiędzy kolejnymi wytycznymi, pojawiły się słowa, które przecięły powietrze skuteczniej, niż niejedno ostrze. A bezbłędnie opanowane milczenie, które początkowo otrzymał i budzące się ogniki paniki w spojrzeniu jego towarzyszki, nie zatrzymały go w żadnej z podjętych decyzji.
Ukląkł przy balii, wciąż pozostawiając palce na wilgotnym czole syna. Ciche mamrotanie, nie rozpraszało. Wywoływała impuls spokoju, które kazało mu przez kilka chwil utrzymać spojrzenie na tym, należącym do kobiety. Grisza. I wbrew początkowym przypuszczeniom, nie uciekła przed nim. Nie od razu - Nie, nie było - przyznał, nie starając się głupio tłumaczyć. Nie odwzajemnił uśmiechu i nie zatrzymał się na ciemnookim obliczu, wracając uwagę do chłopca, który poruszył się lekko, wywołując kolejną falę odbijającą się o brzegi balii. Zanurzył ramię głębiej, podtrzymując głowę syna, by nie opadł za nisko - Spotkałem uzdrowicieli, którzy posiłkowali się tak mocą, jak i wiedzą medyczną - odpowiedział rzeczowo, dopisując kolejny fakt do prawdy.
Nie zaprzeczyła. Nawet, jeśli w ten sposób miało zabrzmieć zdanie, które mu podsunęła. Miała prawo trzymać prawdę dla siebie. Zmylić go. I jednocześnie tego prawa nie miała, jako grisza. I dlatego też dał jej przestrzeń pozbawioną nacisku jego wzroku, którym objął na powrót syna - Jesteś - powtórzył niedługo po Rozemarijn, zupełnie, jakby nie usłyszał co powiedziała. Równie cicho, chociaż stanowczo, nie czując się obligowanym do zwątpienia. Wciąż bardziej skupiony na wykonywanej czynności. W końcu przyznała - Mała nauka gaśnie razem z nosicielem daru. I z nim też wzrasta. Nie zniknie, chociaż może milknąć - zmarszczył jasne brwi, w końcu zaglądając do twarzy uzdrowicielki, czy to szukając odpowiedzi na swoje słowa, czy po prostu chcąc ponownie zmierzyć się z taflą kobiecej emocji. Tak, chciał je zobaczyć. Przywrócić. Rozświetlić. Jak rozdmuchuje się gasnący żar w kominku. W naturze ognia jest płonąć. Tak, jak w naturze griszy, niezależnie od jej kierunku i źródła.

Rozemarijn Beudeker
• uzdrowiciel •
Rozemarijn Beudeker
Pochodzenie : Nowoziem
Stanowisko : prywatny medykus żon i córek radnych
https://kerch.forumpolish.com/t199-rozemarijn-beudeker#280

Re: Salon

29.06.21 21:17
Od jakiegoś czasu cisza stała się jej domem. Wygodnym, przytulnym, choć dusznym. Cisza towarzyszyła jej niemal nieustannie; musiała się z nią albo zaprzyjaźnić, albo wypowiedzieć jej wojnę. Nie miała siły do walki. Godziła się z nią w milczeniu, które odbijało się echem od pustych ścian mieszkania i osiadało ciężko na pościeli, nie zbrukanej nawet jedną fałdką wskazującą na obecność jej męża. Zastanawiała się, gdzie podziała się niegdyś waleczna kobieta, która nie pozwoliłaby sobie na trwanie w mirze zawieszenia. Do niedawna łudziła się, że pewnego dnia zobaczy ją znów w swoim lustrzanym odbiciu; kryjącą się w oczach, w których ponownie zagościło życie. Cóż, nadzieja była matką głupich.
Na jakimś poziomie świadomości wiedziała, że nie powinna tak pieczołowicie dbać o swój żal i żałobę. Nie skupiać się na tym, czego jej zabrakło, a być może odzyskałaby to prędzej, niż zdołała w pełni pojąć, że tak naprawdę czegoś jej brak. Nie miała jednak tego, co zyskał Ezra po przybyciu nad ketterdamskie kanały: czystą kartę. Miejsce, które prócz takich czy innych wrażeń, nie było źródłem nieskończonego potoku wspomnień, który gwałtem rozdzierał duszę i kradł oddech.
Raz jeszcze ciszą spowiła się jak płaszczem. Pełne skupienia milczenie osiadło tym razem na Akim; spięte mięśnie chłopca rozluźniły się, a każda upływająca minuta oznaczała temperaturę ciała wracającą do normy. Nawet gdyby Ezra uznał tę przedłużającą się ciszę za niezręczną, niewiele by to zmieniło. Mogła domniemywać, co było przyczyną tego jej uporu; dla własnej wygody złożyła ją na karb priorytetu pracy, choć ten malał znacząco wraz z temperaturą syna Piekielnika.
- Wyciągnijmy go już - zadecydowała, zupełnie jakby wszystkie słowa które padły były raptem przesłyszeniem, a ona sama tak naprawdę zupełnie niczego nie powiedziała. Śmiertelna bladość chłopca, od której odcinał się szkarłat rumieńców nieco osłabła; mogli odetchnąć z ulgą. Gorączka nadto często prowadziła do śmierci, gdy nie miało się pod ręką uzdrowiciela. Prawdziwego uzdrowiciela.
Kiedy chłopiec spoczął na kanapie, nakryty kocem, otrzepała spódnicę z niewidzialnego kurzu.
- Do pewnego momentu również tak działałam - przyznała, nieoczekiwanie powracając do powziętego wcześniej tematu. W głowie miała mętlik; nie mogła pozbyć się wrażenia, że popełnia błąd. Podszepty intuicji kusiły zapewnieniami, że Ezrze można zaufać, ale przywykła już, że nie może tutaj ufać nikomu. Jak zmienić to, co niezmienne? Podobno kropla drąży skałę.
Jesteś.
Pokręciła głową, a na ustach raz jeszcze zatańczył uśmiech goryczy. Nie potrafiła się zdobyć na to, by spojrzeć na mężczyznę, jakby samo to spojrzenie miało ją spopielić. Za karę, ze wstydu? Któż to wie. Czuła się jak uczeń wymigujący od odpowiedzi przy tablicy; jak młódka przyłapana na czymś niewłaściwym.
- Moja zgasła wraz z synem i nic nie było jej w stanie przywrócić - włożyła dużo wysiłku w to, by głos wybrzmiał neutralnie; by żadna fałszywa nuta nie zdradziła emocji, które wciąż tkwiły w niej jak zadra. Nie był to jednak czas ani miejsce, by je wywlekać; nie mogła skruszyć pozoru profesjonalizmu przed kimś, kto posługiwał się nim równie wprawnie.
Odważyła się, tylko na krótką chwilę sięgnąć oczu Ezry swoimi, jakby chciała wybadać, gdzie osiadł ciężar jego spojrzenia; odkrywszy, że na niej, powściągnęła przypływ paniki.
- Nie znam zbyt dobrze teorii. Nigdy nie szkoliłam się w Małym Pałacu - zaryzykowała kolejny strzęp informacji; odwróciła wzrok, jakby chciała tym przywrócić bezpieczny dystans. Wyraźnie się nad czymś zastanawiała. Czy był jej w stanie pomóc? Podpowiedzieć coś? Może spotkał się już z czymś takim? Tyle pytań mogłoby wybrzmieć, gdyby nie przyzwyczajenie do trwania w wygodnym milczeniu. Podjęła decyzję, że chyba czas je przerwać.
- Byliby w stanie mi tam pomóc? - Pytanie, być może naiwne w swej prostocie odsłoniło jej drugą naturę. Tę należną prostej dziewczynie z Nowoziemia, którą przeraził dar, który otrzymała. I na który, jak w głębi duszy mocno wierzyła, nie zasłużyła. Dlatego został jej odebrany.
Gdy to pytanie padło, szybko go pożałowała. Bo przecież nawet gdyby byli w stanie jej pomóc, to co? Wyruszy w podróż do ogarniętej wojną Ravki? A może przeprawi się samodzielnie przez Fałdę? Czego tak naprawdę się spodziewała? Być może sama błędnie założyła, że Ezra odbył podobne szkolenie; być może myliła się pod każdym możliwym względem.
A być może nadszedł w końcu czas, gdy należało się tym przestać przejmować.

Ezra Hernau
• piekielnik •
Ezra Hernau
Pochodzenie : Fjerda
Stanowisko : Ochroniarz na kontrakcie rodu Groeneveldt
https://kerch.forumpolish.com/t262-ezra-hernau#822

Re: Salon

18.07.21 1:32
Cisza wpisywała się w jego upodobania. Oferowała mu odpoczynek i ułatwiała wychwytywanie z otoczenia wrażeń, które w gwarze umykały. Odsłaniała prawdę, której większość zwyczajnie była nieświadoma. Wbrew ogólnemu wyobrażeniu, także mówiła. Szczególnie, gdy dotyczyła ludzi. Milczenie, zawsze miał znaczenie. Wpisywało się też w naturę piekielnika, chociaż korzystał z jej walorów nie tylko świadomie. W towarzystwie, często uznawany z tego względu za gbura, chociaż w pracy spychano to na karb profesjonalizmu. Odpowiadało mu to. Nie chciał i nie zamierzał tłumaczyć się ze swego zachowania wśród tych, którzy na siłę dopatrywali się w tym uchybienia. Ketterdm miał swoje uzależnienia i uprzedzenia, by w swej hipokryzji, zarzucać obcym, którzy nie wyznawali podobnych wartości. I tu - milczenie także pomagało. Był stały w swych decyzjach, nie zmieniał zdania pod wpływem czyjejś opinii. I nie zmuszał nikogo do jej uznania. A kompromisy nigdy nie satysfakcjonowały. Żadnej ze stron. Dlatego, szanował cudze milczenie. Nawet, jeśli potrzebował odpowiedzi. Nawet jeśli zadał pytanie.
Cisza częściej niż można było się spodziewać, była też częścią prawdy. Tego uczył i synów, którzy szczególnie ostatnimi czasy, starali się mocno naśladować jego zachowanie. Nie wiedział, czy to dobrze. Być może w innym wypadku szybciej dostrzegłby stan syna, który starał się ukryć rosnącą słabość? Już wiedział, że musiał o tym z nimi porozmawiać. Byle młodszemu wróciły zgarnięte chorobą siły. Sam nie był  w stanie mu pomóc, a przełamując własne milczenie, zdecydował się zaufać dostrzeżonemu milczeniu nowoziemnskiej uzdrowicielki. I nawet jeśli tłumaczył decyzję nieznajomością zbyt wielu profesjonalnych medykusów, było w Rozemarjin coś, co sprawiało, że chciał jej zaufać. Coś, czego nie umiał jeszcze określić w pełni, opierając na krótkich spostrzeżeniach i jeszcze krótszych rozmowach. Nie ufał przeznaczeniu. Nie dopisywał znaczenia wydarzeniom. A jednak, ulotna tajemnica wisiała gdzieś z tyłu myśli. Tajemnica, której poznanie wciągało mocniej, niż mógłby się tego po sobie spodziewać.
Oddał czarnowłosej przestrzeń, pozostawiając bez nacisku brak odpowiedzi. Podążył za krótkim poleceniem, wyciągając syna z balii, tylko skinieniem głowy potwierdzając, że zrozumiał. Woda gęstymi strugami spływała na podłogę i materiał jego koszuli, ale nawet przez moment się tym nie przejął. Westchnienie ulgi, które usłyszał wcześniej i z niego wyrwało wstrzymany na moment oddech. Ułożył dziecko ponownie na sofie, przykrywając miękkim w fakturze kocem. Gestem dłoni wzniecił żar w kominku, tylko kątem oka śledząc ruch kobiety. Woń ziół wciąż otulała pomieszczenie, kumulując się niezmiennie wokół uzdrowicielki. Już wiedział, że miał zapamiętać ulotny zapach, przypisując znajome tony właśnie jej - Czy mogę jeszcze jakoś pomóc? - przerwał ciszę, rozpinając wilgotne, zwinięte pospiesznie rękawy koszuli. Aki zdawał się oddychać spokojniej, bez gorączkowego mamrotania. Jeśli śnił, śnił dobrą ciszę. Hernau nie był tylko pewien, czy był to stan przejściowy, czy początek poprawy.
Wrócił do kobiety spojrzeniem, w którym odbiła się iskra z kominka, jednocześnie burząc wcześniejszy spokój źrenic. Patrzył być może za długo niż wymagały tego okoliczności. Czasem zapominał, z jaką intensywnością potrafił lokować wzrok na kimś, kto skutecznie przyciągnął jego uwagę. Ważył odpowiedź, którą zwerbalizował dopiero, gdy Rozemarijn odkryła mu fragment duszonej tajemnicy - Powtórzę się, ale... Mała nauka nie gaśnie - zaczął, jakby delikatniej, chociaż kontekst mógł wydawać się całkowicie nieczuły - jest integralną częścią griszy. Jak część ciała. Jak krew, która płynie w twoich żyłach - nie musiała na niego patrzeć, by wiedział, jaką odwagą się wykazała, dzieląc się z nim swoim sekretem. Nie musiał też pytać, by przewidywać, że utrata syna byłą bezpośrednią przyczyną milczenia jej mocy. Teraz, nawet bardziej zrozumiałe było też osłabienie, które dostrzegał, a cienie zmęczenia znaczące kobiece powieki, nie były pojedynczym wypadkiem nieprzespanej nocy.
- Ktoś cię jednak uczył? - powtórnie, chociaż miał zadać pytanie, bardziej stwierdził na głos myśl i wrażenie, które uchwycił między padającymi wyrazami. W tym samym momencie, sam nie zaprzeczył, że był mieszkańcem Małego Pałacu. Oparł się biodrem o mebel, na którym wciąż spał syn. Pochylił się, instynktownie podążając dłonią do dziecięcego czoła, powtarzając gest, którym raczył go wcześniej. Niepokój, który gościł w jego piersi, chociaż wciąż obecny, przestał szarpać się wizjami utraty. Miał przed sobą bardziej realny obraz cierpienia, które zamroziło uczucia i spowiło cieniem smutku kobiecą sylwetkę. Naprawdę była matką. I właśnie tę troskę dostrzegał w gestach, które ofiarowała jego synowi. Odetchnął cicho, przenosząc uwagę raz jeszcze na kobietę. Poruszył palcami wolnej ręki, którą oparł o udo - Rozemarijn - po raz pierwszy odezwał się bezpośrednio imieniem, być może zapominając, że nie zdążyli przejść na tak bezpośredni poziom. Zaczekał, aż sama na niego spojrzy - zmiana musi wyjść od ciebie. Iskra musi wyjść od ciebie - przechylił lekko głowę, sprawiając, że jasne, wysunięte zza ucha włosy, opadły na policzek - chcesz tej pomocy? - niczego na siłę nie dało się zrobić. Początkiem miała być konfrontacja z własnym strachem. Ze zmianą, która żywo drżała pod skórą i wypływała ze słów, w których mógł uchwycić zalążki nadziei. Jej nadziei. I jego wyzwania.

Rozemarijn Beudeker
• uzdrowiciel •
Rozemarijn Beudeker
Pochodzenie : Nowoziem
Stanowisko : prywatny medykus żon i córek radnych
https://kerch.forumpolish.com/t199-rozemarijn-beudeker#280

Re: Salon

10.08.21 20:18
Cisza oferowała mnogość doznań. Mogła stanowić komfort, ale i całkiem paradoksalnie - najgłośniejszą i najdobitniejszą z odpowiedzi. Imponowałoby jej podejście Ezry do obowiązków, gdyby była w stanie z nim na ten temat porozmawiać. Znała to wszystko od podszewki. Profesjonalizm był jedynym, co mogła na ten moment zaoferować i prawdę mówiąc tak długo, jak udawało jej się wyleczyć pacjenta tradycyjnymi metodami, nie dbała o to, jak postrzega ją otoczenie. Ten etap już minął; należał do młodziutkiej dziewczyny, która postawiła stopę na kercheńskiej ziemi po raz pierwszy. Wówczas rozkosznie pewnej siebie, bo mającej u swojego boku kogoś, kto wydawał się spełnieniem marzeń.
Dorosłe życie przyniosło tylko rozczarowanie.
Sama uważała, że kompromisy były potrzebne. Nauczyła się już z nimi żyć. Kontakty z innymi ludźmi zazwyczaj wymagały pewnych wyrzeczeń, korekty własnych przekonań, tak by jak najlepiej funkcjonować w społeczeństwie. Opinia innych mogłaby ją nie obchodzić, ale nie zmieniało to faktu, że w całym tym chaosie ketterdamskiej socjety musiała jakoś funkcjonować, by zachować swoją pozycję. Nie zawsze mogła polegać tylko na dobrych referencjach. Na wszystko trzeba było zasłużyć.
Sztuką kompromisu było też małżeństwo. Przez myśl przeszło zastanowienie, czy i sam Ezra wie coś na ten temat, Dotychczas nie rozważała podobnych rzeczy; status matrymonialny nie leżał nigdy w zasięgu jej zainteresowań, zwłaszcza, jeżeli nie dotyczył leczonych przez nią pacjentów. W tym świecie obrączka nie znaczyła zupełnie nic, choć uparcie tkwiła na jej palcu; wiedziała o pełni tego wątpliwego jej znaczenia, gdy zajmowała się niechcianymi ciążami kupieckich żon, czy kupieckich kochanek. Czasem sama zastanawiała się nad tym, ile nie wie o zarazie, która toczyła jej małżeństwo.
- Na razie nie - odparła, znów oszczędnie w słowa. Mógł uznać, że na tyle zdążył już ją poznać; oszczędność ta wynikała jednak tylko z okoliczności, nie zaś usposobienia.
Pod naciskiem spojrzenia Ezry czuła, jak jej fasada się nagina; to sięgało głębiej niż przyziemne emocje. Raz poruszony temat nie chciał i nie zamierzał ich opuścić, a wśród natłoku myśli pojawiła się ulga wymieszana z wyrzutem, że tak łatwo zrzuciła z barków ciężar tajemnicy. Przestała uciekać wzrokiem, podnosząc go w końcu na piekielnika i nań lokując, jakby starała się ocenić, jaki będzie ogrom strat wynikający z tego, co właśnie zaszło.
- Ciężko w to uwierzyć. Wyobraź sobie, że mimo chęci nie potrafisz poruszyć ręką... - zaczęła, starając się znaleźć analogiczne porównanie. Gdzieś po drodze przegapiła chwilę, w której zaskakująco naturalnie przeszli na ty. Przygryzła wargę, jakby w zamyśleniu, w myślach starając się odnaleźć wszystko to, co mówiła jej Hester. Teoria brzmiała jednak zawsze bardziej obiecująco niż praktyka. Gdyby to wszystko było takie łatwe, nie borykałaby się z tym aż tyle czasu.
A może błąd polegał na tym, że szukała pomocy nie tam gdzie trzeba.
Skinęła krótko głową na pytanie o naukę.
- Ciałobójczyni w Nowoziemiu. Szkoliła się w Małym Pałacu, ale miała już swoje lata, więc zgaduję, że część zwyczajnie pominęła. - Nie chciała wierzyć, by Hester zrobiła to celowo; z drugiej jednak strony nigdy nie odniosła też wrażenie, by jej umysł utracił lotność.
Drgnęła, wyrwana z rozmyślań dźwiękiem własnego imienia w cudzych ustach. Ciemne spojrzenie, które po raz pierwszy naznaczyła tak ewidentna niepewność raz jeszcze odszukało spokój błękitu rozmówcy. Nie przyznałaby się nigdy, jaką przyjemność sprawił jej fakt, że zwrócił się do niej jej imieniem.
Mało kto już to robił. Zupełnie, jakby wraz ze staniem się panią Beudeker, zatraciła własną tożsamość.
- Myślisz, że nie próbowałam? - Jej głos raz jeszcze rozbrzmiał cicho niczym szept. To wszystko brzmiało łatwo, tak łatwo, jakby sama przez ostatnie lata nie zrobiła nic. Jednocześnie wiedziała, że ma rację; zwiastunem zmian były chęci, a tkwienie w marazmie odrętwienia wydawało się strefą komfortu, którą ciężko było opuścić. Jednocześnie trudno było zaakceptować to, że być może znajdowała się u kresu swojego problemu, a rozwiązanie wciąż było tak blisko.
Zaczerpnęła powietrza.
- Dlaczego to robisz? - Nie to chciała powiedzieć, ale pytanie wymknęło się zupełnie naturalnie dla każdego, kto rościł sobie prawo do nazywania się mieszkańcem tego przeklętego miasta. Pytanie o motywy, jakie by one nie były. Ezra nie był jej winien pomocy; tą, której udzieliła jego synowi nie nazwałaby nawet wymagającą zwrotnej przysługi, choć coś jej podpowiadało, że na taką właśnie odpowiedź Hernau się zdecyduje. Musiał sobie jednak zdawać sprawę, że taka pomoc będzie pewnie wymagała od niego więcej trudu i poświęconego czasu, niż miało to miejsce w tej chwili. Zaciągała tym samym dług, nie wiedząc jeszcze, w jaki sposób przyjdzie jej go spłacić.
Być może dlatego tak ciężko było jej zrozumieć ekscytację, która zrodziła się gdzieś w jej wnętrzu.

Sponsored content

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
Similar topics