Studzienka kanalizacyjna 6PHGXqiC_o

Mistrz Gry
konto specjalne
Mistrz Gry
Stanowisko : Mistrz Gry
lokacja

Studzienka kanalizacyjna

Ponieważ system kanałów wygląda w Ketterdamie nieco inaczej, niż standardowy, studzienki dość drastycznie wystają ponad brukowane powierzchnie. Zabezpiecza je krata, by nikt niepowołany nie postanowił dostać się do środka. W dzielnicy magazynowej ktoś jednak dawno przepiłował to zabezpieczenie. Podobno idąc wzdłuż kanału da się dotrzeć do dzielnicy rządowej; nikomu się jednak ta sztuka nie udała.

Shankaracharya Dvivedi
• szumowiny •
Shankaracharya Dvivedi
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : krupier w Klubie Wron
https://kerch.forumpolish.com/t228-shankaracharya-dvivedi#369
V

Znikanie z oczu tym, którzy nie znali miasta zbyt dobrze, wcale nie było trudne. Należało do zadań banalnie łatwych, które dało się wykonać bez większego wysiłku i nie wymagało nawet zbytniego pośpiechu. Wystarczyło wiedzieć tylko, w którą uliczkę najlepiej było skręcić, by lada moment zniknąć z pola widzenia osób, z którymi nie miało się najmniejszej ochoty na konfrontację. Tych samych, których wcześniej zdążyło się dość mocno rozeźlić - w taki, czy inny sposób.
Zadanie komplikowało się znacząco, gdy miało się okazję podpaść komuś, kto rozkład miasta znał całkiem dobrze. A Dvivedi oczywiście nie mógł mieć aż tyle szczęścia - ani rozsądku - by załazić za skórę jedynie tym, z którymi można było poradzić sobie w sposób względnie bezproblemowy. O tym, że kluczenie pomiędzy poszczególnymi uliczkami nie dawało absolutnie nic, zdążył się już przekonać jakiś czas temu. Za każdym razem, gdy nabierał nieco nadziei, że dwóch bardzo niezadowolonych mężczyzn zdążyło już albo sobie odpuścić, albo zgubić się gdzieś w tyle, oni udowadniali mu, że wręcz przeciwnie, nadal byli w okolicy. Zdecydowanie zbyt bliskiej okolicy, w dodatku nie dając mu zbyt wielkiej szansy, by bezproblemowo dotarł choćby do Baryłki, gdzie ukrycie się mogłoby okazać się w jego przypadku znacznie łatwiejsze. Na niewiele zdało się nawet puszczenie się biegiem za kolejnym zakrętem, zaś wypadając na ulicę, z której jedynym sensownym wyjściem zdawało się być zejście do kanałów, Dvivediemu pozostało co najwyżej zakląć pod nosem. Mało przydatne w tej sytuacji, jednak czasami po prostu trudno byłoby się powstrzymać. Zwłaszcza, że o bardziej adekwatny moment też z pewnością byłoby trudno.
Ledwie kątem oka zauważył postać, której fizjonomia mogła jednoznacznie wskazywać na fjerdańskie pochodzenie. Pomoc niemal równie nieoceniona, co ten przeklęty wylot kanałów wystający ponad brukiem. Oczywistym było więc, że decyzja w tej kwestii nie należała do najłatwiejszych. Może stałaby się taka, gdyby Sulijczyk miał nieco więcej czasu na zastanowienie. Tymczasem pospieszne kroki, jakie dało się słyszeć tuż za rogiem, dość wyraźnie zdawały się dawać mu do zrozumienia, że czasu na jakiekolwiek zastanawianie się i namysły zdecydowanie nie posiadał.
Równie dobrze mógł zdać się na łut szczęścia.
I tak właśnie zrobił, nie do końca wprawdzie rozumiejąc, dlaczego nogi postanowiły ponieść go w kierunku tej znacznie mniej pewnej opcji, a więc prosto do Fjerdanina. Nie zamierzał z nimi jednak polemizować, podobnie jak nie zamierzał oglądać się nawet przez ramię, doskonale wiedząc, jakie zakazane gęby tam zobaczy. Bez większego wysiłku przywołał za to na twarz szeroki uśmiech, w swoim mniemaniu nawet dość przekonujący. Dokładnie taki, jakiego można byłoby spodziewać się po kimś, kto właśnie natrafił zupełnie przypadkiem na dawno niewidzialnego przyjaciela.
I naprawdę tylko przez moment przeszło mu przez myśl, że znacznie lepszym przyjacielem mogłaby okazać się ta nieszczęsna studzienka...
- Einar, przyjacielu! Nie wierzę, że odnalezienie się w mieście znowu cię przerosło. Umawialiśmy się przecież zupełnie gdzieś indziej! - nie miał co prawda pewności, na ile dobrze jego nowy przyjaciel, który może nawet szczęśliwym zrządzeniem losu mógłby mieć na imię Einar, znał kercheński, jednak to zdawało się być w tej chwili najmniej istotnym szczegółem. Bardziej zależało mu na tym, by donośne słowa dotarły do uszu tamtych dwóch, którzy uparcie snuli się za nim niczym cienie od dłuższego czasu. No i lepiej byłoby jednak, by Dvivedi nie próbował w tej chwili sprawdzać, na ile dobra mogłaby być jego znajomość języków obcych. Zwłaszcza tych, w których nie był w stanie sklecić nawet jednego sensownego zdania.
Bezceremonialnie poklepał za to nowego przyjaciela po ramieniu - by ten nie miał przypadkiem wątpliwości, że owszem, zwracał się właśnie do niego. I że absolutnie nie była to żadna pomyłka. Zdawał sobie też sprawę z tego, że jeżeli cały ten plan miałby wypalić, wypadałoby prawdopodobnie dać znać Einarowi, o co tu tak właściwie chodziło. Niestety, starając się samym tylko spojrzeniem wskazać wymownie na dwóch oprychów za sobą, mógł zdać się jedynie na niesamowitą domyślność Fjerdanina.
I właśnie wtedy raz jeszcze przeszło mu przez myśl, że pod tym względem również studzienka mogłaby spisać się znacznie lepiej...

Ezra Hernau
• piekielnik •
Ezra Hernau
Pochodzenie : Fjerda
Stanowisko : Ochroniarz na kontrakcie rodu Groeneveldt
https://kerch.forumpolish.com/t262-ezra-hernau#822
Zwykle nie wyglądał na kogoś, kto potrafił zniknąć z oczu w jednej z krętych uliczek Ketterdamu. Częściej bywało wręcz odwrotnie. Ze słuszną posturą i wzrostem przywodził na myśl kogoś, kto nie do końca wpasował się w zaistniałe okoliczności. Nie wtapiał się w tłum. I nie potrzebował tego. Większość ulicznych problemów, po krótkiej kalkulacji znikała, nim wpadło im do głowy coś bardziej głupiego. Na szczęście - dla obu stron. Niekoniecznie sprawdzało się to za każdym razem. I niekoniecznie bez szwanku - znowu, dla obu stron. Spotykało się różne indywidua.
Ezra z kłopotami konfrontował się bezpośrednio, a o te - w tej ciemniejszej stronie miasta - nie było tak trudno. Wystarczyło na przykład być obcym w znienawidzonej okolicy, albo... dać się wciągnąć w czyjeś porachunki. Nie do końca z osobistym przyzwoleniem, ale z ostateczną decyzją. Nie lubił pozostawiać jej innym i jeśli już działał, to brał odpowiedzialność za działania. Przynajmniej, do czasu, gdy nie został zmuszony do użycia griszackiego żaru, który - chociaż na pierwszy rzut oka niewidoczny, żywo płonął w jego żyłach.
Brukowana uliczna schodziła w dół, gdy skręcał w znajomą już mu drogę. Ostatnie lata wystarczająco dobrze zapoznały go z koniecznymi dla jego potrzeb uliczek, by nie czuć się zagubionym. Nie zmieniało to faktu, że mógł za takiego uchodzić. Zwracał uwagę na otoczenie na tyle upierdliwie, że spojrzenie zatrzymane zbyt długo na mijającej go personie, wywoływało swoisty dyskomfort. Czasem wręcz odwrotnie. I nawet nie potrafił stwierdzić, czy się zdziwił, gdy dostrzeżona z oddali sylwetka sulijczyka po początkowym zamyśleniu nad mało uroczo wyglądającą studzienka kanalizacyjną, raźno wyznaczyła kierunek kroków w jego stronę. I już wtedy piekielnik przeczuwał, że nie skończy się na wymianie uprzejmości - nawet w tym ketterdamskim, bo brudno-ulicznym wydaniu.
Zmrużył oczy, gdy nieznajomy - bo nim był - posłał mu całkiem znośny w odbiorze uśmiech. Znowu - niekoniecznie - szczery. Jasne ślepia utkwił w ciemnoskórej twarzy, dla pewności odrzucając możliwość, że mógł znać młodego mężczyznę. Sulijczyków jednak nie znał zbyt wielu, a tego zdecydowanie był w stanie zapamiętać. Wypowiedziane słowa mimowolnie zwolniły jego krok, by skrzyżować wzrok z nieznajomym. I już cisnęła mu się na usta sucha odpowiedź, ale do i tak niestandardowego obrazka, dołączyły kolejne dwie persony o zdecydowanie opryszkowatych gabarytach i zakazanych (na pewno w wielu miejscach) gębach. On sam i głośno padające wyrazy zapewne także zostały zarejestrowane, a kroki pewnie zbliżających się osiłków nadawały specyficzny, gniewny rytm, w którym zaczęło bić nawet jego serce. I wtedy zadziało się kilka rzeczy na raz i uświadomił sobie pewne faktów.
Po pierwsze - jeśli nie chciał niepotrzebnie przedłużać niechcianego spotkania, musiał wybrać - dwóch na jednego? Nie lubił braku równowagi, nawet jak nie planował się mieszać. Po drugie jeśli wybrał - potrzebował znokautować największy problem, a ten był brzydki i śmierdział rybami (chyba, że zalatywało z kanałów). Z równie brzydko wykrzywionymi ustami zamierzał się właśnie pięścią w jego stronę. I po trzecie - czy kanały mogły spłonąć?
Na ruch dłoni ciemnowłosego zareagował instynktownie, ostrzegawczo. Odsunął ramię do tyłu i uniósł do góry własną rękę. Palce zacisnęły się na barku obcego, nieprzyjemnie wbijając się w skórę, ale utrzymując gest ledwie przez sekundę, by zaraz potem rozluźnić chwyt. Miało zaboleć przez chwilę - Przyjaciele nie zapominają swoich imion - rzucił w stronę sulijczyka, znacząc słowa wyraźnie chłodnym akcentem. Posłał mu krzywy, nie pasujący do spojrzenia uśmiech, by w następnej chwili pochylić się lekko, częściowo unikając uderzenia - prawdopodobnie - "szefa" dwuosobowego stada, Cios szurnął go po skroni. Od dołu wyprowadził ciężki cios w slot słoneczny większego z rzezimieszków. Gdy ten zgiął się, plując zachłyśniętym powietrzem, złapał go za krótką szczecinę na głowie i z siłą szarpnął w dół, wprost do wysuniętego kolano. Ciche chrupnięcie kości i klekot upadającego na bruk ciała było ostatnim, nim cofnął się o krok pozostawiając drugiemu z rzezimieszków krótką chwilę na kalkulację - Zbieraj go, zanim pomyślę, że ma za mało połamanych kości - warknął na wydechu, hamując taniec adrenaliny we krwi  i kiełkującą chęć rozpalenia na środku uliczki podwójnego stosu. Ewentualnie - potrójnego - pomyślał jeszcze, wracając uwagę w stronę nowego przyjaciela. Zmierzył go równie nieprzyjemnie - jeśli w ogóle był jeszcze w pobliżu i nie postanowił skorzystać z okazji i wziąć nogi za pas. Nie tak zła opcja. Dla nich obu.

Shankaracharya Dvivedi
• szumowiny •
Shankaracharya Dvivedi
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : krupier w Klubie Wron
https://kerch.forumpolish.com/t228-shankaracharya-dvivedi#369
Nowy przyjaciel wyglądał - w mniemaniu Dvivediego i zapewne nie tylko jego - odpowiednio, by móc skutecznie odstraszyć niechciane towarzystwo Sulijczyka. Pod warunkiem, że tych dwóch miałoby wystarczająco rozumu, żeby w porę się wycofać i zniknąć wśród mało zachęcających uliczek dzielnicy magazynowej. Niestety - czego można było się spodziewać - dwóch oprychów nie odznaczało się zbyt wielką inteligencją. Albo, podobnie jak Dvivediemu, brakowało im odpowiednio rozwiniętego instynktu samozachowawczego. Gdyby Shankaracharya taki posiadał, pewnie mógłby w porę dojść do całkiem słusznego wniosku, że w całej tej sytuacji najlepszym sprzymierzeńcem była ta rzekomo niezbyt zachęcająca studzienka. Zwłaszcza, że całkiem silne zwątpienie w słuszność podjętej decyzji musiało go ogarnąć w momencie, gdy palce Fjerdanina zacisnęły się na jego barku w zdecydowanie mało przyjacielskim geście. W innych okolicznościach pewnie pokusiłby się o nieco inną reakcję i zamiast ograniczać się do mimowolnego syknięcia, nie omieszkałby również należycie skomentować kierowanych do niego słów. W tej sytuacji prawdopodobnie całkiem nieźle się składało, że na żaden komentarz nie miał zbyt wiele czasu.
Zwłaszcza, że większość wypowiadanych bez namysłu słów, zazwyczaj nie wpływała w jego wypadku korzystnie na zawieranie nowych przyjaźni.
Mimo więc, że na co dzień nie zdarzało się mu to zbyt często, wszelkie cisnące się na usta komentarze, zdecydował się zachować dla siebie. Głównie dlatego, że znacznie lepszym rozwiązaniem w tej sytuacji zdawało się być pospieszne odsunięcie się zarówno od Fjerdanina, jak i zasadzającego się na niego mężczyzny. I owszem, przez moment faktycznie przeszło mu przez myśl, że całkiem niezłą opcją mogłoby być natychmiastowe ulotnienie się z miejsca. Nie dało się ukryć, że byłoby to całkiem rozsądne wykorzystanie okazji, w której uwaga tamtych dwóch skupiła się na jego nowym przyjacielu i w której sam Dvivedi mógłby niepostrzeżenie zniknąć całej trójce z oczu. W miejscu nie zatrzymały go natomiast ewentualne wyrzuty sumienia - takich nie miewał... - związane z tym, że właśnie obarczył własnymi problemami kompletnie przypadkowego człowieka. Winić należało raczej zwykłą ciekawość, która okazała się być wystarczająca, by Dvivedi wycofał się jedynie kilka kroków w stronę studzienki, wciąż jednak z tej względnie bezpiecznej odległości przyglądając się sytuacji.
Najwyraźniej nie-Einar nie był wcale aż tak fatalnym wyborem.
- Szkoda, że pewnie nie potrafisz trochę mniej rzucać się w oczy... - konwersacyjny ton pewnie wcale nie wskazywał na to, że rzeczywiście mogło to w najbliższej przyszłości stanowić całkiem poważny problem. Nie zmieniało to jednak faktu, że prawdopodobnie tak właśnie było. Co prawda ten niższy z dwóch dotychczasowych cieni Sulijczyka wykazał się w całej tej sytuacji przynajmniej odrobiną rozsądku i zechciał skorzystać z uprzejmej sugestii Fjerdanina, jednak trudno byłoby nie zwrócić uwagi na wymamrotaną pod nosem obietnicę kolejnego spotkania, która raczej nie dotyczyła jedynie Dvivediego.
- Za jakiś czas mogłoby ci się to przydać. Potrafią być dość upierdliwi - jakby nie zauważając spojrzenia, jakim uraczył go nie-Einar, posłał w jego kierunku szeroki uśmiech, kiedy już oderwał wzrok od oddalających się pospiesznie - przynajmniej na tyle, na ile pospieszne mogło być wleczenie ze sobą na wpółprzytomnego kompana - sylwetek oprychów. Sam najwyraźniej nie zdążył jeszcze dojść do wniosku, że być może powinien wziąć z nich przykład i również ulotnić się bez zbędnej zwłoki. Choć owszem, usłyszał przez moment ten cichy głosik, będący najpewniej głosem rozsądku, który to właśnie sugerował. Po prostu niezbyt często zdarzało mu się słuchać podobnych podszeptów.

Ezra Hernau
• piekielnik •
Ezra Hernau
Pochodzenie : Fjerda
Stanowisko : Ochroniarz na kontrakcie rodu Groeneveldt
https://kerch.forumpolish.com/t262-ezra-hernau#822
Cień. Ten pojawiający się na moment, drgający przez chwile gdy sylwetka się porusza, by umknąć palcom, które nieopacznie starały się go chwycić. Skojarzenie, które zakołysało się w jego myśli, ściśle wiązało się z ciemnowłosą postacią sulijczyka. Nie mógł ustalić - biorąc pod uwagę tylko krótkie wrażenie - skąd wzięło się u niego podobne wyobrażenie, ale rozmyło się - równie jak cień, gdy tylko dobiegł go męski głos. I powód, dla którego autor się odezwał. I gdyby okoliczności niosły się w zupełnie innym miejscu, zdążyłby nawet poddać w wątpliwość własna pewność co do faktu, czy rzeczywiście nie znał młodego mężczyzny, który tak przyjacielska go witał. Kłamstwo. Rozmywające się jak jego cień. Zgubnie.
Dwa - wcale-nie-cienie - wyłaniające się z zakrętu uliczki, zepsuły nieznajomemu podstawy, by szarpnąć wątpliwościami co do realności zawartej znajomości. Oprychy nabrały za to, w podobnym wcześniej skojarzeniu, brzydko nabrzmiałej barwy zgnilizny, którą czasem widywał płynącą smętnie kanałami. Oczywistym było, że pierwsze wrażenia bywały mylne, ale kolejnych sekund na zastanowienie nie było mu danych, niejako zmuszając do szybkiej decyzji, odpowiedzialności za nią i jeszcze szybszej sekwencji kolejnych reakcji.
Niemal automatycznie przeszedł w tryb walki. Ciało nawykłe do wielogodzinnych treningów i długich strać na polu bitwy, poruszało się płynnie eliminując kolejne etapy do osiągniecia sukcesu. Unik, zryw, uderzenie i utrzymany na wydechu balans zakończyły się pokonaniem wrogów. Do tego był szkolony. To wpajano mu nie tylko w Małym Pałacu i w Armii. Do tego był wychowany. I okazywało się, że częściej wykorzystywał nabyte umiejętności w wąskich uliczkach Ketterdamu. Albo do ich użycia zostawał problemowo wplątany. Tu przynajmniej nie zabijał. Zazwyczaj. On i mu podobni, otrzymywali bardzo różne rozkazy. W mieście panowały inne zasady i wcale nie skłamałby twierdząc, że ci wychowani na ulicy przeszli nie raz lepszy trening bojowy, niż niektórzy spotkani na dworach grisze.
Tylko kątem oka dostrzegł minę i reakcję sulijczyka, który słusznie odsunął się poza zasięg krótkiej walki i wymachów kończyn. Nie zniknął, pozostając "wiernym" obserwatorem konsekwencji własnych decyzji. I wbrew początkowej, impulsywnie wzmożonej emocji, doceniał ów fakt. Niezależnie od rzeczywistych powodów, które kazały mu zatrzymać krok i odezwać się powtórnie. Czy była to ciekawość głupota, czy odwaga? Nie umiał wskazać - Szkoda? Trochę za późno na podobne rady - niknący szum znikających kroków był okazją, by zwrócić na "przyjaciela" pełnię uwagi. I nawet jeśli usłyszał mamrotane groźby, świadomie je ignorował. Samcze powarkiwania obleg, nie robiły na nim wrażenia. Osłuchał się z podobnymi nie tylko w armii.
Wyprostował się, opuszczając obie dłonie wzdłuż ciała. Nie ruszył do przodu, zachowując dystans, który ich zastał - Po pierwsze, za jakiś czas mnie tu nie będzie - przechylił głowę, ścierając  wierzchem dłoni zaczerwienienie na skórze przy skroni - ...po drugie, jeśli się nie mylę, za "jakiś" czas, to ciebie najpierw będą szukać - uniósł jasną brew, celując spojrzeniem wprost do twarzy mężczyzny. Właściwie, powinien zakończyć nietuzinkowe  spotkanie w momencie, gdy dwójka szkodników zniknęła w zakolu brudnej uliczki. Zatrzymał się jednak kierowany intuicją, czy zwyczajową chęcią poznania prawdy - nieważne. Nawet tamci potrafili mniej rzucać się w oczy, chociaż podejrzewał, że musieli się srogo w tym namęczyć - To też byli twoi przyjaciele? - chociaż z kontekstu można było wywnioskować, że była to kpina, to Ezra mówił wszystko z powagą, szyfrując rzeczywisty przekaz. Wciąż słyszalny, ostry akcent, którym znaczył każde słowo nie ułatwiał odsłonięcia intencji. Kłamać nie potrafił, dlatego korzystał z zasobu wad, niekoniecznie skutecznych w konfrontacji z szerokiemu uśmiechem, jaki otrzymał na swoją powściągliwość. Mimo to, ciężko było mu odwzajemnić gest, wciąż czując iskry napięcia - Masz niekonwencjonalne sposoby na zawieranie znajomości - to mówiąc ruszył w stronę nie-znajomego - I ten, średnio mi się podobał - zakończył, nie zapowiadając niczym więcej, co planował dalej. Lub nie.

Shankaracharya Dvivedi
• szumowiny •
Shankaracharya Dvivedi
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : krupier w Klubie Wron
https://kerch.forumpolish.com/t228-shankaracharya-dvivedi#369
Powinien wreszcie zdać sobie sprawę z tego, że któregoś dnia jego ciekawość i lekkomyślność wpędzą go do grobu. Prawdopodobnie podobne ostrzeżenie słyszał już dostatecznie wiele razy, by wyciągnąć z niego odpowiednie wnioski.
Nie wyciągnął.
Gdyby tak było, nie potraktowałby przecież tej krótkiej wymiany uprzejmości pomiędzy Fjerdaninem i dwoma oprychami jak całkiem ciekawego widowiska, któremu należało się przyjrzeć z wyrazem uprzejmego zainteresowania na twarzy i lekkim uśmiechem czającym się gdzieś w kącikach ust.
Gdyby słuchał uprzejmych rad podsuwanych mu czasami przez innych, prawdopodobnie dużo wcześniej uświadomiłby sobie, że w zasadzie nie istniał chyba ani jeden powód, dla którego jego nowy przyjaciel nie miałby potraktować go w sposób bardzo podobny do tego, w jaki obszedł się z tamtymi dwoma. W takim wypadku może przynajmniej odpuściłby sobie jakiekolwiek dodatkowe wypowiedzi ze swojej strony - a już w szczególności te, które aż nazbyt wyraźnie uwydatniały fakt, że właśnie wciągnął nieznajomego we własne problemy, które raczej nie miały skończyć się na tym jednym spotkaniu.
- Skoro chcesz tak uważać... - wzruszył lekko ramionami, kwitując słowa nie-Einara doskonale widocznym rozbawieniem. Trochę tak, jakby rzeczywiście nie robiło mu większej różnicy, czy dwóch oprychów w pierwszej kolejności postanowi poszukać właśnie jego, czy może jednak Fjerdanina. W zasadzie... chyba naprawdę nie robiło to Dvivediemu najmniejszej różnicy. - Chociaż prostszym rozwiązaniem byłoby pewnie poszukanie w pierwszej kolejności tego bardziej widocznego celu.
Wciąż z uśmiechem na twarzy, pozwolił sobie wymownie zmierzyć rozmówcę spojrzeniem. Nie dało się ukryć, że spośród tej dwójki, bardziej rzucającym się w oczy celem pozostawał nie-Einar. Dvivedi, nawet z karnacją zdradzającą, że prawdopodobnie również nie był rodowitym Ketterdamczykiem - co akurat można było uznać w jego przypadku za wrażenie całkowicie błędne - oraz zamiłowaniem do wywoływania zamieszania wszędzie tam, gdzie się pojawił, wciąż całkiem nieźle potrafił wmieszać się w tłum i zniknąć innym z oczu. O ile okoliczności były nieco bardziej sprzyjające od tych, w jakich znalazł się jeszcze kilka chwil temu.
- Tamci? Nigdy wcześniej ich nie widziałem - oczywiste kłamstwo przeszło przez jego usta zupełnie gładko i tak naturalnie, że śmiało można było przypuszczać, że miał w ich wypowiadaniu wprawę równie wielką jak w pakowaniu się w kłopoty. Możliwe, że jedno z drugim po prostu nierozerwalnie się łączyło i w jakiś sposób z siebie wynikało.
I chociaż na krótką chwilę spojrzenie Sulijczyka przeniosło się w miejsce, w którym przed momentem zniknęła dwójka jego dotychczasowych problemów, szybko powróciło ono do postaci nowego przyjaciela. Dokładnie w tym samym momencie, w którym ten poruszył się, by zmniejszyć dzielącą ich odległość. Tylko na pozór niemal nic nie zmieniło się w całkowicie swobodnej dotychczas postawie Dvivediego. Wprawne oko byłoby prawdopodobnie w stanie dostrzec, że błysk rozbawienia w spojrzeniu ustąpił częściowo miejsca przezornej czujności, a mięśnie napięły się, pozostając w gotowości, by w odpowiednim momencie ponownie zwiększyć dystans dzielący go od nie-Einara.
- Wielka szkoda - stwierdził w odpowiedzi, w rzeczywistości wcale nie brzmiąc jak ktoś, kto naprawdę mógłby uważać to za jakąkolwiek szkodę. - Mógłbym powiedzieć, że to jeden z mniej problematycznych sposobów. Ale może wezmę twoją opinię pod uwagę przy kolejnej okazji.
Kiedy prawa ręka Sulijczyka przesunęła się niespiesznie, można było przypuszczać, że po prostu dla wygody postanowił oprzeć się o kamienny brzeg studzienki. I oczywiście tylko przypadkiem ręka ta znalazła się w pobliżu przytwierdzonego do paska noża. Nie zamierzał go przecież używać i to akurat - przynajmniej częściowo - pozostawało zgodne z prawdą. W pierwszej kolejności wolał mimo wszystko postawić na próbę zachowania dystansu w taki sposób, by pozostać poza zasięgiem rąk Fjerdanina.

Ezra Hernau
• piekielnik •
Ezra Hernau
Pochodzenie : Fjerda
Stanowisko : Ochroniarz na kontrakcie rodu Groeneveldt
https://kerch.forumpolish.com/t262-ezra-hernau#822
Wbrew chłodnemu postrzeganiu, jakie wypracował przez lata, natury ognia nie dało się oszukać. Ta, wartko płynęła pod skórą, szepcząc głosem, który w pełni odzywał się tylko podczas walki. Nie tylko tej wypełnionej ogniem. Być może dlatego był szczery ze swoimi decyzjami, nie starając się bezpodstawnie chować ich za woalką kłamstwa. Właściwie - nie umiał kłamać. I w odróżnieniu o powszechnej opinii, nie potrzebował też. Jeśli było coś, czego powiedzieć nie chciał lub nie mógł - po prostu milczał. Odwrotnie, wydawał się działać nie-znajomy, który pretendował do rangi przyjaciela. Słowa płynęły z ust gładko, bez wahania lekko, w jakiś sposób wprawiając umysł w stan niecodziennej konsternacji. Wszystko przecież, co w ciągu tych kilku krótkich chwil zdążyło się zdarzyć, było - w perspektywie bacznego obserwatora - absurdalne. I mimo to, żadne z postawionych na tej scenie aktorów, nie wycofało się.
Nie miał w zwyczaju dawać się ponieść cudzym wpływom. Nie lubił nawet prób ustawienia go w innym miejscu, niż zdecydował się być, a bardziej bezczelne naciski, trącały zazwyczaj cierpliwą struną zrozumienia. Całkiem prawdopodobne, że gdyby bardziej zwracał uwagę na cudze opinie i podpowiedzi, nie przyklejono by mu łatki nudnego, czy - w delikatnej formie odbioru - niemiłego. Podążał za osobistym wyznacznikiem wartości, swoistym kodeksem honorowym, którego nabawił się jeszcze za czasów młodości, we Fjerdzie. Tych się trzymał nawet wtedy, gdy wystawiano go na nieoczekiwane próby.
Miał nieodparte wrażenie, że młody sulijczyk nieświadomie testował granice jego rozsądku. Albo, odwrotnie. Podmiotem rozgrywki był ciemnowłosy. Jeszcze tylko nie rozumiał, na jakich zasadach się opierała - To nie kwestia uwagi - skwitował cierpko, pozwalając jeszcze przez kilka sekund drgać w oczach iskrom adrenaliny, które miały okazję na krótko zapłonąć, podczas równie krótkiej walki - bardziej widoczny cel nie pokazuje się tu wystarczająco często, by go tak szybko znaleźć. - uniósł jasną brew, tłumacząc - w jego ocenie - oczywistość. Nie stara się nawet ukryć, że nie jest "stąd". Tam gdzie mieszkał, śmietanka towarzyska kanałów nie miała tak dużego pola do popisu, Nie była też zbyt częstym i chcianym gościem. A na pewno, była niemile widziana. Dla samego rozmówcy Ezry, równie dobrze mogło to znaczyć, że po prostu wyjeżdża. Też dobrze. Jeśli spotka się ponownie z oprychami i nie będzie miał w pobliżu żadnych "przyjaciół", może zechcą poszukać go w porcie. Albo w kanałach. Powodzenia.
- Mhm - mruknął, wiercąc spojrzeniem uporczywą dziurę w twarzy szumowiny. Wierzył czy nie w rzucone mi lekko stwierdzenie, wystarczyło, że nie ufał - Jakby cię jednak, całkiem przypadkiem znaleźli pierwszego, możesz tak powiedzieć na mój temat - zdanie, i krok naprzód. Trochę tak, jakby testował rozciągniętą pomiędzy nimi granicę, której w teorii nie powinien już chcieć przekraczać. Tymczasowo czy nie, pozbył się problemu, który stanął mu na drodze. Nieznajomy, był za to pytaniem, ciekawostką, która choć irytująca w początkowym odbiorze, stanowiła odważny wyznacznik ketterdamskiej tajemnicy. Bo odwagi ciemnookiemu raczej nie brakowało. Ewentualnie brawurowej głupoty, ale i to w pewien sposób by docenił.
Jeszcze jeden, dwa trzy kroki - Na potrzeby własnego bezpieczeństwa - nieco ostrzej zaznaczył ostatni wyraz niebezpiecznym akcentem - polecam zaprzyjaźnić się z tą opinią - zatrzymał się, znacząc własnym cieniem granice męskiej sylwetki. Niezależnie od tego, czy jego towarzysz zwinnie wycofał się z zasięgu jego rąk, czy nie. Wolno, z namysłem wyciągnął dłoń w kierunku mężczyzny, pozostawiając już tylko nieco bardziej powściągliwe spostrzeżenia dla siebie - Nie jestem Einar, ale byłeś blisko - nie miał zamiaru udawać, że sytuacja mu się podobała. Ale karać za niestandardowe pomysły poznawcze nie miał (dziś) zamiaru. Wciąż nie-znajomy, miał prawdopodobnie więcej szczęścia niż rozumu. Zawsze mógł trafić gorzej. Ostatecznie, szybkie załatwienie zarośniętych szczeciną problemów, nie pokrzyżowało jego dalszych planów na dzień. Więcej problemów nie przewidywał. A na pewno tych, które prosiły się o przestawienie miejscami kilku zębów. Nie sądził, by towarzyszowi było bez nich do twarzy. Jemu zresztą też.

Shankaracharya Dvivedi
• szumowiny •
Shankaracharya Dvivedi
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : krupier w Klubie Wron
https://kerch.forumpolish.com/t228-shankaracharya-dvivedi#369
Rzeczywiście, po pierwszej wypowiedzi swojego rozmówcy, Shankaracharya był skłonny uznać, że najwyraźniej przebywał on w Ketterdamie jedynie przejazdem, wkrótce zamierzając wrócić w swoje rodzinne strony, gdzie z całą pewnością nie rzucał się w oczy ani trochę. To był dość oczywisty wniosek - nie-Einar nie wyglądał przecież jakby był stąd, nie brzmiał jakby był stąd i nie zachowywał się jakby był stąd. Dopiero kolejna wzmianka o tym, że nie bywał w tym miejscu wystarczająco często sprawiała, że można było nabrać pewnych wątpliwości co do tego, co wcześniej zdawało się być całkiem oczywiste. Choć nadal nie powinno to być chyba kwestią, która powinna Dvivediego jakoś szczególnie interesować. Podobnie jak to, czy w bliższej lub dalszej przyszłości jego nowy przyjaciel miałby ponownie natknąć się na tamtych oprychów - być może w nieco liczniejszej grupie - i czy miałby poradzić sobie z nimi równie sprawnie jak teraz. Podobnie nie powinno go interesować, czy sam będzie miał jeszcze okazję natknąć się na nowego przyjaciela. Póki co chyba raczej nie zależało mu na dłuższej znajomości.
Równie dobrze mógłby więc skwitować kolejne słowa Fjerdanina jeszcze jednym wzruszeniem ramion, bez zbędnego zagłębiania się w temat.
Z ciekawską naturą nie było jednak łatwo wygrać, a Sulijczyk nie należał do osób, które kiedykolwiek miałyby podejmować próby odniesienia tego zwycięstwa.
- Czyli pewnie nie pokazujesz się tu też dość często, żeby szukać okazji do odwdzięczenia się za drobną pomoc. Trudno - nie dało się ukryć, że nawet nie starał się zabrzmieć jak ktoś, komu miałoby w jakimkolwiek stopniu zależeć na poszukiwaniu podobnej okazji. W zasadzie - gdyby miał być absolutnie szczery, co nie zdarzało mu się raczej zbyt często - pewnie musiałby przyznać, że nie zależało mu na tym ani trochę. I że całkiem na rękę byłoby mu, gdyby rzeczywiście w najbliższej przyszłości nie-Einar wrócił po prostu w swoje ojczyste strony, znikając tym samym na stałe z ketterdamskich ulic. Byłoby to rozwiązanie całkiem wygodne, a rzucone swobodnym tonem spostrzeżenie miało umożliwić wybadanie, na ile podobny scenariusz był prawdopodobny.
Nie powstrzymał się jednak od przywołania na twarz wyrazu niemal autentycznego - a przynajmniej wypadającego dość autentycznie, gdyby nie ten uśmiech wciąż czający się w kącikach ust - oburzenia po kolejnych słowach rozmówcy.
- Nie przyszłoby mi do głowy, żeby wypierać się znajomości z serdecznym przyjacielem - oznajmił, mimo wszystko wcale nie mając jeszcze pewności, jak zachowałby się, gdyby tamtych dwóch zechciało go w najbliższym czasie uprzejmie wypytać o fjerdańskiego znajomego. Zbyt wiele zależało tu od okoliczności. Choć, jakiekolwiek by te okoliczności nie były, można było mieć pewność co do jednego - gdyby wystawienie nie-Einara miało mu pomóc uchronić własny tyłek, zapewne byłby skłonny bardzo szybko zapomnieć o ich serdecznej przyjaźni.
Tak samo, jak był skłonny zapomnieć o niej, obserwując kolejne kroki, za pomocą których Fjerdanin stopniowo zmniejszał dzielący ich dystans. Przez moment zresztą skupił się na tym na tyle, by nie zorientować się, że właśnie przeoczył najdogodniejszy moment do tego, żeby wygłosić adekwatny komentarz, którym mógłby wykpić tę rzekomą troskę o jego bezpieczeństwo. W zasadzie puścił te słowa mężczyzny mimo uszu, będąc ledwie o włos od tego, by zgrabnie usunąć się na bok i przypomnieć tym samym rozmówcy, że nadmierne spoufalanie się nie było zbyt mile widziane. Nawet mimo tej łączącej ich serdecznej przyjaźni. Możliwe zresztą, że faktycznie by to zrobił. Albo zdecydowałby się na jeszcze głupsze rozwiązanie, o czym świadczyć mogło przelotne muśnięcie palcami rękojeści noża.
Gdyby tylko nie-Einar zdecydował się na nieco bardziej gwałtowne wyciągnięcie ręki w jego stronę.
I chociaż nie uścisnął tej wyciągniętej dłoni od razu, na moment po prostu zawieszając na niej spojrzenie, pewnie nie dałoby się przeoczyć faktu, że uśmiech Sulijczyka poszerzył się nieznacznie po wzmiance dotyczącej nietrafionego imienia.
- Einar to niezłe imię, pasuje ci - stwierdził, przynajmniej w porę gryząc się w język, by nie dodać, że dokładnie tak samo mogłoby pasować prawdopodobnie do każdego mężczyzny pochodzącego z Fjerdy. Zwłaszcza, że przy okazji było pierwszym i jedynym, jakie wpadło Dvivediemu do głowy, gdy potrzebował na szybko zwrócić się do swojego nowego przyjaciela.
- Shankaracharya - zwykle naprawdę tego nie robił. Wystarczająco dawno temu zdążył przywyknąć do tego, że zdecydowana większość osób zwracała się do niego przy użyciu nazwiska i całkiem naturalnym zdawało się być przedstawianie się właśnie nazwiskiem. A jednak decydując się wreszcie na krótki uścisk wyciągniętej w jego stronę dłoni - a wcześniej nasłuchawszy się wystarczająco tego charakterystycznego akcentu w wypowiedziach rozmówcy - nie mógł powstrzymać się od tego, by tym razem nie posłużyć się imieniem. Tak samo, jak nie mógł - i nie chciał - powstrzymać szczerego rozbawienia, które odbiło się zarówno w spojrzeniu Sulijczyka, jak i jego głosie. Pewnie mógłby dodać do tego, że byłby gotów poświęcić wszystkie posiadane przy sobie kruge - których wcale nie było aż tak wiele - za poprawne powtórzenie przez nie-Einara podanego mu właśnie imienia. Choć to akurat zdawało się nie mieć najmniejszego sensu. Tak samo, jak Fjerdanin nie mógł mieć zbyt wielkich szans na zdobycie tychże kruge.

Sponsored content

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
Similar topics