Pracownia Muzyczna Groeneveldta 6PHGXqiC_o

Mistrz Gry
konto specjalne
Mistrz Gry
Stanowisko : Mistrz Gry
lokacja

Pracownia Muzyczna Groeneveldta

Rodzina Groeneveldtów słynnie z wyrobu idealnych instrumentów smyczkowych. Docierają one do muzyków z całego świata, którzy wychwalają je za komfort podczas gry, solidne wykonanie, eleganckie kształty i ciekawe brzmienie. Wiele osób sprzedałby duszę za poznanie sekretów wytwarzania instrumentów, lecz Groeneveldt pilnie strzeże swoich tajemnic. Pracownia jest pilnowana dniem i nocą przez czujnych strażników. O skuteczności ochrony świadczy chociażby fakt, że przez lata nikomu obcemu nie udało się nawet podejrzeć pracę griszów związanych kontraktami z Groeneveldtem. Członkowie jego rodu idą w zaparte, że nie zatrudniają u siebie żadnych Mistrzów Małej Nauki, ale nie wszyscy wierzą w te solenne zapewnienia.  

Alexei Maksimov
• ciałobójca •
Alexei Maksimov
Pochodzenie : Ravka
Stanowisko : Ochroniarz Ambasadora, Ambasada Ravki
https://kerch.forumpolish.com/t196-alexei-maksimov
Skrzypce Groeneveldtów?
Potrząsnął z niedowierzaniem głową. Oczywiście, że słyszał o słynnych instrumentach od Groeneveldtów. Wychwalano je za piękne brzmienie i elegancję. Każdy muzyk albo wielbiciel muzyki marzył o posiadaniu skrzypiec Groeneveldtów. Cenna, jaką potrafiły osiągać instrumenty sprawiała, że nie każdy był w stanie spełnić swoje marzenie. Potrzebne były pieniądze. Wiele pieniędzy. Ambasador Ravki chociaż nie wyglądał na entuzjastę muzyki był bogaty. Mógł pozwolić sobie zakup drogich skrzypiec. W prawdzie nie wiadomo czy choć raz zagra na instrumencie, gdy już za niego zapłaci, jednak samo posiadanie skrzypiec było powodem do dumy i okazją do pochwalenia się nimi na spotkaniach towarzyskich. Zdaniem Alexeia kupienie czegoś z czego nie będzie się korzystało było marnotrawstwem pieniędzy, ale kim on był, żeby mówić ambasadorowi na co ma wydawać swoją gotówkę. Trzymał język za zębami, gdy dotarli późnym popołudniem do pracowni muzycznej. Pilnujący wejścia strażnicy usłużnie otworzyli przed nimi drzwi, gdy tylko przekonali się z kim mieli do czynienia. Wewnątrz czekali już na nich Groeneveldtowie.
Carl Groeneveldt i jego małżonka Jolanda sprawiali wrażenie kulturalnych, spokojnych ludzi. Nie byli może pierwszej młodości, ale też nie wyglądali na starych. Ot, małżeńska para w średnim wieku, której dobrze się powodziło. Carl przedstawił się i zaraz przeprosił za głowę swojego rodu, która niestety została wezwana na pilne posiedzenie rady, tak więc  nie mogła towarzyszyć dzisiaj ambasadorowi w pracowni. On, Carl czuje się niezwykle zaszczycony mogąc pokazać przedstawicielowi Ravki wytwarzane przez jego rodzinę instrumenty. Ambasador z całą pewnością będzie zadowolony z tej wizyty. Jolanda uśmiechała się słodko, kiedy oficjalnie przedstawił ją ambasadorowi i Alexeiowi. Tak, Alexeiowi też ją przedstawił. To było dość zaskakujące. Członkowie rodzin kupieckich przeważnie nie poświęcali wiele uwagi obstawie ambasadora. Owszem, dostrzegali ich obecność, Alexei nieraz czuł na sobie czujne lub niepewne spojrzenia, ale praktycznie z nimi nie rozmawiali. Czasami  odnosił wrażenie, że podchodzili do niego jak do przedmiotu, jakieś broni, którą nosił przy sobie ambasador. Alexei, chociaż zdziwiony miłym gestem Groeneveldta, zachował się jak należało i grzecznie przywitał z jego małżonką. Młoda kobieta , która towarzyszyła parze  była bardziej zagadkowa. Słyszał, że Groeneveldtowie posiadali sulijskich przodków, jednak nie sądził, że nadal zawierali małżeństwa z członkami tej nacji. Można pomyśleć, że zależało im na całkowitym wtopieniu się w tutejszy krąg kulturowy.
- Alexei Maksimov, ochrona ambasadora. To zaszczyt panią poznać, frau Groeneveldt - powiedział, składając pocałunek na delikatnej, kobiecej dłoni Cheeno Groeneveldt. Ambasador wyglądał na usatysfakcjonowanego, co oznaczało tyle, że jego ochroniarz mógł odetchnąć z ulgą. Postąpił tak jak należało, nie naruszył zasad grzeczności i nie przyniósł mu żadnego wstydu.
Gdy formalne powitania mieli już za sobą, Carl Groeneveldt z wielką dumą zaczął opowiadać o skrzypcach i wiolonczelach, które tworzono w rodzinnej pracowni. Na poparcie swoich słów, przywołał kręcącego się w pobliżu służącego i rozkazał wyjąć z witryny kilka egzemplarzy instrumentów. Wykonanych, jak zapewniał mężczyzna, z najszlachetniejszego świerku oraz jaworu, pozyskanych w okresie sezonowania. Stosowane przy drewnie barwniki nadawały instrumentom głębokie kolory, przez jakiś czas utrzymywały przyjemny zapach żywicy, zamiast drażniącej woni farby. Staranie dobrane struny tworzyły bogaty dźwięk i intonację, którym zachwycało się tak wielu miłośników muzyki. Instrumenty tworzyli z wielkim zaangażowaniem i nadzieją, że trafią one w dobre ręce, które z miłością i czułością będą opiekowały się ich "dziećmi". Trzeba było przyznać, że Groeneveldt potrafił przekonująco mówić i oczarowywać swoimi opowieściami gości. Ambasador nie był jednak człowiekiem, który łatwo dawał się oczarować. Po części wynikało to z pełnionej przez niego funkcji. Na co dzień otaczały go osoby, które posługiwały się słowami nie gorzej niż Groeneveldt. Potrafiły być równie przekonujące jak on w mówieniu prawdy i wmawianiu kłamstw. Nic dziwnego, że ambasador był częściowo na to odporny. Słuchał z uwagą i z podziwem parzył na prezentowane mu instrumenty, ale coś w jego minie świadczyło o tym, że waha się przed podjęciem decyzji. Może nagle zrobiło się mu żal tych setek kruge od których zamierzał się uwolnić? Groeneveldt musiał wyczuć to wahanie, gdyż niespodziewanie zwrócił się do Cheeno, prosząc ją, by zagrała dla nich jakiś utwór i pokazała, co naprawdę potrafiły stworzone przez nich instrumenty.  
W oczekiwaniu na demonstrację, Alexei usiadł na wskazanym mu przez Jolandę krześle i baczniej przyjrzał młodej kobiecie. Muzyk, tak? Można było spodziewać się, że Groeneveldtowie znają się nie tylko na tworzeniu i sprzedaży instrumentów, ale na muzykowaniu.

Cheeno Groeneveldt
• substantyk •
Cheeno Groeneveldt
Pochodzenie : Ravka
Stanowisko : lutniczka na kontrakcie u Groeneveldtów, skrzypaczka, mecenas sztuki
https://kerch.forumpolish.com/t335-cheeno-groeneveldt
Zanim przybyła do Ketterdamu, miała mgliste pojęcie o skrzypcach Groeneveldta. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że nigdy o nich nie słyszała. Pogłoska o ich istnieniu mimowolnie dotarła do jej uszu, jednak instrumenty, z którymi miała wtedy do czynienia były bezimienne, nie widniały na nich żadne ślady pozostawione przez twórcę. Przekazywane z rąk do rąk, nierzadko z pokolenia na pokolenie, stanowiły niewątpliwie cenny skarb, nieodłączny element sulijskiej codzienności, pozbawiony jednak jakiegokolwiek znaku fabrycznego. Były wytworem jej pobratymców, modyfikowanym przez lata. Ich dźwięk niejednokrotnie zmieniał się także pod wpływem dotyku samej Cheeno, która wiedziona instynktem wykorzystała swój dar, aby udoskonalić wydobywające się z nich brzmienie.
Jednak od prawie dziesięciu lat sławetne skrzypce nie miały przed nią żadnych tajemnic. Nawet z zamkniętymi oczami potrafiłaby samym dotykiem rozpoznać z jakim modelem ma do czynienia, z jakiego drewna dany instrument został wykonany, jakie barwniki wykorzystano do nadania koloru gładkiej fakturze, a w głowie wybrzmiewał jego charakterystyczny, jedyny w swoim rodzaju dźwięk.
Stała w głębi pomieszczenia, parę kroków za Carlem i Jolandą, z dłońmi splecionymi na podołku, z nieco zagadkowym acz uprzejmym wyrazem twarzy. Mimo oficjalnej przynależności do Groenveldtów, rola lutniczki nakazywała jej w takich sytuacjach pozostawać nieco w cieniu. Mimo jak najbardziej poprawnych relacji z małżeństwem, które przyjmowało w progach ambasadora Ravki, doskonale wyczuwała ich napięcie. Towarzyszył im zapewne lekki niepokój wynikający ze świadomości, że Cheeno była kimś więcej niż tylko zwykłym wytwórcą instrumentów. Jedynie nieszkodliwą fabrykatorką, wzbudzającą w nich jednak niechętny respekt, co jednak dosyć umiejętnie ukrywali. Wszak dla osób postronnych jej prawdziwa tożsamość wciąż pozostawała i miała pozostać tajemnicą. Jej wzrok zatrzymał się na moment na szyi Carla, na której wyraźnie rysowała się pod skórą napięta żyła. Zmarszczyła lekko brwi. Co jak co, ale dziesięć lat powinno już jednak pozwolić im przyzwyczaić się do jej często milczącej, zupełnie nieinwazyjnej obecności. Może obawiali się, że z jakiegoś powodu Cheeno zdecyduje się nagle wyjawić światu ich rodzinny sekret. Skłoniła się lekko, witając się z ambasadorem, który bardzo szybko ponownie skierował swoje zainteresowanie w stronę oficjalnych gospodarzy pracowni.
- Mi również jest bardzo miło pana poznać - odpowiedziała gładko, z uśmiechem wyciągając dłoń w stronę nieznajomego mężczyzny, najwyraźniej ochroniarza i przyjmując złożony na niej z  kurtuazją pocałunek. Przez moment uważnie studiowała jego młodzieńczą twarz, aby po chwili ponownie przyjąć skupioną minę, gdy Carl rozpoczął swoją prezentację. Sięgała po kolejne instrumenty podając je mężczyźnie, a ten zagłębiał się w swoją opowieść, umiejętnie prezentując zebranym nie tylko historię samego zakładu, ale i melodyjnym głosem odsłaniając przed nimi tajniki tworzenia instrumentów. Przemilczając oczywiście rolę jaką w całym procesie odgrywali grisze. Cheeno pozwoliła, aby na jej twarzy zagościł na moment zagadkowy, nieco rozbawiony uśmiech. Naiwność ludzka naprawdę nie znała granic.
Nie była zaskoczona, gdy Carl zwrócił się do nią z prośbą o wykonanie dla gości kilku krótkich utworów, aby pozwolić im przekonać się na własne uszy, że miejska legenda krążąca o doskonałości wytwarzanych przez nich instrumentów nie była jedynie pustą pogłoską, a szczerą prawdą. Skłoniła się lekko, wyprostowała przyjmując odpowiednią postawę i złożyła twarz na podbródku instrumentu. Lekko potrząsnęła głową, tym ruchem odgarniając z czoła niesforny kosmyk ciemnych włosów. Przymknęła oczy, unosząc do góry smyczek, który zawisł na kilka sekund nad strunami. Krótkie westchnienie poprzedziło pierwszą nutę. Cheeno zdecydowała się na skoczny utwór, wymagający nie tylko doskonałej techniki, gładko przesuwając smyczkiem po strunach, w pewnym momencie wykonując kilka taktów pizzicato, szarpiąc struny palcami. Kołysała się przy tym mimowolnie, muzyka przepływała nie tylko przez jej dłonie, ale i przez całe smukłe ciało, oplatając swym dźwiękiem jej niewielką sylwetkę. Jej wykonanie nie było może nieporównywalne do kunsztu najbardziej znanego kercheńskiego skrzypkarza, Lennerta. Wittenberga, wątpiła jednak, aby ich goście mieli na tyle dobry słuch, aby zdawać sobie z tego sprawę. Swój występ zakończyła własną interpretacją jednego z utworów Saszy Petrova, udowadniając tym samym, że pieśni wirtuoza bałajki nadawały się równie dobrze na instrumenty smyczkowe. Był to z jej strony ukłon w stronę kultury ravkańskiej, niemniej nie pozbawiony wyrachowania. Liczyła na to, że ambasador otwarcie doceni ten gest. Skłoniła się lekko, w dłoniach wciąż dzierżąc skrzypce i smyczek.
Jej występ nagrodziły uprzejmie oklaski, za które podziękowała szerokim uśmiechem. Z satysfakcją skonstatowała, że wcześniejszy dystans ambasadora Ravki, podszyty lekką podejrzliwością zaczął się powoli ulatniać. Wykonała swoje zadanie, dalsze powodzenie negocjacji leżało odtąd w rękach Carla i Jolandy. Przyjęła od mężczyzny wyrazy uznania i równocześnie z zaskoczeniem malującym się na twarzy odwróciła się w stronę Alexeia, gdy jego pracodawca podziel się z nią informacją, że Maksimov całkiem dobrze radził sobie z grą na bałajce.
- Wyobrażam więc sobie, że na pewno rozpoznał pan utwór Saszy Petrova? - zapytała uprzejmie, odprowadzając wzrokiem swoich krewniaków i ambasadora, który najwyraźniej gotów był zdecydować się na zakup. - Od dawna pan gra?

Sponsored content

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach