Opuszczona rudera 6PHGXqiC_o

Mistrz Gry
konto specjalne
Mistrz Gry
Stanowisko : Mistrz Gry

Opuszczona rudera

04.05.21 20:49
lokacja

Opusczona rudera

Stary budynek mieszczący się nieopodal Przystani, Pozabijane okna i odarta farba elewacji nie wzbudzają zaufania przechodniów. Kamienica jest od dawna opuszczona przez mieszkańców i prawdopodobnie wystawiona na sprzedaż, jednak nikt nie kwapi się do jej kupna- znajduje się na uboczu z dala widoku kasyn i innych przybytków. Jeśli ktokolwiek ośmieli się zajrzeć do środka, powita go zapach stęchlizny, wilgoci i kurzu, niekiedy zobaczy ukrytego gdzieś pod zniszczonym i brudnym kocem bezdomnego, który znalazł tam schronienie. Uwaga, budynek może grozić zawaleniem!

Ove Nerison
• piekielnik •
Ove Nerison
Pochodzenie : Fjerda
Stanowisko : Myśliwy.
https://kerch.forumpolish.com/t243-ove-nerison

Re: Opuszczona rudera

26.06.21 15:00
382 lata po powstaniu Fałdy Cienia, marzec.

Taką pogodę przepowiadano od dawna; wyczuwano załamanie, podobnie jak rozumie się, że trawione chorobą ciało pewnego dnia przestanie walczyć, racząc rodzinę nieruchomością i martwotą. Niebo przykrywały coraz większe baranki chmur; watowate kłęby ciemniały, nabrzmiałe od zbierającej się w nich wody. Z godziny na godzinę opadały, niezdolne do uniesienia ciężaru jaki przyszło im dźwigać, prawie że kładąc się na najwyższych dachach budowli Ketterdamu.
Ove nie była zaskoczona, gdy pierwsza chłodna kropla spadła na wyciągniętą w oczekiwaniu dłoń. Stojąca przed nią kobieta zmarszczyła nos, a jej indycze gardło ścisnęło się, najwidoczniej w momencie, w którym musiała pożegnać kolejną ciężko zarobioną monetę. Niewiele sobie robiła z faktu, że stojąca przed nią postać — dumnie wyprostowana, z rozwichrzonym włosem i przymrużonymi oczami — traciła cierpliwość, wystawiona na kaprysy już nie tylko właścicielki rzeźni, ale też pogody.
— Więcej ode mnie nie dostaniesz — zachrypnięty ton rozbrzmiał akurat w momencie rozerwania chmury; rozpadało się na dobre; nagle i kategorycznie. Szum zagłuszył to, co wyrwało się spomiędzy warg Fjerdanki; zdawało się, że jej usta tylko drgnęły.
Kvinne, umowa była inna — zaprotestowała, poruszając ręką w ponaglającym geście. Na wnętrzu dłoni błyszczała brązowa moneta. — To stort dyr, duże zwierzę. Miały być dwie srebrne. Za mniej nie dam.
Huk zatrzaskiwanych przed nosem drzwi mógł być równie dobrze odgłosem grzmotu.
Stolica możliwości, faen ta.


Szpikowana kroplami kałuża rozbryzgała się z chlupotem, gdy w samo jej centrum wpadł but. Bieg nie ustał; podeszwa zaraz potem uderzyła o bruk i w ślad za przemykającą postacią, niosły się jej kroki. Zwijano przedmioty wystające zza daszków straganów, popędzano zwierzęta i zaciągano naburmuszone dzieciaki z powrotem do domów; ktoś krzyczał w kerchańskim, ale słowa odbiły się tylko od szpalerem otaczających wąską uliczkę budynków — i zniknęły w tyle, razem z całym zgiełkiem; tłumem. Nikt nie zwracał uwagi na dziewczynę, której długie włosy wypadły zza kołnierza i rozwiały się wstęgą bieli, jak strzępy żagli; nie interesowało ich co tak mocno ściskała w dłoni, ani dlaczego jej twarz była pokraśniała od rumieńców, choć temperatura wcale nie była wysoka. Mimo fjerdańskich korzeni stanowiła tło dla ich życia; mało tu przybyszy? Mało dziwactw?
Szyld sklepu, który minęła, był tak zabrudzony, że nawet ulewa nie dała rady odkryć nazwy; Ove rzuciła tylko okiem na poczerniałą powierzchnię i skręciła gwałtownie w następną uliczkę. Palce obejmujące nóż wreszcie wprawnie przekręciły broń; przy kolejnym postawionym kroku ostrze zniknęło w pokrowcu, a czerwona ręka przesunęła się wzdłuż materiału koszuli. Niedbale, machinalnie.
Miała odzienie wilgotne nie tylko od deszczu, który spadł na Ketterdam niespodziewanie; tkanina ciemniała od krwi.


Straciła rachubę czasu; kluczyła po nieznanych terenach na przemian klnąc i milcząc. Wpierw biegła, potem przeszła do truchtu; teraz, gdy i tak przemokła do suchej nitki, szła już wolno, rozdrażniona i wymęczona. Zgubiła Ivara; właściwie z własnej winy. Umówionego miejsca nie znała, a poruszanie się po obcych ulicach, w których wyczuwała wyłącznie ciasnotę i zaduch, prędzej czy później musiało doprowadzić do obecnej sytuacji. Na Djela, co ją podkusiło, by wykłócać się z nim, że bez problemu trafi w punkt?
Byłaby teraz w jednym z moteli; patrzyłaby na ulice pełne błota, ptactwo cisnące się na gałęziach drzew. Na kominy z których buchały gęste kłęby dymu. Słuchałaby szumu, ale przede wszystkim: przyjaciela. Jego coraz bardziej szczegółowych historii, dziwnych tytułów, niewiarygodnych opisów obrazów. Co jakiś czas zerkałaby na niego ponad ramieniem, uśmiechając się z politowaniem; potrafił pleść bzdury, ale zrobiłaby wiele za kilka tych niedorzecznych opowieści. Za ciepły napar z lawendy i suche posłanie.
Jeg gir faen i det — warknęła, wierzchem dłoni ściągając nadmiar kropel w czoła. Włosy kleiły się jej do skroni; do karku i szyi. Czuła jak ubranie — lekkie, idealne na myśliwskie wypady — ciąży niemiłosiernie na szczupłych ramionach. Bluzgi same cisnęły się jej na usta; starała się je zaciskać, ale wtedy było jeszcze gorzej.
Niemal poczuła ulgę, gdy jej oczom ukazały się uchylone drzwi; ledwo trzymały się zawiasów, a spróchniałe drewno nie zachęcało do dotyku setkami wystających drzazg. Ove przyjęła jednak ten widok prawie że z radością; pragnęła schronić się przed ulewą równie mocno co wrócić do spokojnej Fjerdy.
Przynajmniej jedno z tych życzeń miało prawo się spełnić.


Helvetes... — wstrzymała dech, gdy do nosa dotarły znajome zapachy; w rodzinnych stronach wonie nie były do tego stopnia intensywne. W Vildrite nie uświadczyło się ścisku; porozrzucane po okolicy domy i chaty miały mnóstwo miejsca na podwórza, zagrody, przybudówki. Powietrze było zimne, ale czyste; niosło ze sobą świeżość sosnowych igieł, dojrzałych kor drzew, wód jezior. W Ketterdamie to wszystko odchodziło w niepamięć. Stłoczenie aromatów — ludzkich ciał, perfum, zwierzęcych futer, rozgrzanych materiałów, drewna, obiadów, nieczystości — tworzyło niepojęty dla Ove fetor.
Ale tutaj było jeszcze gorzej.
Obcas jej buta nadepnął na coś starego i chrupkiego, co trzasnęło od razu, gdy tylko na tym stanęła. Skrzywiła się, jednak szybko zapomniała o dźwięku tak bardzo przypominającym łamaną kostkę. Wzrok przyzwyczajał się do panującego w budynku półmroku i wreszcie oczy zdołały dostrzec skuloną w kącie sylwetkę.
Na jej nieruchomym grzbiecie spoczywały ciężkie koce.
Ove nie podeszła do nieznajomego; nie musiała.
Wybrała trzeszczące, rozchwierutane schody na piętro.
Ten odór znała dość dobrze, by zignorować ewentualne niebezpieczeństwo. Jakie zagrożenie może zresztą stanowić trup?
Jævla lik — syknęła, łapiąc w dłonie ociekające wodą pasma włosów. — Niech ulewa się skończy.
Choć towarzystwo umarłego wciąż było lepsze od Kerchańczyków.[ruletka]



Ostatnio zmieniony przez Ove Nerison dnia 03.07.21 1:05, w całości zmieniany 1 raz

Ayaan Malviya
• zakontraktowany •
Ayaan Malviya
Pochodzenie : Ravka
Stanowisko : żigolak
https://kerch.forumpolish.com/t192-ayann-malviya

Re: Opuszczona rudera

29.06.21 16:09

Duszno jak w łaźni; z trudem łapał oddech. Wewnętrzne ciepło rozchodziło się po jego ciele, przemieniało się w żar. Wciąż czuł, jakby trzymała rękę na jego karku, jakby liczyła kręgi górnej części kręgosłupa. Na plecach musiał mieć czerwone ślady po jej przydługich, twardych paznokciach. Wtedy czuł się, jakby próbowała rozerwać skórę i ściągnąć ją całymi płatami, ale teraz było mu tylko gorąco. Na szyi musiał mieć ślady po jej ustach – różniej wielkości krwiaki, które dostrzegł dopiero, gdy spojrzał w jedno z wiszących na ścianie luster. Przyjrzał się dokładniej własnemu odbiciu, doszukując się również innych niedoskonałości, na które machnął tylko ręką.
   Spojrzał w stronę łóżka, na którym wciąż leżała ona. Była okryta tylko w połowie – od pasa w dół. Jedną z rąk zasłaniała własną pierś, wyglądała naprawdę niewinnie. Ayaan postanowił zrobić kilka cichych kroków w jej kierunku. Przyjrzał się jej dokładniej, a następnie bezszelestnie usadowił się na krańcu łoża. Wbił spojrzenie w ogromny, stojący przy ścianie zegar. Czujnie wpatrywał się w ruchy wskazówek. Dopiero po kilku minutach odetchnął głębiej, próbując zapanować nad nieregularnych oddechem.
   Twoje godzina dobiegła końca, żegnaj.
   Powstał pospiesznie, podnosząc z podłogi bieliznę i resztę ubrań, które na siebie wsunął. Zgarnął też wiszącą na krześle ciepłą bluzę, jakby okazało się, że na zewnątrz pogoda jest kapryśna. Skierował się w stronę okna, wsadzając dłoń między szkarłatne zasłony. Odgarnął materiał w bok, od razu spoglądając przez szybę. Dostrzegł te wszystkie krążące po niebie szare chmury, z których wkrótce miał lunąć deszcz. Ale nawet gwałtowne burze nie byłby w stanie zatrzymać go przed choćby chwilową ucieczką z klatki, w której na co dzień żył.
   Gdy otwierał okno, odwrócił się za siebie ostatni raz. W ciągu kilku następnych sekund był już po drugiej stronie, pod stopami miał jedynie poniszczone dachówki.
   — Bywaj.


Tak naprawdę nie pamiętał już dokładnie kiedy dachy stały się jego naturalnym środowiskiem. Z Menażerii wymykał się w każdej wolnej chwili, gdy tylko miał wolniejszy dzień. Zaszywał się w miejscach trudnodostępnych, tych najrzadziej odwiedzanych. Zawsze miał chwilę dla siebie, chwilę na stoczenie kolejnego boju z myślami w swoim własnym umyśle.
   Co jakiś czas spoglądał w górę – podróżowanie po stromych dachach podczas ulewy byłoby jednym z większych idiotyzmów, na jakie mógłby sobie pozwolić. Na szczęście mimo że nie wyglądał wciąż miał odrobinę oleju w głowie i raczej nie podejmował się niebezpiecznego ryzyka, dlatego gdy tylko poczuł na głowie pierwszą ze spadających kropel, to od razu zaczął się rozglądać za jakimś schronieniem. No i faktycznie udało mu się nawet bezpiecznie zejść z budynku i wylądować po środku ulicy.
   Właśnie wtedy zaczęło padać mocniej. Kolejne, szarawe krople rozbijały się o jego ubrania i skórę. Na wyjeżdżonych ulicach wkrótce miały się ukształtować kałuże, a wokół robiło się coraz puściej – nikt o zdrowych zmysłach nie przebywał na zewnątrz w taką pogodę, dlatego również Ayaan postanowił skręcić w jedną z bocznych uliczek, trzymając się wątłego zadaszenia, by nie zmoknąć aż tak bardzo. W drodze nasunął też na łeb kaptur.
   Pamiętał, że gdzieś w pobliżu był pewien budynek – od dawna opuszczony, podmokły i poniszczony. To właśnie do niego chciał się udać. I choć mógł wybrać jakąś gospodę lub inne, cieplejsze miejsce, to jego wybór padł jednak na ruderę. Raczej unikał tłoczliwych miejsc, zwłaszcza gdy chciał spędził resztę dnia w swoim własnym towarzystwie.
   

Do środka nie wszedł drzwiami – jak prawdziwy włamywacz wybrał okno. Najpierw wyłamał wystający kawałek szkła, a później wślizgnął się do środka. W nozdrza od razu uderzył go ten smród, który u kogoś ze słabszym żołądkiem mógłby wywołać odruchy wymiotne. Nawet nie musiał zbyt długo zastanawiać się nad tym z jaką mieszanką zapachów ma do czynienia.
   Obrócił się w stronę schodów, przytykając wilgotny rękaw do ust i nosa. Postawił pierwszy, ostrożny krok na drewnianym schodku. Kompletnie zignorował fakt, że wcześniej – przy wchodzeniu do zniszczonego domostwa – mógł narobić trochę hałasu i jeśli ktoś tu był, to prawdopodobnie usłyszał go już wcześniej. Ale postąpił te kilka kroków w górę, by w miarę sprawnie dotrzeć na piętro. Od razu rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym dostrzegł jasnowłosą postać. Zamarł, a zaciśnięte gardło nie pozwoliło na wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa.
   Zacisnął szczękę, mimowolnie sięgając dłonią do tylnej kieszeni spodni, w której spoczywał składany kozik. Chciał po niego sięgnąć, by mieć jakiekolwiek szanse na obronę, jeśli okazałoby się, że dziewczyna nie jest nastawiona pokojowo. Dopiero po chwili, gdy już się jej uważniej przyjrzał, to dostrzegł ciemną plamę na jej ubraniu.
   — Kto ci to zrobił?

Ove Nerison
• piekielnik •
Ove Nerison
Pochodzenie : Fjerda
Stanowisko : Myśliwy.
https://kerch.forumpolish.com/t243-ove-nerison
Dźwięk skrzypiących schodów zdawał się wciąż nieść złowieszczym echem po starym budynku. Każdy krok wprawiał deski w cichy jęk; spróchniałe drewno brało na siebie niebotyczny do zniesienia ciężar, uginając się pod nim i grożąc rychłym trzaskiem złamania, choć wspinająca się po stopniach postać nie wykazywała szczególnego zainteresowania taką opcją. Wzrok miała utkwiony przed siebie; krążyła nim po zapleśniałych ścianach i zakurzonym, dziurawym suficie. W dłoniach ściskała grube pasmo włosów, próbując pozbyć się nadmiaru wilgoci; woda wyżęta z białych kosmyków tworzyła mokry szlak. Ciągnął się w górę; wpierw na piętro, a potem na poddasze, gdzie prostym ciągiem prowadził do niskiego okna w kształcie łuku. Szeroka szyba jakimś cudem przetrwała, choć warstwa syfu z ledwością ustąpiła pracy nadgarstka. Trzeba było mocniej potrzeć, by odsłonić choć część zszarzałej od deszczu panoramy miasta.
Nawet jeśli w środku panował półmrok, a wokół szumiało od ulewy, było w tym miejscu coś spokojnego i leniwego; może przez wirujące w powietrzu pyłki. Może przez brak żywej duszy na chodnikach. A może dlatego, że — jak raz — nie padały żadne komendy, żaden nacisk norm nie zmuszał ciała do czynności, do których nie było przyzwyczajone.
Ove mogła przysiąść na parapecie i wyglądając przez okno, zatopić się w rozmyślaniach o celu.


Nie drgnęła, choć wszystko w jej ciele zachowało się jak naprężona lina; spięło się, gotowe do przyjęcia ciosu. Hałas, który dotarł na poddasze chwilę wcześniej, ściągnął ją z powrotem do rzeczywistości; rozmył się obraz sulijskiej karnacji i zbrązowiałych zmarszczek szpecących gardło. W miejsce zaciętego wzroku znów pojawił się wycinek Ketterdamu; surowe ulice, surowe budynki.
Głos.
Ile mogła z tego zrozumieć, skoro słowa zdawały się nieść mniej treści niż powinny? Umysł, zamglony i wzburzony, jakby ktoś upuścił stare pudło prosto w pokrytą kurzem podłogę, zdawał się ledwo łączyć możliwe opcje. Kto ci to zrobił.
Kto. Ci. To. Zrobił.
Kto był sprawcą.
Nieruchome oczy zniknęły za pasmami włosów, gdy pochyliła głowę. Zsunęła nogę z parapetu na ziemię; ciasno obwiązane obuwie nie wydało żadnego dźwięku. Jak zjawa bez żadnej wagi płynnie podniosła się do pionu, stając w lekkim rozkroku, z dumnie wypiętą piersią i prostym kręgosłupem; gdy zadzierała brodę, ukazała twarz. Blade oblicze, nieprzywykłe do klimatu Kerchu; z policzkami zaróżowionymi od temperatur, łagodnymi rysami i tym, co nie pasowało do wizji prostej, niewinnej dziewczyny; wzrokiem chłodnym jak fjerdańskie wichry.
Obserwowała go uważnie, przypatrując się kręconym pasmom w które wsiąknął deszcz; jego niespotykanej, egzotycznej urodzie i tym drobnym szczegółom, zwykle zapewne ignorowanym, a dla niej będącym czymś niepasującym. To niesamowite jak bardzo przypominał , choć w gruncie rzeczy różniło ich przecież wszystko. Może chodziło o aurę jaką wokół siebie roztaczał? Dziwną, nienazwaną moc bijącą z postawy.
Krążyła wzrokiem po jego ciele, kodowała rozstaw nóg — chciał ją zaatakować? — patrzyła na jego minę, zaciśnięte szczęki, przez które kontur żuchwy mocniej się wyrysował, a gdy wróciła do spojrzenia, bez wahania odparła:
Villsvin — wargi poruszyły się w tym słowie z miękkością, o jaką trudno posądzić język północy. Usta zdawały się jednak w pełni przyzwyczajone do brzmienia wyrazu; kiedy przeszła na kerchański, jej ton nabrał ostrości. — Dzik. U was są mniejsze, ale krwawią tak samo.
Sztywno wyprostowane ramiona nieco się rozluźniły; wystarczyło lekkie ich opadnięcie, aby bojowa postawa zniknęła. Równie prosto i szybko zdmuchiwało się płomień świeczki. Dla Ove stan spoczynku był czymś mniej znanym, ale nie mogła afiszować się ze swoim nastawieniem do tutejszych mieszkańców. Jak mantrę powtarzano jej, aby przestała zgrywać wroga każdej napotkanej osoby.
„Nie chcą cię skrzywdzić” — westchnięcie Ivara słyszała realnie, jakby był tuż obok i znów próbował przywołać ją do porządku tym swoim oschłym głosem znawcy. „Nie wszyscy, w każdym razie. Część nie będzie chciała, póki nie uzna, że sama chcesz to zrobić. Pomyśl. Po co ci kłopoty?”.
Nie chciała kłopotów, dlatego nie sięgnęła do broni. Wprawdzie była widoczna; zdobiony pokrowiec przylegał do jej uda, pas ściskał materiał spodni, tworząc malutką sieć marszczeń; ale poza tym sztylet wydawał się jedynie dodatkiem do stroju. Dłonie Fjerdanki luźno wisiały wzdłuż boków; przynajmniej do czasu, aż nie uniosła jednej z rąk i nie oparła jej lekko o parapet. Palce ledwo muskały napuchnięte wilgocią drewno.
Co z tobą? — pytanie wiele ją kosztowało, ale zrobiła to łagodniej, po chwili znów pozwalając sobie na sekundowe zerknięcie ku jego szyi. Źrenice drgnęły tylko o milimetr, ale w gruncie rzeczy Ove nie kryła się z tym, co obserwuje. Nieznajomy miał na skórze czerwieniejące ślady. Przypominały uderzenia, ale były mniejsze, więc skąd się wzięły?
Powietrze utknęło w przełyku, gdy nabrała go przez usta. Miała dużo pytań, ale blokada językowa uniemożliwiała najprostsze ich wyrażenie. Schroniłeś się tutaj przed deszczem, jak ja, czy uciekałeś z zupełnie innego powodu? Nie pasujesz do Ketterdamu, co więc cię tutaj więzi? Przede wszystkim jednak; dlaczego gryzący fetor rozkładającego się dwa piętra niżej ciała nie był wystarczającym powodem, aby zrezygnować z wejścia? Kim, na Djela, jesteś?

Ayaan Malviya
• zakontraktowany •
Ayaan Malviya
Pochodzenie : Ravka
Stanowisko : żigolak
https://kerch.forumpolish.com/t192-ayann-malviya

Re: Opuszczona rudera

14.07.21 17:48
Nie zdążył przemoknąć całkowicie, choć deszcz z pewnością go zaskoczył. Myślami kolejny raz musiał być w zupełnie innym, odległym miejscu. Nie zdołałby znaleźć schronienia tak szybko, gdyby nie fakt, że tę część Baryłki znał jak własną kieszeń – nawet jeśli była odrobinę dziurawa. Nie przejmował się swoim brakiem ostrożności i chaotycznością działań, w tamtej chwili najważniejsze było znalezienie sobie dachu nad głową. I początkowo pewnie w jego głowie pojawiła się myśl, że nie tylko on szuka ochrony przed deszczem tylko przybierającym na sile, ale zignorował ją dość szybko, zapominając o niej zupełnie, gdy tylko dostał się do środka, a walka z wszędobylskim smrodem stała się pierwszorzędnym problemem.
   Grubą, szarawą bluzę miał tylko wilgotną – większość kropel osiadła na niej, nie dostając się między zwartą sieć włókien. Z przewiewnymi, cienkimi spodniami było znacznie gorzej, bo te opięły się wokół szczupłych nóg. Obuwie również miał całe mokre i brudne, gdyby tylko spojrzał za siebie, to z łatwością dostrzegłby wyraźne, błotniste ślady, które pozostawił po sobie na każdym ze stopni drewnianych schodów. Dłonią nawet nie poprawiał swoich niesfornych włosów, będąc niemalże pewnym, że tak czy inaczej nie rozplącze powstałych na niech kołtunów.
   Ostrożność jego ruchów przyszła z czasem – w momencie, w którym było już za późno, w momencie, w którym wpakował się w sytuację bez dobrego wyjścia. Świadomość tak łatwo popełnionego błędu okropnie uderzyła go psychicznie – czuł się, jakby dostał duchowego sierpowego w twarz. Mimowolnie zacisnął szczękę, jakby przygotowany na kolejne uderzenie.
   Spojrzenie mimo wszystko miał czujne – zmrużył ślepia, nie pozwalając sobie nawet na zbyt częste mruganie nimi, jakby dosłownie każda sekunda miała mieć ogromne znaczenie. Jakby chwila nieuwagi mogła ściągnąć na niego falę kłopotów, na którą tylko pozornie był gotów. Bo z problemami radził sobie naprawdę na różne sposoby, ale teraz podskórnie czuł, że nie był gotowy na jakąkolwiek konfrontację, dlatego starał się być dobrych myśli, szepcząc w umyśle uspokajające mantry.
   Z pewnością zachowywał pozory – sylwetkę miał jakby dumną i wyprostowaną, twarz nie drżała mu z przerażenia mimo skrywania wewnętrznych obaw i niepewności, a dłoń luźno trzymał w kieszeni, gotowy w każdej chwili mocniej ścisnąć rękojeść nożyka. Wolał być gotowy – powoli przygotowywał się na każdą ewentualność. Pogrążanie się w myślach pozwalało mu częściowo ignorować dość intensywne zapachy, które raz po raz uderzały w jego nozdrza z niewiarygodną siłą. I niby powinien już przywyknąć, ale z każdym razem smród drażnił go znowu.
   Przyglądał jej się dobrą chwilę. Miał ochotę się zerwać, gdy jej stopy bezszelestnie opadły na ziemię. Podobno pierwsza myśl zawsze jest najlepsza – dlaczego więc nie stchórzył, gdy miał jeszcze okazję? Gdy mógł zbiec po schodach (może nawet część z nich zawaliłaby się utrudniając jej pościg) i wylecieć z budynku przez pierwszy lepszy otwór bo przecież było ich sporo. Możliwe, że coś zainteresowało go w jej spojrzeniu. Albo po prostu zmroziło go i nie był już w stanie podjąć ucieczki. Zmroziło, zupełnie jak fjerdańskie wichry, których nigdy wcześniej nie posmakował na własnej skórze.
   Wyjął dłoń z kieszeni, gdy tylko dostrzegł, że jej postawa się zmienia, mięknie. Nie miał pojęcia co dziewczyna może mieć w głowie i do czego jest zdolna, ale mimo wszystko wolał dmuchać na zimne, więc wciąż pozostawał w gotowości, choć sam również się rozluźnił, gdy ona postąpiła podobnie. Bał się ludzi takich jak ona – tych, którzy z pozoru wyglądali naprawdę niewinnie, a którzy często okazywali się bardziej niebezpieczni niż reszta. Już dawno wyzbył się nawyku oceniania ludzi po wyglądzie – dobry kamuflaż był jedną z podstaw przetrwania w tym świecie. Sam też coś o tym wiedział.
   „Co z tobą?”
   Wydawało mu się, że zabrzmiała dziwnie nienaturalnie. Znowu zmrużył oczy, chcąc jej się uważniej przyjrzeć. Postanowił nawet zrobić kilka mniejszych, oszczędnych kroków w jej stronę z rękoma wyciągniętymi tak, by ukazać swoje puste, otwarte dłonie. To był jego osobliwy znak pojednania, chciał pokazać swoją czystość, bezbronność.
   — A co ma być ze mną? — wypalił, szybko przyłapując się na tym, że słowa wydostały się z jego gardła tak, jakby próbowały się przez nie przebić. Mógł zabrzmieć szorstko, nieprzyjaźnie, z pretensją. Odchrząknął głośniej – tak, żeby doskonale to usłyszała i mogła wysnuć odpowiednie wnioski. Nie chciał nadać swojej wypowiedzi takiego wydźwięku. — Deszcz. Nie chodzi o ciebie — chciał się wytłumaczyć, choć w tamtej chwili musiało mu chwilowo odjąć mowę, brakowało mu słów.
   — To coś poważnego?
   Doprawdy szybko próbował się zreflektować.
   Urzekające.

Sponsored content

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach