Stary młyn 6PHGXqiC_o

Mistrz Gry
konto specjalne
Mistrz Gry
Stanowisko : Mistrz Gry

Stary młyn

14.05.21 10:27
lokacja

Stary młyn

Nikt nie pamięta już, do kogo należał. Od kilkudziesięciu lat stoi pusty i niszczeje. Sprzęty zardzewiały, a drewno spróchniało - cały budynek grozi zawaleniem. Jest to jednak wyjątkowo urokliwy zakątek, gdyby przymknąć oko na kupy żelastwa rozrzucone dookoła. Przyjemny szum rzeki, która napędzała niegdyś koło młyńskie działa kojąco. Mniej przyjemnie jest, gdy dmie akurat silny wiatr. Cała budowla skrzypi wówczas niemiłosiernie, jakby miała rozpaść się na oczach obserwatorów. Często można tutaj napotkać zwierzynę leśną.

Kai Drozdov
• szumowiny •
Kai Drozdov
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : koszmarny bliźniak i naganiacz Wron
https://kerch.forumpolish.com/t227-kai-drozdov

Re: Stary młyn

02.07.21 0:08
[ x ]


Słońce było coraz niżej - kiedy zamykał oczy, odbijało się na powiekach czerwonym światłem. Zmarszczył nos, czując ciepło na twarzy. Wystarczyło jedynie kilka kilometrów oddalić się od Ketterdamu, by wszystko wydało się inne. Niebo, powietrze, dźwięki, grunt pod stopami.
Dla niego była to świadomość co najmniej dziwna i na pewno obca. W oczach młodego człowieka trzymanego od pierwszych oddechów w sercach najtłoczniejszych ulic miasta, wszystkie kroki stawiane poza jego granicami przypominały dalekie podróże. Kiedyś chyba marzył o zobaczeniu wybrzeża Ravki i gór Shu Han, a teraz czuł się zagubiony, gdy tak blisko były pola i lasy Kerchu. Być może przetrzymywano go całymi latami w brudnej i głośnej klatce, być może sam, z własnej woli, się do niej wsunął i połknął klucz - nie miało to zasadniczo znaczenia. Był dorosły, a kiedy człowiek był dorosły musiał sobie radzić, nieważne gdzie i nieważne jak. Zawsze. Gdy był nastolatkiem, ojciec zabierał go za miasto jedynie po to, by Kai mógł ćwiczyć strzelanie. Wyciągał ku niemu swoje rewolwery, potem karabin. Mawiał, że tutejsza zwierzyna przyzwyczajona jest do wystrzałów, że być może czułaby się niepewnie w głuchej ciszy. W Kerchu nawet natura była bardziej niespokojna.
Musiał wrócić na ziemię - ta pod nim skrzypiała głośno, kiedy stawiał kroki, a jednak Kai nie bał się upadku. Gdy weszli, dał sobie chwilę na to by przyjrzeć się podniszczonej powierzchni i rozpadającym się ścianom - wypatrywał każdej dziury i każdego pęknięcia, wszystkich miejsc, które mogłyby okazać się zgubne. Uczył się ich na pamięć tak jak uczył się słów, twarzy, rozdań kart przy stole do gry w Klubie Wron - wzorami składającymi się z ciągów liczb, kierunków, przerw i krótkich sentencji. Zmuszał mózg do wpajania ich tak jak muzycy uczyli się akordów, a tancerze kroków.
Był to prawdopodobnie jedyny sposób, w który mógł zapewnić sobie choćby sekundy przewagi. Był za słaby, nie umiał odpowiednio wyprowadzać ciosów, długo zapominał o chowaniu kciuka i za każdym razem, kiedy ciało odmawiało posłuszeństwa uświadamiał sobie, jak bardzo bezbronny jest tak naprawdę. Bez rewolweru i noża w rękawie mógł jedynie uciekać, a jak długo mógł skakać po ogrodzeniach i wspinać się na dachy, kiedy dopadali go znajomi z innych kasyn (Kai sam już nie wiedział z jakich dziur wypełzali)? W końcu ktoś będzie nie tylko silniejszy, będzie też szybszy i zwinniejszy, a z niego zostanie plama na brudnym, ketterdamskim bruku.
- Mógłbyś mi czasem odpuścić, nie trenujesz mnie na podziemne walki - bąknął, gdy uspokoił już oddech. Syknął krótko i poprawił bandaż na lewej ręce. Wokół nadgarstka, przez kciuk, uczył go już tego. Szczerze powiedziawszy Kai nie pamiętał, by kiedykolwiek prosił Mauritsa o treningi, a mimo to przyjął je z wdzięcznością, jakby były czymś wybłaganym. - Bo jeżeli tak, to naprawdę kiepski z ciebie hazardzista, herr Kolstee. - Uśmiechnął się słabo choć z typową dla siebie zaciętością, podkreślając i przeciągając nieco złośliwie ostatni zwrot. Od czasu, kiedy Maurits zaprowadził go Klubu Wron, Kai nigdy już nie odezwał się tak do niego bez nuty ironii w głosie. Był to wbrew pozorom przejaw spoufalenia. Podobnie zresztą jak rzucane czasem kąśliwe uwagi i spuszczany w gniewie wzrok, kiedy zawadził o coś słowami. Nigdy tak naprawdę nie musiał się zastanawiać, czy mu ufa. Wystarczyło mu, że Vitaly Drozdov darzył tego oszusta z Baryłki sympatią, że zostawił jego nazwisko i adres, gdy uciekał - Kai nigdy nie odważył się tego zakwestionować. To co niektórzy nazwaliby naiwnością, on uznawał za lojalność, a ta była w okolicy cechą równie rzadką co niebezpieczną.

Maurits Kolstee
• szumowiny •
Maurits Kolstee
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : egzekutor szumowin
https://kerch.forumpolish.com/t178-maurits-kolstee

Re: Stary młyn

03.07.21 9:15
Wyjście poza ostatnie ketterdamskie mury, które dzieliły miasto od zdecydowanie czystszej części wyspy zawsze rodziło pewien dysonans. Głównie dla płuc, nawykłych do przyjmowania z każdym wdechem nieboskiej ilości zanieczyszczeń z kominów domów i fabryk. Smród kanałów malał z każdym kolejnym krokiem, aż w końcu stawał się jedynie wspomnieniem. Maurits starał się jednak nie przyzwyczajać zbytnio do niemal idyllicznych widoków; dałby sobie uciąć dłoń, że lada moment ktoś upatrując się w nich inwestycji, zagarnie dla siebie teren kawałek po kawałku.
I żadne zalesianie wyspy przez Van Hoorna nie mogło tego zmienić.
Sam nie opuścił nigdy Kerchu. Nie czuł takiej potrzeby, a może lękał się, po przekroczeniu granicy zamieni się w kupkę popiołu, bo to co uchodziło tutaj za smutną normę, za granicą było najpewniej ostatnim stadium zgnilnego zepsucia. Inne kraje kusiły, ale to nie była już jego pokusa. Wszystko czego potrzebował, miał tutaj, na miejscu. Nawet jeżeli oznaczało to stałą konieczność pilnowania, by ktoś mu znienacka nie wbił noża pod żebra. Nawykł do niemal stałego biegu adrenaliny w żyłach tak bardzo, że teraz ciężko już było wykrzesać ją z niego w sytuacji zagrożenia.
A to niedobrze. Przyzwyczajenie i rutyna bywały zabójcze.
Obiecał coś kiedyś Drozdovovi; wzajemne długi które wobec siebie mieli, starali się spłacać na bieżąco. Pojawienie się bliźniaków w jego życiu było pewnym zwrotem; chwilą, w której stanął na rozdrożu. Mógł się wściekać i upierać, że nikogo nie wciągnie na własne życzenie w to cholerne, baryłkowe bagno, ale tak naprawdę nie miał nic innego do zaoferowania. I tak Kai i Mai skończyli w miejscu, którego nie życzyłby nawet wrogom.
Starał się nie mieć czasu na żal z tego powodu, choć pewnie w przypływie alkoholowej szczerości zdołał wymamrotać, że nigdy tego nie chciał, bo zasłużyli przecież na coś lepszego; nie tak miało być, ale tak właśnie było.
Zaczynali z kiepskim rozdaniem kart.
Stary młyn był dobrym miejscem, w którym jedyne zagrożenie stanowił sam budynek. Było to niemal odświeżające po pobycie na stałe w Baryłce, gdzie niebezpieczeństwo często było bardziej wyrafinowane, bo posługujące się swoją własną wolą, zwykle opiewającą pęd ku przeżyciu. W porównaniu z tym kupa żelastwa i garść leśnych zwierząt była niczym.
Cisza wydawała się tutaj zaskakująco głośna. Szum wody, jazgot ptactwa i szelest drzew był czymś, do czego zazwyczaj mieszczuchy nie nawykły.
Na szczęście Kai dbał o to, by się w tej ciszy nadto nie zatracili.
W powietrzu tańczył kurz, a drewniane deski podłogi skrzypiały złowieszczo, gdy weszli do środka. Nie był to pierwszy raz, kiedy go tu przyprowadzał. Można było odnieść wrażenie, że świecie gdzie powitaniem było mierzenie do siebie z rewolweru, coś tak prostego jak walka wręcz nie stanowiło przydatnej umiejętności. Nie zgodziły się z tym jednak żaden bywalec Baryłki i dzielnicy magazynowej.
Przez lata, które minęły od walk w Szmaragdowym Pałacu, Kolstee odnosił wrażenie, że trochę się zastał. Unikał otwartych bójek, odkrywszy, że sprawy da się załatwiać również w cywilizowany sposób. Tylko czasem jakaś wezbrana tama pękała, ukazując to, co starał się tak pieczołowicie ukryć za krzywym uśmiechem.
Gniew.
Gdybym trenował cię na podziemne walki, to rodzona siostra by cię nie poznała — odparł uśmiechając się krzywo, zdejmując rękawiczki i podwijając rękawy koszuli. Kostki jego dłoni zdobiły liczne blizny. Wszystko to robił powoli i niespiesznie.
Mieli przecież czas.
Ironia i sarkazm podążały za nim wszędzie. Sam operował głównie nimi, jakby używanie prostszych, nie naznaczonych nimi słów stanowiło ujmę na jego wyświechtanym honorze. Paradoksalnie i z jego strony był to przejaw sympatii, nigdy poirytowania; kto znał go choć trochę wiedział, że niepokoić należało się dopiero wtedy, gdy nie mówił nic.
Z powagą nigdy nie było mu do twarzy.
Cios wyprowadził zupełnie znienacka i bez żadnego ostrzeżenia, celując w ucho Drozdova, choć nie wkładając w to siły, jaką mógłby zastosować.
Chciał go nauczyć, nie znokautować.

Kai Drozdov
• szumowiny •
Kai Drozdov
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : koszmarny bliźniak i naganiacz Wron
https://kerch.forumpolish.com/t227-kai-drozdov

Re: Stary młyn

04.07.21 1:37
Pijany pomruk Mauritsa zapisał się w nim wyśmienicie, choć sam nie był wtedy do końca trzeźwy. Opierał podbródek o wnętrze dłoni i zapomniał odpalić papierosa między wargami. Chyba chciał coś powiedzieć, ale rzeczy było za dużo.
Tak miało być, od samego początku - bękarty dziewczyn z Menażerii miały szczęście jeżeli dożyły dorosłości. Nikt nigdy nie wierzył w to, że czekało na Kaia coś więcej, coś lepszego - nie matka, nie prawdziwy ojciec, nie on sam i na pewno nie Vitaly Drozdov. Kai myślał o tym boleśnie często, kiedy nie mógł spać, najczęściej nocami, gdy zostawał w Listewce i gardło drapało go od kurzu. Tak miało być. Drozdov nie wysłał go na studia, choć nauczyciel nalegał i od kiedy odrósł od podłogi zabierał go do kasyn, jakby były to środowiska idealne dla dorastającego nastolatka - były dla niego, bo Vitaly wiedział, że dla takich jak on nie ma innych domów i innych miast. Kai przewracał się wtedy na drugi bok, próbując przegonić zaciśniętymi zębami ból głowy. Ojciec nie musiał zostawiać nazwiska Mauritsa, nie musiał go o nic prosić - mógł dać im pieniądze i napisać, że mają się pilnować. Zrobił to, bo od początku zdawał sobie sprawę z tego, gdzie jest ich miejsce. Wysyłając ich wtedy do Listewki, Drozdov przypieczętował pakt ze wszystkimi demonami Baryłki, bo wiedział, ze Kai wejdzie do Klubu Wron i już nie wyjdzie. Wiedział, że nie czeka na niego nic więcej - tatuaż na przedramieniu, rum w brudnych szklankach i pewnego dnia głowa przestrzelona w jakimś zaułku.
I Kaia nigdy to nie bolało. Gdyby dopuścił do siebie ból, musiałby stanąć przed świadomością tego, że jego ojciec nie był wcale dobrym człowiekiem. Że mógł być po prostu gangsterem i oszustem, szmuglerem z długami, który wychował go tak jak chowa się zwierzęta na rzeź. Wiec być może dlatego zapamiętał tamtą chwilową szczerość i być może też dlatego tak ufał Mauritsowi.
Bo może chciał głupio wierzyć, że chociaż przez chwilę ktoś uważał, że zasługuje na coś lepszego.
Zmusił się do kolejnego uśmiechu. Znów bolała go głowa.
- Byłoby to nierozsądne, ta twarz zarabia dla ciebie pieniądze - odparł. Nie dla niego, dla Haskella, chociaż ten dziad wysłałby go na publiczną egzekucje żeby ratować swój leniwy tyłek. Jego siostra dawno powinna podciąć mu gardło we śnie i Kai nie miał pojęcia, czemu nadal tego nie zrobiła.
Podłoga zaskrzypiała pod stopami, Kai poczuł ruch i próbował szybko uchylić się od ciosu, ale nie zdążył. Przez chwilę przed oczami pociemniało i ból przeszył skroń, ale młody Drozdov zdołał tylko zacisnąć szczękę i pięści nim natarł na swojego przeciwnika. Za każdym razem, kiedy trenowali, czuł się absolutnie bezsilny i głupio słaby, jak dzieciak, któremu można było głowę roztrzaskać o podłogę w kilka sekund.
- Wiesz, że machanie pięściami średnio mi się przyda, kiedy koledzy z sąsiedniego kasyna znów przyjdą po mnie z nożami? - mówił, próbując uspokoić oddech. Takie zastraszanie było niczym chleb powszedni w tej profesji, ale z jakiegoś powodu Lwy były w tym najmniej honorowe. Trudno było jednak oczekiwać honoru od dzieciaków spod skrzydeł tej kaelskiej mendy. - Jak na kogoś, kto uważa Szumowiny za bandę sierot, a Klub Wron za śmieszną konkurencję, Rollins dba o to, żeby jego naganiacze łazili grupami jak bandy bezpańskich psów - powiedział, a na twarzy wykwitł złośliwy uśmiech. Doskoczył do niego i próbował wymierzyć cios w szczękę, starając się działać podobnie jak przy fechtunku. - Przypomnij mi, żebym ich od ciebie pozdrowił następnym razem!

Maurits Kolstee
• szumowiny •
Maurits Kolstee
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : egzekutor szumowin
https://kerch.forumpolish.com/t178-maurits-kolstee

Re: Stary młyn

29.07.21 13:35
Może po prostu widział w Kaiu siebie z innego życia, choć przecież wszystko tak diametralnie się różniło. Tylko czy na pewno? Równie dobrze sam mógł być dzieckiem jakiejś dziewczyny z burdelu, która istotnie chciała go utopić jak szczenię, jeśli wierzyć słowom Anji; być może Rollins był dla niego tym, kim z czasem stał się Drozdov dla Kaia. Choć w to akurat sam wątpił, nawet jeżeli czasem w przypływach natchnienia i irytacji wymierzonej w Haskella zastanawiał się, jak wyglądałoby jego życie, gdyby po spłaceniu kontraktu został w Lwach za dychę.
Chyba wiedział jak i żadna z opcji nie zakładała, że w ogóle by wyglądało, bo zgadywał, że byłby martwy.
Nie potrafił pocieszać ani wychowywać. Właściwie nikt tego od niego nie oczekiwał, a jednak gdzieś z tyłu głowy zawsze towarzyszyły mu takie czy inne wyrzuty sumienia, podyktowane najpewniej prostotą faktu, że nie wychował się w Baryłce. Pamiętał względnie normalny dom i wiedział, że Listewka go nie przypomina. Paradoksalnie, zbliżone do normalnego wychowanie go zepsuło, a już na pewno nastręczyło mu problemów w miejscu takim jak Ketterdam. Litość była zabójcza, morały - wyświechtane. Pierwsze lekcje, których najsurowszą nauczycielką były ciemne zaułki.
I nie powinien się do bliźniąt przyzwyczajać; to jedno wiedział na pewno. Nawet do swojego żywota nie powinien żywić szczególnie głębszych uczuć. Uzależnianie własnego szczęścia od czegoś, co można tak łatwo stracić, było idiotyczne, choć mieszczące się w spektrum ludzkich odruchów. Czasem je przeklinał, a czasem cieszył się, że jeszcze je ma, choć już coraz rzadziej.
Być może właśnie dlatego Szumowiny były tym, kim były. Czuł podświadomie, że przyjdzie jednak moment, gdy sytuacja obróci się o sto osiemdziesiąt stopni; a wtedy nie będzie już odwrotu ze ścieżki prowadzącej wprost do bram piekła.
To chyba jednak trzeba w niej coś przestawić, bo za wiele ich nie ma — zauważył z rozbawieniem. Temat pieniędzy choć drażliwy, był prawdopodobnie jednym z najczęściej poruszanych w Listewce. Wiecznie było ich za mało; za mało na remont, na alkohol, na broń, na łapówki. Nauczył się już, że nie ma sensu pytać Haskella o jakąkolwiek sumę, bo odpowiedź zawsze będzie odmowna. Z biegiem lat przywykł, że jeżeli czegoś chciał, musiał to załatwić osobiście. Z perspektywy czasu powinien się cieszyć; gdyby Pera nagle zabrakło, nie będą biegać jak kurczaki pozbawione głowy. Czy to samo można byłoby rzec o Lwach za dychę?
Ostatnio podobno wysyłają moich starych znajomych z piwnic Szmaragdowego Pałacu — przekrzywił głowę w lewo i prawo, aż coś chrupnęło mu w karku. — A im nie potrzeba noża, żeby pozbawić nas obu zarobku — dodał, uśmiechając się krzywo, w nawiązaniu do wcześniejszych słów o zarabianiu twarzą. Żarty żartami, ale tkwiło w nich ziarno prawdy; naganiacz z podbitymi oczami i złamanym nosem raczej nie wzbudzał zaufania wśród bogatszej klienteli, w którą siłą rzeczy musieli zacząć celować, jeżeli chcieli stanowić jakąkolwiek konkurencję dla Kaelskiego księcia.
Tchórzliwy pies szczeka straszniej niż gryzie — skwitował, uchylając się przed nadlatującą pięścią i przechodząc za Kaia. Częścią legendy Rollinsa było okrucieństwo jego i jego ludzi; tak naprawdę jednak na tym etapie nie musiał już kłopotać się czynieniem choćby połowy z nich, bo pisały się w ciemnych zaułkach same. Ilekroć ktoś znalazł trupa, niemal z automatu przypisywało się go Rollinsowi i jego psom. Z jednej strony to było wygodne; z drugiej, łatwo było w to wszystko wierzyć i dać sobie zamydlić oczy tym mitem.
Ucieszą się. Jednemu z nich stoję kruge — przyznał, kiwając na Drozdova dłonią, by wyprowadził kolejny atak. — Musisz spróbować być mniej przewidywalny, a spróbować odgadnąć, jaki będzie mój następny ruch — dodał, tym razem o dziwo z pewną powagą. Nie powiedziałby tego na głos, ale właściwie ukłucie może nie tyle niepokoju, co pchnięcia do działania odczuł na wieść o bandach Rollinsa nastających na Szumowiny. Czyżby stali się dla nich robactwem na tyle irytującym, że należało ich zgnieść? Przypuszczał, że już by o tym wiedział.
A może dopiero się dowie.
Podążając tym tropem myślowym, wyprowadził odrobinę opóźniony atak z lewej, który Kai mógł dość łatwo przewidzieć.

Kai Drozdov
• szumowiny •
Kai Drozdov
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : koszmarny bliźniak i naganiacz Wron
https://kerch.forumpolish.com/t227-kai-drozdov

Re: Stary młyn

10.08.21 14:30
Wstydził się sam siebie częściej niż kiedykolwiek byłby w stanie przyznać, na pewno Maurtisowi, w końcu jego zdanie wydawało się zawsze zaskakująco ważne. Wstydził się odbicia w zamglonym lustrze, w którym wydawał się długi i mizerny - wypatrywał w nim ciemności wyżerającej go od środka, czającej się za oczami, te jednak pozostawały uparcie złote i matczyne. Tego wstydził się najbardziej - nadal zbyt wiele było w nim koloru, nadal za mało Baryłki.
Pragnął wierzyć, że tu pasował, bo tak być musiało, ale czasami cały rwał się do ucieczki, niczym zlękniony dzieciak. Nauczył się pokazywać zęby, żeby chronić się przed atakami, ale prawda była taka, że bał się okrutnie. Bal się ciemnych kanałów, bal się obcych pistoletów, bał się ciężkich kroków stadwachty. Krzyki wyrywały go z koszmarów tak barwnych, że ciągnęły się za sobą noc w noc, przeplatając w jakimś cholernym tańcu. O Wrotach Piekieł, w których zgnietliby go jak robaka, o Menażerii, w której obce ręce klepały go po policzkach, o krzywych zbirach Vonkerta i Rollinsa wypełzających z uliczek, wbijających mu nóż między żebra i ciągnących w górę. Ból wydawał się być prawdziwy, ale wolał go od tego co czuł, kiedy sceny z koszmarów widział z boku. Kiedy martwo na ziemię padała jego siostra albo Maurits.
Nie powinien był się przywiązywać, nie powinien był się nawet przyzwyczajać. To ta naiwność właśnie wpędziła go w ten kozi róg i zmusiła do uczepiania się garstki Szumowin jak rodziny. A to złe przecież i niebezpieczne. Trząść się o tych zbirów, kłamców, złodziei i morderców, być gotowym nadstawić za nich karku i pójść za nimi w płomienie - jak głupio. Wiedział, że wszyscy mogą zginąć, wystrzelani jak kaczki i wiedział, że do tej myśli powinien przywyknąć. A jednak Kai naprawdę nie chciał żeby Maurits umierał - wielkie i niespotykane uczucie wśród ludzi Baryłki.
Serce ścisnęło się na chwilę, ale już po jej upływie Kai przewrócił z rozbawieniem oczami. Pieniędzy nie było nigdy, on sam tęsknił za nimi dzień w dzień. Za czystym mieszkaniem, dobrym jedzeniem i lepszym alkoholem, za nowymi ubraniami i graniem w karty dla czystej zabawy.
- Zacznij od zmienienia jej w twarz Kercheńczyka - odburknął więc z uśmiechem na ustach, ale w słowach tych więcej było prawdy niźli chciał. Nieważne jak barwny był Ketterdam, Kai dla sporej części jego mieszkańców był imigrantem, żmiją lub niewolnikiem. Nawet wśród Szumowin czepiały się go prześmiewcze uwagi i wredne żarty, nie wątpił, że ludzie chętniej szliby za chłopcem o rysach twarzy nieskalanych niczym obcym.
Uniósł brwi, słysząc jego kolejne słowa. Starzy znajomi z piwnic Szmaragdowego Pałacu. Coś zakuło, jakiś zimny dreszcz przeszedł ciało. Wolał umrzeć od kulki niż dać sobie rozsmarować twarz na bruku. Chyba zrobiło mu się niedobrze, więc mocniej zacisnął pięści.
- Cóż, z twoimi przyjaciółmi mam kiepskie szanse bez względu na wybraną broń - słowa rzucone od niechcenia, szybko i ciszej. Odchrząknął. - Jeżeli wierzyć opowieściom ojca.
Maurits uchylił się od ciosu i pojawił za nim szybciej niż Drozdov się spodziewał, więc odwrócił się na pięcie, stajać z nim znów twarzą w twarz. Jego słowa wciąż echem wybrzmiewały w głowie. Ludzie tacy jak Rollins potrafili manipulować strachem i palcem nie musieli ruszać, by ktoś osunął się na kolana, błagając o życie. Kai nie chciał być ofiarą, ale był nią bezsprzecznie, wciąż uciekając i chowając się w opuszczonych budynkach, niczym lis skazany na oskórowanie. Okrutna idea - być jedynie dywanem pod stopami kogoś takiego jak Rollins, dwoma zdaniami o chłopaku pobitym na śmierć w dzielnicy magazynowej.
- Och, to wyjaśnia dlaczego ostatnio jeden próbował przeszukać mi kieszenie - rzucił szybko i bezmyślnie, czując jak napinają się wszystkie mięsnie, a umysł wycisza w oczekiwaniu na ruch. - Będziemy stawiać się Rollinsowi, przyjdzie Vonkert. Nie lubi konkurencji - zaśmiał się krótko. Cios nadszedł z lewej, wolniej niż zwykle, łatwo więc było się domyślić, że jak zwykle dostaje fory. Uchylił się, odwracając przy tym znów plecami do Mauritsa, omijając wyszczerbioną deskę, o którą łatwo mógłby się potknąć i łokciem celując w brzuch swojego napastnika. Ulicznych walk zasady się nie imały.

Maurits Kolstee
• szumowiny •
Maurits Kolstee
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : egzekutor szumowin
https://kerch.forumpolish.com/t178-maurits-kolstee

Re: Stary młyn

12.08.21 16:04
Wstyd, strach. Oba tak ludzkie, oba tak w Baryłce niechciane, zupełnie, jakby przekraczając jej umowną granicę, stojący na bramce strażnik oczekiwał, że zostawi się je na progu. Tylko że były nieodłączną częścią ludzkiej natury; podobno tylko głupcy się niczego nie bali i Maurits się z tym zgadzał. Brawura była zabójcza, a kroczyła tuż za rutyną. Ich dni, choć każdy był diametralnie różny od następnego, były policzone - to właśnie stanowiło ich rutynę. Któregoś wieczoru albo poranka ktoś ich w końcu dopadnie. Dosięgnie ich kula, ostrze noża, czy nagie pięści z pociętymi od bijatyki kostkami przetransformują im twarz z marmoladę. W Baryłce rzadko przeżywało się trzydziesty piąty rok życia; to było szybkie, intensywne i krótkie życie. Przyjrzenie się tym, którzy obracali się w tych kręgach i byli w stanie przekroczyć tę barierę pokazywało jedynie, że były na to dwa sposoby: albo całkowicie się wycofać i umywać ręce, jak Haskell, albo stać się wyzutym z najmniejszych ludzkich odruchów skurwysynem.
Jak Rollins.
Może niesłusznie w tym wszystkim zapominał o Vonkercie. On wciąż gdzieś tam był; krążył po orbicie myśli, nie dając o swoim istnieniu zapomnieć. W przypadku Mauritsa chodziło jednak o osobiste porachunki; to nie ku uciesze Gusta ścierał gębą krew z kafelek. Najpewniej tu leżał błąd; kierowanie się emocjami nigdy nie wychodziło na dobre, nawet jeżeli ulżenie takim niskim pobudkom przynosiło ze sobą nieopisaną ulgę... Na chwilę.
Potem były już tylko wyrzuty sumienia.
Właściwie przerabiali scenariusz jego śmierci już miliony razy. Bliźnięta miały o nim takie informacje, które dostawszy się w niepowołane ręce mogłyby narobić takiej czy innej szkody, właśnie na wypadek, gdyby go nagle zabrakło. Liczył się z tym każdego dnia, choć wcale nie było mu śpiesznie do umierania. Z jednej strony; z tej drugiej bowiem, mając się za kupę gnoju, którą niewątpliwie był, wyczekiwał niecierpliwie tego spotkania z Ghezenem sam na sam.
Tylko po to żeby mu powiedzieć, żeby się pierdolił.
Formatorzy są drodzy. Musimy zacząć wcześniej wstawać — zbył temat żartem, choć wiedział o co Drozdovowi chodzi. Ketterdam nie był sprawiedliwy dla nikogo; jeśli dodać do tego przyswojoną z mlekiem matki niechęć do Shu Hanu i nauczania o niemal stałym niebezpieczeństwie grożącym z ich strony, zgryźliwe uwagi nie były na pewno normalne, ale i niestety niezbyt rzadkie. Pamiętał to nawet z Lij, gdzie i jego gęba uchodziła za niewartą zaufania, choć spora część kercheńczyków miała podobne; pamiętał to z okresu, kiedy próbował sobie znaleźć jaką pracę w mieście, a podejrzewanie go o bycie imigrantem przysłaniało wszystko inne.
Chyba każdy, mając oczywiście jakikolwiek wybór, wybrałby kulkę. Byle wystrzeloną precyzyjnie. Rozsmarowany na murze czy bruku mózg nie wyglądał może najatrakcyjniej, ale zgadywał, że wówczas już raczej niespecjalnie by się tym przejmował. Za to dostanie się w łapy Lwów, gotowych rozszarpać na strzępy... Uznałby, że niewiele różniło się to od utarczki z lwami na Piekielnym Pokazie. I jedni i drudzy wykazywali patologiczny apetyt na krew.
Vitaly lubił koloryzować. — Rzadko poruszali temat Drozdova. Nawet teraz, była to raptem sugestia, która miała stanowić pocieszenie, choć zgadywał, że nieudane. Vitaly w ich rozmowach, gdy opadł już pierwszy gorączkowy kurz poszukiwań, pojawiał się anegdotycznie. Maurits wciąż miał nadzieję, że stary Drozdov pije teraz ale z pępka płomiennowłosej prostytutki gdzieś na Wyspie Tułacza.
Pewnie chciał cię po prostu zmacać, lepiej na nich uważaj. — Raz jeszcze lekkość żartu spłynęła mu z języka bez większego kłopotu. Obiecał sobie jednak, że musi to załatwić inaczej.
Naturalnie nie zamierzał o tym mówić Kaiowi.
Cios w brzuch go zaskoczył; stęknął nim odskoczył od Drozdova, rozmasowując okolice żołądka.
Jeśli decydujesz się na taki ruch pamiętaj, żeby się szybko odsunąć, w przeciwnym razie będziesz podziwiał resztki czyjejś kolacji na swojej głowie — mruknął, choć w głosie wybrzmiała nuta zadowolenia. — Jeszcze raz. Tylko teraz wyobraź sobie, że ktoś do ciebie mierzy — jakby na potwierdzenie tych słów, wyjął rewolwer i wycelował w Drozdova. Sprawiło mu to zaskakująco dużo trudności, choć broń była przecież zabezpieczona. Gest wydawał się niewłaściwy, nawet w formie treningu; z drugiej strony lepiej, by broń należała do niego, niż by Kai miał wypróbowywać nowo nabyte umiejętności praktyczne w starciu z kimkolwiek spoza Szumowin.
A nawet to nie było pewne. Strzelaniny w Listewce nie były niczym niezwykłym. Za dużo ginu, za dużo słów, za dużo napięcia.

Kai Drozdov
• szumowiny •
Kai Drozdov
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : koszmarny bliźniak i naganiacz Wron
https://kerch.forumpolish.com/t227-kai-drozdov

Re: Stary młyn

14.08.21 13:54
Jakakolwiek nienawiść lub pragnienie zemsty pożerało Mauritsa, Kai rozumiał je całkowicie, nie musząc szukać ich źródeł. Były tam - blizny po życiu spędzonym w ciemnych kątach Ketterdamu. Te płytsze na knykciach chował pod rękawiczkami, ale te głębsze zawsze były w stanie przegryźć sobie drogę na zewnątrz, prawda? Młody Drozdov sam miał ich niewiele - jedną sporą przy linii włosów, kilka węższych i bledszych rozsypanych po ciele. Ślady obcych noży, jednego upadku podczas bójki w listewce i jednego prania w murach Menażerii. Blizny w Baryłce były jedynie punktami wyliczanek, w których recytowało się osoby godne twojego naboju lub ostrza twojego noża na gardle. Kai mógłby swoją wyśpiewać i to z uśmiechem na ustach - od prawdziwego ojca, przez tych, którzy go zamknęli, po człowieka, przed którym uciekał Vitaly. Wszyscy w jednym rzędzie.
By zabić trzeba było mieć jednak mocną i pewną rękę, a on nawet z wyprowadzeniem ciosów w szczękę miał problem. Od pierwszych dni wśród Szumowin słyszał, że jest za słaby, choć słowa te przybierały pokraczne formy i prześmiewcze tony. Przy pierwszym widoku trupa wymiotował, ale potem oczy robiły się coraz chłodniejsze i przestała go dziwić ilość krwi. Jego płynęłaby równie wartko.
Posłał Mauritsowi blady uśmiech, gdy żart lekko opadł między nich. To że jego krwi nie chciał widzieć wydawało się być oczywiste - w końcu okazał się być ważny. Ważny wśród zbirów Baryłki, tak samo jak niegdyś Drozdov. Z wyciągniętą dłonią złodzieja i pistoletem za pazuchą. Był bardziej starszym bratem niż ojcem i Kai był mu za to wdzięczny - za przyciągnięcie do Listewki, za pracę w Klubie Wron i za zaufanie, którego nigdy się nie spodziewał. Poza tym, Mai mówiła o nim z sympatią godną księcia, a nie egzekutora.
- Kłamać, to chciałeś powiedzieć - poprawił go gdy wspomniał o ojcu. Pragnął rozmawiać o nim częściej, pytać o to jaki był poza domem i co robił w tym syfie, skąd się znali tak naprawdę i dlaczego Kolstee zgodził się pomóc jego sierotom. Tak ciężko było jednak odezwać się, gdy wszystko gulą stawało w gardle. Nie wiedział jak miałby o nim mówić. Chciał by żył, ale tak często łapał się na tym, że myśli o nim jak o kimś martwym. To martwych się wspomina, żywi wciąż mogą mówić o sobie. - Ojciec kłamał na każdy temat na jaki kłamać można - rzucił jeszcze żartobliwie, choć na jego języku słowa te były gorzkie i przykre. - Czasem pytałem się czy wychodzi, kiedy zakładał płaszcz, a on mówił, że nie. A potem wychodził. - Albo odpływał za morze.
Prychnął słysząc kolejną uwagę, żart ten był przecież prawdziwie świetną radą. Wachlarz niebezpieczeństw, które gotowała dla nich Baryłka był bezsprzecznie szerszy niż prosta śmierć i smutna bieda. Tutejsze ręce potrafiły być okrutne i zaskakujące.
- Uważać? Oj, Maurits, planuję zakazany romans z którymś z chłopców z Lwow od jakiegoś roku, nie zmarnuje takiej okazji! - zaśmiał się radośnie, a ciężkość słów zniknęła na moment, zastąpiona kompletną głupotą żartów. - Kto wie, może z samym Rollinsem? Już i tak rucha nas na pieniądze od czasu powstania Kaelskiego Księcia!
Nie spodziewał się chyba, że Kolstee nie zdąży się odsunąć, więc zdawał się być szczerze zaskoczony jego sapnięciem. Odwrócił się i już chciał pchać na język jakiś błyskotliwy komentarz na temat wyrzucanego z żołądka obiadu, ale zamarł, gdy zobaczył skierowany w jego stroną rewolwer. Poczuł się nieswojo, jakoś obco, gdy patrzył jak Maurits celuje w niego z broni. Tylko ćwiczenia, nic wielkiego. A jednak serce podskoczyło do gardła i przez moment zakręciło mu się w głowie. Tak często słyszał, że nie wolno nikomu ufać, bo wszyscy gotowi by byli strzelić ci w łeb za kilka worków kruge, że teraz męczył się próbując zachować trzeźwy umysł.
Mimo to nie zareagował od razu, a nie przynajmniej nie tak jak powinien. Patrzył mu w oczy tak jak patrzy się komuś, kto trzyma cię na lufie. Vitaly mówił mu, że nawet niektórzy gangsterzy zwątpią strzelając do patrzącego im w oczy psa. Ruszył na niego w końcu, próbując jednym ruchem złapać nadgarstek Mauritsa i wykręcić broń w innym kierunku.

Sponsored content

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
Similar topics