Ove Nerison 6PHGXqiC_o

Ove Nerison
• piekielnik •
Ove Nerison
Pochodzenie : Fjerda
Stanowisko : Myśliwy.
https://kerch.forumpolish.com/t243-ove-nerison

Ove Nerison

23.05.21 19:38

OVE NERISON

Tanya (by Pavel Fishar)

Ove Nerison Nz7JLuN

statystyki:

siła: 30.
zwinność: 25.
żywotność: 30.
spostrzegawczość: 40.
zręczność: 15.
zrównoważenie: 10.

Umiejętności:

Fechtunek; II.
Kamuflaż: II.
Broń palna; II.

metryka:

Pochodzenie:
Fjerda.

Data urodzenia:
Dziewiąty listopada, 361 lat po powstaniu Fałdy Cienia.

Zakon:
Przyzywaczy; piekielnik.

Zawód, miejsce pracy:
Bardzo zawiedziona światem. Myśliwy; zajmuje się polowaniem na zwierzynę. Skóry oddaje garbarzowi posiadającemu dobrze prosperujący warsztat w dzielnicy finansowej. Mięso opycha właścicielom stoisk na targach; jak się poszczęści.

Status majątkowy:
Niższa klasa robotnicza.

Opanowane języki:
Fjerdański (ojczysty). Zna też podstawy kerchańskiego.

Wiara:
Djel.



BIOGRAFIA BOHATERA

Zgadzam się z Ove, że Ketterdam nie ma w sobie nic z surowego piękna Fjerdy. Zawsze pragnęliśmy wyzwań; wolności. Sądziliśmy naiwnie, że oddalenie się od tego, co kochaliśmy, a co w jakiś bolesny sposób nas ograniczało, pozwoli nam odetchnąć pełną piersią. Myliliśmy się. Ulice Ketterdamu były gęste od pary, pełne hałasu, wyzwisk, gwizdów — pełne ludzi. Obcych. Strach jaki odbijał się w jasnych oczach Ove przypominał mi o tym, że sam byłem przerażony.
— Za dużo tu dymu — syknęła, rozglądając się wzdłuż zaludnionej drogi. — Jest tu coś złego.
Wzruszyłem barkami.
— To tylko trochę zanieczyszczeń — próbowałem ją udobruchać, ale spojrzała na mnie spode łba. Jej białe włosy wydawały się nienaturalnie czyste na tle zszarzałych ścian i pokrytych sadzą okien.
— Mgła powstaje, bo ukrywa to, czego nawet Djel nie chciałby oglądać.
Wściekała się. Ufała naszej religii; jej wiara była niezachwiana. Czasami, kiedy bezskutecznie próbowaliśmy zasnąć w jakimś zapadłym pomieszczeniu, zdawałem sobie sprawę z tego ile nas dzieli. Stanowiliśmy swoje przeciwieństwa; obydwoje zabilibyśmy za ojczyznę, ale z zupełnie innych powodów.

Wychowaliśmy się w niewielkiej wiosce oddalonej o co najmniej pięć dni drogi od najbliższego miejsca, które z litości można nazwać miasteczkiem. Między bogiem a prawdą, że niewiele nam brakowało; byliśmy wciśnięci w głęboką dolinę z trzech stron obwarowaną stromymi ścianami gór i mieliśmy tuż pod nosem ogromne jezioro — wprawdzie przez większość czasu zamarznięte, ale niepozbawione ryb; do tego zwierzynę łowną, las oferujący wszystkie swoje dobra... nauczyliśmy się koegzystować z przyrodą. Odwdzięczała się nam.
Wiem zresztą, że wielu cudzoziemców nienawidzi fjerdajskiego klimatu. Chłód wiążą z pewną brutalnością, oschłością absolutną; i prymitywnością. Ove widzi to zupełnie inaczej. Jest jedną z jedenaściorga dzieci Ylvy Nerison, najstarszą z córek i trzecią w kolejności ogólnej. Zima zawsze kojarzyła jej się z ciepłym posiłkiem i strzykającym w kominku ogniem.

Tu, w najmroźniejszych miesiącach roku, rozumieliśmy z czego składa się człowiek. Biały puch trzeszczał pod butami; to nasza mowa. Gęsta para owiewała twarz — oddech. W oczach odbijały się gwiazdy miliardami cekinów — pasja. Lód skuwający jezioro prezentował się jak ciało — starczyło uderzyć wystarczająco mocno, a powstawała wyrwa, rana. Z kolei zacinający wiatr różowił policzki; bo cóż bardziej podkreśla życie jak nie krew? To nasz duch.
Najlepsze było jednak, gdy prószył śnieg i świat zamierał w bezdechu. Wychodziliśmy wtedy przed dom i wsłuchiwaliśmy się w ciszę. Czas dla nas nie istniał. Czemu więc z tego zrezygnowaliśmy?

Ove nie potrafiła znieść swojej wątłej roli.
A ja faktu, że miałbym jej nigdy więcej nie zobaczyć.

Lars Nerison — ojciec Ove — kategorycznie wyznaczył granice. Żądał od swoich córek, aby spełniały się w roli matek i żon, opiekunek i oparć. Ove miała równie zręcznie załatać dziurę w kamizelce z futra renifera, co zszyć ranę po wilczych kłach. Gotowanie, sprzątanie, uśmiechy, usłużność — nic jej z tego nie pasowało.

Pojawiło się pęknięcie w pięknej, gładkiej tafli naszego idealnego życia.

Nie odzywała się słowem przy rodzinnym stole, jednak gdy byliśmy sami, gdy znikaliśmy wśród leśnych gęstwin, dawała upust swoim emocjom. Raz roztrzaskała szybę w opuszczonej chacie. Płakała i klęła na przemian. Widziałem krew spływającą na świeżą biel przykrywającą glebę; i miliardy odłamków szkła, w których odbijały się gwiazdy.
— Znasz Bjorna? — zapytała mnie nagle, ignorując pajęczynę czerwieni coraz bardziej oblewającą jej dłoń. Przytaknąłem machinalnie. Każdy znał Bjorna; stanowił łączność ze światem zewnętrznym. Był w Druskelle. Wszyscy mu zazdrościliśmy, ale Ove najbardziej.
— Podobno wyruszył na północny zachód Ravki. Szukali ich, grisz. Opowiadał o plemionach Suli, właściwie o jednym. Zawieruszyło się na granicy z Fjerdą. Może wcale nie chcieli tu być. To przecież w ogóle nie ich klimat — ciągnęła Ove; mówiła cicho, ale ostro. Od zawsze kojarzyła mi się z nożem ukrytym pod jedwabną chustką; mogła mieć szczupłą sylwetkę, drobne dłonie o długich palcach; mogła spoglądać w dal wzrokiem jasnookiej łani... ale było w tym coś niebezpiecznego. Zdradliwego. Zrozumiałem to zwłaszcza tego wieczoru, gdy śnieg wokół jej stóp topniał od szkarłatu. Nie wiedziałem co jest bardziej krwawe; rana na jej knykciach czy usta, spomiędzy których wypływały słowa?
— Słyszałam jak mówił, że staną przed sądem w Lodowym Dworze. Zginą, prawda?
Przytaknąłem. Widziałem na jej twarzy to, co było dla nas wszystkich naturalne; nienawiść. Nienawiść do czarów, którymi parali się griszowie. Nienawiść do faktu, że zadzierali brody, gdy widzieli Fjerdańczyka. Traktowali nas jak zacofane zwierzęta, bo nie pojmowali pewnych oczywistości.
Praw rządzących światem.
— Podnoszą głowy, jakby byli wielkimi panami — zaśmiała się Ove, wycierając krew o biały materiał spodni. — Zapominają tylko, że odsłaniają wtedy gardła.
Obnażyła zęby w rozbawionym uśmiechu, a ja od razu wychwyciłem, że gdyby musiała, zagryzłaby nimi innego człowieka.

Bo taka właśnie była; nie dało się jej zatrzymać, ani oswoić. Buntowała się, coraz bardziej zmęczona, coraz częściej rozdrażniona, struta ciążącymi jej, tłamszonymi pragnieniami. Dusiła się, jak można się udusić świeżym, górskim powietrzem. W dzień przygotowywała pieczeń z niedźwiedziego mięsa, aby w nocy wymykać się w głąb lasu i polować osobiście — na lisy, na nornice, ptactwo. Zbierała drobne pamiątki po nich; pióra, kości, kły. Na przemian przyjmowała reprymendy od ojca i łamała dopiero co złożone obietnice. Szybko wyszło na jaw, że lepiej radziła sobie trzymając w dłoni posrebrzany nóż niż rąbek sukni. Wszystkie te uchybienia w jakiś sposób były dla mnie akceptowalne. Nieposłuszeństwo, którym się odznaczała, tolerowałem, bo wydawało się niegroźne. Wciąż była jednym z nas. Rozwydrzoną, ale rodowitą Fjerdanką. To mogło przejść z wiekiem.
(...)

Nie przeszło. Dowiedziałem się o tym kilka lat później; zdawało mi się, że Ove spotulniała. Przestała afiszować się ze swym marzeniem, aby wstąpić do Druskelle, walczyć za młode pokolenie jako wojak. Odwracała wzrok, gdy do naszej wsi powracał Bjorn. Bjorn w tym cholernym mundurze, od którego spojrzenie Ove zawsze zachodziło mgłą. Lars Nerison coraz częściej wspominał o wydaniu ręki córki. Nie protestowała.

Wtedy jej za to nienawidziłem.
Tyle się sprzeciwiała, tyle razy nadstawiła policzek. Tyle razy wywołała kłótnię, po której uciekała; do mnie. Zawsze do mnie. A teraz, gdy jej los wisiał na włosku, postanowiła milczeć. Grymas fałszywego przyzwolenia zamierał na jej twarzy, a dłoń z brzydką, szarpaną blizną na wierzchu, luźno wisiała wzdłuż boku. Wkrótce na tym palcu mógł spocząć pierścionek; o ile przyszłego konkubenta będzie w ogóle na niego stać. Sądziłem, że Ove została złamana. Widziałem jak chudnie w oczach, jej skóra traci zdrowy koloryt, a roziskrzone spojrzenie dziecka tężeje i lodowacieje. Nawet na mnie spoglądała z wrogością. Nie rozumiałem dlaczego, a kiedy odkryłem powód, byłem o krok od wydania jej.
(...)

Natrafiłem na trop jednego wieczoru; przypadkiem. Nie przypuszczałem, że doprowadzi mnie do starego, wyszczerbionego budynku, którego drewniany dach uginał się od ciężaru śniegu. Z komina ulatywały cienkie chmurki dymu. Lekkie kroki Ove prawie nie naruszały warstwy puchu jaka zasypała ziemię. Dziewczyna, już siedemnastoletnia, przemykała między anorektycznymi pniami miękko jak kot. Zatrzymała się przed chatą. Co tam robiła? Czego chciała?
Gdy zerknęła gwałtownie przez ramię, wstrzymałem dech. Spoglądała prosto na mnie. Nie byłem pewien; widzi mnie czy nie? To gra, do której mnie zaprosiła czy pułapka?
Noc była cicha; martwa. W moich trzewiach wszystko się ścisnęło, ale gdy Ove pchnęła stare drzwi, a przez las przemknęło złowieszcze skrzypienie, westchnąłem z ulgą.

Wracałem tam wielokrotnie; co jakiś czas. Ove spędzała wiele nocy w tej zapomnianej przez ludzi ruinie. Udawała się tam z workami, torbami. Co miała w środku? Nie wiedziałem. Bywało, że szedłem po gęstych plamach posoki, prowadzących do schronienia. Kryłem się wśród gęstwin, obserwowałem, zbierałem informacje. Okien nie było. Jak mogłem zajrzeć do środka? Nurtowało mnie coraz więcej pytań, ale zagryzałem usta, gdy spotykałem ją w karczmie Pod Jelenim Ogonem; pracowała tam z werwą, niezrażona ciągłymi docinkami ze strony wątpliwej klienteli. Sprzedawała się, racja? Tak to można nazwać?

Nie wytrzymałem.
Pewnie w tym czasie odsuwała od siebie starego, zapijaczonego myśliwego. A może zmywała rozbryzganą pianę piwa, rozlanego przez czyjeś łapska. Nieważne. Skupiłem się tylko na tym, aby zniknąć w chacie, w której Ove też stale znikała; chciałem wejść do środka. Zrozumieć.
Zamek nie stanowił problemu, ale mroki wnętrza owszem. Przywitała mnie ciemność, a wśród niej wąski pas pomarańczy; światło mrugające ze szpary między podłogą a drzwiami zobaczyłem dopiero po chwili. Serce tłukło mi się w piersi, gdy podchodziłem bliżej, nachyliłem się, przywarłem uchem do drewnianych desek.
Słyszałem szloch.
Ten płacz był sto razy cichszy niż podmuch wiatru, ale wystarczył.

Gdy Ove zawitała tej nocy w chacie, czekałem na nią.
Zdążyła jedynie zsunąć kaptur z głowy, nim zorientowała się, że poza skuloną, przykutą twardym, ołowianym łańcuchem postacią, jest w pomieszczeniu ktoś jeszcze. Rozpalony kominek rzucał na mnie złowrogie poblaski żółci i czerwieni.
— Przyszedłeś.
Nie zapytała dlaczego. Skąd wiem. Powiedziała, że przyszedłem, jakbym wpadł z niezapowiedzianą wizytą. Jakby u moich stóp nie leżała trzęsąca się dziewczyna, wychudzona, niema i wystraszona, na samej granicy psychicznej ruiny.
— To Tahai — głos Ove, twardy jak obręcze na sinych kostkach Sulijki, nie pasował do tych cieni pod oczami. Ton był mocny, ale sylwetka: słaba. Kiedy tak znędzniała? Zaczerpnąłem tchu, ale Ove weszła mi w słowo.
— Uciekła tamtej nocy.
— Co robi tutaj? — zapytałem od razu. — Co robi tutaj potraktowana jak bydło czekające na rzeź?
Ove pierwszy raz spojrzała na Tahai.
— Umiera.
(...)

To ironiczne.
Wiem.
Bo Ove ją kochała. Widziałem to w kwiatach, które miażdżyła w pięści. Zdobywała je dla niej i nigdy nie dawała. Słyszałem jej głos, który się łamał, gdy była sama, stała przed lustrem, obiecywała, że dziś będzie dobrze. Nigdy nie było. Czułem irytację, która pęczniała w niej jak balon. Rozrastała się i rozpychała, wkrótce zajmując całe dostępne miejsce; powoli i nieprzerwanie zamieniając się w nienawiść. Do świata, do ludzi, do niej, do siebie. Do niesprawiedliwości.
Kochała ją bezwzględną miłością. Psychicznie, szalenie, naiwnie jak diabli. Kwadrans za kwadransem normowała dla niej oddech. Miała w sobie dużo gniewu. Wiele nawyków, które cuchnęły skrwawioną sierścią i łzami. Zostawiała to wszystko w przedsionku, przydeptywała butem. Dotykała białych pasm włosów, jakby chciała się przed nią dobrze prezentować. Sprawdzała koszulę. Płaszcz obszyty futrem. Wchodziła do jej pokoju — bo to był jej pokój i nic tego nie zmieni — i nagle nie miała jej nic do powiedzenia. Całą siebie zostawiała za drzwiami.
Milczała więc uparcie, skostniała od dobrze krytych nerwów. Usta zaciśnięte w linie, wąskie, chytrze przymrużone powieki — wyglądała jak isenulf, dławiący się własną agresją. Dzień dobry? Jak się czujesz? O CZYM MYŚLISZ? Wszystko wydawało się banalne, więc nie mówiła nic. Siadała na brzegu blatu i patrzyła na nią z miną ucznia.
Znała zarysy jej ciała. Nie całego, nigdy nie ośmieliła się wymusić na niej czegoś tak prymitywnego jak obnażenie się dla zaspokojenia chorych żądzy. Ale znała załamania na jej wargach i cień rzucany przez rzęsy. Zakodowała kolor paznokci i linię bioder uformowaną pod ubraniami, które jej przynosiła. Wiedziała jak się porusza. Jak ogniście wyglądają włosy, gdy dorzucić drwa do płomieni.
Nigdy jej nie uwolniła.
— Tahai pięknie śpiewa — powiedziała mi raz Ove, gdy przyszedłem z prowiantem. Spotykaliśmy się w tej chacie; coraz słabsze ciało Sulijki przestało wywoływać we mnie współczucie, dostosowałem się.
Dlaczego?
Nie wiem.
Pragnąłem wydać Ove równie mocno, co ochronić ją przed gniewem ludzi. Chciałem, by dalej uważali ją za pracowitą, choć oderwaną od rzeczywistości dziewczynę. Chciałem, by dokonała wyboru; wydała Sulijkę, griszę, Bjornowi. Chciałem, by nie doszło do sytuacji, w której ktoś nakrywa Ove i to demoniczne ścierwo... i wyciąga z tego błędne wnioski.
Chciałem, by się otrząsnęła.
Chciałem też, by dalej mi ufała.
— Naprawdę pięknie śpiewa — powtórzyła, patrząc nieruchomo na śpiącą pod kominkiem Tahai.
Blizna po ogniu na gardle Sulijki temu przeczyła.

(...)

Nie współczułem już Tahai (o ile naprawdę się tak nazywała). Nie potrafiłem wykrzesać z siebie żadnych emocji względem niej; wystarczyło tylko tyle, bym dowiedział się, że jest griszą. Że uciekła parę lat temu fjerdańskim żołnierzom i ukryła się tutaj. Na naszych (NASZYCH) ziemiach.
Współczułem za to Ove i jej niezdecydowaniu. Współczułem sobie, bo widziałem jak się mota, klnie... i nic nie mogłem zrobić. Wreszcie dostrzegałem co sprawiło, że przestała toczyć wojny o swoją przyszłość. Nie sprawiała kłopotów, bo tylko tak udało jej się zmusić ojca do mniejszej kontroli. Udowadniając mu, że nie ma się czym martwić, poluzowała nieco smycz. Odwróciła zatem uwagę od głównego problemu.
— Chciałam ją wykończyć — szepnęła do mnie, gdy szliśmy ku chacie w jasną noc. — Dać świadectwo, że jestem do tego zdolna.
— Co ci w tym przeszkodziło?
Nie musiałem pytać, znałem odpowiedź. Ove zobaczyła w tej dziewczynie wolę życia, którą sama w sobie zabijała. Dostrzegła kogoś, kto miał wszystko to, co jej odebrano; wolność, swobodę wyboru. Mogła być kim chciała, gdzie chciała, z kim chciała.
— Nauczyła mnie czegoś, gdy ją zaatakowałam — przyznała. — Nie stawiała oporu. Prosiła, żebym ją zostawiła, ale nie wyrywała się, nie próbowała zrobić mi krzywdy. Gardziła mną, a ja byłam na nią wściekła, bo każda ofiara powinna się bronić. Jeżeli tego nie robi, stajesz się zwykłym mordercą.
— Czego cię zatem nauczyła? — Czego mogła ją nauczyć ta tchórzliwa kreatura? — Że warto nie robić nic to inni się nad tobą zlitują?
— Że siłą możesz zdobyć władzę, ale nie szacunek. Możesz mieć zegar, ale nie czas. Budynek — ale nie dom. Siłą możesz wymusić seks, ale nie miłość. Zdobędziesz tak lekarstwa, ale nie zdrowie. Ubrania, ale nie dobry gust. Rozumiesz?
Pokręciłem głową.
— Siłą mogłam ją zabić, ale nie złamać.

(...)

To trwało wieki. Nie wiem ile. Rok? Dwa?
Pięć lat?
Pewnego ranka, kiedy słońce dopiero co wspinało się po niebie, dostrzegłem z okna siwy dym — ze środka górskiego lasu. Od razu zorientowałem się skąd pochodzi i kiedy w locie nakładałem na siebie kamizelkę, gdzieś w tle usłyszałem głośny trzask zamykanych drzwi. Po śniegu biegła Ove; za nią ciągnął się długi, rozczochrany warkocz. Twarz niknęła za mgłą oddechu i pojawiała się na nowo.
Obydwoje tego ranka biegliśmy do utraty tchu.

Chata spłonęła do gołej ziemi.
Nie było mebli, które wstawiliśmy w głównym pomieszczeniu. Nie ostało się nic po skrzyni, w której przetrzymywaliśmy ubrania na zmianę i ręczniki. Talerze. Dwa kubki. Był tylko kamienny kominek, jak nagrobek przekrzywiony po powodzi.
Płomienie zżarły wszystko.
Ale metalowe ogniwo, które — wiedziałem — zamykało się na chudej kostce Tahai, było otwarte.
Razem z Ove dyszeliśmy ze zmęczenia, ale żadne z nas nie powiedziało słowa.
(...)

Opuściliśmy Fjerdę niedługo po tym.
Ove poprawiła niesforny kosmyk, który ponownie wypadł jej zza ucha. Cienie pod jej oczami były głębokie i śliwkowe, wyglądały jak sińce. Fale kołysały statkiem, a my kołysaliśmy się wraz z nim. Szczerze? Nie mam innego powodu, dla którego opuściłem ojczyznę. Jedynym, jaki zaważył na mojej decyzji, jest Ove — i jej wiara w to, że opuszczając Fjerdę, zostawiła za sobą wymagania ojca, nadopiekuńczego brata. Zostawia zimę, która zatrzymuje wszystko w miejscu. Ove pragnie biec, pędzić.
O tym co się stało, rozmawialiśmy tylko raz; ja właściwie nie miałem zamiaru. Sprawa była dla mnie skończona i najchętniej wróciłbym do stałego, nudnego, ale bezpiecznego rytmu życia. Głupota
Ove stanęła obok mnie; tak blisko jak jeszcze nigdy. Patrzyła przed siebie, w dal, może prosto na morze, które odbijało od siebie księżyc.
— Muszę ją znaleźć — przyznała wreszcie, choć znałem ją na wylot, więc wiedziałem to na długo przed tym jak postanowiła się odezwać.
Bębniłem palcami o drewno.
— Dlaczego?
Oddychała spokojnie; na jej piersi widziałem rzemień ciasno oplatający wilczy kieł.
— Sądziłam, że ją złamię. Ale nie. Jedynie użyłam siły.
Po tym powiedziała mi wszystko; to jak znalazła dziewczynę w opuszczonej chacie. Jak ją zaatakowała i choć fizycznie powaliła na ziemię, psychicznie zupełnie przegrała.
Powiedziała mi o tym, że Tahai pięknie śpiewała, że ten śpiew potrafił zauroczyć od razu, omamiał; doszczętnie się w nim zakochała. Ale potem pojawił się ogień. Nie wdała się w szczegóły, zrozumiałem jedynie tyle, że miało to związek ze zdolnościami griszy. Ove jest — i zawsze była — oszczędna w opowieściach, więc wiadomości miałem okrojone. Sądziłem, że Tahai użyła mocy, ale niefortunnie zraniła samą siebie. Pod warstwami ubrań kryły się na jej ciele paskudne blizny po płomieniach, które swego czasu strawiły jej skórę aż do kości. Następne tygodnie musiały być decydujące; zginie? Przeżyje? Ove czuwała nad nią; karmiła ją, przemywała rany. Robiła to nie tylko dlatego, że obrażenia były ogromne. Zdecydowała się na to, ponieważ dłonie Tahai ciasno związano za jej plecami. Nigdy nie widziałem tej Sulijki samodzielnej.
— To był pierwszy raz — westchnęła Ove, opierając się o ścianę kadłuba. Patrzyła na oddalającą się Fjerdę.
Oparłem się przedramionami tuż obok niej.
— Pierwszy raz, gdy Tahai użyła mocy griszy?
— Nie.
Fale uderzały o burtę statku z chlustem, który omal nie zagłuszył jej słów.
— Gdy ja użyłam.
(...)

Nie zapomniałem wyrazu jej twarzy, gdy przyznała mi się o swoich zdolnościach. Twierdziła, że nie była tego świadoma; użyła mocy przypadkiem, podczas kłótni, kompletnie niekontrolowanie raniąc Tahai — i niemal ją zabijając. Miała wtedy może z piętnaście zim; nie więcej. Nie szlifowała tego, nie próbowała zrozumieć. Lęk przed tym co się stało, ale przede wszystkim rosnąca nienawiść do swojej inności zadziałały jak kamienie wrzucone w mechanizm urządzenia. Wszystko zaczęło się psuć.
Brakujące elementy wskoczyły na swoje miejsce; pojąłem jej wycofanie i fakt, że z roku na rok wydawała się bardziej wyczerpana. Tłumiona moc kumulowała się i wyniszczała od środka, jak łyknięcie żrącego kwasu.
— Ketterdam różni się od Fjerdy — zaznaczyłem ostro, przypatrując się, jak dłoń Ove, mimowolnie, sięga do uda. Pod zbrązowiałą, skórzaną spódniczką trzymała nóż.
— Nie możesz zabić Tahai tylko dlatego, że masz na to ochotę.
— Wiem — przytaknęła.
— Nie możesz też żyć za ostatki pieniędzy, które ukradłaś bratu.
— Wiem.
— I nie możesz nikomu zdradzić, że sama jesteś griszą.
To także wiedziała.
(...)

Jesteśmy tu od dwóch tygodni. Po Sulijce brak śladu, ale gdzie indziej mogłaby się schować? Gdzie byłaby bezpieczniejsza jak nie tutaj, stając się anonimową postacią w tłumie? Ove naciska, aby zostać. Ja chcę wrócić do Fjerdy, poukładać to.
Póki jeszcze jest szansa.

DODATKOWE


Jest niepiśmienna, a jej edukacja zawęziła się do domowych obowiązków oraz tego, czego nauczyła się podczas nocnych eskapad. Potrafi zatem odczytać cudze intencje, ale nie list; zna mowę lasu, ale nie ludzi wyższych sfer; jedyną zaś literą, jaką jest w stanie napisać, to X wyryte nożem na głupiej gębie jakiegoś Ravczana. Mimo usilnych starań całą sobą krzyczy: szlag, nie pasuję tutaj.

Zmiana klimatu odbiła się na jej zdrowiu. Od kiedy przybyła do Ketterdamu czuje częste zawroty głowy, zwłaszcza w ciepłe dni. Ma też narastające problemy z płucami; zachrypnięty kaszel, zdarte od tego gardło i niewyraźną mowę.

Imię Ove oznacza Ostrze miecza, terror.

Na lewej dłoni posiada szkaradną bliznę.


[ruletka]

Ketterdam
konto specjalne
Ketterdam
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : szef szefów
https://kerch.forumpolish.com

Re: Ove Nerison

31.05.21 18:38

Witamy w Ketterdamie*

twoja karta postaci została zaakceptowana

Rozpoczynając rozgrywkę pamiętaj, by nie przynosić noża na strzelaninę. W prezencie od Ghezena otrzymujesz nóż myśliwski z rękojeścią zdobioną fjerdańskimi motywami z bonusem +5 do zrównoważenia. Liczba aktywnych modyfikatorów to 0. Nie zapomnij o założeniu tematu z bagażem podręcznym. Spis rozwoju Twojej postaci znajdziesz w kolejnym poście w tym temacie - będziesz mógł zerknąć doń ilekroć zajdzie taka potrzeba. W razie wszelkich wątpliwości skontaktuj się z administracją.

Życzymy miłej zabawy!

*właśnie podpisałeś dożywotni kontrakt.
[ruletka]

Ketterdam
konto specjalne
Ketterdam
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : szef szefów
https://kerch.forumpolish.com

Re: Ove Nerison

31.05.21 18:40

Rozwój postaci

■ 31/05/21 — karta postaci została zaakceptowana i dopuszczona do gry. Otrzymanie noża myśliwskiego z rękojeścią zdobioną fjerdańskimi motywami  z bonusem +5 do zrównoważenia. Liczba aktywnych modyfikatorów: 0.

Sponsored content

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach