Główny plac 6PHGXqiC_o

Mistrz Gry
konto specjalne
Mistrz Gry
Stanowisko : Mistrz Gry

Główny plac

07.05.21 13:25
lokacja

Główny plac

Serce dzielnicy finansowej, przez które codziennie przewijają się setki, jeśli nie tysiące mieszkańców Ketterdamu spieszących ku bogactwu. Plac to właściwie zbieg kilku większych ulic, na kształt arterii, wokół niego zaś ustawione zostały dwu i trzy kondygnacyjne budynki zaanektowane przez kancelarie, biura maklerskie, siedziby banków i wszelkie inne organizacje zainteresowane finansowymi sprawami. Chodzących dwójkami przedstawicieli stadwachty spotkać tu można niemalże o każdej porze dnia i nocy, pilnują oni zaś nie tylko porządku samej przestrzeni, ale również bezpieczeństwa wszelkich organizacji zasiadających na skraju placu.

Klaus Pier Boreg
• wyższe sfery •
Klaus Pier Boreg
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : cukrowy książę
https://kerch.forumpolish.com/t378-klaus-pier-boreg#1376

Re: Główny plac

29.06.21 0:39
[ I ]


Klaus stłumił zawinięcie, chowając twarz za postawionym kołnierzem eleganckiego płaszcza.
Ojciec nie przestawał mówić, a jego syn nie przestawał słuchać. Cóż, przynajmniej próbował. Z czasem jednak słowa zaczęły zlewać się w jeden długi ciąg nieskładnych dźwięków. a głos Laurensa zniekształcać zabawnie. Klaus uśmiechnął się głupkowato pod nosem - im dłużej słuchał, tym idiotyczniej ojciec brzmiał. Jak kaczka. Groeneveldt natomiast dźwiękiem przypominać zaczął nadmorskie mewy, czyhające na resztki jedzenia przy piątej przystani.
Klaus Boreg pół dnia chodził za Laurensem niczym cień, uśmiechnięty i wyprostowany, idealny synek, pytający co jakiś czas o to, czy ojczulek na pewno dobrze się czuje. Boreg senior uparł się bowiem, by młodszy syn towarzyszył mu w spotkaniu na giełdzie z Panem Groeneveldtem w imię nauki, praktyki i ćwiczeń. Klaus nie miał w zwyczaju się sprzeciwiać i choć wolałby zostać w domu i czytać lub grać z matką na fortepianie, posłał służbę po świeżą koszulę i swój nowy płaszcz w modnym odcieniu głębokiego granatu. Kilka głębszych oddechów i filiżanka kawy załatwiły sprawę, a uśmiechanie się i przytakiwanie przychodziło równie gładko, co zwykle.
Poza tym, Klaus wręcz przepadał za dzielnicą finansową i okolicami giełdy. Były głośne i tłumne w ten sposób, który nie przywodził na myśl biedoty i plugastwa, zamiast tego pachnąć drogimi materiałami, drogą kawą i ciężkimi perfumami otaczających go jegomościów. Spacerująca tu i ówdzie Stadwachta napawała poczuciem bezpieczeństwa, a rosnące nad nim budynki otulały go bogactwem i wzniosłością, w których tak się lubował. Wygladał jak ktoś, kto znajduje się w idealnym dla siebie miejscu - dobrze ubrany, gładko uczesany i wyprostowany jak struna, pełnym gracji krokiem przechadzający się po głównym placu w towarzystwie starszych kupców.
Wszystko byłoby idealnie, gdyby tylko się nie zgubił.
Pamiętał, że ojciec odchrząkuje, ze żegna się z Groeneveldtem, a potem mówi, ze powinni wracać. Chyba kiwnął głową i zrobił nawet kilka kroków w odpowiednim kierunku, ale coś zwróciło jego uwagę. Nie był pewien cóż takiego, być może płaskorzeźby nad wejściem do jednej z kamienic - jakiejś ważnej kancelarii, być może tamta niezwykle ładna, młoda dziewczyna strzepująca pyłek z ronda kapelusza. Przystanął - jakże nierozsądnie! Gdy się odwrócił, pękata sylwetka ojca zniknęła, podobnie jak cienie straży w barwach Boregów. Wiedział już, że ochrona dostanie ostrą (i słuszną) reprymendę za zgubienie syna Laurensa w tłumie, świadomość ta jednak nie zmieniała jego położenia. I na niego ojciec wścieknie się prawdopodobnie, a jego złość była niewygodą, na którą Klaus wcale nie miał ochoty!
Młodzieniec zmarszczył brwi i rozejrzał się po placu raz jeszcze. Ludzie kłębili się niczym mrówki, a Klaus musiał westchnąć lekko i z ulgą, gdy wśród wszystkich tych głów zobaczył znajomą twarz. Ochroniarz Groeneveldta wyglądał groźnie i surowo w swoich ostrych, fjerdańskich rysach, mimo to przyczepienie się do niego brzmiało przyjemniej niż robienie zamieszania przy stadwachcie.
- Och, świetnie! Niech Pan wybaczy! - odezwał się, znajdując się w mgnieniu oka przy boku mężczyzny niczym gryzący nogawkę szczeniak. - Proszę sobie wyobrazić, że zgubiłem mojego czcigodnego ojca i naszą straż! Okropne, doprawdy. Na chwilę tylko odwróciłem wzrok, a tych już nie było, powiem Panu, wyjatkowo niewygodny wypadek. Bycie samemu w takim tłumie...och, bez wątpienia bardzo nieostrożne z mojej strony. Co prawda Święty świeci nad dzielnicą finansową, ale któż wie co za margines wkręcić się zdołał w tutejszy tłum. Strach pomyśleć! - mówił z typowym dla siebie przejęciem, gładkim głosem z akcentem młodego arystokraty podkreślonym jeszcze przez teatralną manierę. Uniósł podbródek by przyjrzeć się ochroniarzowi i uśmiechnął się uprzejmie, choć bez wątpienia gdzieś pod skórą drżał strach pomieszany z podekscytowaniem. - Słyszałem, iż jest Pan eterykiem! To doprawdy fascynujące, rozumie Pan, tak igrać ze śmiertelnym żywiołem. Brzmi niesamowicie. Pewnie łatwo mógłby Pan kogoś zabić, prawda? Zniszczyć budynek? Z ludźmi w środku? Cóż za skarb mieć tak potężną broń w swojej straży...

Ezra Hernau
• piekielnik •
Ezra Hernau
Pochodzenie : Fjerda
Stanowisko : Ochroniarz na kontrakcie rodu Groeneveldt
https://kerch.forumpolish.com/t262-ezra-hernau#822

Re: Główny plac

08.07.21 0:00
| 26 maart

Nauczył się sztywno ignorować spojrzenia, które towarzyszyły mu czasem, gdy podążał krokiem swego kontraktora bardziej oficjalnymi ścieżkami. Budził większe zainteresowanie ostatnimi czasy, chociaż słusznie odnajdował plotkarską przyczynę w wizycie fjerdańskiej delegacji z samym księciem Rasmusem na czele. Nawet nie chciał wyobrażać sobie, ile dopowiedzeń i nowych pomysłów mogło obiegnąć miasto, dopisując radnemu Groeneveldt nieistniejące kontakty. Sam Hendrikus wydawał się nie przejmować, ani plotkami, ani potencjalnymi zaczepkami. Hernau był nawet skłonny uwierzyć, że jego szef wystawiał go "na widok" z premedytacją, odnajdując korzyści nie tylko ze względu na pełnioną przez niego profesję ochroniarza. I nie zmieniało to faktu, że Ezra i taką rolę musiał przyjąć.
Szum głosów na giełdzie nie przeszkadzał mu w pracy. Tylko względnie uważnie przysłuchiwał się dyskusji, jaką prowadzili radni, średnio orientując, czego dokładnie dotyczyły interesy. To co bardziej przyciągało jego uwagę, to obecność innych osób, niepowołanych do tego, by uczestniczyć w rozmowach, czy też zbyt długo przysłuchiwać się wymianie uprzejmości między kupcami. Stał nieco z boku, przy ścianie jednego z piętrowych budynków, stając się nie ingerować w przebieg mało przypadkowego spotkania radnych, jednocześnie mogąc szybko zareagować na potencjalne niebezpieczeństwo. W tym drugim, swoiście pomagała chodząca dwójkami stadwachta, przyzwyczajona do obecności na rynku, ochroniarzy różnej maści. Łatwiej było mu też obserwować i samych kupców i przechodniów. Przelotnie zlustrował też sylwetkę młodszego Borega, który - przynajmniej z wyglądu - nie przypominał swego ojca. Wydawał się być mało zainteresowany przebiegiem rozmów starszych, z rozmarzonym nieco odległym spojrzeniem, skupiając się na punkcie, którego piekielnik nie był w stanie zlokalizować. Być może, nie było go nawet w okolicy, lokując się gdzieś w wyobraźni młodzieńca.
Kiedy ruszyli, wędrując wolnym spacerem gdzieś w stronę wylotu głównego placu, przyspieszył kroku na krótko, potem zwolnił, zachowując niewielki dystans i pozostawiając bogaczy w zasięgu wzroku i ewentualnej reakcji. Choćby całość wydarzenia miała być najnudniejszym z widowisk, nie dawał sobie prawa do opuszczenia gardy. Nie czuł jednak napięcia charakterystycznego w sytuacjach zagrożenia. Być może nieco z zaskoczeniem dostrzegł, jak cukrowy panicz odchodzi gdzieś w bok, przyglądając się niewidzialnemu dla piekielnika celowi. Obaj radni wydawali się jednak w równym stopniu nie przejmować brakiem młodzika, dlatego Ezra uznał - przedwcześnie jak się potem miało okazać - że wszystko było zaplanowane. Dopiero nieco piskliwy ton cukrowego barona i naglące, przywołujące go spojrzenie Hendrikusa zaalarmowało, że jednak nie wszystko było idealne - Znajdź go, Hernau - rzucił na koniec lakonicznej relacji z powagą i maskowanym bardzo skutecznie rozbawieniem. Widocznie, nieoczekiwane eskapady księcia były czymś już znanym.
Krótko skinął głową, pozostawiając radnych pod okiem pozostałej straży i czujnej stadwachty. Pamiętał moment, w którym młody Boreg rozdzielił się ze swoim towarzystwem i to w okolicy odnalazł zagubionego. Nie zdążył jednak odezwać się, bo sam został dostrzeżony wśród krzątającego się tłumu. Większość mijała go, schodząc mu z drogi, a młodzieniec torował sobie drogę, z daleka zgadując, gdzie zmierza. I był nim piekielnik - Proszę ze mną - wciął się gdzieś pomiędzy potokiem słów, które otrzymał na powitanie. Hernau zmarszczył brwi - To prawda - dodał, pomiędzy kolejnym potokiem wyrazów, nie konkretyzując, do czego właściwie się odnosił - do nieostrożności młodzieńca, potencjalnemu zagrożeniu w postaci krwiożerczego "marginesu", czy "niefortunnemu" wypadkowi, jakim było jego zniknięcie. Między następującymi falami wypowiedzi, wskazał towarzyszowi kierunek i prowadząc, niejako torował przejście między zebranymi na placu sylwetkami, ale młodzian nie wyglądał, jakby tym razem miał zniknąć gdzieś w tłumie. Ezra czuł się trochę, jakby prowadził rozentuzjazmowanego szczeniaka, który szarpał zawzięcie rękaw. Z jednej strony, było w tym coś irytującego. Z drugiej - zabawnego. Dlatego na nowe, szarżujące w jego kierunku słowa, uśmiechnął się zdawkowo, może nawet serwując bardziej złowieszcza iskrę, niby teatralne potwierdzenie...potwierdzeń. Klaus nie zadawał właściwie pytań. A jeśli już to robił, odpowiadał ma nie od razu, nie pozostawiając zbyt wiele do tłumaczeń. Nie uniósł się napięciem nawet wtedy, gdy został ulokowany wśród narzędzi Groeneveldta i ochrzczony "potężną bronią". Brzydka prawda, którą kryły kontrakty - Tylko mądrzy i wystarczająco silni są w stanie taką broń właściwie wykorzystać - jakoś z namysłem skrzyżował wzrok z młodym kupcem, chociaż nie był pewien, czy jego słowa nie znikną za chwilę, niezauważone w kawalkadzie rosnącej ilości retorycznych pytań. Dopóki nie kolidowało to z jego pracą, pozwalał na beztroskę, momentami graniczącą z lekkomyślnością. A prawdopodobnie jednocześnie jednym i drugim.

Klaus Pier Boreg
• wyższe sfery •
Klaus Pier Boreg
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : cukrowy książę
https://kerch.forumpolish.com/t378-klaus-pier-boreg#1376

Re: Główny plac

14.07.21 1:29
Nieważne było to, jak często czytał o równości, o ludziach biednych i cierpiących, jak często marszczył prosty nos nad widokiem głodu i nędzy i z jakim przejęciem w melodyjnym głosie mówił o konieczności poprawy dobrostanu najsłabszych w Ketterdamie - Klaus był jedynie prześliczną porcelanową figurką o myślach skrojonych pod cele swojego ojca.
Ludzie nie byli ludźmi - choć tak o nich mówił - byli towarami, usługami, byli kruge porozkładanych po ulicach niczym kwiaty, które można zbierać radośnie i w podskokach, śpiewając o swoim szczęściu. Bieda nie byłą czymś, z czym się walczyło - choć często o tym wspominał w akompaniamencie długich westchnięć - była jedynie nieprzyjemnym i niewygodnym pyłkiem, plamą na rzuconej w kat koszuli. Grisze natomiast - choć na samo wspomnienie o niciach jasnoniebieskie oczy Klausa rozjaśniały się z podekscytowaniem - nie miały w sobie niczego ludzkiego, niczego co stanowić mogłoby o ich żywotności. I to bynajmniej nie z powodów, które znane były z Fjerdy.
Nie.
Dobry grisza był porównywalny do drogiej zabawki, niewiele różniącej się od dwóch szabli wywieszonych na ścianie ojcowskiego gabinetu.
Mała nauka była czymś, co wykupić można było tak jak każdą inną umiejętność - w końcu to co darmowe miało nie mieć żadnej wartości - a jednak była w tym o wiele bardziej ekscytująca i ciekawa w oczach samego Panicza Boreg. Czytał o niej, widywał owoce jej pracy, a jednak nadal pragnął się przyglądać, badać, brać dla siebie to, co wydawało mu się takie fascynujące i takie wyjątkowe. Nie było przecież na tym świecie niczego, czego nie można byłoby kupić, a Klaus czekał na wszystko z otwartym skarbcem i uniesionym podbródkiem - na ludzką dobroć, cnotę, honor. Na ręce, które mogły poruszać ciała i tkać żywioły. Ogień na przykład, ogień był najlepszy.
Ogień niósł potęgę.
Ciemne myśli zawsze chowały się pod maską ładnej twarzy arystokraty - gładkimi rysami, jasnym czołem, różowymi policzkami. Były niczym piekło schowane pod złotymi włosami aniołka. Słuchał więc Klaus rozmówcy i uśmiechał się uprzejmie, choć słowa mężczyzny wydawały mu się naiwne. Każdy mógł broń te wykorzystać wlasciwie - było bowiem nieskończenie wiele definicji tego słowa.
- Cóż to w zasadzie znaczy? Wykorzystać właściwie? - zagajał więc, nadal świergocząc uroczo, ręce zakładając za plecami i prostując się dystyngowanie. - Czy właściwym jest ochranianie radnego? Czy może walka w armii? Zdaje się, Szanowny Panie, że kraj z którego Pan pochodzi ma również swój własny sposób na działania właściwe! I Pana dar jest w nich raczej przeszkodą - brzmiał beztrosko i lekko, jakby mówił o gofrach jedzonych na śniadanie. Wzrok znów uniósł się ku twarzy rozmówcy, ale ten uśmiech na książęcej twarzy przestał być słodki i czarujący. Był podszyty czymś ostrym i jadowitym. - Wie Pan co jest właściwe w Ketterdamie? Zyski. Zyski dają władzę, władza daje wszystko. Nawet najsilniejszą broń.

Sponsored content

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach