Bar 6PHGXqiC_o

Mistrz Gry
konto specjalne
Mistrz Gry
Stanowisko : Mistrz Gry

Bar

29.05.21 17:29
lokacja

Bar

Niewyróżniający się niczym szczególnym bar z ladą i rzędami alkoholu stojącymi na półkach. Nie od dziś wiadomo, że alkohol sprzedawany w Listewce nie należy do najlepszych. Piwo jest w najlepszym wypadku średnie, o reszcie najlepiej się nie wypowiadać. Karczma słynie z tego, że obsługa jest nieprzystępna, a sprzedawane towary wątpliwej jakości, często miejsce to jest jednak wypełnione aż po brzegi.

Kai Drozdov
• szumowiny •
Kai Drozdov
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : koszmarny bliźniak i naganiacz Wron
https://kerch.forumpolish.com/t227-kai-drozdov

Re: Bar

30.05.21 1:13
[ 2 0 . 0 3 ]

Od tego nieszczęsnego dnia, kiedy Vitaly Drozdov uciekł na statek płynący ku Wyspę Tułaczą , Listewka stała się dla jego dzieci pierwszym, głównym domem. Wynajmowane w hałasie Pokrywki mieszkanie stało przeważnie zadziwiająco czyste i upiornie puste, szybko bowiem okazało się być jedynie przystankiem między setką ważniejszych miejsc. A pośród tych wszystkich ważniejszych miejsc, poza ukochanym przez Kaia Klubem Wron, Listewka prężyła się dumnie w swojej mizernej budowie i zimnych pokojach o zbyt cienkich ścianach. Bliźniaki Drozdov nigdy nie zapominały o tym, iż w tych ubogich w urodę progach miało się zawsze znaleźć dla nich miejsce. Mai zdarzało się tu spędzać całe tygodnie, Kai wracał nocami, po pracy, wkradając się czasem do jej pokoju, by siedzieć w nogach jej łóżka i patrzeć w milczeniu, jak słońce wschodzi nad dachami Ketterdamu. Z jakiegoś powodu nigdy nie przestał się bać o to, że ktoś po nią przyjdzie. Tamci ludzie z burdelu, wrogowie Haskella, ktoś zły. Więc siedział i czekał, z zamkniętymi drzwiami i rewolwerem przy pasku spodni.
Doby w Listewce zwykły mijać zupełnie inaczej niż te w kamienicach kawałek od Baryłki. Spać chodziło się rano, wstawało popołudniami, nocami żyło jeszcze w najlepsze. Tę noc Kai przespać miał w jednym z mniejszych pokoi, jednym z tych, w którym mieściło się łóżko, stolik i skrzynia. Niewiele różniło się od jego sypialni w ich niewielkim mieszkaniu, było jednak o wiele bardziej zakurzone i zimniejsze, nie przeszkadzało mu to jednak bardzo, kiedy wracał z przeklętego kasyna, świat zdawał się rozpływać i spajać na nowo w zaskakująco szybkim tempie - grunt, że było bliżej i mógł zajść jeszcze do karczmy. Nie był aż tak pijany, bardziej chyba zmęczony, jego delikatna nietrzeźwość zdołała jednak zaprowadzić go do do baru. Przy nim, między niszczejącym drewnem i butelkami alkoholu kiepskiej jakości, Petra stała niczym prywatna, listewkowa bogini. Jak zwykle nieszczególnie uśmiechnięta, z jasnymi włosami dotykającymi zarumienionej już lekko twarzy, nachylała się nad blatem naczelna barmanka, a cała jej prezencja krzyczała zapytaj mnie o coś głupiego, a przedzwonię w zęby i napluje do kufla. Jemu raz zresztą napluła i to na jego oczach, choć nie zdążył jeszcze nic powiedzieć. Potem już tylko dzwoniła w zęby.
- Moja ulubiona Petronela Pani Mojego Życia, Szczęście Mojego Istnienia, Całe Piękno Tego Przebrzydłego Przybytku...mogę piwo? - odezwał się radośnie, przeciągając nieco głoski i usadowił się z tyłkiem na stołku barowym, opierając o blat łokcie i podbródek wspierając na knykciach zaciśniętych w pięści dłonie. - Myślałem, że moja kochana siostrzyczka będzie tu z tobą...no wiesz, Dziadek na pewno już śpi o tej porze - burknął jeszcze głosem nieco ściszonym i rozejrzał się badawczo po rozbawionych twarzach wokół, próbując odnaleźć w nich Mai. - To nic, moja kochana, możemy te noc spędzić razem! Pogramy w karty, poczytamy na głos poezję może, zapleciemy sobie warkocze, co ty na to? Możemy nawet kogoś napaść w międzyczasie...



Ostatnio zmieniony przez Kai Drozdov dnia 07.06.21 13:21, w całości zmieniany 2 razy

Julian Kirillovich
• akwatyk •
Julian Kirillovich
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : Pierwszy oficer "Czarnego Łabędzia"
https://kerch.forumpolish.com/t252-julian-kirillovich#453

Re: Bar

30.05.21 2:07
Gwizdał pod nosem, cicho i nieudolnie. Właściwie nie był pewien czy potrafi to robić, wydmuchiwał powietrze z ust, a w głowie odtwarzał jakąś znaną melodię i prawdopodobnie nucił ją między językiem, a zębami, a nie gwizdał. Wiele osób próbowało nauczyć go tej, jakże trudnej i posiadającej mało klasy, 'sztuczki'. Julianowa twarz, a zwłaszcza same usta, wydawały się na nią srogo odporne, chociaż ich właściciel nagminnie starał się częściom ciała udowodnić co innego. Jak się okazywało, bez większego skutku, ale liczyło się, że w ogóle miał do tego, siłę, energię i zapał. Tego ostatniego, w gruncie rzeczy, nie brakowało mu nigdy i do niczego.
Nie zdarzyło się ostatnio, aby w trakcie pobytu w ketterdamskim porcie nie odwiedził lichych, acz jego zdaniem całkiem przytulnych - o gustach się nie dyskutuje -, czterech ścian Listewki. Powodem do tego był nie kto inny jak Petra, znajoma, a może już przyjaciółka, której przeszkadzanie w pracy Julian obrał sobie za punkt honoru. Oczywiście swoją rolę w całym tym wielkim przedsięwzięciu picia piwa w kerchowskim przybytku odgrywali również bliźniacy Drozdov, ale o nich starał się nie myśleć. Głównie z powodu Kaia, mieli ze sobą zbyt wiele wspólnego, jeszcze podczas dni, gdy imię Julian pozostawało drugim żeglarza, tym nieużywanym.
Wszedł do karczmy i od razu owiał go zapach alkoholu zmieszany z lekko gnijącym już drewnem i potem. Harmider zagłuszał myśli, jak i również gwizdanie Juliana, ale z powodu tego drugiego każdy gość przybytku powinien się raczej cieszyć, a nie rozpaczać. Rozejrzał się dookoła, jakby z przyzwyczajenia, dość czujnie, choć wciąż podążał skocznym krokiem w kierunku baru, przy którym, już na wejściu, wypatrzył pukle blond włosów Petry, a zaraz przy niej naznaczoną gwiazdozbiorami piegów twarz Drozdova. Nim się spostrzegł prawie spowodował pierszwą katastrofę, a nawet dobrze jeszcze nie usiadł! Przeciskując się przez stoliki i stojących gdzieniegdzie bywalców - stałych bądź też mniej - prawie strącił czyjeś piwo z bujającego się, błagającego o pomstę do nieba, starego, okrągłego stolika z wyszczerbionym blatem. Złapał je w ostatniej chwili, w gorącej panice, czując jak kropelki potu skupiają się przy linii włosów, na granicy czoła i brwi. Szybki impuls, jeszcze szybsza reakcja, oddech, śmiech. Julian spojrzał na właściciela piwa i uśmiechnął się najbardziej łagodnie jak mógł ukazując w tym rządek zębów. Był to wyraz twarzy przepraszający, przepełniony stresem młodego człowieka, całkowicie trzeźwego, który właśnie wmaszerował do paszczy lwa.
- Nawet kropelka nie skapnęła, Panie, ja Pana bardzo przepraszam, nie spodziewałem się tego stolika tak blisko mojej nogi, wie Pan drogi? Ale juz oddaje, bo to ważna własność, więcej niż połowa kufla. - mężczyzna, który jeszcze chwilę temu był pochłonięty rozmową ze swoimi współtowarzyszami libacji przy niewielkim stoliku staksował Kirillovicha spojrzeniem, splunął na podłogę (którą ktoś będzie musiał potem zmyć, co za brak kultury!) i ostatecznie spławił go ruchem ręki każąc odstawić kufel na stolik. Możliwe, ze rozpoznał w nim stałego bywalca, albo po prostu wziął za młodego idiotę. Każde z tych określeń pasowało odpowiednio do postaci Pana Pierwszego Oficera mam-więcej-szczęścia-niż-rozumu Kirillovicha.
- Co za dzień, mówię wam! - zaczął głośno, gdy dookoła znów rozgorzały rozmowy, a harmider wrócił do swojej zwyczajnej, bardzo głośnej formy - A raczej tydzień, rejs był całkiem w porządku, tak wiem, że nikt nie pytał. Kai, wiesz ty co? Muszę się zapytać, bo nie wytrzymam. Gdzie tyle słońca znalazłeś, bo jak ostatnio liczyłem wszystkie twoje piegi to przysięgam, że były mniejsze o gwiazdozbiór małej niedźwiedzicy obok lewego kącika ust. - zaśmiał się wesoło, nie spodziewając się oczywiście zbyt pozytywnego odzewu na swoje pare, bardzo chaotycznych, zdań - Panno Jansen, zaserwowałaby mi Panna chleb? - wypalił od razu, ale zaraz pokręcił głową, chaotycznie, roztrzepując burzę ciemnych loków - Na litość, nie chleb, piwo, proszę, naprawdę go potrzebuję. Wciąż myślę o tym chlebie z zeszłego tygodnia, to naprawdę była jedyna rzecz, którą miałem przy sobie i mogłem postawić w grze. Dobry chociaż był? - pytanie to skierował do Drozdova, który w zeszłym tygodniu, jak zwykle zresztą, ograł go w karty. Julian po prostu uwielbiał patrzeć jak to robi, wiec stosował rożne wymówki, aby móc uczestniczyć w całej rozgrywce.

Mai Drozdova
• szumowiny •
Mai Drozdova
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : koszmarny bliźniak, ćma, co lgnie do światła
https://kerch.forumpolish.com/t234-mai-drozdova#607

Re: Bar

30.05.21 15:01
Listewka; przybrana córka Ketterdamu, jego swoisty kopciuszek, traktowany z dozą pogardy przez tych, których obdrapana fasada odstrasza przed wejściem do środka, zanurzenia się wprost w element, który przecież chętnie i gęsto zaglądał do tego miejsca. Może dla zaspokojenia pragnienia kuflem piwa (w końcu wbrew obiegowej opinii nie było ono tutaj całkiem paskudne, Mai wręcz twierdziła, że wypadało na tle innych lokali całkiem znośnie, a z pewnością lepsze było od szczyn Pekki Rollinsa podawanych przez rudowłose kelnerki), może dla towarzystwa, które podpite trunkiem i rozochocone możliwościami, które dawało im w swej hojności miasto, skłonni byli do rzeczy wielkich, w której to wielkości najczęściej przodowała głupota.
Listewka. Kochana Listewka. Kochana trochę z przyzwyczajenia, jak niemłoda już żona, ale kochana szczerze, z całym arsenałem i robakami toczącymi jej niegdyś zdrowy organizm, z których największym był — w ocenie jednej z Ciem — sam Haskell.
Nie przeszkadzało to jednak w przywiązaniu się do tego miejsca. Do uznania za swoją każdej drzazgi wystającej z podłogi, każdego pęknięcia w suficie i każdej wygiętej krzywo gęby, nawet tej należącej do barmanki, z którą Mai czasami potrafiła przegadać całe wieczory i połowę nocy. Nudno było być kobietą w świecie wciąż bardziej męskim, a jednak towarzystwo Petry wydawało się być jednocześnie tym elementem kobiecym, którego Mai wyczekiwała z utęsknieniem i w tym samym czasie absolutną mordęgą, jeżeli nie dzieliły je odpowiednio długie interwały milczenia. Nie mogła odmówić sobie zerkania w jej stronę i parskania za każdym razem, gdy kątem oka widziała, jak pluje do kufli tego, czy owego, jednak podtrzymanie konwersacji było często zadaniem zbyt trudnym jak na zmęczony umysł młodej kobiety.
Inaczej się działo, gdy przy jej łóżku czuwał brat. Wtedy dopiero mogła złożyć swe ciało do snu pełnego, w całości regeneracyjnego. Dopiero w jego obecności czuła się zupełnie bezpieczna i właśnie za te warty wśród zimna i obdrapanych ścian była mu najbardziej wdzięczna.
Do tego stopnia, że wciąż nie mogła wpaść na to, jak może mu się odwdzięczyć.
Wpadła natomiast na pomysł — albo może to dziwne przeczucie podpowiedziało jej, że tak trzeba — zejścia na dół, do samego baru. Gdzieś z tyłu głowy dzwoniła jej informacja, że Kai też ma tam dziś rezydować, a wraz z Jansen za barem to już dwójka osób, których obecność w tym miejscu była nawet pożądana i miła. Viva la vida.
Tak więc sunęła Mai po zatłoczonej jak zwykle sali, zgrabnie wymijając to tego, to owego, kątem oka nawet zauważając kuflowe zamieszanie kolejnego ze słabo kojarzonego (ale znanego!) jegomościa, aby wreszcie, niemal na równi z nim dopaść do kontuaru, lub raczej przed niego, bowiem Mai zawsze zatrzymywała się najpierw tam, gdzie akurat siedział brat.
— Karciany Imperatorze, Szlachetny Naganiaczu, Najdłuższa Nogo Pokrywki i Baryłki! — ramiona Mai oplotły mocno talię brata, zaś policzek przylgnął na moment do jego prawego barku. Moment, bo Drozdova w całej swej komicznej nieprzewidywalności postanowiła zaraz stanąć na deskach łączących nóżki barowego krzesła, a dzięki temu jej podbródek ulokował się wygodnie na samym czubku głowy brata. Ręce w tym samym czasie zarzuciła na jego szyję, podobna bardziej do małpki niż poważnego ochroniarza starego nudziarza. — Widzę, że jesteśmy w komplecie. Jest Petroskop, jest i...
Złote spojrzenie przesunęło się po postaci barmanki całkiem płynnie, lądując wreszcie na postaci bogom chleba winnego Kirillovicha. Jedna z rąk oderwała się od bezpiecznej przystani ciała brata, by postrzelać chwilę palcami, jakby ten właśnie gest miał w jakikolwiek sposób pomóc jej w przypomnieniu sobie, kto to do licha ciężkiego jest.
— Czekaj chwilę... kim Ty w ogóle jesteś? — zmrużone oczy pozostały w tym stanie jeszcze równo trzy sekundy, po czym grymas zamyślenia ustąpił ponownie radości, gdy strzelająca palcami ręka poruszyła się gwałtownie, jakby odganiając natrętną muchę. — Ech, nieważne! Petrynale, masz pewnie na stanie coś, co wpadnie idealnie w gusta naszego gościa.
Och, gdyby mogła, przechyliłaby się przez brata i blat, byleby tylko szepnąć jej do ucha, co powinna podać biednemu Julianowi. A tak trzeba było mieć nadzieję, że panna Jansen, również okrutnie potraktowana przez pamięć Mai, przeczyta z ruchu warg to, co wyraźnie starała jej się przekazać jedna druga przeklętych bliźniąt.
Kwas chlebowy.

Petra Jansen
• formator •
Petra Jansen
Pochodzenie : Ravka
Stanowisko : Stoi za barem w Listewce, a czasem bawi się w gumowe ucho po wszelkich kasynach;
https://kerch.forumpolish.com/t249-petra-jansen#444

Re: Bar

30.05.21 16:01
Przykładała się do pracy na tyle, na ile jej płacili.
Czyli w sumie praktycznie wcale, ale stwarzanie pozorów opanowała do perfekcji, toteż nikt jeszcze nie odważył się zgłosić do niej zażaleń. A nawet jeżeli, to szybko je wycofywał, bo Petra miała paskudny nawyk do patrzenia marudzie prosto w oczy swoim rozjuszonym spojrzeniem i bez przerywania kontaktu wzrokowego pluć prosto do kufla zanim naleje do niego napoju i pytała, czy dalej ma jakiś problem. Nie bała się nikogo i niczego, bo już dawno sobie zaplanowała, że kiedy stanie w dniu sądu ostatecznego przed świętymi, to im też tak spojrzy w oczy, po czym, nadal bez przerywania wymieniania spojrzeń, będzie się cofać z powrotem do piekła.
Poza tym plucie do kufla było swego rodzaju mechanizmem Petry, żeby nie skończyć w zakładzie dla obłąkanych. Gniew się w niej zbierał stopniowo i to z różnych przyczyn, choć głównie z takich, że ludzie ją wybitnie wkurwiali, a Fjerdańczycy mieli wybitnie głupie mordy, więc gdyby go nie wyładowywała raz po raz, w końcu nie pomieściłby się w jej wnętrzu i wybuchłaby, prawdopodobnie rozwalając szynkwas tak namiętnie, że zostałyby z niego tylko drzazgi i trociny.
Lubiła mówić, zazwyczaj do powiedzenia miała wiele, ale nie lubiła, jak słowa odbijały się od pustej mózgownicy osoby, do której raczyła otwierać jadaczkę, więc rozmówców wybierała skrupulatnie. Pierwotnie zagadywała każdego, kto przybił do baru; ludzie mieli to do siebie, że po kilku głębszych język im się rozwiązywał, a każda informacja mogła być na wagę złota. Jednak z czasem wypracowywała sobie opinię o każdym ze stałych bywalców i przerzedzała grono osób wartych uwagi, ignorując tych, którzy nadepnęli jej na odcisk. A o to nie było za szczególnie trudno.
Wniosek był prosty - jeśli Petra się do ciebie odzywała, to znaczy, że nie uznawała cię za kompletnego debila.
Już miała się odezwać do Kai'a, gdy ten podbił do baru z wiązką czułych słówek, które wywróciły jej żołądkiem, ale zanim zdążyła westchnąć z ciężkością i wymyślić błyskotliwą odzywkę, zamieszanie nieopodal zrobił pewien nawiedzony marynarz, którego ścieżki rozumowania były niezbadane, a jadaczka w ciągłym ruchu. Oparła się więc na blacie, rozpościerając ramiona szeroko, wyglądając jakby chciała złapać za ten kawał drewna i wywrócić do góry nogami, ale ten był zbyt dobrze przytwierdzony do podłogi, żeby drgnął pod szerokimi barkami Jansenówny.
I wtem przyleciała ku nim i druga połowa skośnego duetu, szczebiocząc uroczo i tym samym dokładając do kupki kolejne głupie przezwisko dla Petry.
Petronela, Petroskop, Petrynal. Oraz najgorsze - Panna Jansen, psia jego mać.
- Ale jesteście dzisiaj wszyscy kurewsko kreatywni, no czapki z głów naprawdę - syknęła, ociekając sarkazmem, gotowa wywrócić oczy tak zamaszyście, żeby zobaczyć po drodze swój mózg. - Możecie mnie nazywać jak chcecie, ale nadal to nie ja będę tą, której imię rymuje się ze słowem sraj - wykrzywiła się, oświadczając im przykre wiadomości, po czym schyliła się nonszalancko pod bar, żeby wyjąć kufel dla Kai'a.
- Możesz piwo, ale dostaniesz je, jak tylko zobaczę przede mną kruge za fatygę, inaczej skacz przez blat i nalewaj sobie sam, bo rączki ci do dupska nie przyrosły - oświadczyła, nie przejmując się zbytnio, że klienci niezwiązani z Szumowinami mogą słyszeć ich przyjacielską wymianę czułości, bo Listewce opinii i tak bardziej zszargać się nie dało. Tak samo jak nie miała zamiaru wołać pieniędzy za produkt od członków gangu, bo to się mijało z logiką.
Kiedy Mai wspomniała o posiadaniu na stanie czegoś idealnego dla Juliana, na twarz Petry wpłynęło absolutne skonfundowanie. Zmarszczyła brwi, podparła się pod boki i popatrzyła na nią, jakby urwała się z choinki.
- Kvas mam mu dać? - zapytała, zaciągając przy tym jak rodowita Ravkanka, bo pierwsze słowo tak bardzo kojarzyła z domem, że nie umiała się powstrzymać. Wtedy spojrzała na Julka, lustrując go od stóp do głów, czy aby na pewno zniesie taki poczęstunek. - Majeczka, przecież to go zmiecie z planszy. Spójrz na niego - zaoponowała, machając ręką w kierunku Kirillovicha, który według Petry wyglądał, jakby mocniejszy wiatr miał go porwać i ponieść w siną dal. Gdzie on miał wytrzymać efekty ravkańskiego alkoholu?

[ruletka]



Ostatnio zmieniony przez Petra Jansen dnia 01.06.21 1:39, w całości zmieniany 1 raz

Kai Drozdov
• szumowiny •
Kai Drozdov
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : koszmarny bliźniak i naganiacz Wron
https://kerch.forumpolish.com/t227-kai-drozdov

Re: Bar

31.05.21 0:04
Kai świadom był tego, że jeżeli jadaczki nie zamknie, to prędzej czy później Petra rzucać w niego będzie najcięższym kuflem, Pan Drozdov miał jednak dwie twardo rysujące się wady swojego barwnego charakteru. Pierwszą było niewątpliwie to, iż nie wiedział chłopaczyna, kiedy mordę przymknąć, często z uporem osła (a osłem był całkiem inteligentnym) brnąc w temat. Druga ujma nieszczęśliwie wiązała się z pierwszą, bowiem Kai lubił kłopoty. Brnął, żeby zobaczyć co się stanie i czekał z ekscytacją na moment, w którym bogu ducha winnej osobie żyła pęknie na skroni. Gdyby Petra zechciała rzucić szkłem, z radością pobawiłby się w uniki i może nawet przestrzeliłby jakiś gliniany kubek w locie.
Z planów świetnego zamieszania nici jednak, gdyż dosyć szybko z ich - jakże pełnej werwy - dwójki zrobiła się czwórka. Najpierw Julian - przyjaciel Petry i chłopaczek może zbyt niezdarny jak na marynarza, który Kaiowi zawsze kojarzył się z długouchym szczeniakiem o wielkich oczach, czekających na pochwałę. Młody żeglarz często go zresztą zadziwiał i Drozdowv niejednokrotnie zawieszał się z uniesioną w konsternacji brwią, gdy rzucał kolejnymi uwagami. Doprawdy, był burzą chaosu i ciemnych loków, zbyt szybko wyrzucanych z głowy myśli. Kaia niezmiernie fascynowało to, jakim cudem jego statek dalej nie zatonął, ojciec mawiał jednak, ze morze oraz griszowie mają swoje wielkie sekrety, których lepiej nie rozdrapywać, bo poleje się krew. On jednak chciał rozdrapywać wszystko, a krew była mu niestraszna, dawno nauczył się spierać ją nawet z najbielszych koszul.
- Czy ty...od kiedy liczysz mi piegi? - zauważył, marszcząc czoło i wyczekujące spojrzenie ciemnych oczu wbijając w uroczą buźkę Juliana. Nie dostali jednak szansy, by poprowadzić te niezwykłą rozmowę, bowiem coś niewielkiego zaatakowało go z zaskoczenia. Siostra. Przewrócił z rozbawieniem oczami i oparł na chwilę głowę o jej głowę ułożoną na jego ramieniu. Cały Ketterdam winien wiedzieć, iż bliźniaki Drozdov zawsze się odnajdywały, nawet przy brudnym barze zatłoczonej listewki, gdzie barmanka przeszywała ich wzrokiem niemal morderczym.  - To przecież słynny Latający Holender - wpadł w przemyślenia siostry, która najwidoczniej zagubiła Sir Kapitana gdzieś w zwojach pamięci, a już po chwili wzdłuż baru poniósł się radosny chichot. Nie wiedział nawet sam Kai co bawiło go bardziej, Julian i jego chleb, czy może groźby Petry, pełne zresztą artystycznego wyrazu.
- Petruś, skarbie, nie mówiłaś, ze zaczynasz karierę w poezji! Wpadłaś na ten rym pisząc jeden z tych smutnych wierszy miłosnych do mnie? Następnym razem nie chowaj pod poduszką, i tak znajdę - mówił z uśmiechem łobuza malującym się wdzięcznie na piegowatej twarzy i zacięciem irytującej mendy, która chce za wszelką cenę dostać ścierką przez łeb. Wzrok szybko odnalazł Juliana, który nadal najwyraźniej czekał na swój kawałek chleba. - Co do ciebie, łachudro, to następnym razem idąc do kasyna weź chociaż papiery do tego swojego okrętu...o dziwo, chlebem wron nie nakarmisz -  pouczył go  i wyciągnął jeszcze rękę, żeby w protekcjonalnym trochę geście zmierzwić chłopakowi włosy. Naturalnie roześmiałby się na stwierdzenie, jakoby Julian pozwalał mu go ogrywać. Nie musiał pozwalać, i tak niewielkie miał szanse, a jednak Kai był na tyle rozczulony i na tyle rozbawiony, ze przyjął wtedy tamten bochenek chleba, który zresztą zostawił w karczmie, tak na wszelki wypadek. - Daj mu tego kwasu, Pieter! Niech poczuję się jakby znowu miał chorobę morską!

Julian Kirillovich
• akwatyk •
Julian Kirillovich
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : Pierwszy oficer "Czarnego Łabędzia"
https://kerch.forumpolish.com/t252-julian-kirillovich#453

Re: Bar

31.05.21 1:49
Na tłocznym parkiecie i przy samej ladzie zrobiło się jeszcze bardziej chaotycznie wraz z osobą bliźniaczki Kaia, którą Julian kojarzył głównie z opowieści. Wiedzieli się, co prawda, pare razy, ale nie zawiązali sensowniejszych rozmów oprócz uczestniczenia w grupowych przepychankach. Głównie dlatego roześmiał się wesoło, gdy złote oczy kobiety mierzyły go bacznie, jakby starając się wywołać intensywnością spojrzenia zapomniane imię. Zawzroczył na Petrę, szukając w tym wszystkim jej reakcji. skupił się też przede wszystkim na twarzy blondynki, bo pomimo kwiecistych, siarczystych przekleństw jakie wciskała w swoje wypowiedzi był w jej osobie element spokoju, jaki zawsze pozytywnie wpływał na Kirillovicha. Nie wiedział do końca jak to odczucie, które w nim budziła, nazwać, nie wpatrywał się w nią też jak w obrazek, ale podskórnie wyczuwał nić porozumienia, prawdopodobnie przez to, że wiedzieli o sobie kapkę więcej. Przychodził tutaj głównie dla niej, dla rozmowy, dla rozluźnienia i prawdopodobnie, dlatego, że w głębi duszy się o nią martwił. Zdawał sobie sprawę, że jej przeszłe życie przygotowało ją na każdą ewentualność, ale jeżeli miałoby wydarzyć się coś niespodziewanie złego wolał być w pobliżu. Ubieranie emocji w słowa tez nie było jego mocną stroną, więc troskę krył w idiotycznych żartach, zbyt długich wypowiedziach i częstych, pełnych chaosu wizytach.
Zapisał w głowie pytanie Kaia, głównie przez konsternacje jaką wywołało na jego twarzy. Uśmiechnął się pod nosem, filuternie, trochę zawadiacko, ale na razie nie kontynuował tematu. Dał ponieść się falom rozmowy ku całej satyrze, którą wywołał jednym, mylnym słowem. Jak zwykle zresztą. Wplątywanie się w tarapaty i nie zdawanie sobie sprawy, ze się to robi powinno być jego czołową marką, doprawdy. Czasami próbował okiełznać całą tą energię, jaka się z niego wylewała, ale ostatecznie się poddawał. Tak samo jak z wiązaniem włosów, które w swojej naturalnej formie, zarówno jak tej zmienionej przez formatorkę, wydawały się nie do ogarnięcia. Rozlane, skręcone.
- Mój ojciec jest z Ravki, dlatego wiem, ze Kvasu wolałbym po prostu unikać. - parsknął pod nosem nie wiedząc zbytnio co na to wszystko odpowiedzieć. Musiał przyznać, ze poczuł się w głębi ducha skrępowany. Zazwyczaj robił za czyjś cień i, chociaż, przez ostatnie dwa lata udawało mu się jako-tako stawiać się w centrum uwagi, tak wciąż sciągały go w dół ciężkie, chłodne ręce przeszłości, w której był tylko niepotrzebny, problematyczny i wiecznie zapomniany. Uśmiechał się, jednak, nie chcąc okazać po sobie tego, że posiada jakiekolwiek procesy myślowe, poza tymi, które prowadzą do swawoli, chaosu i ogólnego zdezorientowania. Jednocześnie udało mu się wygrzebać z kieszeni płaszcza kruge. Położył pieniądze na blacie, na chwilę wprowadzając do swoich ruchów zawahanie, jakby zastanawiał się nad propozycją Petry - Wejście za bar jest kuszące, ale może innego dnia. Wiesz, jak potrzebujesz towarzysza w pluciu do kufla to zasadniczo mogę się czasami przydać. Chociaż może nie, rozbiję każdą szklankę ze swoim brakiem umiejętności poruszania się po czymkolwiek, co nie buja i pływa. To trochę irytujące na dłuższą metę, wiecie? Jak ta sytuacja ze stolikiem, zwłaszcza, ze morze było mało łaskawe, nie spałem dużo. Tak wiem, znowu, nikt nie pytał, myśli mi się ulewają, zgubiłem wątek. - skłamał luźno, mówiąc ciągiem, praktycznie na jednym wydechu i podsuwając barmance wspomnianą wcześniej walutę. - Ale, ale, co ważniejsze, jaki mi ładny przydomek dałeś, Kai? Chyba sobie przywłaszczę, bo mi sie podoba, to za te piegi? - umiejscowił głowę na wnętrzu dłoni, a łokieć oparł na barze, gdy Petronela sięgała akurat po kufle. Spojrzenie zielonych oczu skupił na twarzy drugiego mężczyzny, dziwnie intensywne w swojej lekkości. Mimo, ze cała prezencja i zachowanie Juliana mogła kojarzyć się z młodocianym labaldorem, który bardzo chce przynieść ci piłkę, spojrzenia miewał równie wzburzone co morza, po jakich żeglował. Raczej wprawiały większość osób w jeszcze wiekszą konsternację lub po prostu przyprawiały o dreszcze, trudne do opisania, bo przecież Pan "Kapitan" Kirillovich nie był osobą w żadnym stopniu nieprzyjemną, prawda? Przynajmniej taką się nie prezentował. - Nie spodziewałem się takich przyjemności z ust samego bożka hazardu, a co do piegów, coż mogę rzec? Jak mnie ogrywasz w karty to muszę się na czymś skupiać. - wzruszył ramionami, gdy przynajmniej jeden z kufli uderzył o drewnianą ladę baru, a sam Julian przestał opierać brodę na ręce. Przeczesał długie kosmyki długimi palcami. Włosy opadały na oczy zbyt zażarcie, figlarnie. Przyszedł tu w końcu, aby coś widzieć. Nawet jeżeli liche światło i zatłoczenie znacząco mu w tym przeszkadzały, a włosy nie dawały za wygraną.
- Oh jak żebym chciał posiadać statek! - zalamentował teatralnie - Naprawdę cały ten czas miałeś mnie za Kapitana? Na litość, fale komplementów mnie zalewają z twojej strony, mój drogi, jestem zaszczycony. - odparł trochę tajemniczo, bo trudno było stwierdzić czy używa sarkazmu, czy też nie - To nie moja łajba, ładna jest, lubię ją, prawdopodobnie poszedłbym z nią na dno, bo ma w sobie urok najpiękniejszych ze swego rodzaju, ale nie mogę kraść tytułu mojej kochanej Kapitan, bo jej się najbardziej należy. - wyszczerzył zęby w uśmiechu - Acz przemyśle, chleb to faktycznie słaba nagroda. Chociaż, przy takim wyborowym towarzystwie jak moje? Kto by patrzył na nagrody. - dodał, tym razem czysto ironicznie, bo wiedział, że potrafi być męczący, okropny i niezrozumiały. Często robił to specjalnie, nie dlatego, że męczenie innych sprawiało mu przyjemność, co to, to nie. Po prostu, tak było mu łatwiej radzić sobie ze swoimi własnymi, nieprzerobionymi traumami i ogromnym bagażem, jaki nosił na plecach. Beztroska i niefrasobliwość były, od dłuższego czasu, jego najwierniejszymi towarzyszkami.

Mai Drozdova
• szumowiny •
Mai Drozdova
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : koszmarny bliźniak, ćma, co lgnie do światła
https://kerch.forumpolish.com/t234-mai-drozdova#607

Re: Bar

01.06.21 17:16
Ależ oczywiście, że byli kurewsko kreatywni!
Byli przecież — przynajmniej w złotych oczach panienki Drozdovej — królami życia. Cała ich czwórka, dobrana losowo jakby święci rzucili kośćmi na chybił—trafił, nosiła za sobą cały bagaż życiowych doświadczeń, których ciężar ściągał ich do samego środka egzystencji w postaci Listewki. Czy to koszmarne bliźniaki Drozdov, czy sunący rozmarzono—maślanym spojrzeniem zielonych oczu za Kaiem pierwszy oficer Kirillovich, czy powstrzymująca ciarki wstydu na brzmienie słowa "panna" przed własnym nazwiskiem Jansen. Wszyscy znaleźli się tu jednocześnie przypadkowo i całkiem świadomie, a w ich absolutnie popapranym towarzystwie Mai czuła się zaskakująco dobrze.
— Taki z niego Holender, jak ze mnie ambasador Fjerdy — teatralne wywrócenie złotem tęczówek dorównywało podobnym sztuczkom robionymi przez Kaia i tym, od których ostatkiem sił powstrzymywała się Petra. Samo zdanie zaś wypowiedziane zostało ze szczególnie dobraną dozą powątpiewania i myślenia życzeniowego; pozostawszy w Kerchu od samego podłego urodzenia, Mai marzyła skrycie o dalekich podróżach i zobaczeniu tego, czy owego. Marzenia przybrały na intensywności po nagłym zniknięciu starego Drozdova, choć ktoś mądrzejszy mógłby wskazać jej, że to wcale nie próby zostania obieżyświatem zabierały je w snach na przykład na Wyspę Tułacza, a tęsknota za człowiekiem, którego nazywała ojcem.
Z melancholii zamyślenia wyrwała ją sama barmanka, która chyba dzieliła z Mai problemy ze wzrokiem. Żeby tak nie rozczytać bardzo wyolbrzymionego ruchu warg, trzeba było mieć talent, lub przynajmniej ćwierć ravkańskiej krwi w żyłach. Parsknięcie wydostało się prędko z gardła Mai, która postanowiła dać wreszcie spokój bratu i ucałowawszy go jeszcze w sam czubek głowy, wyplątała go z objęć, aby stanąć przy barze; łokieć na blacie, biodro przy przysłaniających deskach, szalbierczy uśmiech rozcinający raczej przyjemne dla oka oblicze i jedno, bardzo długie spojrzenie na panią barmankę.
— Umówmy się, jakby w tym lokalu był kvas, to Haskell miałby więcej kruge, by wynająć sobie kogoś na zmianę — słuszna to była uwaga; nawet ktoś o podstawowej świadomości mechanizmów czarnorynkowych mógł dojść do wniosku, że kvas równał się zyskom, przepływowi pieniędzy, możliwością podwyżki albo właściwie i utraty pracy, bo jakby Haskell tylko mógł mieć dostęp do większych pieniędzy i droższych ludzi, zwolniłby pewnie Mai w mgnieniu oka, a na jej miejsce powołał jakichś karków, może przybłędy, co dostali po łapskach od Pekki Rollinsa. — A za dupsko starego dziada w dalszym ciągu odpowiedzialna jestem ja.
Delikatne zmarszczenie nosa uwypukliło tylko, jak bardzo drażniącą kwestią była niepewność zatrudnienia; Bo co innego mogłaby robić, gdyby miała nagle przestać pakować się w kłopoty (nieumyślnie) i wyciągać z nich starego pierdziela (tu już umyślnie)? Nie widziała się w fabryce, nie mogła wyobrazić sobie nawet pół dnia spędzonego w towarzystwie napuchniętych ego rodzin kupieckich, ani reszty życia pod kontraktem. Może mogłaby pluć w kufle jak Petra, ale wtedy już raczej nie w Listewce.
A — wbrew wszelkiej logice — to właśnie w Listewce chciała być.
— O, popatrz. Nasz ojciec też jest z Ravki, co nie, Kai? — nagłe rozweselenie pokazało jak na dłoni łatwość, z którą skakała Mai pomiędzy jedną emocją a drugą. Wspomnienie starego Drozdova zawsze zapalało iskrę radości, dopiero później, po fakcie wprowadzając na drogę zamyślenia. Czy jeszcze żyje? Czy tęskni za nimi? Jeżeli żył, musiał tęsknić. Nie był co prawda szczególnie emocjonalnym człowiekiem na pierwszy rzut oka, bo tacy kariery w szemranych interesach nie robią, ale potrafił je pokazywać w kluczowych momentach. Zastanawiała się jednak, czy gdyby wpadli tak na siebie — trójka drozdów w samym centrum Ketterdamu — czy byłby z nich dumny?
Gdyby oceniał wyłącznie po towarzystwie, mógłby mieć wątpliwości.
— Petruniu najukochańsza, co dziś polecasz swojej ulubionej klientce? — od tego całego gadania i myślenia naturalnie rosła temperatura ciała. A tą, jak na złość, Mai miała ochotę zbić alkoholem w temperaturze prawie—pokojowej.
W Ketterdamie są dobre rzeczy.
Ale akurat nie tutaj.

Petra Jansen
• formator •
Petra Jansen
Pochodzenie : Ravka
Stanowisko : Stoi za barem w Listewce, a czasem bawi się w gumowe ucho po wszelkich kasynach;
https://kerch.forumpolish.com/t249-petra-jansen#444

Re: Bar

01.06.21 23:16
Podniosła na Drozdova spojrzenie wypełnione zwątpieniem, po raz kolejny dzisiaj (i z pewnością nie ostatni) mierząc siły na zamiary. Kusiło, oj, kusiło niemożebnie, co by się nieco przechylić przez ten bar, a potem zasadzić mu ostrzegawczy cios otwartą dłonią w szczękę od spodu, ale po chwili rozważań uznała, że się jej to zwyczajnie nie opłaca. Efekt w końcu będzie znikomy i kompletnie niewspółmierny wobec włożonego wysiłku, bo gadać nie przestanie.  
- Wielu rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz - rzuciła enigmatycznie w odpowiedzi, uśmiechając się pod nosem. Zdecydowała się uciąć głupie żarty, zarzucić na nie zasłonę milczenia, żeby się zastanawiali, co miała na myśli. Albo i nie; w końcu czasami wymaganie od tej trójki ruszenia mózgownicą bywało jedynie pobożnym życzeniem. Nie zmieniało to mimo wszystko faktu, że Petra nie skłamała. Specjalizowała się w tajemnicach, tak samo cudzych, jak i swoich. Które z nich zabierze ze sobą grobu? To pokaże czas.
Parsknęła pod nosem, gdy Kirillovich oświadczył, iż ojca ma z Ravki; akurat chowała się pod blatem, schylając się po ścierkę, którą strąciła nieopatrznie, toteż miała ciche nadzieje, że nikt tego głupiego uśmieszku nie zauważył. Nie skomentowała tego jednak, nie mając zamiaru podawać w wątpliwość słów Juliana w towarzystwie bliźniaków. Tak samo nie miała zamiaru zmieniać miny, która oddawała mylne wrażenie, jakoby opowieści żeglarza omijały ją, jednym uchem wpadając, a drugim wypadając. W rzeczywistości każdy wyraz notowała w tyle pamięci, odruchowo, niesiona zboczeniem zawodowym. Wyglądała, jakby nie mogło jej to wszystko nie obchodzić bardziej, ale nie powinno się oceniać książki po okładce.
- Och, ależ jest kvas w tym lokalu - oświadczyła bezpardonowo, drapiąc się po brodzie. - Przyniosłam sobie butelkę i sobie czasem uszczknę, jak jestem na skraju cierpliwości - wyjaśniła, uśmiechając się krzywo, choć oczy miała martwe, zmęczone życiem i pracą w tym kurwidołku. Co prawda sama sobie zgotowała ten los, niby nie powinna narzekać, bo mogła skończyć gorzej, ale nie potrafiła ukrywać, że czasem szlag ją trafia i krew zalewa. - No bo chyba nie myślicie, że przeżyłabym na tutejszych szczynach, które smakują jak wspomnienie o piwie? Jakby ktoś wypowiedział słowo browar w innej izbie bardzo cicho - wyjaśniła i także potrząsnęła głową, a jasne włosy wciśnięte w niedbały kucyk zawtórowały. Nie miała zamiaru bawić się w eufemizmy, bo przecież nikt nie wpadał tutaj dla walorów smakowych trunków z karty. Cała ta melina była tylko frontem dla innej działalności.
- Och, ulubionej? - uśmiechnęła się zadziornie, prawie jakby łyknęła przynętę i nadziała się na podryw, ale za chwilę znowu otworzyła usta: - A co, chcesz przekazać jej informację? Pytasz dla koleżanki? - zapytała niewinnie, opierając łokcie na blacie, a na dłoniach swoją wygiętą w szelmowskim uśmiechu gębę, którą zbliżyła podejrzanie blisko Mai. Patrzyła tak na nią chwilę i mrugała, jakby rozum na moment ją opuścił, po czym zaśmiała się nisko, podniosła, a potem zamaszystym ruchem ręki zaprezentowała alkohole rozstawione na półkach za swoimi plecami. - Dobrze, kochanie, już ci proponuję. Masz do wyboru, do koloru. Tu masz siki standard, to jest, podobno, zwykłe, jasne piwo, tutaj masz siki deluxe, czyli coś, co smakuje, jakby stało dwie godziny w pobliżu rumu... - zaczęła wyliczać, pokazując po kolei butelki palcem, ale po chwili uznała, że marnuje ślinę. - Kumasz czaczę, cokolwiek wybierzesz, pijesz na własną odpowiedzialność. -

Kai Drozdov
• szumowiny •
Kai Drozdov
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : koszmarny bliźniak i naganiacz Wron
https://kerch.forumpolish.com/t227-kai-drozdov

Re: Bar

02.06.21 22:16
Mój ojciec jest z Ravki.
Kai uśmiechnął się lekko, podnosząc do ust kufel z rozwodnionym piwem o zapachu zużytej pościeli w pokojach Listewki. Jedynym miejscem, w którym czuł brak ojca bardziej niż tutaj był Klub Wron. Jego nieobecność wyskakiwała czasem zza mebli, kuliła się w katach ciasnych sypialni, pojawiała się w lustrzanym odbiciu, zaraz za jego głową. Jego nieobecność bardziej niż fakt przypominała fragmenty sennego koszmaru, bajkę opowiadaną niegrzecznym dzieciom na dobranoc - jedną z tych, które sam Vitaly snuł czasem po ravkańsku. Mój ojciec jest z Ravki - Nasz też, co nie, Kai?
Kto go tam wie, zawsze mówił, zeby nie ufać gangsterom i hazardzistom.
Musiał odchrząknąć i uspokoić oddech. Nienawidził tego tematu, nie lubił o tym myśleć - o ojcu nie lubił myśleć. Nie lubił widzieć przed oczami jego twarzy, nie lubił słuchać jego głosu w tyle głowy, nie lubił sentymentalnych wspomnień. Wspominało się martwych, ojciec wciąż żył - po prostu popłynął daleko. Popłynął i nie dawał znaku życia.
- Prawda - przytaknął nieco chłodno, czując jak uśmiech zsuwa się z twarzy. Cieszył się niezmiernie, iż nie może popatrzeć siostrze w oczy. Miał być wsparciem przecież, miał być stałym gruntem, a zamiast tego w spojrzeniu gromadziły się chmury upodabniające go raczej do stęsknionego dzieciaka, nie do brata który wciąż powtarzał, że ojciec musiał uciec, ale wróci. Każda część jego ciała krzyczała, ze nie wróci. Zastawił ich samych, jak kiedyś zostawiła ich matka. - Ma sporą słabość do kvasu.
Musiał na chwilę uciec twarzą od wszystkich, musiał udawać zręcznie, że rozgląda się po lokal w poszukiwaniu twarzy, która nigdy nie miała prawa istnieć. Wszystko po to, by nie widzieli tej chwili zawahania i kruchej słabości opuszczonego szczeniaka, wciąż czekającego na listy, których nie dostaje. Czuł ciężkie złoto sygnetu ojca oplątujące wskazujący palec. Przestrzeliłby łeb każdemu, kto spróbowałby go ukraść. Był gotów przepaść w tych myślach, część z nich złośliwie zaganiała go zresztą na górę, chcąc ułożyć go do snu, który i tak nie miał nadejść do południa lub dłużej - może kolejne kilka dni. Jakże wdzięczny był więc w tamtym momencie Julianowi i jego natłokowi słów, których wyzywające wręcz brzmienie Kai uznać musiał za głupi żart, warty jednak uniesionego kącika ust i powrotu wzrokiem do tej grupy przybłęd, które czasem - po pijaku - Drozdovowi zdarzyło się nazwać przyjaciółmi.
- Mógłbyś się skupić na kartach - odrzucił twardo, choć uśmiech nadal pozostawał na swoim miejscu. Cała ta scenka, którą Julian odgrywał pozostawała dla Kaia w gruncie rzeczy uroczymi głupotami, niemającymi większego znaczenia. Pewnie dlatego prychnął z rozbawieniem na tego bożka hazardu, do którego daleko mu było wprawdzie, bliżej do taniego oszusta, nie zamierzał jednak się z tym kłócić. Znajdzie inny powód do kłótni. - To nie twoja łajba? Wiec jesteś jeszcze bardziej nieprzydatny niż myślałem! - roześmiał się nagle, łokcie układając na blacie i podnosząc się lekko, tak by bez problemu spojrzeć wprost na Petrę. - Przyprowadziłaś nam żeglarza bez statku? Liczyłem na kapitana, Jansen! Cholernie jesteście bezużyteczni - kpił w najlepsze, pozwalając zawadiackiemu uśmiechowi znów wykrzywić uroczo rysy twarzy. Kilka sekund i wzrok wrócił do Juliana. - Ja, żeglarzyku, ja zawsze patrzę na nagrody. Wyborowe towarzystwo dostaję za darmo, samo do mnie przychodzi. Czasem przynosi godziny zabawy, a czasem czerstwy chleb z pokładu nieswojego statku - głos mu się ściszał, zniżał jakby, choć ze słowa na słowo brzmiał coraz mniej złośliwie. Coś w rodzaju porozumiewawczego spojrzenia zawisło miedzy nim a Julianem, ale trwało tyle ile trwać mógł przeciągły łyk piwa, po którym Kai musiał wykrzywić się nieznacznie i uderzyć szkłem o bar. Przez dwa lata nie zdołał przyzwyczaić się do tego smaku.
Nie miał pojęcia, skąd w ich życiu zjawiła się Petra i jakim cudem przydreptał za nią mały żeglarz, ale młody Drozdov nie mógł oprzeć się wrażeniu, że byli tu zawsze. Równie zagubieni i pozostawieni sami jak oni właśnie, sieroty Ketterdamskich ulic, które nawet za dnia śmierdziały pijaństwem nocy. Przyglądał się scenie rozgrywającej się między Mai a Petrą znad skręcanego na blacie papierosa. Pamiętał zadziwająco dokładnie tamten wieczór, kiedy pijany rumem przyznał siostrze bliźniaczce, że ich lubi. Petrę i Juliana lubi. Tak naprawdę, nawet na trzeźwo, chociaż nie są Szumowinami, chociaż Kai niczego z tej sympatii nie ma. Po trzech próbach podrywania Panny Jansen odpuścił sobie z uśmiechem na ustach, a od Juliana nawet z chęcią brał ten cholerny chleb, którego nigdy nie zamierzał zjeść.
- Weź to drugie, piwo tu zawsze smakuje jak resztki potu Haskella - rzucił, wzdychając ciężko i znów oparł się o bar, by nachylić się nad nim w konspiracyjnej pozie. Papieros ćmił się już między palcami, a dym wplątywał się w ciemne włosy. - Ostatni raz jak piłem to gówno, wlazłem na dach i miałem jakieś halucynacje. Widziałem...taki duży cień sunący po niebie, rozumiecie? Pojebane. Nie mogę przestać o tym myśleć. Jakby wwierciło mi się w pamięć i nie chciało wyjść. - Skrzywił się delikatnie, ściągając brwi i wyginając górną wargę. Na samą myśl o tamtym widoku jakiś niewyjaśniony, chłodny niepokój pozostawiał suchy ból w gardle.

Julian Kirillovich
• akwatyk •
Julian Kirillovich
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : Pierwszy oficer "Czarnego Łabędzia"
https://kerch.forumpolish.com/t252-julian-kirillovich#453

Re: Bar

06.06.21 1:11
- Po co? Tak jest zabawniej. Poza tym, karty nie mają tyle piegów. - wyszczerzył się niewinnie, chociaż idealnie przecież zrozumiał przekaz. Prawda była też taka, że nie chciał się skupiać. Musiał to robić w innych momentach życia. Przy mapach i, gdy morze wydawało się zbyt naburmuszone, aby przepuścić statek w spokoju przez wzburzone fale. Nie wybrał takiego życia, aby musieć mieć wiek zmartwień, od nich przecież uciekał, ale to mogło pozostać niedopowiedziane.
Przycichł na chwilę, wzrokiem uciekając najpierw do obklejonego rozlanym alkoholem baru, a potem, szybko do dłoni Petry, musiał się na czymś skupić, gdy umysł wyłapał słowo nieprzydatny. Wiedział, że to żart, ale wolał dać sobie dłuższą chwilę na odgonienie wszystkich nieprzyjemnych wspomnień, szczęku zamykanych drzwi ojcowskiego gabinetu, ciarki na plecach i zimny pot na dłoniach. Przesunął językiem po zębach tylko po to, aby przygryźć wnętrze policzka. Nie stracił uśmiechu ani na chwilę, choć ten wydawał się teraz jakby przygaszony, blady. Przetarł nos palcem i poprawił się energicznie, dość chaotycznie zresztą na krześle. Nie chciał psuć sobie wieczora, wszystkie nieprzyjemności płynące z noszonego nazwiska zniknęły wraz z nową twarzą i odrzuceniem przypisanych wcześniej przywilejów. Nie musiał się już martwić.
- Bezużyteczny to moje drugie imię, właśnie dzięki temu nie posiadam zmartwień. Kto by się tobą przejmował jeżeli na nic się nie przydajesz? Życie staje się prostsze, beztroskie. A jak jesteś osobą przydatną od razu musisz się męczyć, albo chcą cie wykorzystać jacyś bardzo wygadani hazardziści, nie lubię się męczyć ergo nie jestem przydatny. Jasne jak słońce o świcie sprawiające, że prawie ślepniesz. - czy ta teoria miała sens? Możliwe, nawet, ze nie tylko w julkowej głowie, chociaż wydawała się nad wyraz abstrakcyjna. Zresztą, jak cała osoba żeglarza, od stóp do głów, a już definitywnie od początku wypowiadania jakiegokolwiek słowa do jego końca. Pociągnął łyk piwa bardzo szybko przełykając alkohol. Pamiętał doskonale pierwszy raz, gdy jego podniebienia dotknął ten znajomy smak ciepłych, wygazowanych szczyn nazywanych tutaj trunkiem. Nie było to oczywiście te dwa lata temu, gdy gnany portowym wiatrem wpadł do przybytku w poszukiwaniu Petroneli, bezpiecznej przystani ketterdamskiej, w której towarzystwie zawsze było mu przyjemnie lżej. Pierwszego, obrzydliwego alkoholu zasmakował jeszcze jako Albert, wypluł go wtedy z powrotem do kufla i nie mógł pozbyć się niszowego smaku przez następne pare dni czując jak żołądek skręca się na samą myśl delikatesów w postaci niedobrego piwa. Później po prostu przywykł, chociaż to też błędne określenie. Przełykał ten alkohol z trudnością jak każdą niedogodność w życiu.
- Wielki cień? No brzmi trochę jak chmura, wiesz, ale skoro byłeś nabryndzolony tą szczyną to równie dobrze mogło ci się wydawać, że niebo na ciebie spada. - parsknął i zmarszczył trochę brwi. W gruncie rzeczy to, co powiedział Kai wywołało w nim niejaki niepokój, jakoby przeczucie, że to wcale nie była halucynacja albo złudzenie. Spojrzał na Petrę, jakby szukając odpowiedzi w jej oczach, ale kobieta była w tym momencie zajęta... nie był pewien nawet jak to nazwać, więc pozostał przy stwierdzeniu 'intensywnie przyjemna wymiana zdań z Mają'. Uniósł chwile temu zmarszczone brwi i popatrzył na Kaia bezrozumnie, trochę tak jak robią to dzieci ucząc się swoich pierwszych pierwiastków na zajęciach matematyki.
- O czym ja... a tak, no. A tak serio, to ten twój opis nie brzmi jakoś wiesz, em. Inaczej niż chmura, co to znaczy w ogóle cień przesuwający się po niebie? Że faktycznie cień? Taki wiesz - spojrzał się w bok, ze dwa razy i ściszył głos nachylając się do ucha Drozdova - taki jak fałda? - odsunął się, ale nie spuścił z rozmówcy wzroku, bo faktycznie cała ta wypowiedź brzmiała mało specyficznie, niepokojąco.

Sponsored content

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach