Karczma 6PHGXqiC_o

Mistrz Gry
konto specjalne
Mistrz Gry
Stanowisko : Mistrz Gry

Karczma

05.05.21 21:50
lokacja

Karczma

Obskurna, raczej mało przyjazna nowym twarzom. Alkohol jest kiepski, a obsługa nieprzystępna: aż dziw bierze, że Listewka to tak popularne miejsce wśród elementu przestępczego Ketterdamu, ciężko jednak dostrzec w ponurym tłumie turystów. Definitywnie brakuje tu drygu do zarządzania. Jeśli jednak ktoś potrzebuje uciec przed światem, to miejsce nada się idealnie!

Shankaracharya Dvivedi
• szumowiny •
Shankaracharya Dvivedi
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : krupier w Klubie Wron
https://kerch.forumpolish.com/t228-shankaracharya-dvivedi#369

Re: Karczma

23.05.21 18:31
- Bo jesteś skończonym kretynem, Arjen. I pewnie nawet gdybyś chciał się trochę wysilić, to nie byłbyś w stanie tego zrozumieć - podnosząc się od brudnego stołu, tymi właśnie słowami zdecydował się zakończyć trwającą od dłuższej chwili sprzeczkę. Właściwie, gdyby teraz ktokolwiek zechciał spytać go, czego właściwie dotyczyła jego słowna przepychanka z Arjenem, pewnie nawet nie byłby w stanie stwierdzić tego jednoznacznie. Ciągnęła się wystarczająco długo, a w jej trakcie obaj zdążyli wlać w siebie wystarczającą ilość alkoholu - który, tak swoją drogą, przy każdym kolejnym kuflu smakował przynajmniej mniej obrzydliwie - by główny temat mógł już odejść w zapomnienie. W tym przypadku prawdopodobnie niezbyt przydatni byliby również ci, którzy zajmowali miejsce przy stole wraz z nimi. Zdecydowanie wszyscy trzej słuchacze dawno już zdążyli znudzić się nazbyt długą wymianą zdań, by wciąż się jej przysłuchiwać. Mimo wszystko, wypowiedziawszy do końca swoje ostatnie zdanie, Dvivedi mógł usłyszeć niemrawe przytaknięcie jednego z towarzyszy. Równie dobrze mogło dotyczyć ono zupełnie innego tematu, podjętego w międzyczasie przez pozostałą trójkę, jednak znacznie bardziej satysfakcjonującą opcją było to, że mężczyzna przytakiwał właśnie jemu.
Bo przecież Arjen był kretynem i co do tego nie było żadnych wątpliwości. Zdecydowanie był to też najlepszy argument, jakim można było tę sprzeczkę zakończyć, niezależnie od tego, czego rzeczywiście dotyczyła. Zwłaszcza, że nijak nie dało się z tym już dyskutować i zaprzeczać. A gdyby nawet Arjen próbował zaprzeczać, mógłby co najwyżej pogrążyć się jeszcze bardziej. To znaczy pod warunkiem, że Dvivedi faktycznie zamierzałby dalej ciągnąć tę jałową dyskusję. I że miałby uznać ją za wystarczająco istotną, by dla niej zrezygnować z wybrania się do lady, gdzie zamierzał zaopatrzyć się w kolejny kufel kiepskiej jakości trunku. Na to się jednak nie zanosiło. Zwłaszcza nie w momencie, kiedy już Sulijczyk faktycznie podniósł się ze swojego miejsca i - poświęciwszy ledwie kilka ułamków sekund na upewnienie się, że utrzymanie równowagi wcale nie będzie aż tak bardzo skomplikowane, jak można byłoby się obawiać - zdecydował się przejść przez salę częściowo wypełnioną samymi znajomymi twarzami. Te nowe zwykle dość szybko rzucały się w oczy, zwykle też nie widywało się ich tutaj zbyt długo. I słusznie. Sam Dvivedi też pewnie mógłby od czasu do czasu rozważyć możliwość wydawania pieniędzy w nieco przyjemniejszym miejscu.
Gdyby nie zwykłe przyzwyczajenie i swego rodzaju sentyment.
Chyba zresztą faktycznie lubił to ponure miejsce w wystarczającym stopniu, by nie czuć większej potrzeby spędzania czasu w jakkolwiek przyjemniejszych przybytkach. Prawdopodobnie jednak trudno byłoby jednoznacznie stwierdzić, czy radosny uśmiech posłany w kierunku barmana miał być wyrazem tej bezsprzecznej sympatii do miejsca i ludzi w nim przesiadujących, czy może jednak wynikiem zbyt dużej ilości wypitego alkoholu. Nie było to zresztą zbyt istotne, zwłaszcza, że naburmuszony jegomość ani myślał odwzajemniać jakiegokolwiek uśmiechu. Widocznie od możliwości odwzajemnienia - szczerego, czy też nie - dowodu sympatii, bardziej interesowała go moneta, którą Dvivedi przez chwilę przetaczał pomiędzy palcami, a którą wreszcie z cichym, nieco zrezygnowanym westchnięciem przesunął w stronę tego nieprzyjaznego gbura. Przez moment chyba nawet miał zamiar powiedzieć coś tak na dokładkę, jednak w ostatniej chwili - najpewniej pod wpływem bardzo wymownego spojrzenia - doszedł do wniosku, że tym razem, wyjątkowo, może lepiej będzie ugryźć się w język.
Tutejszy alkohol i tak był wystarczająco podły. Nie trzeba było mu dodatkowo doprawienia od barmana, którego miałby wyprowadzić z równowagi jakimś nieprzemyślanym komentarzem.

Maurits Kolstee
• szumowiny •
Maurits Kolstee
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : egzekutor szumowin
https://kerch.forumpolish.com/t178-maurits-kolstee

Re: Karczma

24.05.21 22:52
1 maart 382

Listewka śmierdziała szczynami.
No, nie w całości. Ze sporą dozą pewności siebie mógłby zapewnić, że od pierwszego piętra w górę smród biedoty nieco malał, stopniowo przechodząc w lekką nutę stęchlizny docierającą ze strychu. Sam jeden Haskell wie, cóż tam trzymał za skarby; nie były to bynajmniej shuhańskie tkaniny i nowoziemskie przyprawy.
A szkoda. Może wtedy mogliby chociaż pretendować do miana konkurencji dla Rollinsa.
Nazwisko to wciąż kręciło się gdzieś po głowie; zahaczało o najbardziej ulotne myśli i rozbijało się w końcu o przyziemną chciwość, którą okrył się zupełnie jak szarym płaszczem, który miał dzisiaj na sobie. Łypiąc spod ronda kapelusza wszedł do Listewki jak do siebie; ostatecznie tak przecież właśnie było, po czym błękitem spojrzenia omiótł salę.
Czerwony ze złości Arjen; Coontz z opasłym brzuchem i zapijaczony Petyr w kącie. W chaosie uwijała się Meryl, w gorsecie, który kupieckie kobiety nazwałyby już dawno niemodnym i obscenicznym; tych jednak na szczęście nie było tu wcale, zatem zgorszenia doświadczyły tylko oczy Kolstee.
Chociaż kogo chciałby oszukać?
Na zgorszenie i wstyd było o parę lat za późno.
Pieniądze w Klubie Wron miały to do siebie, że lubiły znikać. Daleki był od rzucania oskarżeń - wszakże on pełnił tu tylko funkcję swoistego sprzątacza odpadów, jak zwykł szumnie mawiać. Zazwyczaj w pierwszej kolejności należało się przyjrzeć krupierom, a choć dzisiaj nie przybył tu bynajmniej w takim celu, lwia część biesiadników pomyślała dokładnie odwrotnie. Wówczas wisielczy humor zostawiłby jednak na drzwiami, a ten wymalowywał się na jego twarzy błyskiem zębów i zmarszczkami w zewnętrznych kącikach oczu, gdy te padły na Shanka.
Shank. Nigdy inaczej go nie nazwał, bo choć z całą pewnością siebie mógł stwierdzić, że sulijskie zwyczaje zna na wylot, kwestia ich imion i nazwisk bywała względnie trudniejsza.
Gdzieś tam w głębi przeżartej Ketterdamem duszy ich nie lubił. Choć kiedyś oddałby wszystko co miał, nawet jeżeli było to niewiele za to, by wraz z taborem ruszyć gdzieś w drogę, obecnie sulijczycy kojarzyli mu się tylko z tym, co stracił i już nigdy nie odzyska. Wspomnienia stawały ością w gardle, gdy tylko na to pozwolił. A to nie był czas ani miejsce.
Przyziemność prawdy, z którą tutaj dzisiaj przybył, nikogo zdawała się nie interesować. Wszyscy wciąż byli zajęci swoimi sprawami, chyba, że akurat mieli coś na sumieniu, co rzekomo fjerdańska gęba Kolstee im przypomniała. To zabawne, że wszyscy zapominali o zasadach, gdy przychodziło do wyciągania paluchów po nie swoje pieniądze; olśnienie przybywało wraz z noszonym szumnie tytułem egzekutora.
Przechodząc w głąb lokalu, poklepał po ramieniu Petyra.
Sponiewierało cię jak po kvasie — skwitował pod nosem, niezbyt przejmując się głuchym tąpnięciem, gdy głowa Petyra uderzyła w drewniany blat stołu.
Ryzykowne; Ghezen jeden wiedział, cóż leżało tam przed jego policzkiem. Po chwili rozległo się chrapanie, które rozmyło się w gwarze Listewki. Maurits pokręcił jedynie głową.
Podszedł do baru, gestem wskazując barmanowi, że prosi o dwie szklanice ginu; dosiadając się do Shanka, zdjął kapelusz i odłożył go na blat baru, uprzednio zrzucając z niego dłonią ukrytą pod czernią rękawiczki okruchy i kurz.
Co za marazm — rzucił niezobowiązująco, obserwując, jak barman nalewa skandalicznej jakości gin do szklanek. — Mam nadzieję, że je chociaż przetarłeś — rzucił mimochodem w stronę mężczyzny, gdy ten z donośnym stukiem postawił przed nimi szkło pamiętające lepsze czasy. W odpowiedzi, barman łypnął tylko na Mauritsa ostrzegawczo; Kolstee zgadywał, że stąpa po cienkim lodzie.
Nie byłby to jednak pierwszy raz.
Klub Wron — zaczął, wzrok wbijając w gin, którego powierzchnia niebezpiecznie kołysała się w opalcowanym szkle. — Ktoś nas, jak to mawiają, nabija w butelkę — ciągnął niestrudzenie, rzucając sugestię za sugestią.
Jak to jest, Shank. Ledwo człowiek postawi lokal, a już kombinują, żeby mu coś spierdolić — udawane przejęcie doczekało się ukoronowania błyskiem zębów Mauritsa.
Gdyby był Shankiem, być może pomyślałby, że ktoś mu coś zarzuca, bo przecież każdy kłamca widział w drugim człowieku kłamcę, a uprzejmość Kolstee zdawać się mogła podejrzaną. Nawet jeżeli tylko dla tych, którzy nie znali go najlepiej; a po prawdzie do takiego grona należał właśnie Shankaracharya.

Shankaracharya Dvivedi
• szumowiny •
Shankaracharya Dvivedi
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : krupier w Klubie Wron
https://kerch.forumpolish.com/t228-shankaracharya-dvivedi#369

Re: Karczma

25.05.21 16:42
Możliwe, że nieszczęsny barman miałby nieco lepszy nastrój, gdyby wcześniej nie przyszło mu użerać się z Dvivedim. I gdyby ten nie uznał za stosowne, przekonać się, czy zaprezentowanie idiotycznej sztuczki ze znikającą monetą podczas płacenia będzie tak samo zabawne, jak mogłoby się w pierwszej chwili wydawać. Najwyraźniej nie było. Ani w tej pierwszej chwili, ani w żadnej innej. A przynajmniej nie opinii barmana, który w zasadzie mógł być po prostu cholernym gburem, pozbawionym choćby odrobiny poczucia humoru. Przy czym chyba właśnie ta opcja zdawała się być najbliższa prawdy. Zwłaszcza, że Sulijczyk za nic nie byłby w stanie przypomnieć sobie choćby jednego momentu, w którym miałby okazję zobaczyć mężczyznę w jakkolwiek lepszym nastroju.
Choć może wciąż w jakimś stopniu wiązało się to z faktem, że w przypadku niektórych najwyraźniej sama obecność Dvivediego wystarczała, by dobry nastrój mógł ustąpić zwykłej irytacji. Tej opcji prawdopodobnie nie rozważał. Albo zwyczajnie niezbyt się nią przejmował.
W gruncie rzeczy chyba dość łatwo można było nabrać przekonania, że niewiele istniało spraw, którymi Shankaracharya miałby się przejmować.
Możliwe, że również obecność człowieka, który rzeczywiście posiadał niebywałą zdolność przypominania ludziom o istnieniu sumienia i jego ewentualnych wyrzutach, nie wywarłaby na nim większego wrażenia. Moment, w którym Kolstee zjawił się obok, mógłby potraktować na przykład jako okazję do spędzenia chwili lub dwóch w towarzystwie kogoś, kto - w przeciwieństwie do Arjena - przynajmniej nie był skończonym kretynem. Może nawet byłby w stanie zignorować przy tym fakt, że Maurits zdecydował się zamówić dwie szklanki ginu, a - jak powszechnie było wiadomo - ludzie zazwyczaj nie kupowali innym alkoholu tak po prostu. Ogólnie rzecz ujmując, ludzie raczej nie mieli w zwyczaju robienia czegokolwiek dla innych tak po prostu. Choć może to uogólnienie można było uznać za swego rodzaju skłonność do tego, by w pierwszej chwili oceniać innych wedle własnej osoby.
- To filozoficzne rozważania o jakichś tajemniczych nich, czy raczej mowa o kimś bardzo konkretnym? - jeszcze w trakcie swojego pytania, mógłby się pewnie zastanowić, czy aby na pewno chciał znać na nie odpowiedź. Bo owszem, wsłuchując się w poszczególne słowa Mauritsa, trudno byłoby oprzeć się wrażeniu, że faktycznie gdzieś pomiędzy nimi krył się zarzut wymierzony właśnie w Dvivediego. Bardzo nieładny zarzut, który wywołał przy okazji nieprzyjemne mrowienie w okolicy dłoni i rozproszył na tyle, by moneta przetaczająca się dotąd zgrabnie pomiędzy palcami Sulijczyka, z cichym brzękiem wylądowała na nieprzyzwoicie brudnym blacie. Stamtąd zresztą zniknęła nawet nie sekundę później, zgarnięta przez barmana tak wprawnym ruchem, że można byłoby pomyśleć, że i on postanowił w ostatnim czasie opanować przynajmniej kilka jarmarcznych sztuczek.
- Nie obrazisz się, mam nadzieję, jeżeli nie dołączę do tych ponurych rozważań - nie musiał zastanawiać się zbyt długo, żeby dojść do całkiem rozsądnego wniosku, że niezależnie od tego, czym faktycznie miałyby być podszyte słowa mężczyzny, lepiej będzie ulotnić się z miejsca i nadmiernie w to nie wnikać. - Obowiązki, brak czasu, na pewno jesteś w stanie to zrozumieć.
Na wiarygodną wymówkę nie zamierzał się wysilać. Zresztą, to irytujące mrowienie w dłoni i wypity wcześniej alkohol - jakkolwiek ohydny by nie był - stanowiły w tym przypadku całkiem skuteczną przeszkodę. Zamiast więc marnować czas na wymyślanie czegokolwiek, co stanowiłoby niepodważalne usprawiedliwienie dla opuszczenia tego konkretnego towarzystwa, zdecydował się zastosować natychmiastowy odwrót.
Lub raczej prawie natychmiastowy. Bo przecież nie byłby sobą, gdyby - będąc już wpół kroku w drodze powrotnej do wcześniej zajmowanego stołu - nie zerknął jeszcze w kierunku tej nadprogramowej szklanki ginu i nie zdecydował się ostatecznie na tę chwilę zwłoki, jaka niezbędna była, by nachylić się i po tę szklankę sięgnąć.

Maurits Kolstee
• szumowiny •
Maurits Kolstee
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : egzekutor szumowin
https://kerch.forumpolish.com/t178-maurits-kolstee

Re: Karczma

26.05.21 21:11
Barman z Listewki istotnie nie uchodził za trefnisia; Kolstee strzelał, że być może wynikało to z najprostszej na świecie potrzeby odpoczynku, bo ilekroć tu przychodził, za barem wciąż stał ten sam, smętny Christof. Ludziom ich pokroju nie było dane zwiedzać meandrów Kenst Hjerte, ani spacerować plażami Nowoziemia. Pozostawała ketterdamska promenada i odór dymu z rafinerii. Musiało to jednak mieć jakiś niedostrzegalny na pierwszy rzut oka urok; ostatecznie turyści z całego świata nie lgnęliby tu jak ćmy do światła, gdyby było inaczej. Pokrywka potrafiła zamydlić oczy; wiedział coś o tym, bo sam się tych mydlin pozbywał z zasięgu wzroku, ilekroć tam trafiał. Kiedy jednak światła, muzykę i smagłe ciała pracownic burdeli zostawiało się za sobą, rzeczywistość wyrastała jak mur, którego nie dało się rozbić głową.
Być może wszystko sprowadzało się do tego, że Maurits faktycznie niczego nie robił tak po prostu. Słodycz bezinteresowności lawirowała gdzieś daleko poza jego obszarem zainteresowania i możliwości; kwiliła skopana pod stołem, gdy tryumfy świętowała chciwość.
Jedyna siła napędowa tego miasta, nawet jeżeli kupcy usilnie starali się udawać, że jest inaczej; żadne Enjent, Voorhent, Almhent wyryte choćby na samej dupie radnego Hoede nie mogły tego zmienić.
Każda włóczęga Kolstee, spacer czy pozornie przypadkowe spotkanie, zawsze musiało do czegoś prowadzić, tak jakby nigdy nie miał czasu na to, by się po prostu zatrzymać, wziąć głęboki oddech i zwyczajnie odpuścić.
Może jednak faktycznie było w nim coś z Fjerdanina.
To zabawne, że o tym mówisz — wpadł mu w słowo, wymierzając w niego palec i mrużąc oczy, jakby starał się przypomnieć sobie jakąś niezwykle interesującą anegdotę, która prawdopodobnie nie obchodziła nikogo, łącznie z nim samym. — Zawsze są jacyś oni żebyśmy mogli być my. Były Lwy za dychę i byli oni, Szumowiny; nie pociągnął jednak tego tematu. Odprowadził za to wzrokiem Meryl, która puściła oczko w ich stronę.
Tylko ktoś bardzo spostrzegawczy dojrzałby, że prawe oko uciekało jej na Shu Han.
Na szczęście Maurits nie należał do tego grona.
Ciężko było jednak przegapić monetę, która z brzękiem odbiła się od blatu; chyba pierwszy raz widział Christofa tak ożywionego, co w tej chwili. Prychnął cichym śmiechem, powodowanym na poły reakcją jego, jak i Shanka, który dokonywał odwrotu niemal równie wprawnie, co najpewniej w tej chwili Ravka na froncie północnym.
Oczywiście, że się obrażę — odparł z rozbrajającą niemal szczerością; uśmiech tym razem nie sięgnął oczu. — A skoro ja się obrażę, to co dopiero Haskell — dodał nieco ciszej, upijając łyk ginu, który wyciskał łzy z oczu. Jeżeli Shank mógł mieć jeszcze jakieś podejrzenia, teraz zapewne nastąpiłoby ich apogeum. Sugestia była aż nadto czytelna.
A przy okazji była tylko blefem.
Każdy z nich miał coś na sumieniu; każdy choć raz przywłaszczył dla siebie kruge, które powinny zasilić wspólną skrytkę. Bandycki honor chadzał bardzo pokrętnymi ścieżkami. I choć nie miał informacji dotyczących bezpośrednio Dvivediego, z pewną dozą pewności mógł założyć, że kradł. Jak wszyscy, którym Haskell na to pozwalał. Kiedyś próbował domniemywać, skąd właściwie się to brało; może stąd, że Haskell nie miał natury przestępcy.
Być może dlatego Listewka wyglądała, jak wyglądała.
Siadaj Shank, jest robota — zamaszyście odstawił szklankę na blat, tuż obok tej, po którą - być może - sięgnie w końcu sulijczyk. — Twoje palce są bezpieczne.
Na razie zawisło w powietrzu niewypowiedziane.
W Szmaragdowym Pałacu reklamują Kaelskiego Księcia. Ciężko to przebić, kiedy Klub Wron stoi tuż obok — przyznał niechętnie, nawet jeżeli stanowiło to swego rodzaju oczywistość. Gdyby był Rollinsem, zrobiłby to samo. Ich zasoby były jednak nieporównywalnie mniejsze.
Poniekąd płynął na słabej fali przekonania, że skoro Shank sam przyłożył się do budowy Klubu Wron, najpewniej też chciałby, żeby przełożyło się to na zyski.
Sęk w tym, że potrzebowali cudu, a jak okiem sięgnąć - nigdzie nie było widać Świętych.
Chyba czas przestać przestrzegać prawa ulicy.

Shankaracharya Dvivedi
• szumowiny •
Shankaracharya Dvivedi
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : krupier w Klubie Wron
https://kerch.forumpolish.com/t228-shankaracharya-dvivedi#369

Re: Karczma

30.05.21 14:53
Oczywiście, że co najmniej raz lub dwa zdarzyło mu się sięgnąć po kruge, które nie powinno trafić do jego kieszeni, a zasilić wspólną skrytkę. W swojej opinii nie traktował tego jednak jak pospolitej kradzieży. Lubił myśleć o tym jak o pożyczce, o której po prostu nie wiedział nikt poza nim samym. I której zwykle nie zwracał na czas i nie w całości. Prawdopodobnie jednak w obliczu kolejnych słów, jakimi odpowiedział mu Kolstee, niewielkie znaczenie miało to, jak miałby sięganie po nieswoje pieniądze nazywać Dvivedi. Jasne, w pierwszej chwili można byłoby uznać, że Haskell powinien mieć to w głębokim poważaniu, jak zdawał się mieć fakt, że Szumowiny wciąż mogły robić co najwyżej za pośmiewisko na tle dwóch o wiele bardziej znaczących gangów. Jednocześnie jednak trudno byłoby tak zupełnie zignorować świadomość, że - niezależnie od tego, co można było sądzić na temat Haskella i jego stanowiska w wielu sprawach - ten raczej nie zignorowałby informacji o tym, że jeden z krupierów go okradał. Pożyczał. Choćby przez to, że Haskell miał idiotyczne przeświadczenie, że przestrzeganie wszystkich tych przestarzałych praw faktycznie miało jakieś znaczenie. Nieuczciwego krupiera należało więc pozbawić małego palca, bo tak nakazał cholera wie kto i cholera wie kiedy. A tak się akurat składało, że Sulijczyk bardzo cenił sobie wszystkie swoje palce. Wszystkie bowiem mógł uznać za absolutnie niezbędne w codziennym funkcjonowaniu. Nie mogło być mowy o tym, by kogoś niepostrzeżenie okraść, kiedy nie miało się w pełni sprawnych rąk. Praca krupiera także stawała się znacznie bardziej skomplikowana w momencie, kiedy traciło się choćby tak niedoceniany przez większość osób palec. Nie wspominając o tym, że prawdopodobnie nawet jarmarczne sztuczki Dvivedi musiałby sobie w takim wypadku odpuścić.
Innymi słowy - dając się pozbawić palca, musiałby jednocześnie bardzo mocno zastanowić się nad alternatywą dla wszystkich znanych mu dotąd sposobów zarabiania pieniędzy.
I chociaż nieczęsto zdarzało się, by Sulijczykowi zabrakło właściwej odpowiedzi - albo jakiejkolwiek odpowiedzi - w tym konkretnym momencie chyba dość zrozumiałym było, że musiał zawahać się przez dłuższą chwilę. Dość długą, by Maurits mógł dopowiedzieć kolejne słowa.
Nie nastąpiło po nich jednak pełne ulgi odetchnięcie Dvivediego, a w naburmuszonym spojrzeniu trudno byłoby doszukiwać się oznak wdzięczności, czy choćby drobnego błysku mogącego sugerować, że nieporozumienie miałoby go w jakimkolwiek stopniu rozbawić.
- Ti si kurac - oznajmił sucho, sięgając jednak po tę nieszczęsną szklankę, by w kolejnej chwili wychylić sporą część jej zawartości. Zbyt sporą. Wystarczającą, by musieć poświęcić dobrych kilka sekund na walkę z samym sobą, by lada moment nie zwrócić wszystkiego na i tak dostatecznie już brudny barowy blat. Możliwe więc, że posadzenie tyłka na krześle mogło być wyrazem chęci wysłuchania, jaką to robotę miał do zaoferowania Kalstee, równie jednak możliwe było to, że przyjęcie pozycji siedzącej miało po prostu pomóc w tej nierównej walce z własnym żołądkiem.
- Można po prostu puścić Kaelskiego Księcia z dymem - mruknął, kiedy już nabrał pewności, że zbyt obfity łyk ohydnego ginu nie zakończy się tragedią. Wciąż jednak krzywiąc się po spojrzeniu na trzymaną w ręku szklankę i wciąż wyraźnie urażony wcześniejszymi sugestiami ze strony rozmówcy.
Bo nie, nie brał tak zupełnie na serio możliwości podpalenia przybytku należącego do Rollinsa. Może i wydawało się być to całkiem niezłym rozwiązaniem, ale jednak wciąż trzeba było mieć świadomość tego, że Lwy miały nad nimi przewagę... właściwie pod każdym względem. Gdyby puścili z dymem Kaelskiego Księcia, prawdopodobnie nie trzeba byłoby długo czekać, by podobnie przykry los spotkał Klub Wron. I nie dało się ukryć, że dla Szumowin byłby to znacznie bardziej dotkliwy cios.
- Zajęcie się antyreklamą nie będzie żadnym łamaniem praw - zauważył po chwili, decydując się jednak podejść do tematu bardziej na poważnie. Bądź co bądź, Maurits nie mylił się zbytnio zakładając, że Klub Wron był dla Dvivediego dość ważny. - O ile znajdą się do tego odpowiedni ludzie.
To jednak nie powinno wykraczać poza ich możliwości. I, jeśli tylko właściwie to rozegrać, nie tylko mogło przynieść pewne efekty, ale też nie narażałoby ich samych na zbyt przykre konsekwencje.

Maurits Kolstee
• szumowiny •
Maurits Kolstee
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : egzekutor szumowin
https://kerch.forumpolish.com/t178-maurits-kolstee

Re: Karczma

05.06.21 10:24
Według wszelkich zasad prawdopodobieństwa, tych własnego sumienia (czy raczej jego resztek), a także pokrętnych spraw wyświechtanego honoru, byłby skłonny przyklasnąć Shankowej definicji pożyczki, nawet, jeżeli Haskell mógłby mniemać dokładnie odwrotnie. Wystarczyłoby jedynie odłożyć na bok poczucie obowiązku, które nie wiedzieć czemu zapalało się u Kolstee niczym gazowa lampa raz na jakiś czas; głównie wtedy, gdy wracał ze Szmaragdowego Pałacu albo mijał się w wyjątkowo ciasnej uliczce z kimś z Czarnych Palców. Rzadko kiedy równie dotkliwie odczuwał, jak niewiele znaczą w świecie, gdzie na powitanie mierzyło się do siebie wzajemnie z rewolweru. Żadna ilość skradzionej przez Neity broni nie mogła tego zmienić, gdy Per nie zamierzał sięgać wyżej, nawet jeżeli w praktyce oznaczało to brodzenie głębiej w kanalizacji Ketterdamu. Będąc w swoim wieku powinien chyba wiedzieć, że to miasto nawet po mordzie nie chciało dać za darmo. Być może wiedział; być może miał to gdzieś.
Być może przyszedł czas, by ktoś mu to w końcu uświadomił dobitnie.
Maurits dzisiejszego wieczoru nie miał tego gdzieś, nawet jeżeli swobodna pozycja na krześle zwiastowała coś dokładnie odwrotnego.
Nie zliczyłby, ile małych palców obciął; ilu ludzi pozbawił możliwości zarobku, bo nawet przy najbardziej prozaicznych zajęciach wymogiem do zatrudnienia była uczciwość, a brak małego palca krzyczał niemalże, że w delikwencie jej brak. Znak ten był tym bardziej dotkliwy, że nakreślony przez przestępców. Ze wszystkich, było nie było staroświeckich zasad wyznaczonych przez ketterdamskie kanały, ta akurat była jedną z Mauritsa ulubionych; wyrafinowaną w swej złośliwości, acz tak drobną, by ktoś niewprawiony mógłby to zlekceważyć, bo w końcu bez palca dało się żyć. Nawet, jeżeli życie to było dość żałosne.
Parsknął, choć język suli poruszył w jego duszy strunę, której poruszać zdecydowanie nie chciał. Bynajmniej nie miało to nic wspólnego z obelgą, z którą - w gruncie rzeczy - musiał się zgodzić.
Było, minęło.
Ach, te wasze mądrości — dłonią zasygnalizował barmanowi, by ten podał jeszcze jedną kolejkę, nieświadom tego jak bliscy byli by podziwiać gin raz jeszcze z perspektywy zawartości żołądka Shanka. Musiałby oddać mu sprawiedliwość; gin był tak mocny, że szczypał w oczy i był prawie pewien, że gdyby rozlał go na drewno blatu, wyżarłby w nim dziurę.
Niby pozbawione sensu, a jednak trafiają w sedno... — urwał, odstawiając pustą szklankę z głuchym stuknięciem.
Po latach, ignorowanie sulijskich powiedzonek przychodziło z niespotykaną łatwością.
Można, jeśli masz jakiegoś znajomego piekielnika chętnego zaryzykować głowę w imię kilkudziesięciu kruge, które możemy zaoferować w zamian — odparł, przelotnym spojrzeniem obdarzając niezbyt szczęśliwą minę rozmówcy. Kolejne szklanice ginu stanęły na brudnym barze; należałoby przyjąć zakład, czy Shank wypije drinka, czy też nie.
Przeciągłe chrapnięcie potoczyło się po sali; nawet ze swojego miejsca Maurits dostrzegłby strużkę śliny, która potoczyła się po Petyrowej brodzie.
Mam rozumieć, że zgłaszasz się na ochotnika? — Uśmiech zabłądził gdzieś w kącikach jego ust; ciężko było stwierdzić, czy to żart, czy całkiem poważna propozycja. Któż pasowałby na mitycznego odpowiedniego człowieka bardziej, niż zupełnie niepozorny krupier?
W dodatku posiadający wszystkie palce.
Pstryknięciem posłał pełną szklankę w stronę Shanka. Gin zakołysał się niebezpiecznie.
Potrzebujemy większej ilości ludzi w piątej przystani. Niepozorni, udający turystów — urwał, krzywiąc się w przerwie na łyk parszywego trunku. Gdyby nie przyzwyczaił się do tego stosunku mocy do jakości, najpewniej zastanawiałby się, jak zbierać zawartość żołądka.
Jak nisko można upaść?
Bardzo; gdyby nie to, że kolejna dawka alkoholu wylądowała niepostrzeżenie gdzieś za jego krzesłem, zamiast rozpalić gardło.
Alkohol pił rzadko i nie był to jeden z tych dni, gdy sobie na to pozwolił. Nie sądził jednak, by zaprzątało to głowę Dvivediego.
I potrzebuję nazwisk, Shank. Stali klienci, którzy mogliby podszepnąć słówko tu i tam, a którzy przy okazji nie wyglądają jak zakapiory z odmętów Baryłki. Podobno zadowolony klient wspomni o tym, jaki jest zadowolony tylko dwóm osobom, w trakcie gdy ten niezadowolony napomknie o tym dziesięciu znajomym. Powinniśmy zmienić te proporcje — zasugerował niezobowiązująco.
A może to jednak tylko pozór; brak zobowiązań kończył się tam, gdzie zaczynały się interesy.
Ludzie kochają podsłuchiwać. Powinniśmy więc dać im coś, co mogliby podsłuchać i cieszyć się ze swojego sprytu. Ja na przykład słyszałem od brata przyjaciela barmana z Końskiego Łba, że w Kaelskim Księciu już od ładnych paru miesięcy nie padła nagroda wyższa niż trzy tysiące kruge. Nie, żebym rozsiewał plotki, ale dziwne, prawda? Co to jest trzy tysiące w miejscu takim jak Ketterdam? — Zastanowił się na głos, podpierając głowę na dłoni. Przez myśl przeszła mu obawa, czy odklei potem łokieć od brudnego baru.
Lubił ten płaszcz.

Shankaracharya Dvivedi
• szumowiny •
Shankaracharya Dvivedi
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : krupier w Klubie Wron
https://kerch.forumpolish.com/t228-shankaracharya-dvivedi#369

Re: Karczma

27.06.21 13:14
Będąc Dvivedim, niewątpliwie można było doszukać się w swoim życiu wielu momentów, w których należałoby raz jeszcze zastanowić się nad słusznością podjętych decyzji. Ewentualnie, by nie tracić niepotrzebnie czasu, można było z góry założyć, że decyzje te nie należały do najlepszych i że rozsądniejszą opcją byłoby podjęcie zupełnie innych. Jak choćby w tym momencie, kiedy to Shankaracharya mógłby dojść do wniosku, że na widok Mauritsa, lepiej byłoby w porę oddalić się od baru i na nowo dołączyć do wcześniejszych towarzyszy. Nawet, jeśli jeden z nich był skończonym kretynem, drugi od dłuższej chwili drzemał na niemiłosiernie brudnym blacie stołu, a cała reszta też stanowiła cokolwiek wątpliwe towarzystwo do prowadzenia rozmów na jakimkolwiek poziomie.
Ponowne wpasowanie się w ich towarzystwo nie wiązałoby się jednak z koniecznością mierzenia się z niezbyt subtelnymi sugestiami dotyczącymi ucinanych palców, wlewania w siebie ginu, który niemal na pewno nigdy nie powinien zostać dopuszczony do spożycia przez ludzi, czy podejmowaniem tematów, które po przekroczeniu pewnej ilości spożytego alkoholu, stawały się po prostu zbyt wymagające. I chyba właśnie to ostatnie stanowiło w całej tej sytuacji najistotniejszy problem. Kwestia Kaelskiego Księcia ulokowanego tuż obok Klubu Wron i ściągającego w swoje progi klientów, którzy swoimi pieniędzmi powinni zasilać fundusze Szumowin, zdawała się być stanowczo zbyt poważna, by zbyć ją kilkoma rzuconymi na odczepnego uwagami. Jednocześnie próba podążania za kolejnymi słowami rozmówcy - i jednoczesne łączenie ich w logiczną całość - niekoniecznie było wysiłkiem, na podejmowanie którego Dvivedi miałby świadomie decydować się tego akurat wieczoru.
Zwłaszcza, gdy w podsuniętej mu szklance kołysała się kolejna porcja podłej jakości ginu.
Z jednej strony szkoda marnować, z drugiej zaś zamiar opróżnienia naczynia można byłoby uznać za próbę celowego przyspieszenia własnego zejścia z tego świata.
- Pewnie. Przynajmniej tuzin chętnych powinien czekać przed wejściem. Nie zauważyłeś ich, kiedy wchodziłeś? - krzywy uśmiech wypłynął na twarz Sulijczyka, kiedy oderwał spojrzenie od szklanki i przeniósł je na rozmówcę tuż po sugestii dotyczącej piekielników, których dałoby zaangażować się do puszczenia Kaelskiego Księcia z dymem. Gdzieś pomiędzy słowami Dvivediego, mogła wybrzmieć również niewypowiedziana propozycja, by Kolstee - tak dla pewności - przeszedł się w okolice wejścia raz jeszcze i sprawdził dokładniej.
Nie, żeby Shankaracharya miał należeć do osób szczególnie pamiętliwych, które mogłyby nazbyt długo dąsać się za jakże zabawną aluzję poruszającą temat ucinanych palców.
Po prostu wyjątkowo lubił swoje palce.
- Jak dobrze poszukać, to pewnie znajdzie się kilka osób. Trochę mniej, jak już odliczysz tych, którzy nie za bardzo mają ochotę robić cokolwiek za darmo albo za półdarmo - może i w grę wchodziło jedynie podszepnięcie tu i tam paru słów mogących działać na ich korzyść, jednak... nie dało się ukryć, że nawet w tak błahej sprawie znaleźliby się ludzie, którzy nie zamierzaliby choćby kiwnąć palcem bez odpowiedniej motywacji. Co więcej, ich grono zapewne było znacznie liczniejsze niż to, w którym znalazłyby się osoby gotowe działać bez oczekiwania za to wynagrodzenia.
Rozejrzawszy się pobieżnie po najbliższym otoczeniu, nawet tu i teraz mógłby prawdopodobnie znaleźć co najmniej kilka osób, które całkiem skutecznie mogłyby wtopić się w tłum turystów. Część z nich mogłaby być nawet równie przekonująca także w momencie, gdy już otworzą gęby, by cokolwiek powiedzieć.
- O ile nie potrzebujesz tych nazwisk już w tej chwili, to da się z tym coś zrobić - mruknął, na moment chwytając w dłoń szklankę z ginem, a po chwili namysłu odstawiając ją ponownie na blat. Widocznie tym razem zdążył sobie w porę uświadomić, że nie był to zbyt dobry pomysł. - Może da się też coś zrobić z tym, żeby nie tylko zwiększyć liczbę osób opowiadających o tym, jak bardzo są zadowoleni z wizyty w kasynie, ale też tych faktycznie zadowolonych...
W końcu nie od dziś wiadomo było, że przebieg gry w sporej mierze mógł być zależny od osoby, która tę grę prowadziła. Rozdający karty mógł mieć zaskakująco spory wpływ na to, komu miałyby one sprzyjać i jeśli tylko zadbałoby się o to, by faktycznie sprzyjały odpowiednim osobom, można było mieć dość sporą pewność, że osoby te zechcą podzielić się informacją o swoim szczęściu z szerokim gronem odbiorców.
- W dodatku podobno dla własnego dobra lepiej nie próbować niczego, co w Kaelskim Księciu serwują swoim klientom - dodał do kolejnej wypowiedzi Mauritsa, jednocześnie trąciwszy palcem brzeg stojącej na blacie szklanki. - A, nie. To akurat nie o Kaelskim Księciu.
Oczywiście, że nie mógłby odpuścić sobie tej ostatniej uwagi, ewidentnie skierowanej już raczej do jakże charyzmatycznego barmana, na którym na moment zawiesił spojrzenie. Było warto, nawet ze świadomością, że pewnie w najbliższym czasie faktycznie lepiej dla niego będzie, jeśli powstrzyma się od spożywania czegokolwiek, co miałby zaserwować mu Christof.

Maurits Kolstee
• szumowiny •
Maurits Kolstee
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : egzekutor szumowin
https://kerch.forumpolish.com/t178-maurits-kolstee

Re: Karczma

02.07.21 14:53
Gdyby nie bardzo wątpliwa umiejętność podejmowania właściwych, rozsądnych decyzji, szeregi Szumowin prawdopodobnie byłyby puste. Maurits nigdy nie przybyłby akurat do Ketterdamu, a nawet jeśli, to na pewno nie dałby się zapędzić przez Rollinsa w kozi róg. Mógł gdybać, jak wyglądałoby obecnie jego życie, gdyby nie dał się złapać na oszukiwaniu, albo gdyby po spłacie kontraktu został w Lwach za dychę. Byłby teraz bogatszy? Mniej cyniczny?
Prawdopodobnie martwy.
Kiedyś bardzo chciał wierzyć, że los wytyczał im z góry określone ścieżki. Że pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć, choćby się bardzo chciało, a niewidzialna ręka zawsze popchnie tam, gdzie należy. Zderzenie się z realiami Ketterdamu bardzo prędko wybiło mu z głowy takie pomysły. Wybiło dość dosłownie; do teraz czasem jeszcze piszczało mu w uszach przy odpowiednio niskim ciśnieniu, a w pochmurne dni czuł łupanie w kościach, stłuczonych niegdyś dotkliwie. Jego ciało nosiło znamiona historii, której nie mógłby się wyprzeć. Historii pisanej jego własnymi, błędnymi decyzjami, o które żal mógł mieć tylko do siebie.
Kaelski Książę był solą w oku; ciężko było stwierdzić, czy Kolstee z premedytacją wybrał moment średniej trzeźwości Dvivediego, licząc na większą szczerość, otwartość? A któż to wie? Równie prawdopodobnym byłby zwyczajny zbieg okoliczności; ten jednak w słowniku Mauritsa nie istniał. Wciąż niezmiernie ubawiony tym, że udało mu się wzniecić iskrę obawy o własne palce, nie tracił humoru nawet wtedy gdy myślał o kolejnych kruge, wartkim strumieniem spływających wprost do kabzy Lwów za dychę. Nie powiedział tego na głos, ale zrodziła się w nim obawa, że w pewnym momencie Rollinsa nabierze takiej pewności siebie, by w końcu ukrócić ich szumowinową działalność. Na razie uchodzili za niegroźnych; nie wyglądało na to, by miało się to w przyszłości zmienić, ale cegła po cegle mogli w końcu przysłonić szefowi Lwów widok z jego wygodnego mieszkania.
A tego pewnie nie zniósłby najlepiej.
Nie miałem czasu. Podziwiałem swoje odbicie w witrynie — odparł nonszalancko, wyczuwając ukryty przytyk, który jak zazwyczaj wpadł jednym uchem, a wypadł drugim.
Trochę? Mam wrażenie, że na placu boju zostanie wtedy emeryt, kaleka i bezpański pies — zabębnił palcami w blat. Mimo że w jego słowach pobrzmiała pewna gorycz, w kącikach ust wciąż błąkał się uśmiech. Wiedzieli oboje, jak było.
Nie najlepiej.
Czas więc zatem najwyższy, by to zmienić.
Już? Nie — pokręcił głową. — Na jutro — spojrzał na Shanka ze śmiertelną powagą, dopiero krótki uśmiech później sygnalizując, że jednak nie do końca. Niczego nie mogli robić pochopnie. Już raz był zuchwały w postępowaniu z Rollinsem i nie skończyło się to dla niego dobrze. Nie miał w zwyczaju popełniać drugi raz tego samego błędu. Mieli czas.
Jeszcze.
Przesunął wzrokiem po odstawionej przez rozmówcę szklance, niemal szanując to, że wiedział, kiedy powiedzieć sobie dość. Nawet jeżeli zgadywał, że gdyby nie jego szacowne dupsko usadzone tuż obok, Shank prawdopodobnie nie byłby równie powściągliwy. Z drugiej strony, o tej porze i w tym miejscu nie było to nic nadzwyczajnego.
Byle tylko ci faktycznie zadowoleni również byli odpowiedni — dodał. W myślach przesunęła się już cała lista kolejnych nazwisk. Gdyby tylko udało im się ściągnąć do Klubu kogoś znaczącego, bogatego... Klub Wron nie jawił się jednak jako elitarne miejsce, które zwabiłoby taką klientelę.
Jeszcze.
Mierzenie zbyt wysoko mogłoby odbić się im czkawką. Nie myślał zatem o samych Radnych, którzy krążyli gdzieś poza orbitą ich możliwości. Ale ich krewni? Inni kupcy spoza rady, szukający w niej w miejsca? Głowa podsuwała coraz śmielsze pomysły; łatwo było dać się im porwać, gdy odciskając sobie tyłek na niewygodnym krześle, miało się przed oczami skromny bar Listewki i skrzywionego żartem Shanka Christofa.
I z tym sympatycznym akcentem was zostawiam, panowie — skwitował, błyskając zębami w uśmiechu, zamaszystym ruchem zdejmując kapelusz z blatu i wkładając go na głowę. Ruszył do wyjścia, nie bacząc na zgryźliwe tłumaczenie barmana o niedofinansowaniu ze strony Haskella. — Przestań kraść Chris, to i kruge na przynajmniej średni trunek się znajdą — dodał żartobliwie, choć między Ghezenem a prawdą zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że barman ma rację.
Uważaj na palce, Shank.
Każdą, nawet najbardziej wyrafinowaną obelgę, jaką mógł ku niemu skierować Dvivedi, skwitował jedynie rozbawieniem. Bo przecież każda z nich trafiała w samo sedno.

z/t x2

Sponsored content

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach