Wejście do kanałów 6PHGXqiC_o

Mistrz Gry
konto specjalne
Mistrz Gry
Stanowisko : Mistrz Gry

Wejście do kanałów

04.05.21 21:08
lokacja

Wejście do kanałów

Wejścia broni zamykana na kłódkę krata. Jednak dla chcącego nic trudnego. Przedsiębiorczy człowiek poradzi sobie i z taką przeszkodą. Osobną kwestią są powody dla których ktoś miałby odwiedzać kanały. Napierająca ze wszystkich stron ciemność, płynącą tunelami mieszanka wody i ścieków, nieprzyjemne zapachy nie zachęcają do wycieczek, chociaż znajdą się tacy, którzy stwierdzą, że znają w Ketterdamie gorsze zakątki niż kanały.  

Petra Jansen
• formator •
Petra Jansen
Pochodzenie : Ravka
Stanowisko : Stoi za barem w Listewce, a czasem bawi się w gumowe ucho po wszelkich kasynach;
https://kerch.forumpolish.com/t249-petra-jansen#444
[25/03/382]


Stała nad nim jak kat.
Aczkolwiek nie emanowała grozą, a strach, choć obecny, nie był wzbudzany przez jej osobę. Krążyła w miejscu, przebierała nerwowo nogami i rozglądała się dookoła, jakby wyczekiwała czyjegoś nadejścia. Jakby wyczuwała, że w powietrzu wisi coś niedobrego, nieprzyjemnego, lecz była pewna, że to nie jest jedynie wątpliwej jakości woń znajdujących się przed nimi kanałów.
- Kai, nie właźmy tam. Naprawdę, to się skończy tragicznie - próbowała przekonać majstrującego przy zamku przyjaciela, choć podskórnie wiedziała, że były to próby płonne. Ręce trzęsły się jej ze strachu, dlatego miętoliła nimi materiał znoszonego płaszcza w kolorze zgniłej zieleni. Trochę cieszyła się, że miała na sobie akurat taki, bo a nuż się zleje z kolorystyką ścieków i porośniętych grzybem ścian, i zagrożenie jej nie spostrzeże. Łapała się resztek optymizmu, co było kompletnie niedorzeczne, ale tonący przecież chwytałby się i brzytwy, żeby ocalić tyłek. - Weź, sprawdź jeszcze raz kieszenie. Może tam gdzieś go włożyłeś? Albo, o, pokaż łapy, może przegapiłeś, może masz jednak na sobie ten pierścionek. Kojarzysz, jak w tej historii, co Pan Hilary zgubił swoje okulary, ale miał je na nosie? - już pchała się z rękami do dzielnie pracujących palców Drozdova, ale w porę rozum się odezwał, że przecież jakby miał ten swój zakichany sygnet na palcu, to by przecież go widziała w tym właśnie momencie.
Zrobiła jeszcze jedno kółko wokół wychodzonego w błocie metra kwadratowego, wzdychając ciężko, jakby chciała zrzucić głaz, co to się zadomowił na czubku jej serca. Naprawdę była przekonana, że może ich coś porwać w tych tunelach, a poza tym niemożebnie od nich śmierdziało. Dosłownie szczypało ją w oczy, ale nie wiedziała, czy łzy podchodzą jej do nich właśnie z tego powodu, czy dlatego, że aż tak wielki strach ją obleciał.
- A co, jak nie wyjdziemy stamtąd żywi? Matka mi zawsze mówiła, że w ketterdamskich kanałach mieszkał demon, który wciągał do nich dzieci i je zjadał. Co jeśli zje i nas? - wydarła się prawie, ale szybko przytknęła sobie dłonie do ust, bo zlękła się, że jeszcze tego potwora tym krzykiem na nich zwabi. - Na wszystkich świętych, nie chcę umrzeć w paszczy Oczokrada! - w końcu tupnęła, jęcząc boleśnie, wyraźnie wystraszona nie na żarty. Po prawdzie Petra uważała każdą straszną kreaturę za Oczokrada. I kto by pomyślał, że takie rosłe babsko będzie się bało stworzeń z bajek?

Kai Drozdov
• szumowiny •
Kai Drozdov
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : koszmarny bliźniak i naganiacz Wron
https://kerch.forumpolish.com/t227-kai-drozdov
Zdarzało mu się włamywać do kanałów, kiedy był młodszy. Były ciemne, brudne, śmierdziały tragicznie, ale w zasadzie nie różniły się bardzo od reszty Ketterdamu. Lubił myśleć, że są odbiciem ulic, jakby w innym świecie - pod ziemią, ciche i ciemne, podobnie jak te na powierzchni zamieszkałe przez szkodniki, tyle, ze biegające po kanałach szczury były o wiele przyjemniejsze i bardziej urocze od ketterdamskich ludzi.
Cienki nóż w zamku zaskrzypiał ostro.
- Możesz się zamknąć? - syknął jedynie w odpowiedzi, widocznie poirytowany, oczy miał skupione, a policzki różowe, palce drgały lekko. Normalnie nie byłby taki zdenerwowany, ręce rzadko mu się trzęsły, a otwieranie zamków wychodziło całkiem sprawnie. Normalnie jednak nie miał nad uchem jęczącej Petry. Normalnie nie tracił najcenniejszej rzeczy jaką posiadał, jedynej pamiątki po ojcu. Normalnie nie był taki głupi. Cała ta tragedia była w sumie całkiem okrutna i przeraźliwie dla Kaia smutna. Sygnet z drozdem był gdzieś w kanale, sam w tym smrodzie i mroku, niczym smutny symbol tego, że jego ojciec równie dobrze może leżeć już głęboko pod ziemią. Może leżeć, a jego własny syn go nie szuka, zamiast tego niszcząc pamięć o jego nazwisku, biernie przyjmując po prostu jego zniknięcie. Nie szukał ojca, nie szukał Drozdova, pogodził się z jego stratą, jakby nic nie znaczył - kim by był, jaką karykaturą syna, gdyby tak samo uczynił nawet z cholernym sygnetem?
- Myślałaś, że nie sprawdzałem?! - Odwrócił ku niej pełną gniewu twarz, słysząc jej kolejny, mały monolog. Krzyczał szeptem, jak szaleniec, nie było to jednak nic dziwnego w przypadku tej dwójki. - Myślałaś, ze nie sprawdzałem każdej, kurwa, szczeliny?! I to nie jest żaden pierścionek, to sygnet mojego ojca, na wszystkie dziwki Ketterdamu! - Szarpnął kratą. Nic. Kolejne przekleństwo opuściło gardło. - Jeżeli ktoś tutaj będzie zabijał, to ja, Petra, uwierz mi. Nie pierwszy raz, nie ostatni, więc przestań biadolić o jakichś oczokradach, bo zanim nas dopadną sam sobie wytnę oczy, żeby nie musieć ciebie słuchać! PATRZEĆ NA CIEBIE, znaczy, Patrzeć! Kurwa, pies to jebał - wyrzucał z siebie w chaosie, znów nachylając się nad zamkiem, aż w końcu, po kolejnych usilnych próbach, krata puściła, skrzypnięciem zapraszając ich do środka.
- Jeżeli ten twój demon je dzieci, to na zdrowie, sam mu kilka podrzucę - mruknął, a chlupot ścieków odbijających się od butów przyprawił go o krótkie mdłości. Na początku zawsze jest najgorzej, potem człowiek się przyzwyczaja.

Petra Jansen
• formator •
Petra Jansen
Pochodzenie : Ravka
Stanowisko : Stoi za barem w Listewce, a czasem bawi się w gumowe ucho po wszelkich kasynach;
https://kerch.forumpolish.com/t249-petra-jansen#444
Petra na szczęście po kanałach nigdy łazić nie musiała; zdarzało się podczas służby, że plątała się po ciemnych uliczkach, w które żadna szanująca się kobieta nie powinna się zapuszczać, ale nigdy nie było tak źle, by musiała schodzić pod ziemię. Dlatego teraz, postawiona przed wrotami czegoś, co śmierdziało gorzej, niż mogłoby jakiekolwiek limbo, była cokolwiek sceptyczna wobec pomysłu przekroczenia ich. Nie wątpiła, że szczury bywały lepszymi kompanami niż ludzie, ale uwierzyłaby Drozdovowi na słowo; nie musiała przekonywać się na własnej skórze.
- Mogę, ale nie potrafię! - wyrwała się nerwowo, najwyraźniej pozwalając, by irytacja Kai'a udzieliła się i jej. Była wyjątkowym typem człowieka, takim, którego rozumowanie niekoniecznie trzymało się kupy. Była gotowa postawić swoje życie na szali w imię wyższych ideałów, ale starcia z potworami ze spowitych mrokiem czeluści nie znajdowały się w tej kategorii.
Nie rozumiała też wagi problemu. Żadne z bliźniąt nigdy przed nią nie otworzyło się na tyle, by wiedziała, ile znaczył dla nich stary Drozdov. Nie miała pojęcia, jak ważna była dla chłopaka pamiątka po ojcu, prawdopodobnie ostatnia rzecz, jaka miała szansę mu o nim przypominać.
- Ale czemu się na mnie drzesz? Ja ci tylko dobrze, kurwa, radzę! - wybuchła, wystrzeliwując ramionami na boki, jakby gotowa była się bić z nim, żeby udowodnić swoje dobre intencje. Nadal uważała, że jego reakcja jest niewspółmierna do straty; sygnet przecież nie był chyba kluczem do zbawienia, przepustką do lepszego świata?
Stała nad nim, podparta pod boki, resztkami godności i cierpliwości powstrzymując się od kopnięcia go w nerki. Miał prawo być podenerwowany, też byłaby wściekła, gdyby zgubiła coś tak drogocennego. Ale absolutnie nie musiał się wyżywać.
- To nie jest moja wina, cipeuszu, że nie umiesz dbać o swoją własność - burknęła, zakładając w końcu ramiona na piersi i odwracając się obrażona, czekając w widocznej złości, aż w końcu upora się z drzwiami. Odwróciła się dopiero wtedy, gdy usłyszała skrzypienie zawiasów.
- To nie jest żaden mój demon - zaczęła, mając zamiar wyjaśnić ignorancję Drozdova. - Gdybyś miał jakiekolwiek pryncypia poza darciem pizdy w języku imbecyli, znałbyś legendy toczące się pod ulicami twojego własnego miasta - fuknęła, wchodząc wreszcie za kratę, modląc się przy tym do swoich świętych, by oszczędzili ich od złego. A nuż się uda, przecież podobno złego diabli nie brali, a czym innym był stwór z kanałów, jak nie biesem? - Nie znasz historii o Sankta Margarecie? Sposobem pokonała demona z kanałów, który miał słabość do błyskotek. No i pożerania dzieci, ale na to kryterium jesteśmy już ciut za starzy - wyjaśniła już nieco spokojnie, ale ta chwila względnej ogłady minęła w trymiga, kiedy dotarło do niej co właśnie powiedziała. - A co jeśli on podprowadził ten twój cały sygnet? Co jeśli tylko czeka aż po niego pójdziemy? Słodka panienko, ja nie po to przyjechałam do Ketterdamu, żeby tu umierać - jęknęła, znowu panikując, asekuracyjnie uczepiając się rękawa przyjaciela, jakby w poszukiwaniu otuchy. Choć z tym nigdy nie wiadomo; może po prostu chciała być przygotowana na wrzucenie go prosto w paszczę beboka z głębin, żeby samej uciec.

Kai Drozdov
• szumowiny •
Kai Drozdov
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : koszmarny bliźniak i naganiacz Wron
https://kerch.forumpolish.com/t227-kai-drozdov
Ciemność otulała go teraz szczelnie, wchodząc w załamania kości, z jego ciała tworząc wąski szkic ostrych rysów i kropek gęsto rozsianych piegów. Wydawał się być bledszy niż zwykle, oczy z ciemnobrązowych zamieniły się w czarne punkty, żywo wypatrujące mieniącego się złota w brudzie cuchnących kanałów. Równie dobrze mógł szukać igły w stogu siana, wiedział jednak Kai doskonale, ze poddanie się byłoby porażką, której nigdy by nie przełknął. To była ta chwila, nie było niczego ważniejszego od pogoni za ostatnimi cząstkami ojca, które upchał w szczelinach codziennego życia. Bez sygnetu zostałby z niczym i jakiś abstrakcyjny lęk kazał mu sądzić, że zapomni wtedy zupełnie. Znowu będzie sierotą.
Gromił Petrę spojrzeniem, wściekły był okrutnie, choć nie na nią przecież. Była teraz irytująca, ale nie była źródłem jego tragedii, jedynie jej obserwatorem. Obserwatorem dosyć biernym, bo skąd biedna Panna Jansen mogła wiedzieć o wadze sytuacji, której była świadkiem? O starym Drozdovie w Listewce wspominano często, roiło się tam bowiem od jego przyjaciół, ale Mai zwykła podłapywać te historie, jakby ojciec nadal miał się dobrze i był z nimi, a Kai - cóż, Kai zbywał temat półsłówkami, złośliwymi uwagami i idiotycznymi, chamskimi żartami wypluwanymi pod nogi. Teraz bolało i wiedział o tym, kiedy Petra - słusznie całkiem - odpierała jego ataki. Uciął temat milczeniem, kiedy w końcu weszli w te koszmarne korytarze.
- Nie pamiętam niczego takiego, ale jeżeli boisz się wrednych stworzeń grasujących nocami i kradnącymi błyskotki, to nie rozumiem dlaczego spędzasz ze mną tyle czasu. Może to jakiś mój krewny, na pewno ucieszy się na mój widok - oznajmił w odpowiedzi na jej historię. Choć mogła zmrozić krew w żyłach, Kai miał w sobie tyle wiary, co nic, czasem nawet wątpił w grisze, jak miałby bać się demona? - Dzieci...To dobrze, że nie ma z nami Mai i Juliana - zażartował jeszcze ponuro, wciąż uważnie patrząc pod nogi i pozwalając bez słowa buntu uczepiać się swojego rękawa. Minęło kilka minut, nic. Westchnął ciężko.
- Nie chciałem być chujem. To po prostu bardzo ważne, no wiesz, ten sygnet - odezwał się nagle. jakoś słabiej. - To jedyne co po nim mam, w porządku? Musiałaś słyszeć historie, no nie? Fakt, ze umiem czytać i nie musze żyć w niewoli, dając dupy jakimś cuchnącym zjebom i bogatym wdowom to tylko i wyłącznie zasługa mojego ojca. Jeżeli nie odzyskam sygnetu, to tak jakbym nie zasługiwał na wolność, równie dobrze mógłbym iść uklęknąć pod Menażerią i błagać o azyl, ja pierdolę. - Wypuścił głośno powietrze, które przez wszystkie te okrutnie długie sekundy zalegało w płucach. Bez ciężaru było mu lepiej, szło się nieco lżej i wzrok się wyostrzył. Wpadające przez otwór kanału uliczne światło wąskim strumieniem ułożyło się na czymś utopionym do połowy w brudnych ściekach. Kai pociągnął Petrę w stronę znaleziska, a oczy otworzyły się szeroko. - Co to...to nie mój sygnet - jęknął. Nie była to też resztka szklanej butelki. - Słuchaj, jeżeli to jest właśnie paszcza tego twojego potwora, to chyba zaraz zginiemy, więc zmów ostatnie modlitwy...

Petra Jansen
• formator •
Petra Jansen
Pochodzenie : Ravka
Stanowisko : Stoi za barem w Listewce, a czasem bawi się w gumowe ucho po wszelkich kasynach;
https://kerch.forumpolish.com/t249-petra-jansen#444
Ciemność co prawda jej nie przerażała, ale w tym momencie gorzko żałowała, że w przydziale dostała jedynie odrobinę wyjątkowości. Gdyby była piekielnikiem, mogłaby rozświetlić im drogę, ułatwić jakoś poszukiwanie igły w stogu siana. Tak właśnie widziała ich wyprawę w głąb kanałów - jako coś prawie że daremnego, z tak niską szansą na powodzenie, że aż lepiej było sobie darować. Kai wydawał się jednak zobligowany do znalezienia zguby, a do tego rozgoryczony stratą do tego stopnia, że jakakolwiek logika nie przemówiłaby mu do rozumu i nie przekonała do zawrócenia. A zostawienie go samego na pastwę domniemanego demona nie wchodziło w grę. Oczywiście nie można było posądzać Petry o słabość do drugiego człowieka; wyznawanie uczuć nie przychodziło jej łatwo, a jeśli coś jej się wymsknęło, niejednokrotnie zakrawało na sarkazm. Niemniej nigdy nie była istotą bezduszną i nie chciała zaakceptować kolejnych start w ludziach w swoim życiu. Zaimplementowała system ograniczonego zaufania do swojej rutyny, robiła wszystko, by się nie przywiązać, ale nigdy nie pozostawiłaby przyjaciół na pastwę losu. Nie umiałaby potem zasnąć w nocy.
- Ciągnie swój do swego - skwitowała jedynie, gdy Kai malował się jako wredotę nie z tej ziemi. Chciała zaśmiać się gorzko, rzucić, że w porównaniu z gnębiącymi ją w dzieciństwie griszami tak zwanego lepszego sortu był całkiem sympatyczny, ale ten rozdział historii nie był czymś, co lubiła opowiadać innym. Zbyła więc resztę milczeniem, jak on sam przed chwilą, uznając, że niektóre rzeczy lepiej się mają, gdy pozostają niewypowiedziane. Zresztą, istniały zgryzoty, których nie dało się ubrać w słowa.
- Twoja siostra od dawna nie jest już dzieckiem, ale potrzeba obcych oczu, by to spostrzec - oświadczyła enigmatycznie, wracając do wspomnień o dziewczynie z nieśmiałym uśmiechem na twarzy, który otaczający ich mrok skrzętnie ukrył.  - A Julian... Julian w końcu może być dzieckiem i nie śmiałabym mu odbierać tej możliwości - po tych słowach zaśmiała się cicho pod nosem, ale nie miała zamiaru mówić nic więcej w tym zakresie. Jeśli Kirillovich będzie chciał, opowie im sam o swojej przeszłości.
- Przeprosiny przyjęte - rzuciła tonem à la "a nie mówiłam". - Słyszę dużo historii, ale czy w nie wierzę? Zwykle nie mam powodu, ludzie lubią pieprzyć od rzeczy - wzruszyła ramionami, ciągnąc się z Kai'em jak zjawa. - Nie mam zamiaru wmawiać ci, co powinieneś czuć, bo wiem z autopsji, że każdy radzi sobie ze stratą bliskich na swój sposób. Ale z tego co słyszę, spuścizna twojego ojca znacznie wykracza poza sam fakt istnienia sygnetu, więc to, czy go znajdziesz, nie ma wpływu na to, jakim będziesz synem - skwitowała, wciskając ręce w kieszenie płaszcza, gapiąc się na swoje buty, jakby nagle zaczęła się starać nie wdepnąć w coś paskudnego. Na przykład wrażliwe tematy. - Wspomnienia mieszkają w sercu, nie w błyskotkach. -
Wtem została pociągnięta w kierunku czegoś, przez co serce podeszło jej do gardła, bo wyglądało to tak, jakby odciągał ją od przelatującego niebezpieczeństwa. Spojrzała po chwili przerwy na uspokojenie oddechu na znalezisko, mrużąc oczy w ciemności, by spróbować rozpoznać, co właściwie im się trafiło. W końcu westchnęła, zanurkowała ręką w ściekach i wyjęła przedmiot, ocierając go z brudu i podstawiając pod nieśmiało wdzierające się przez studzienkę światło.
- Wygląda jak ozdobny kamyk - stwierdziła po chwili oględzin, przyjmując skonsternowany grymas. - Słuchaj, uwielbiam mieć rację, ale teraz naprawdę chciałabym, żeby ten stwór nie istniał. W tej całej historii było tak, że Sankta Margaretha stworzyła piękną broszkę, której się nie dało podnieść, żeby uziemić potwora. No i potem ktoś ją znalazł, a pod nią stos kości - wzdrygnęła się, mówiąc to, po czym wpakowała brudną błyskotkę prosto w ręce Kai'a. - Myślisz, że to, kurwa, przypadek, że znajdujemy w kanałach kamienie szlachetne? Chcę do domu - jęknęła znowu, czując, jak ją strach oblatuje.

Kai Drozdov
• szumowiny •
Kai Drozdov
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : koszmarny bliźniak i naganiacz Wron
https://kerch.forumpolish.com/t227-kai-drozdov
Kaiowi zapewne ciężko byłoby przyznać, że jakakolwiek krzywda i jakikolwiek włos, który spadłby z głowy Petry byłby dla niego sporym ciosem. Nosił w sobie coś, co nazywał czasem prześmiewczo kompleksem starszego brata walecznej siostry - ten żart miał w sobie jednak sporo gorzkiej prawdy. Mimo wszelkich skaz młodego charakteru, Drozdov byłby pierwszą osobą, która dałaby się zabić, żeby bronić tych kilku dusz mu drogich. I na pewno pozwoliłby się zeżreć demonowi, gdyby dało to Petrze chwilę na ucieczkę, tak jak pozwoliłby poderżnąć sobie gardło, żeby bronić Mai i nie było w tym poczucia wyższości czy głupiej potrzeby posiadania, którą przejawiali niektórzy ojcowie i bracia. Być może Kai - nieważne jak usilnie bronił się przed tą myślą - wiedział, iż jego życie mniej drogie jest od życia reszty tych małych ciem. A jednak mimo ciemnych myśli i chmur burzowych nisko zwisających nad jego głową, zdołał uśmiechnąć się blado, gdy Petra wspomniała o Mai i Julianie. Siostra zawsze będzie małą siostrą, nieważne jak wiele karków skręci, a Julie zawsze będzie niewinnym szczeniakiem, nieważne ile odwiedzi portów.
W pierwszym odruchu, w swoim zepsutym ciągłą walką o siebie temperamencie, Drozdov gotów był odkrzyknąć, ze cofa to, nie przeprasza jednak i ma się wypchać Petra, zachować dla siebie te swoje świetne rady i mądre słowa. Byłby to jednak tylko kiepski mechanizm obronny, który nie pozwalał mu przyznać jej racji, bo była to racja wyjątkowo trudna do przełknięcia.
- To prawda, to wszystko. Moja matka zabiła się w burdelu, a Drozdov nie jest moim prawdziwym ojcem. Nie wiem gdzie jest ten gnój, który mnie spłodził, ale kiedyś go znajdę i zanim wpakuję mu kulkę do gardła, odcisnę drozda z tego sygnetu na jego mordzie - zachrypnięty głos brzmiał nieprzyjemnie, a jednak Kai zdołał uśmiechnąć się znów, lekko bardzo, prawie niedostrzegalnie. - Za siebie, za Mai, za naszą matkę, za to że gdyby nie ten jeden dobry człowiek siedzielibyśmy dalej w tym syfie, na matczynym kontrakcie, w imię którego sprzedawaliby nas za mniej niż niektóre drinki w Szmaragdowym Pałacu.
Ogromy smutnych historii o dzieciach wychowywanych w domu publicznym szybko zastąpić miało dzikie zainteresowanie, które błyszczało w ciemnych oczach prawie tak jasno jak kamień trzymany przez jego towarzyszkę. Jakaś odległa myśl kazała mu uważać, że znalezienie klejnotu było znakiem, choć cynicznie sceptyczny Kai sam nie wiedział czego. Odebrał znalezisko, kilak rady postukał w nie paznokciami, tym mniej ważnym sygnetem na środkowym palcu, obejrzał jeszcze raz pod światło, wszystko w czasie, kiedy jego przyjaciółka snuła swoje mroczne historie.
- Kurwa, Petra, to chyba nie jest zwykły kamyk - wyszeptał ze słyszalną nutą podekscytowania. - Nie wiem jak ty, ale ja nie widzę żadnych trupów ani demonów, ale widzę za to coś co kupi nam trochę luksusu! Do diabła, nie jestem znawcą, ale to nie może być jakieś tam szkło. Może wypadło z naszyjnika którejś kupieckiej córeczki? - Twarz rozświetlił mu szczery uśmiech, a kamień w końcu wylądował w kieszeni. - Jakby co, dzielimy się na pół - oznajmił niczym bóg i obrońca sprawiedliwości, chociaż coś mówiło mu, że Petra nie do końca wierzy w jego znajomość kamieni i kryształków.
W tym wzniosłym nastroju, nagle radośnie podekscytowany, chciał Kai ciągnąć towarzyszkę wyprawy dalej. Zdążył zrobić jednak kilka kroków zaledwie, nim podeszwa buta nie nadepnęła na coś twardego, twardszego niż reszta przeszkód pod nogami. I pomyślałby może Drozdov, ze to zwykły kamień, coś jednak kazało mu schylić się i sięgnąć w brud ścieków. Złoto, gruby grawer. Przez moment chciał płakać, ale nie umiał, krzyczeć ze szczęścia natomiast nie mógł.
- Jansen! Sygnet! - wyrzucił zamiast tego, ściskając ramię Petry. - Wiesz co, wydaje mi się, że ta twoja Sankta Margaryna nam przyświeca...Albo ten zasrany demon wabi nas dalej, w takim przypadku - nabrał powietrza w płuca - DZIĘKI STARY, PRZYPROWADZE CI JUTRO PRZYNAJMNIEJ TRÓJKĘ TAKICH UTUCZONYCH!

Petra Jansen
• formator •
Petra Jansen
Pochodzenie : Ravka
Stanowisko : Stoi za barem w Listewce, a czasem bawi się w gumowe ucho po wszelkich kasynach;
https://kerch.forumpolish.com/t249-petra-jansen#444
Żadne z nich nie chciało przyznać na głos, że rzuciliby się w ogień w imię siebie nawzajem, bo to odsłaniało pewną słabość. W Ketterdamie nie można było otwarcie mówić, że na czymś lub na kimś ci zależy; wyznania tego pokroju dawały pole do popisu tym, dla których postawienie cię pod ścianą byłoby korzystne. Stawały się asem w cudzym rękawie, otwierały możliwości szantażu. Lepiej było udawać zimnego drania, który dla zysku ukręciłby łeb własnym rodzicom, a potem nie uroniłby nawet łzy.
Dlatego rozmowa o prawdzie zawsze była niewygodna. Niby zwykle każdy wiedział, jak brzmi, czuł gorzki smak na języku, ale rzadko kiedy ktokolwiek miał odwagę, by bezpardonowo potwierdzić fakt jej istnienia. Wisiała w powietrzu jak kaci topór, subtelna tajemnica poliszynela, spychana gdzieś w mroczne zakamarki w tyle podświadomości.
Petra specjalizowała się w tego typu mankamentach.
- Powiedziałabym, że mi przykro, ale wiem, że takie wyznania są o kant dupy rozbić i ulgi nie przynoszą, toteż z czystego szacunku do ciebie sobie daruję. - posłała mu kwaśny uśmiech, ale uznawszy, że w tych grobowych ciemnościach mógł go nie dojrzeć, zdecydowała się również poklepać go po plecach. Silnie, po przyjacielsku, ale bez zbędnych czułości. Chłopaka napędzała żądza zemsty, a nie rozpacz. Nie potrzebował ramienia, na którym się wypłacze, potrzebował zachęty. - Twoja wizja brzmi naprawdę solidnie i słusznie, ale nie uważasz, że śmierć dla takich skurwibąków to żadna nauczka? Nawet nie będą mieli czasu, by pożałować za swoje grzechy - oświadczyła, prezentując mu inny punkt widzenia. Sama chciała ukręcić łeb swojemu ojcu na odchodne, ale po chwili namysłu doszła do wniosku, że świadomość jego samotności, bez rodziny i przyjaciela przy duchu, jest o wiele przyjemniejsza niż noszenie jego krwi na rękach do końca swego życia. Już wystarczyło, że płynęła w jej żyłach; więcej znosić nie chciała i nie musiała.
Nastrój na szczęście zelżał po chwili, gdy błyszczący kamyk trafił im się jak ślepej kurze ziarno. Kai rozweselił się od ręki i zdawał się nawet na chwilę zapomnieć o męczącej kwestii sygnetu; Petra zmarszczyła brwi, patrząc jak ocenia wartość kryształu niczym wyrobiony w swym fachu jubiler. Ona sama nie znała się na tego typu kruszcach, a ostatni raz widziała biżuterię na wystawie, gdy akurat przechodziła przez Dzielnicę Finansową. Dlatego zdecydowała się zdać kompletnie na ocenę kompana.
- Nie spodziewałam się po tobie takiego zewu optymizmu w samym środku kanałów. Może to te toksyczne opary? - uniosła jedną brew w powątpiewaniu, próbując nie wybuchnąć szelmowskim śmiechem. - Moja mama by cię polubiła - stwierdziła nagle, jak gdyby nigdy nic, choć nigdy wcześniej o swojej matce nie wspominała, po czym wystawiła ku niemu otwartą dłoń. - Jak mamy się dzielić po połowie, to daj ten kamień. Jak zgubisz kolejną rzecz, na dodatek w połowie moją, to utrącę ci nogi przy samej dupie - oświadczyła, nie mając zamiaru ryzykować następnym zgubieniem czegoś, a potem jeszcze jedną wycieczką w głąb kanalizacji. Już zaczynało się jej kręcić w głowie od wszechobecnego smrodu, nie wspominając nawet o oddechu Oczokrada, który cały czas czuła na swoim karku. Nie zapomniała o potworze, o nie. Po prostu nie panikowała, żeby Drozdov na nią znowu nie krzyczał.
Wtem sygnet też się znalazł, na co westchnęła z ulgą, wznosząc ręce w górę ironicznie, jakby chciała podziękować wszystkiemu, co nad nimi, łącznie z przechodniami i świętymi, że zguba się znalazła i mogą opuścić to miejsce zapomniane przez boga. Chwalmy Ghezena, bo jest dobry i jego... Jakoś tak to leciało, Petra nie była gorliwą wyznawczynią tutejszych religii.
- Margaretha, kretynie - poprawiła go, nie mając zamiaru pozwalać na bezczeszczenie imion świętych. Podskórnie czuła, że tak się nie powinno robić w środku przeklętego kanału. - I zostaw biedne dzieci w spokoju - szturchnęła go, gdy wydarł się tak głośno, iż echo zdawało się ponieść po na drugi koniec stolicy. - Nie ma co dziękować demonowi, jeśli już, to Sankta Margaretha nas sprowadziła tutaj. Albo zwykłe szczęście głupiego, to też równie prawdopodobne - skwitowała, kręcąc głową zrezygnowana. Ta eskapada wyczerpała Petrę psychicznie. - Ale dobra, skoro masz to, po co przyszedłeś, a nawet bonus, to czy możemy już iść? Jakoś bezpieczniej czułam się na powierzchni, a i oddychało się jakoś sprawniej - zaproponowała, wskazując kciukiem za siebie, w kierunku wyjścia. Marzyła o świeżym powietrzu.

Kai Drozdov
• szumowiny •
Kai Drozdov
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : koszmarny bliźniak i naganiacz Wron
https://kerch.forumpolish.com/t227-kai-drozdov
Na swój własny, dziwny sposób był wdzięczny Petrze za wszystkie te słowa, był wdzięczny nawet za poklepanie po plecach, choć w pierwszej chwili myślał, że się przewróci twarzą wpadając prosto w urocze ścieki ketterdamskich ulic. Było coś niezwykle pokrzepiającego w tej krótkiej i niezwykle szczerej wymianie zdań, coś z czym Kai nie spotkał się często. Dlatego być może, iż nie bywał szczery, nie wtedy, kiedy przez prawdę mógłby wydać się słabszy.
- Niewiele jest rzeczy na świecie, które mogłyby dać mi szczęście, Petra, ale pieniądze nigdy nie zawodzą!
Popatrzył na wyciągniętą przed nim dłoń i jęknął przeciągle, niczym dziecko, któremu kazano wrócić do domu, choć przecież bawiło się wyśmienicie dźgając ropuchy kijami w brzuchy. Wzniósł jeszcze do nieba oczy w teatralnym wyrazie zirytowania nim w końcu, niechętnie i powoli, wyciągnął z kieszeni błyszczący kamień i ułożył go na ręce Petry. Nie myliła się, znalezisko bez dwóch zdań było z nią bezpieczniejsze, Kai nie był mistrzem w pilnowaniu rzeczy cennych i choć naśmiewał się z opowiadań przyjaciółki, nie miał wcale ochoty wracać już do kanału. Demony z podziemi mogły być bajeczką dla niegrzecznych dzieci, jednak nie wątpił wcale w prawdziwość historii o stosach kości. W Ketterdamie nietrudno było o morderców, a gdyby któryś wyskakiwał z kanałów, Kai prawdopodobnie nie zdziwiłby się szczególnie. Nie było to jednak jego wymarzone ostatnie tchnienie.
- Twoja mama? Mnie? Za co? - zaczepił się tego znikąd wyciągniętego zdania, unosząc w konsternacji brwi. Po twarzy błądził uśmiech, Petra nie wspominała o rodzicach, a on nie był skory dopytywać. Wiedział jak to jest. -  Nigdy nie polubiła mnie żadna mama, nie wiem czy jakakolwiek dostała szansę - zażartował, szturchając ją lekko łokciem.
Sprzyjające im świtało świętej pozwoliło znaleźć kamień oraz sygnet, pozwoliło też wytrwać w tym morderczym smrodzie i nie zabić się wzajemnie. Pozostawało mieć nadzieję na to, ze wyprowadzi ich stąd bez większego szwanku na zdrowiu, szybko i sprawnie, a oni niczego już nie zgubią. Rozumu, drogi, siebie samych.
- Jak to jest - zaczął cicho, podając jej ramię i nachylając się nad nią nieco, by szept nie zagubił się gdzieś w odmętach kanałowych ścieków. - Jak to jest, że siedzisz w cholernej Listewce, łazisz sama po Baryłce i nie boisz się kompletnie niczego, tak myślałem zawsze, przynajmniej, no wiesz, że mogłabyś spokojnie roztrzaskać komuś łeb o ścianę, gdyby nadeszła potrzeba. Nie boisz się tego parszywego świata, w którym żyjemy, ale trzęsiesz się jak łysy kot przed starymi legendami?

Petra Jansen
• formator •
Petra Jansen
Pochodzenie : Ravka
Stanowisko : Stoi za barem w Listewce, a czasem bawi się w gumowe ucho po wszelkich kasynach;
https://kerch.forumpolish.com/t249-petra-jansen#444
Czasami zaskakiwała samą siebie tym, jak sprawnie balansowała na granicy szczerości i kłamstwa. Teraz niby nie powiedziała nic szczególnego, a jednak zdawała się nadawać z chłopakiem na tych samych, straumatyzowanych przez przeszłość falach. Może wcale nie chodziło o słowa, a emocje, którymi emanowała Petra za każdym razem, gdy temat schodził na rodzinę? Nikt tego nie mógł spostrzec, ale zawsze spinała barki, czuła jak mięśnie tężeją, gotują się do walki cholera wie z czym. Mogła poklepać go przez to po plecach ciut za mocno, przy okazji wyładowując minimalny ładunek frustracji, który wyrósł wewnątrz, gdy słowo ojciec przetoczyło się przez konwersację, a potem jej głowę.
Nie było innego sposobu na wyrzucenie z siebie tego ciężaru bez wchodzenia w szczegóły. A przynajmniej Sokoleva go nie widziała.
- Nie wiem, czy pieniądze są dla mnie absolutnym źródłem szczęścia - oświadczyła, wzruszając ramionami, ale nie ukrywając uśmieszku rosnącego na ustach. - Ale zgodzę się, że lepiej jest je mieć, niż ich nie mieć - w jej słowa wdarła się nutka rozbawienia, gdy wciskała błyskotkę w wewnętrzną kieszeń płaszcza. Zapięła środkowy guzik, by czyjeś ręce na ulicy czasem omyłkowo nie ośmieliły się zawędrować za pazuchę niepostrzeżenie. Pałała niezwykłą ostrożnością wobec ludzi, czy to obcych, czy tych bardziej bliskich, więc niedziwnym było, że podjęła dodatkowe środki bezpieczeństwa.
Na pytanie o matkę uśmiechnęła się dziwacznie, jakby wróciły przed jej oczy wspomnienia, które choć radosne, jednocześnie pozostawiały specyficzną gorycz na języku, jakiej nie sposób było się pozbyć. Ten rodzaj szczęścia, który kłuje między czwartym a piątym żebrem, bo choć wiesz, że powinieneś się cieszyć, że coś się zdarzyło, zamiast żałować, że przeminęło, jakoś nie potrafisz być aż takim optymistą.  
- Moja mama zwykła lubić ludzi, którzy dostrzegają jasną stronę ciemnej strony - wyjaśniła, wypuszczając powietrze nosem, jakby chciała parsknąć śmiechem, ale ten uciekł w ostatnim momencie. - Kiedyś cię do niej zabiorę - obiecała, dodając do pakietu przyjazny uśmiech, po czym przyspieszyła w kierunku wyjścia, jakby przypominając sobie, że parę minut temu panikowała kompletnie z powodu możliwości zostania pożartą przez demona z kanałów. Musiała zostawić pewne rzeczy za sobą; zarówno potwory, jak i niektóre tematy.
Złapała jego ramię, dostrzegając w niknącej już ciemności, że przybliżył się, wyraźnie rozweselony obrotem spraw. Uniosła jedną brew zadziornie, jakby zaciekawiona zamiarami, bo wyglądał, jakby miał zaraz zapytać o coś sensacyjnego.
- Każdy się czegoś boi, tylko głupcy nie odczuwają strachu - zaprzeczyła, uśmiechając się przy tym pobłażliwie. Drozdov nie miał pojęcia, jakim kalibrem gracza była Petra, gdy przychodziło do gry pozorów i jego przyznanie się do tego na głos z nieznanych przyczyn ją nieco rozczuliło. - Tylko z ludźmi jest zupełnie inaczej niż z potworami. Pierwsi atakują tylko wtedy, gdy wiedzą, że mają przewagę, a drudzy bez wyjątku - wyjaśniła, oglądając się przez ramię, jakby chciała się upewnić, że na pewno żaden stwór ich nie podsłuchuje. - Ja zwyczajnie nie daję im tej przewagi. Nie muszą wiedzieć, czego się boję i jak bardzo, to nie ich interes - wzruszyła ramionami, brzmiąc, jakby oświadczała oczywistość. Wystawiła nogę przed siebie, kopnęła furtkę, by wyjście z kanałów stanęło przed nimi otworem, po czym skinęła głową, jakby zachęcając do opuszczenia tego miejsca.
- Poza tym - zaczęła na powrót, nagle rozbawiona - miałam do czynienia z gorszymi miejscami niż Baryłka. Teraz czuję się, jakbym była na wczasach. -

Kai Drozdov
• szumowiny •
Kai Drozdov
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : koszmarny bliźniak i naganiacz Wron
https://kerch.forumpolish.com/t227-kai-drozdov
Kai - pomimo mnogości żartów na swój temat - szczycił się swoim umysłem, szczególnie pamięcią. Mógł wyrecytować imiona i wygrane każdego sprowadzonego do Klubu Wron gościa w przeciągu ostatniego tygodnia, przechowywał w głowie całe mapy, rozkłady pomieszczeń, krzywe mordy z Baryłki i rozdania kart w każdej kolejnej partii. I tak też bez zająknięcia mógłby przywołać sekunda po sekundzie moment, w którym poznał Petrę. Wszedł tamtej nocy do Listewki zmęczony jak diabli po jakiejś cholernej pertraktacji z pomniejszym gangiem grasującym w okolicy, na którą Per Haskell wysłał go jak na sprawdzian. Pewnie myślał, cholerny starzec, że jest niebywale sprytny fundując mu taki test, Kai nie ucierpiał jednak szczególnie. Miał siniaka na policzku i irytację w zaspanych oczach, to wszystko. Nie był szczególnie przyjemny, gdy poprosił o rum, ale i ona nie należała do wzorów cnót, kiedy wściekła pluła mu do szklanki, a Kai wątpił by jego markotność była powodem. Darli się wtedy na siebie, ktoś musiał ich rozdzielać, Drozdov pamiętał natomiast, ze Petra wydała mu się cholernie ładna i zabawna w tym wszystkim i  gdyby nie był sobą, po prostu uśmiechnąłby się i pozwolił jej wygrać. Kai jednak całkowicie był Kaiem, przegrywać nie lubił, a wojny z godnymi przeciwnikami bawiły go najbardziej.
Petra zawsze byłą godnym przeciwnikiem. Uśmiechnął się na jej słowa. Był w pełni przekonany, iż jej matka musiała ją przypominać, miała podobnie żywy charakter, cięty język i może nawet te same jasne fale włosów opadające na plecy. Spojrzał na przyjaciółkę z ukosa.
- Przedstawisz mnie? Jako chłopaka czy już narzeczonego? - dopytywał zaczepnie, ledwo powstrzymując się od złośliwego chichotu. - W końcu diament już dostałaś. - Coś mu mówiło, że Pani Jansen nie byłaby zachwycona tą wizją.
Podobała mu się a chwilowa szczerość. Patrzył na nią skupionymi oczami, choć w mroku te przypominały pewnie tylko zagłębienia w gładkiej twarzy. Ścisnął wiec mocniej jej ramię, jakby chciał jej dać znać, ze słucha. Sygnet przyjemnie ciążył w kieszeni, a on sam był jakiś lżejszy, jakiś bliski nieistnienia w tych nocnych podziemiach, więc pozwolił sobie też mówić. To Petra - myślał. - Przy niej ci wolno. Była równie godna zaufania co on - prawie w ogóle. Diabeł jednak wie doskonale, że para oszustów może związać się swoimi kłamstwami na wieki.
- Myślisz, ze taki demon z bagien czy innych kanałów jest gorszy od Pekki Rollinsa? od Vonkerta? - spytał głosem przepełnionym powagą, mrużąc oczy, a nazwiska przetoczyły się przez język z nutą odrazy. - A od Hoede? Van Ecka? Może i atakują, bo wiedzą, ze mają przewagę, ale kiedy zabija cię potwór, widzisz jego cielsko, jego mordę, no nie? Wiesz, że to on. Wiesz, że to jego zęby i jego ogon. Umrzesz szybko, coś cię pożre i wypluje. Ale tacy ludzie jak oni zrobią to obcymi rękami, czasem nawet nie od razu, metodycznie, będą ci kazali głodować, cierpieć w szaleństwie albo wykrwawiać się w dokach - mówił, coś słabego zachwiało głosem, coś co przypominało krótki zryw wiatru, jedno trzaśniecie drzwiami. - Nie boję się potworów z podziemi, Petra. Boję się tych, którzy grasują nad nami. - Tych wyżej, nad naszymi głowami, tych, którzy więcej mogą i więcej mają, tych którzy nigdy nie popatrzą ci w oczy, kiedy będą cię pożerać.
Światła miasta dosięgnęły go z oddali, smród czaił się za plecami, stawiając go przodem do ciężkich odorów ulicy. Wypuścił głośno powietrze przez nos i uśmiechnął się jeszcze, znów zwracając głowę w stronę dziewczyny. Półmrok nocy w końcu uwolnił rysy twarzy ze smolistego mroku, jego oczy nadal jednak wydawały się być całkowicie czarne.
- Jakimi? - spytał w odpowiedzi, ściągając delikatnie brwi. - Ja nie byłem nigdy nawet poza Ketterdamem.

Petra Jansen
• formator •
Petra Jansen
Pochodzenie : Ravka
Stanowisko : Stoi za barem w Listewce, a czasem bawi się w gumowe ucho po wszelkich kasynach;
https://kerch.forumpolish.com/t249-petra-jansen#444
Nigdy nie była i nie będzie jak jej matka.
Mogła spróbować odtworzyć wygląd, namalować sobie identyczną twarz, równie miodowe pukle, które odbijałyby światło słońca, lśniąc jeszcze jaśniej niż ono samo. Gdy zamykała oczy, pod powiekami wciąż widziała żywy obraz matki, wierny oryginałowi tak silnie, jakby widziała ją nie dalej jak dziś rano. Ale kiedy otwierała oczy, spoglądała na siebie w lustrze, a raczej na kogoś, kim próbowała być teraz, zdawała sobie sprawę, że nigdy nie dorównałaby swojej rodzicielce. Nie oddałaby sprawiedliwości, chcąc ją imitować, więc nie śmiała nawet podjąć prób. O zmarłych nie powinno mówić się źle, a co dopiero czynić z ich wizerunku parodii maszerującej ulicami Baryłki. Matka miała zawsze jedno życzenie wobec Petry: "bądź szczera ze samą sobą". A ona nie potrafiła spełnić nawet tego.
Nie miała więc jasnych pukli po niej, ani nawet nie miała już jasnozielonych oczu, które dostała od niej w spadku. Nie miała też jej charakteru; gdyby była jak matka, nigdy nie stawałaby w szranki z ludźmi większymi od siebie, nie oceniałaby ich po okładce, plując im do kufli zanim zdążą się przedstawić. Nie zamykałaby się przed tymi, którzy mają dobre intencje, nie skrywałaby każdego szczegółu dotyczącego swojej przeszłości pod kluczem niczym tajemnicę wagi państwowej. Nie byłaby tak nieufna, pesymistyczna i krnąbrna.
Niestety cały ten pakiet przywar i uporu dostała w prezencie od ojca. Nie mogła go znieść, bo w istocie był nie do zniesienia, a potem nie mogła znieść siebie, bo była taka sama.
- Jako debila jebanego co najwyżej - fuknęła, udając najpierw obrażoną sugestią ich w związku, ale po chwili nie wytrzymała i wydała z siebie odgłos przypominający niepoprawnie stłumiony śmiech. Nie była pewna, czy był to prawdziwy żart ze strony Kaia, czy ciągłe próby zuchwałego podrywu zgrabnie zawoalowane za zasłoną dowcipu, ale cokolwiek to nie było, nie mogła dawać mu żadnych nadziei. Stało między nimi zbyt dużo kłamstw, by cokolwiek mogło zaistnieć. Przynajmniej tak sobie to tłumaczyła.
Nie była osobą godną zaufania. Jeśli już, zaufanie musiało być ograniczone, ale nie miała zamiaru reklamować się jako szarlatan, egoistka z łaski świętych, która musiała handlować w cudzych sekretach, by zachować własne dla siebie. Jednak były dziedziny, w których nie grała dla dwóch różnych drużyn na raz i sprawy Szumowin były jedną z nich. Wychodziła z założenia, że nie odgryza się ręki, która cię karmi. Nie była lojalna, była wdzięczna. Ale tyle wystarczyło, by z chęcią nienawidzić tych wszystkich, którzy stawali ością w przełyku Drozdovowi.
- Każdy z nich czerpie swoją potęgę z tego, że ludzie się ich boją - odparła, badawczo spoglądając z dołu na towarzysza, jakby zmartwiona gorejącym gniewem, który przetoczył się przez tembr jego głosu. - Bogaty czy biedny, każdy człowiek jest tylko człowiekiem. Każdy umiera tak samo, gdy rozpłatasz mu aortę, ci na górze nie dostają specjalnej taryfy, albo drugiej szansy. Po prostu nikt nie ośmiela się do nich podejść, bo mają wokół siebie mur zbudowany z tych, którzy ze strachu stali się tarczą swego ciemiężcy, by ten nie mógł uznać ich za nieprzydatnych. Cała ta machina jest napędzana zwykłym, ludzkim lękiem i to pieprzone błędne koło, bo ten sam lęk powstrzymuje ludzi przed zniszczeniem jej i zamiast tego wprawia ją w ruch - sama pozwoliła sobie na rozemocjonowany ton, ścisnęła ramię Kaia jeszcze mocniej, a i iść zaczęła żwawiej, jakby nosiło ją na samą myśl o ironii losu, jaka toczyła ten świat. Miała do czynienia z bogatymi ludźmi, urodziła się pośród nich i mogła dać swoje słowo, że nie było się czego bać, gdyby tylko to słowo było jeszcze cokolwiek warte. Wszystko kręciło się wokół mitów, bo te dobre ciężko zabić. Tak samo jak z demonem z kanałów - nawet jeśli nie istniał, nawet jeśli w rzeczywistości było zupełnie inaczej, głupia historyjka wpajana do głowy od małego wystarczyła, by Petrze podeszło serce do gardła.
Ugryzła się w język, gdy zapytał o kolejne miejsca. Pożałowała tego, jak nieostrożnie dobrała słowa, musiała westchnąć ciężko, by wybrać kolejne. Pokazała karty, które miały zostać na stole, bezpiecznie, frontem do blatu, przyciśnięte ciężką ręką Petry.
- Na przykład na Wyspie Tułaczej - rzuciła lekko, na poczekaniu próbując zbudować niewinną historyjkę na podwalinach resztek prawdy. - Miejsce zapomniane przez świętych, psy tam dupami szczekają. Wiesz, że przerabiają griszów na amulety? Czasem nawet nie sprawdzają, czy to grisza, wystarczy plotka i już odprowadzają jej krew na relikwie - mówiąc to, wyglądała na zdegustowaną, ale w taki sposób, jak stare plotkary są obrzydzone cudzym zachowaniem; nie brzmiało to personalnie, raczej jako sensacyjna ciekawostka. - Dobra, spróbuj zamknąć tę furtkę i chodźmy do domu, bo już rzygać mi się chce od tego miejsca - zarządziła, zgrabnie próbując zmienić temat i faktycznie zniknąć stąd, zanim przyciągną ku sobie kolejny kłopot.

Kai Drozdov
• szumowiny •
Kai Drozdov
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : koszmarny bliźniak i naganiacz Wron
https://kerch.forumpolish.com/t227-kai-drozdov
Vitaly często mówił, że Mai wygląda jak Yanling. Tak samo złote oczy, te same czarne włosy, ten sam gładki głos, płynność w ruchach, ten sam uśmiech na filigranowej twarzy. Równie piękna i równie zdolna - Drozdov klepał ją po ramieniu - niczym cień goniący własną matkę. Kai milczał wtedy, a gdy zostawał sam, patrzył długo w lustro, mrużąc oczy i licząc w kółko cechy, które on też po niej odziedziczył. Plamy urody z Shu Han, ciężkie i sztywne ciemne włosy, umiejętność mówienia ludziom tego, co chcą usłyszeć. Wciąż niewystarczająco. Zrozumiałby Petrę i może podskórnie - choć nie wiedział cóż takiego ją dręczy - rozumiał ją właśnie. Chciałby być matką, jak Mai, ale wiedział, ze jest kimś innym.
Wiedział, że wielka część jego przypomina człowieka, którego nawet nie poznał.
Co jeżeli odebrał każdą jego skazę charakteru? Co jeżeli tamten człowiek cały zbudowany był ze skaz niczym zlepek zszytych ze sobą blizn. Ta upartość, arogancja, porywczość, ta łatwość kłamstwa, fakt, iż zabicie bolało tylko chwilę, tylko pierwszy raz. Był chłopcem niczyim zrodzonym z krwi człowieka bez twarzy. Był ćmą walącą desperacko o szybę, choć jego matka była motylem.
Roześmiał się krótko, gdy przezwisko zawisło między nimi. Śmiech był gorzki, choć słyszalnie szczery, Kai nie spodziewał się przecież niczego innego. A jednak zakuła trochę obraza w jej głosie, coś co dla niego brzmiało obrzydzeniem. Choćby był to tysięczny żart, Kai nie wątpił nigdy w rodzaj swojego uroku. Krótki i mocny, rozmywał się już po kilku godzinach, rozbierając go z tych wszystkich dobrze dobranych kłamstw, aktorsko rozegranych uśmiechów. I zostawał on tylko, nagi i szczery do bólu. Urodzonych w burdelu chłopak wychowany przez gangstera, spędzający dni na oszukiwaniu ludzi w karty i strzelaniu na zlecenie najbardziej nieporadnego kryminalisty w Ketterdamie. Obrzydzenie miałoby sens, byłoby na miejscu i choć zapiekło w żołądek, szybko przerodziło się w rozbawienie nasłuchujące stłumionego śmiechu Petry.
- Ktokolwiek postanowi ci się oświadczyć, tym będzie właśnie - zażartował jeszcze, nim temat zniknął w końcu, a on zdążył jedynie zanotować w głowie, że zabierze go do swojej matki. Zapamięta, Kai zawsze pamiętał.
Uśmiechał się subtelnie, kiedy mówiła i powtarzał czasem bezgłośnie jej słowa, obracając je na języku, jakby chciał sprawdzić, czy ich sens jest tak samo pięknie przerażająco, kiedy wypada z jego ust. Miał wrażenie, że nie - kiedy on to mówił, wszystko brzmiało pokracznie i cynicznie. Istniały pewne rodzaje mądrości, od których był tak daleki, jak było to możliwe. W takim rodzaju mądrości taplała się właśnie Petra, w tym rodzaju, który wznioślejszy był i czystszy od ciemnych kanałów, od głośnych ulic, od ostrych słów, którymi tak lubił rzucać Kai Drozdov.
- Kiedyś przestaniemy się bać - oznajmił, nachylając się nad nią znów lekko. - Przestaniemy się bać i machina przestanie się kręcić. - Ale wtedy znajdzie inne paliwo, prawda? Chciwość, zawiść, zemstę. Było tak wiele poza lękiem i nienawiścią. - Zrobimy jak ta twoja święta, sami znikną we wstydzie.
Wyczuł chwilę zawahania w jej głosie, kiedy zapytał o miejsca gorsze od Baryłki, nie uznał tego za żaden znak. Być może jego umysł ślepy był na kłamstwa Petry, może sam się oślepił, woląc żyć historiami, które opowiadała, legendą, którą sama sobie budowała. Tak było dobrze, choć Kai myślał czasem nad tym, skąd się wzięła i gdzie chce uciekać - albo przed czym. W końcu w Ketterdamie ludzie zjawiają się najczęściej z desperacji.
- Wyspa Tułacza - powtórzył spokojnie, wznosząc oczy do nieba w namyśle. - Szczekające dupami psy i krew griszy w małych flakonikach, tak? Nieszczególnie wierzę w amulety - prychnął, choć biorąc pod uwagę, że zapuścili się w kanały by znaleźć jeden sygnet przeczył raczej jego słowom. - Pewnego dnia będę bogaty i popłynę wszędzie. Na Wyspę Tułaczą, do Ravki, może znajdę rodzinę w Shu Han? Do tego czasu powinienem się nauczyć przynajmniej liczyć w ich języku. Mogę cię zabrać ze sobą, popłyniemy razem lepić bałwany w Fjerdzie, hm? A teraz chodź, masz rację, czas spierdalać z tego podziemia. - Krata zamknęła się z trzaskiem, Kai odetchnął głęboko i przez chwilę jeszcze patrzył w ciemność, nim w końcu nie pociągnął Petry w stronę ulicy i unoszących się coraz wyżej głosów ludzi. Nie puścił jej, trzymał mocniej, przylegając do niej bokiem. Coś mówiło mu, że demon z kanałów dyszy za ich plecami, a drobne palce złodziei wyciągają się do ich skarbu. Znał i demony, i złodziei nader dobrze.
Wychował się miedzy nimi.

z/t

Sponsored content

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach