I LOOK INSIDE MYSELF... | 376 R. | Lavro & Taisiya 6PHGXqiC_o

Lavro Egorov
• zakontraktowany •
Lavro Egorov
Pochodzenie : Ravka
Stanowisko : dowódca straży przybocznej rodziny Van Eck. sierota, która nie odnalazła domu.
https://kerch.forumpolish.com/t280-lavro-egorov

I look inside myself and see my heart is black

LAVRO EGOROV & TAISIYA BEREZOSKAYA



REZYDENCJA RODZINY VAN ECK | 376 R. PO POWSTANIU FAŁDY


___Milczenie rozlało się dookoła.
___Noc została przyozdobiona jedynie gardłowym warkotem, który wyswobodził się spomiędzy więzienia strun, jakie poruszył gwałtownie, stykając palec ze skaleczeniem — głęboką bruzdą pozostawioną ostrzem noża. Struktura skóry naruszona niepostrzeżenie, precyzyjnie, bez zawahania. Świadomość, że gdyby to była prawdziwa walka, to dawno zdychałby we własnej krwi wypełniającej swobodnie płuca, uderzyła go dopiero teraz. W ciszy czterech ścian, w zatęchłym pokoju wypełnionym gęstym odorem śmierci, która cierpliwie wyczekiwała dnia jego ostatniego oddechu. Niemalże czuł jej wstrętny, gorący oddech drażniący kark, jednak obydwoje wiedzieli — nie dziś.
___Niespokojnie rozejrzał się dookoła, klnąc siarczyście pod nosem.
___Szkarłatna posoka oblepiła opuszki palców.
___Ból nasilał się.
___Promieniował.
___Rozrastał.
___Każdym nerwem.
___Stara szmata, którą uciskał miękkie powłoki brzucha, zdążyła nasiąknąć jego krwią cieknącą pomiędzy palcami i ozdabiającą podłogę drżącą niespokojnie przy szybkich, męskich krokach. Stalowe krawędzie sztyletu ogrzewanego wygłodniałymi płomieniami paleniska rzucały mu złowrogie spojrzenie, niemalże śmiejąc szyderczo, kiedy obserwował kontury ostrza przez dystans dzielącej przestrzeni. To nie był pierwszy raz, to nie miał być ostatni raz, jednak każda lekcja wypalała bolesne znamię gdzieś pod sklepieniem wypaczonych myśli, których echo pobrzmiewało w korytarzach umysłu przepełnionego gniewem, nienawiścią, szaleństwem.
___Złość zapiekła go pod językiem.
___Gorycz gwałtownie wypełniła usta, kiedy cofnął się o sekundy i wypatrzył własny błąd; gdyby tylko był szybszy, to jego przeciwnik lizałby właśnie paskudne, krwawiące rany oraz przeglądał swe odbicie w brudnej tafli lustra, na której zamajaczyłyby sinofioletowe znamiona wymierzonych ciosów. Precyzyjność, jaka chłopak wyróżniał się spośród pozostałych, zaskakiwała niejednego.
___Ból wciąż szarpał wściekłymi spazmami mięśni.
___Każdy oddech kosztował jadowitym pocałunkiem, jednak ani jedno słowo, nawet stęknięcie czy głuchy jęk nie zasmakował powietrza. Lavro niemalże beznamiętnie pokonał odległość między pustką przestrzeni, której towarzyszył, a starym krzesłem tkwiącym pod ścianą i obciążył mebel ciężarem zmęczonego ciała. Klatka piersiowa unosiła się, to znowu opadała. Świat dookoła, jakby się skurczył do nierealnych rozmiarów zamykających w sobie milczenie Egorova oraz połyskującą stal — bezgłośna batalia przybierała na sile, im bardziej pochmurniała brązowa tafla wyzutych ze wszystkiego tęczówek. Bezdenna pustka spojrzenia, które tętniło zaciekle chłodem.
___Rozparty na krześle, jednak wciąż czujny.
___Jak na kundla przystało, pomyślał. Kąciki ust mimowolnie drgnęły ku górze wyrażając ironiczne brzmienie skłębionych pod czaszką frazesów, kiedy w czeluściach zimnych korytarzy zatańczyła melodia kroków.
___Słuchał uważnie każdego.
___Zbliżały się niepewnie, kreując symfonię strachu przemieszanego nieprzewidywalnością.
___Zaskakująco nie znał tych dźwięków, dlatego zawiesił wzrok we framudze niedomkniętych drzwi, zaintrygowany człowiekiem, którego odwaga (bądź głupota) zapędziła do szpetnego bastionu potulnego sługi przemocy otulającej zachłannie młodego żołnierza Van Ecków trzymających go mniej lub bardziej na smyczy. Każdy bowiem wiedział, iż Lavro niczego poza cierpieniem, okrucieństwem czy śmiercią nie zwykł oferować.

Taisiya Berezoskaya
• akwatyk •
Taisiya Berezoskaya
Pochodzenie : Ravka
Stanowisko : ekskluzywna niewolnica; związana kontraktem z rodziną Van Eck, smętna zjawa na kupieckim statku, wodna wiedźma
https://kerch.forumpolish.com/t244-anastaisiya-berezoskaya#416
Drżące palce pokryte chropowatą fakturą cienkiej skóry unosiły się na wysokości jej twarzy.
Dłoń ostrożnie obraca się, ukazując swoje wnętrze. Równie wysuszone, naznaczone drobinkami zaschniętej krwi. Drżące dłonie, niegdyś nieskazitelnie gładkie, obleczone zgrabną, miękką rękawiczką. A dalej zżółkła biel szorstkiego bandaża osłaniającego otarcia.
Nadal czuła żelazne obręcze zaciskające się wokół szczupłych nadgarstków. Nieprzyjemnie zimną powierzchnię mozolnie zdzierającą naskórek.
Palce unoszą się do ust, pełnych, nieco wydętych niczym u obrażonego dziecka, popękanych, ciągle łaknących wody. Jednakże, gdy szczupłe palce zacisnęły się na krawędziach misy i rozpaczliwie szukały kawałka czystego materiału woda nie zwilżyła jej ust.
Nie powinna tego robić.
Nie powinna robić wielu rzeczy.
Zamkniętej w czterech ścianach zaczęło brakować powietrza. I ta natrętna myśl, która nie opuszczała jej na krok. Postradała zmysły. Czy to możliwe?
Pokaleczone palce sięgnęły do kieszeni. Jakimś cudem nadal z nią była. Mała figurka żarptaka, wyrzeźbiona w drewnie. Potarła kciukiem poniszczoną powierzchnię drewna. A później szybkim ruchem otarła policzki, wcisnęła figurkę głęboko w kieszeń i pośpiesznie opuściła swoją osobistą celę.
Bała się rozczarowania, jakie może przyjść, kiedy to, co widziała okaże się jedynie przewidzeniem. Przecież on przepadł. Zatem dlaczego nawet teraz nie potrafiła odpuścić? Zapomnieć obrazu chłopięcej twarzy, uśmiechającej się do niej, kiedy łzy ciekły po policzkach. Być może tak desperacko chciała odnaleźć dom, że widziała rzeczy, których nie było. Oszukiwała samą siebie. Szeptała do swego odbicia, że tak czy inaczej musi tam wejść. Kimkolwiek był, jakiekolwiek imię nosił, zwijał się w agonii. I miała wrażenie, że na próżno było szukać pomocy.
Nie miała wiele. Sieroty nigdy nie mają wiele. Jedynie misa wypełniona wodą i kilka czystych szmat na otarcie ran, schłodzenie strudzonego czoła. W jej kroku wybrzmiewała niepewność, jakby każdy z nich miał być tym ostatnim postawionym naprzód. A później cisza. Wlokące się w nieskończoność sekundy, nim dłoń opadła na metalową klamkę, napierając na nią z wolna, jakby nadal dawała sobie czas na ucieczkę. Albo chciała przygotować go na swoje wejście.
Podobno grisze są nienaturalnie piękne.
Każda z nich miała mieć lśniące włosy, zdrowe lico i błyszczące oczy.
Jej włosy były matowe i połamane. Cienka, ziemista skóra opinała wystające kości policzkowe, pokryta siną barwą pod dolną powieką. I to smutne spojrzenie, noszące blizny przeszłości. Dużo bardziej przypominała dziewczynkę znikąd. Mizerniutką sierotę z ogarniętej wojenną zawieruchą Ravki, gdzie śmierć zbierała obfite plony.
Orzechowe spojrzenie rozjarzyło się, gdy dotarło do jego twarzy. Do jego oczu. Tak bardzo znajomy, a jednocześnie tak zupełnie obcych.
- Przyniosłam wody – głos o chropowatej strukturze wyrwał się z jej gardła. Zamknęła za sobą drzwi. Nic jej nie zrobi, prawda? Bo nie jest w stanie, podpowiedział szyderczo głos w jej głowie. Usta uchyliły się pod ciężarem słów, których nie potrafiła wyartykułować. Teraz, kiedy zmartwione oczy sunęły po konstelacji obrażeń nie umiała obarczyć go ciężarem wspomnieć, które być może ciążyły jedynie jej. Dławiła się łzami wzruszenia i potencjalnego rozczarowania. Na jej twarzy odgrywał się istny teatr emocji, podczas gdy na jego twarzy nie widziała nic. Ni jednej oznaki na to, że rozpoznał w niej Anę, jego Anę. Postawiła misę na stolę teraz w dłoniach mnąc przyniesione ścierki. – Mogę usiąść? – spytała, chociaż nie była pewna czy potrafiłaby odwrócić się od niego plecami i po prostu wyjść. Głupia sentymentalność, słabe serce, przez które kiedyś zginie.

[ruletka]

Lavro Egorov
• zakontraktowany •
Lavro Egorov
Pochodzenie : Ravka
Stanowisko : dowódca straży przybocznej rodziny Van Eck. sierota, która nie odnalazła domu.
https://kerch.forumpolish.com/t280-lavro-egorov
___Ból wyostrzał zmysły.
___Podżegał szaleństwo oraz zmuszał zwierzę do wściekłości — sięgnięcia tajemnej siły, mieszaniny strachu i instynktu, którego złowieszczy skowyt wybrzmiewał paradoksalnie heroicznym lamentem, wystarczyło się wsłuchać; każdy kundel walczył, dopóki nie poderżnięto mu gardła. Ujadał zaciekle, świdrując przeciwnika furiackimi ślepiami. Gniewny warkot wydobywał się zza falującej oddechami klatki piersiowej, kiedy wyszczerzone kły odsłaniały dziąsła, tocząc pianę. Gargantuiczne pragnienie godnej śmierci rozszerzało źrenice, prowadząc na spotkanie, przed którym powinien uginać karku.
___Powinien był wiele.
___Posłuszeństwo wtłoczone brutalnością pozbawiło człowieczeństwa, którego pustkę wypełniono zezwierzęceniem jarzącym się pośród poszarzałych ochłapów codzienności, gdzie wściekle powiewała zamglona chorągiew; tuż nad horyzontem przydymionych przez swąd spopielonej przeszłości. Niewyraźne kontury efemerycznych chwil rozpływały się niczym niesione powietrzem ulotności zapachów, najróżniejszych woni tego plugawego miasta, kolebki zepsucia oraz wstrętnej zgnilizny toczącej ulice.
___Wierzył tej prawdzie, jaką mu wpojono.
___Wiernie podążał śladem właściciela — pracodawcy — widząc świat jego oczami.
___Wściekle dusił brudną szmatę własną dłonią, zaciskając palce coraz gwałtowniej, zatapiając je pod powierzchnię zmęczonego życiem materiału, który ostatecznie cisnął niedelikatnie między ogniste języki paleniska, a te syknęły niczym stado jadowitych węży, by ukazać swą nieokiełznaną naturę. Płomienie agresywnie pożerały zakrwawione płótno, nie okazując niczego ponad własną potęgą potrafiącą niszczyć każdego, kto tylko odważył się stanąć na drodze. Walka była wyjątkowo nierówna, jednak Lavro przyswoił tę lekcję wystarczająco dawno, by pojąć prawdziwą mechanikę świata rządzonego niesprawiedliwością; nikt nie stawał naprzeciw godnego siebie. Ktoś zawsze był słabszy, ktoś zawsze był silniejszy.
___Bolesność nauki widać było gołym okiem — kompozycja zabliźnionych śladów rozrysowanych konstelacjami przez płaszczyznę jego skóry przypominała podróż, w którą nikogo nigdy nie zabierał, chowając się za murem milczenia.
___Echo kroków zatrzymało się w przestrzeni.
___Zatrzymało się również pośród wyludnionych myśli.
___Obrysował jej sylwetkę zachłannie beznamiętnym spojrzeniem, którego głębia pożerała, przedzierając się przez kompozycję powierzchowności gdzieś pod fakturę słabowitych mięśni czy podatnych złamaniom kości, uparcie drążąc iluzoryczny korytarz w poszukiwaniu odpowiedzi. Zapiekła świadomość, iż była griszą.
___Zakontraktowana oraz upodlona przez Van Ecka.
___Czy jej współczuł? — nie, nie potrafił.
___Cierpliwie chłonął niewielką wiązkę światła, jaka obrysowała sinofioletowy symbol upadku, obserwując gamę wielobarwnych emocji, których nazwać nie umiał. Nie nawykły do nich, pozwolił słowom dziewczyny wybrzmieć; odbić się między ścianami stłumionego bezsilnością pomieszczenia.
___Sierota, która nie odnalazła domu ani nie rozpoznała dziewczęcej twarzy, ani orzechowych tęczówek napiętnowanych bólem, strachem i wspomnieniami. Nawet nie spróbował gdziekolwiek jej przypasować, napinając obolałe mięśnie drogą poczciwego przyzwyczajenia, będąc gotowym na jakikolwiek ruch. Kundel zapędzony w impas walczył do końca.
___— Zostaw — jedno słowo.
___Zaburza harmonijność błogiego milczenia chropowatością brzmienia, niemalże kaleczy ostrym brzmieniem pozbawionym uczuciowości. Chciała pomóc, jednocześnie nie rozumiejąc prostych prawd rządzących egzystencją Lavro; chłopca, którego dawno nie było. W każdym razie nie tu. Nie teraz.
___Dźwignął się ociężale i poczuł gwałtowny skurcz własnego ciała, czuł przy każdym kroku, jak obrzmiała skóra dookoła szkaradnego cięcia skomle żałośnie, toczona gorączką. Wystarczyłoby wyrzec jedno słowo, by sięgnęła ostrego sztyletu i ułożyła idealnie wyważoną rękojeścią we wnętrzu jego dłoni, jednak zaufanie opieczętowano deficytem.
___— Zostań — wyszeptał głosem odwykłym od mówienia.
___Zostań.
___Jeśli masz odwagę; jeśli chcesz pomóc; jeśli nie boisz się odrzucenia; jeśli tego potrzebujesz; jeśli poszukujesz odpowiedzi; jeśli pragniesz zagłuszyć sumienie; jeśli nie umiesz zawrócić; jeśli przeraża cię pustka, w której milknie echo jego imienia.
___— Będziesz mi potrzebna.
___Ledwo pozwolił słowom pomknąć w przestrzeń, chwycił rękojeść i wyciągnął rozgrzane ostrze, jarząca się stal błyszczała w ciemnościach pomieszczenia feerią jaskrawych barw. Podświadomie zacisnął zęby. Ciało przygotowało się na bezduszny pocałunek stali. Nozdrza drgnęły niezauważalnie. Mięśnie ostro napięły.
___Woń przypalonej skóry wkrótce wypełniła ściany.
___Siarczyste przekleństwo zaś zatrzaśnięto w głowie.

Taisiya Berezoskaya
• akwatyk •
Taisiya Berezoskaya
Pochodzenie : Ravka
Stanowisko : ekskluzywna niewolnica; związana kontraktem z rodziną Van Eck, smętna zjawa na kupieckim statku, wodna wiedźma
https://kerch.forumpolish.com/t244-anastaisiya-berezoskaya#416
Samotna melodia akompaniowała jej oddechom.
Wygrywała na strunach jej duszy. Płynęła z wolna w jej żyłach. A ona zaakceptowała tę samotność jako część siebie. Śpiewała tę pieśń, wplotła ją w swoją codzienność. I nigdy nie myślała, że w jej spokojne, smętne brzmienie wplecie się jasna nuta nadziei. Kojący zbolałe serce akord. Brzmienie nowej melodii odbyło się w akompaniamencie morskich fal i niewybrednych obelg. W towarzystwie wycieńczenia i rezygnacji. Podszyte jeszcze tylko nutką butności, która nadal się w niej tliła. Bo nie była tym, za kogo ją uważali. W jej ciele nadal krążyło wspomnienie przeszywającego głodu, okrutnego zimna nadciągającego z północy, które przedostawało się przez wyświechtane pierzyny.
Stała się czyjąś własnością. Jednakże to nie miało znaczenia. Tak długo jak mogła ranić zbolałe serce, obserwując z daleka brutalny taniec życia i śmierci.
Podnieś się, szeptały błagalnie spierzchnięte wargi.
Teraz jednak stała naprzeciwko niego, z płonną nadzieją wpatrując się w dorosłą twarz chłopca, po którym nie było śladu. Okrutna dłoń parszywego rozczarowania zaciskała swe palce miażdżąc krtań. Odbierając jej głos, niczym morska wiedźma.
Nie pamięta mnie, wołały zbolałe myśli, gdy przeszywające pustką spojrzenie pochłaniało ją w głąb ciemności.
Nie pamięta mnie, odezwał się zbolały głos, gdy mięśnie naznaczone konstelacją blizn napięły się.
Warczał, napinał mięśnie gotowy do ataku, nie wiedząc, że ma naprzeciw tą, która na ołtarzu śmierci złożyłaby swe życie zamiast niego. Naiwną, głupią, niemądrą sierotę z Os Kervo.
Wspomnienie wspólnych chwil uleciało wraz z biegiem czasu, kiedy te same obrazy wypaliły swe piętno w jej pamięci, które pozwalały zmęczonej głowie ułożyć się na poduszce obleczonej atłasem. Nawet jeżeli te jego śmiech nabrał słodko-gorzkiego smaku.
Jej Lavro utonął w mieniącej się złowrogim szkarłatem krwi.
Błagam, zdawało się mówić wyczekujące spojrzenie, błagam ocknij się. Miała ich łączyć nić silniejsza od więzów krwi, od jednego nazwiska. Jednakże i tym razie święci z szyderczym uśmiechem tańczącym na ustach odwrócili się od niej plecami. Lekceważące, puste milczenie było odpowiedzią na jej najgorętsze prośby.
Orzechowe spojrzenie uciekło w stronę ognia. I przez krótką chwilę zapragnęła spłonąć.
Właśnie w tym momencie odebrano jej dom. Sierota nie mogła stracić wiele. Ona czuła, że ostatnia osoba, wspomnienie chłopca czyniące ją kimś, wymyka się jej spod drżących palców. I ta bezradność, która paliła równie mocno co ogniste języki.
Zostań. Będziesz mi potrzebna.
Oszczędne słowa były niczym ochłap rzucony kundlowi na pocieszenie, aby znowu zaczął radośnie merdać ogonem. Nim jednak usta ułożyły się w odpowiedzi, rozgrzane ostrze zetknęło się z zaognioną raną. Zmrużyła oczy, twarz wykrzywiła się w grymasie, jakby i ona poczuła przeszywający jego ciało ból.
- Sankta Anastasia, nie macie tu medykusa? – fuknęła, kercheńskie słowa układały się na ravkańskiej melodyjności, nadając jej wypowiedzi groteskowego charakteru. Nawet teraz wzywała imię świętej patronki chorych, tej, po której nosiła imię. O ironio, dlaczegóż tajniki sztuki leczenia wciąż były dla niej największą zagadką? Odwróciła się w stronę misy.
Drżące dłonie zawisły nad powierzchnią wody. Kilka naturalnych ruchów wystarczyło, aby woda ułożyła się na zaognionej ranie, wolna od szorstkiego materiału. Palce zadrżały niepewnie. Zwinęła usta w wąską linię i z zawahaniem sięgnęła po kawałek szmatki. Znała tę nutę w jego spojrzeniu. W spojrzeniu ich wszystkich. Paskudna grisza zakuta w kajdany. Zamoczyła skrawek materiału i podeszła do niego. Powoli, tak jak podchodzi się do rozjuszonego, zranionego zwierzęcia. Ukucnęła na zbolałych kolanach. Nie spuszczała wzroku z jego twarzy, gdy delikatna dłoń układała okład w miejscu, którym jeszcze przed chwilą znajdowało się ostrze. Nie odebrała mu sztyletu, o słodka naiwności. Widziała co potrafił, jednym ruchem mógł sprawić, że wiłaby się w konwulsjach, naiwnie próbując zatrzymać wypływającą krew. – Mogę – zawahała się, znowu. – Mogę to zrobić bez tego – uboga w słownictwo wskazała jedynie na materiał, który nie przysparzał wiele ulgi, gdy drażnił zaognioną skórę. Nie śmiała zrobić nic wbrew jego woli.
- Nie pamiętasz mnie – stwierdziła tak nagle i jasno. I równie nagle i jasno ból rozniósł się po jej ciele. – Da?

Sponsored content

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach