Zentsbridge 6PHGXqiC_o

Mistrz Gry
konto specjalne
Mistrz Gry
Stanowisko : Mistrz Gry

Zentsbridge

05.05.21 21:03
lokacja

Zentsbridge

Most wznoszący się nad jednym z kanałów; łączy dzielnicę finansową z Baryłką. Żeglarze zwykli zawieszać na nim liny na znak modlitwy o bezpieczny powrót do domu.

Shankaracharya Dvivedi
• szumowiny •
Shankaracharya Dvivedi
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : krupier w Klubie Wron
https://kerch.forumpolish.com/t228-shankaracharya-dvivedi#369

Re: Zentsbridge

30.05.21 19:40
IV

Gdyby tylko Dvivedi miał w zwyczaju słuchać podszeptów zdrowego rozsądku - gdyby tylko zdrowy rozsądek kiedykolwiek faktycznie został przez niego dopuszczony do głosu - prawdopodobnie mógłby zorientować się, że bezpieczniej byłoby nie przeciągać nadmiernie gry, w którą udało mu się wciągnąć trzech mężczyzn. Nic jednak nie mógł poradzić na to, że zbyt zabawny wydawał mu się fakt, że jeden z nich tak bardzo cieszył się z dwóch wygranych pod rząd, podczas gdy jego - prawdopodobnie dość cenny - kieszonkowy zegarek od początku gry spoczywał w kieszeni Sulijczyka. Suma, jaką tamtemu udało się wygrać, prawdopodobnie wciąż nie równoważyła wartości zguby, więc rozsądnym i opłacalnym byłoby opuszczenie gry nawet w tym momencie. Bez ulegania pokusie, by pozwolić naiwniakowi wygrać jeszcze kilka razy, a następnie - gdy już poczuje się wystarczająco pewnie, by odstawić jakąś absurdalną sumę - oskubać go do reszty.
To byłoby jednak zbyt proste. Musiałby obejść się bez tego zaskakująco przyjemnego uczucia, jakie nieodmiennie musiało towarzyszyć każdemu podejmowanemu ryzyku. Bo takie wciąż przecież istniało. Nawet w przypadku, gdyby współgracze mieli nie zorientować się w ewentualnych oszustwach, wciąż istniała możliwość, że nawet nie grając uczciwie, Dvivedi miałby przegrać. Fakt, nie była ona zbyt wielka, ale wciąż jednak trudno byłoby traktować całe to przedsięwzięcie jako pewny zarobek.
Jeśli nie liczyć skradzionego zegarka.
Zanim jednak Sulijczyk mógłby zastanowić się, czy rzeczywiście warto było podejmować ryzyko przeciągania tej gry na kolejne rundy, los postanowił zdecydować za niego. Zerkając przelotnie ponad ramieniem jednego ze współgraczy, zwrócił uwagę na mundur stadwachty, wyraźnie rzucający się w oczy pośród pozostałych przechodniów kilka metrów dalej. Teoretycznie nie robił nic złego. Teoretycznie nie powinien więc przejmować się tym widokiem i mógłby w najlepsze kontynuować grę bez obawy, że ktokolwiek ze straży miałby ją w nieodpowiednim momencie przerwać.
Jednocześnie jednak nie mógł oprzeć się wrażeniu, że całkiem niedawno miał już do czynienia z tym konkretnym strażnikiem i że ten miał przynajmniej kilka powodów, by nie chcieć ułatwiać Dvivediemu życia. Prawdopodobnie więc, tak dla pewności i na wszelki wypadek, najlepszym rozwiązaniem byłoby jak najszybsze zakończenie gry na własną korzyść i oddalenie się z miejsca. Jedno krótkie spojrzenie we własne karty wystarczyło jednak, by zorientować się, że jeżeli faktycznie miał zamiar wygrać to rozdanie, to powinien zacząć oszukiwać w nieco mniej subtelny sposób niż do tej pory.
I to prawdopodobnie była pierwsza niewłaściwa decyzja.
Nie minęła bowiem ledwie chwila, gdy jeden z grających z oburzeniem - i zdecydowanie zbyt głośno - postanowił zarzucić Sulijczykowi oszustwo.
- No chyba naprawdę nie sądziliście, że przez cały czas szczęście będzie sprzyjać tylko jednemu z was... - żachnął się w obliczu tak podłego oskarżenia, jednocześnie pospiesznie zbierając z kamiennego murka swoją wygraną. Nie siląc się na kurtuazyjne pożegnania, za to dla pewności zerknąwszy jeszcze w kierunku wcześniej wypatrzonego strażnika, podniósł się z dotychczasowego miejsca, żeby zastosować natychmiastowy odwrót w kierunku Baryłki.
Trudno byłoby jednak zupełnie zignorować podniesione głosy za swoimi plecami. Zwłaszcza, że - jak na złość - ludzi na moście wcale nie było aż tak wiele, by można było łatwo zniknąć gdzieś w tłumie. Choć prawdopodobnie za przychylność Świętych - gdyby tylko wcześniej wystarczająco wiele razy nie udowadniał, że na żadną ich przychylność nie zasługuje - mógłby uznać fakt, że właśnie wśród tych niezbyt licznych osób, udało mu się dodatkowo wypatrzyć znajomą i jak najbardziej mile widzianą twarz. Zwłaszcza w tych okolicznościach.
- Dobrze cię widzieć, mamy problem - bez wcześniejszego uprzedzenia złapał Jacka za ramię, tym samym ciągnąc go w stronę, w którą sam zmierzał. I owszem, w swojej wypowiedzi całkiem celowo i z rozmysłem posłużył się liczbą mnogą. Bo w końcu... nawet jeśli do tej pory to tylko on miał problem, to teraz po przyjacielsku postanowił w niego wciągnąć również Faradaya.
A gdyby ktoś miał wątpliwości co do tego, że jak najbardziej, w tej chwili obaj mieli problem, to powinien je rozwiać fakt, że całkiem niedaleko za ich plecami można było usłyszeć wołanie, by ktoś ich zatrzymał. Nie jego. A więc liczba mnoga była całkiem na miejscu.

Jack Faraday
• szumowiny •
Jack Faraday
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : rewolwerowiec, spluwa do wynajęcia, włamywacz, strzelec wyborowy w gangu szumowin
https://kerch.forumpolish.com/t301-jack-faraday#804

Re: Zentsbridge

01.06.21 0:03
I

Szarość dnia stanowiła normę, coś tak pospolitego i zwyczajnego, że przechodziło się nad tym do porządku dziennego, bez specjalnego analizowania pogody. Jednakże Ketterdam czasem wprawdzie niezwykle rzadko, ale potrafił zachwycić swym urokiem. Bo tego trudno było mu odmówić zwłaszcza przechadzając się brukowanymi ulicami skąpanymi w gęstej mgle po zmroku, gdy za towarzysza wędrówki obierało się jedynie srebrzystą tarczę księżyca i dwa naładowane rewolwery. Ketterdam nie był bezpiecznym miastem, wręcz przeciwnie stanowił istne zaprzeczenie tego sformułowania. A jednak Faraday czuł się w nim wyjątkowo dobrze. Kwestia przyzwyczajenia zapewne i lat aklimatyzacji. Wiedział, co spotykało ludzi zbyt zadufanych, zbyt pewnych i zbyt naiwnych. Lekceważenie i nonszalancka postawa już na starcie w porcie potrafiła ulecieć, a ofiara chcąca nazywać się drapieżnikiem zostaje ogołocona z zawartości portfela, zegarka kieszonkowego i wszelkich kosztowności. Tacy ludzie zwani potocznie „frajerami” byli widoczni jak na tacy. Pragnienie przygody i zakosztowanie ryzyka, często kierowało ich kroki w nieodpowiednie regiony miasta. Radzi, że przechytrzyli lisa i trzymali rękę na zawartości kieszeni, byli brani na pierwszy ogień, bo dla sprawnego złodzieja odebranie takiemu turyście portfela i zastąpienie go czymś o podobnych rozmiarach i wadze, było zaskakująco proste. Odwracanie uwagi, aby skraść rodzinny sygnet, czy zegarek, gdy nasz niczego nieświadomy frajer, będzie trzymał cały czas dłoń na kieszeni, w której ma portfel, stanowiło pierwszą z wielu fundamentalnych podstaw w branży.
Ketterdam cuchnął: trupami, ściekami, gnijącymi odpadkami i utraconymi marzeniami. To było wyczuwalne nawet w lepszych dzielnicach, całe to miasto zbudowane na bagnach, miało charakter ulotnego i sprawiało wrażenie, jakby stanowiło wrota do innego wymiaru. Miejsca, w którym dobro miesza się ze złem, a chaos i chciwość miesza w tym kotle dodając od siebie szczyptę pikanterii. Gdy pierwszy raz je ujrzał, wcale nie zrobiło na nim wrażenia, a dziś przechadza się częstokroć jego ulicami po nocy rozmarzony, jak jakiś poeta doszukujący się głębi w otaczających go budynkach i znajdując ją, czy to płynąc gondolą przez kanały, które niby żyły i aorty siateczką chaotycznych tras przecinały Ketterdam, czy to biegając po dachach posiadłości biednych kupców i rzemieślników, a nawet zakradając się na obrzeża wielkich domostw najbogatszych z mieszkańców. Wszędzie dostrzegał piękno i urok, czasem tylko należało spojrzeć pod odpowiednim kątem i ruszyć wyobraźnią zatykając przy tym nos, aby odór nie dekoncentrował.
Mógł się tego spodziewać, to było wręcz oczywiste, że prędzej czy później wplątają się w coś podobnego zważywszy zamiłowanie do gier i brak umiaru w tychże. Shankaracharya Dvivedi cieszył się u Jacka opinią dobrego człowieka i przyjaciela, na którym można było polegać, lecz mającego tendencję do popadania w długi oraz analogicznie rozumując kłopoty, a skutek takowych właśnie widział w grymasie jego twarzy. Słowa przyjął już odwracając się płynnie jednak dotyk ręki na ramieniu powitał z kwaśnym uśmiechem, który raczej startował po miano grymasu niezadowolenia.
Bez wzajemności – odparł nieco naburmuszony, lecz po chwili dodał już zmienionym tonem: – W coś ty nas znowu wplątał? – Pytanie jak najbardziej na miejscu, gdyż wołania za ich plecami nasilały się z każdym krokiem.

Shankaracharya Dvivedi
• szumowiny •
Shankaracharya Dvivedi
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : krupier w Klubie Wron
https://kerch.forumpolish.com/t228-shankaracharya-dvivedi#369

Re: Zentsbridge

02.06.21 21:39
Ketterdam nie był bezpiecznym miastem. Ketterdam cuchnął.
A jednak Dvivedi nie musiał się do niego przyzwyczajać, nie musiał się aklimatyzować, a w tych najgorszych częściach miasta czuł się niemal jak ryba w wodzie. Na niemały paradoks mogłoby zakrawać to, że tak dobrze odnajdował się w tym jednym miejscu - nie znając w zasadzie żadnego innego, nie opuściwszy nigdy miasta na dłużej i czując się z nim w każdy możliwy sposób związany. Jako Sulijczyk, powinien prawdopodobnie poszukiwać szeroko rozumianej wolności, być może podświadomie tęsknic za szeroką drogą, nie być w stanie usiedzieć zbyt długo w jednym miejscu. A jednak ci, którzy rzeczywiście mieli okazję go poznać, prawdopodobnie powinni zdawać sobie sprawę z tego, że z większością Sulijczyków nie łączyło go wiele więcej, jak jedynie ciemniejszy odcień skóry i wszelkie inne charakterystyczne dla tej nacji cechy wyglądu. Urodził się w Ketterdamie i wiele wskazywało na to, że właśnie w tym mieście przyjdzie mu kiedyś umrzeć. Biorąc zaś pod uwagę jego skłonność do pakowania się w kłopoty - mogło to nastąpić znacznie szybciej niż mógłby sobie życzyć.
To właśnie to nieprzyjazne, cuchnące miasto uznawał za swój dom i nie było mowy o tym, by tęsknił za jakimkolwiek innym. To tutaj czuł się w każdym calu wolny, nawet jeśli - jak teraz - przychodziło mu uciekać przed kolejnymi problemami. Zwykle zresztą nie stanowiło to zbyt wielkiego wyzwania. Dostatecznie dobrze znał uliczki i zakamarki, w które większość ludzi przy zdrowych zmysłach nie próbowała się nawet zapuszczać, obawiając się zarówno o zawartość własnych kieszeni, jak i o stan swojego zdrowia.
Obecna sytuacja była nieco inna. Znajdowali się na moście, a to z kolei oznaczało, że nie istniała możliwość, by w dogodnym momencie skręcić w którąś z uliczek i sprawnie zniknąć z oczu ludzi, których miało się za plecami. Za kamiennym obwarowaniem mostu nie czekało nic, co dałoby się uznać za bezpieczne schronienie. Ani nic, w co zamierzałby się pakować Dvivedi. I o ile sam most wcale nie był szczególnie długi, czy zatłoczony, wciąż jednak istniało zbyt duże ryzyko, że niezadowoleni współgracze Sulijczyka, patrol stadwachty lub ktokolwiek inny, kto zechciałby heroicznie zaangażować się w sprawę, mógł go zatrzymać, zanim byłby w stanie zniknąć w plątaninie uliczek.
- I tak by przegrał, grał jak skończony idiota - powinien pewnie zdawać sobie sprawę z tego, że jego słowa niewiele tłumaczyły w całej tej sytuacji, jednak na obszerniejsze wyjaśnienia niespecjalnie mieli w tej chwili czas. Zwłaszcza, że obejrzawszy się przelotnie przez ramię, Dvivedi miał okazję zauważyć, że wcześniej dojrzany strażnik miejski, zdążył zainteresować się sytuacją i właśnie wymieniał zdania z jednym z mężczyzn, którzy jeszcze niedawno w najlepsze grali wspólnie z Sulijczykiem w karty. Wymruczane po sulijsku przekleństwo zdawało się być najlepszym komentarzem dla całej tej sytuacji. Choć mimo wszystko trudno byłoby przeoczyć fakt, że uśmiech nijak nie chciał zniknąć z twarzy Dvivediego, jakby ten wciąż bawił się w najlepsze.
Przynajmniej do czasu, gdy przyszło mu sięgnąć po skradziony wcześniej zegarek, który niechętnie wepchnął w dłoń Jacka.
- Żebyś nie próbował mi więcej zarzucać, że nigdy nie oddałem ci kasy - zdawał sobie co prawda sprawę z tego, że zegarek - nawet jeśli wyglądał na całkiem kosztowny - nie był w stanie w pełni pokryć długu, jaki zdążył zaciągnąć u Faradaya. Widocznie jednak uznał, że można było doliczyć do niego wartość sentymentalną. Może i miał go przy sobie ledwie przez chwilę, jednak naprawdę zdążył go polubić. Zwłaszcza, że po prostu należał do tych osób, które zwyczajnie lubiły ładne rzeczy.
- Chyba faktycznie mamy problem - zanim jednak mógłby dodać coś w kwestii poświęcenia, jakim było oddanie zdobytego nieuczciwie przedmiotu, jego spojrzenie padło na postać w charakterystycznym mundurze stadwachty, znajdującą się w niewielkiej odległości przed nimi i znacznie utrudniającą zejście z mostu. To rzeczywiście mogło stanowić pewien problem. Zwłaszcza, że chyba żaden z nich nie miał zbytniej ochoty ani zawracać i pędzić wprost na spotkanie oszukanych wcześniej mężczyzn i kolejnego strażnika, ani też skakać z mostu. Chwilowo jedynym rozsądnym rozwiązaniem zdawało się być gwałtowne zatrzymanie, na co zresztą zdecydował się Dvivedi. Zerkając przy okazji na boki, jakby przynajmniej przez chwilę rzeczywiście rozważał skok przez kamienną balustradę.

Jack Faraday
• szumowiny •
Jack Faraday
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : rewolwerowiec, spluwa do wynajęcia, włamywacz, strzelec wyborowy w gangu szumowin
https://kerch.forumpolish.com/t301-jack-faraday#804

Re: Zentsbridge

05.06.21 14:02
Uwielbiał ten uśmiech łączący w sobie wszystkie jego najlepsze cechy wprawdzie, nigdy mu o tym nie powiedział, ale życie nabierało barw w jego towarzystwie, co prawda niekoniecznie ucieczka przed wykiwanymi frajerami i stadwachtą wpisywała się w obraz, jaki pragnął doświadczać w jego towarzystwie, aczkolwiek mogło być zawsze gorzej, czyż nie?
Ketterdam był, jaki był i ludzie mogli go kochać, bądź nienawidzić, lecz pomijając wszelkie wady i niedogodności, zalety i uroki  należało przyznać, że miasto te przywodzi na myśl bestię na łańcuchu, która drażniona może zerwać się zeń i odgryźć rękę, tudzież nogę. Polubił to. Siła, spryt i zuchwałość decydowały, o tym kto przeżyje, a kto zginie. I chociaż wychowany na farmie tęsknił za przyrodą, czystym powietrzem, przestrzenią i zwierzętami, to miasto było jak dziki i niebezpieczny las pełen niespodzianek, ale potrafiący również zachwycić.
Prychnął na słowa przyjaciela. I gdyby nie okoliczności spojrzałby na niego z politowaniem. Niestety znajdowali się w niezbyt kolorowej sytuacji, z której drogę ucieczki zagradzali fagasy ze stadwachty. Tłum na moście nie dawał również schronienia, aby wejść weń i rozpłynąć się jak zjawy, tak niekorzystna godzina do robienia numerów mściła się na nich. Przekleństwo wypowiedziane w obcym języku dotarło do jego uszu i zostało zrozumiane. Przebywanie z krupierem miało swoje dobre strony i jedną z nich była nauka jego języka.  
Zaskoczył go.
No, no Shankaracharya powoli stajesz się wiarygodnym kredytobiorcą – ignorując zagrożenie i całą tę sytuację posłał mężczyźnie uśmiech będący połączeniem zaskoczenia i zadowolenia. Zaimponował mu pamięcią i dobrą wolą, bo jeśli można mówić o jego zdolnościach do pakowania się w tarapaty, to musiał przyznać z przykrością, że przywykł, acz to nie oznaczało, że Dvivedi miał teraz zadzierać z połową miasta, aby ta go ścigała wręcz przeciwnie. Nie łudził się jednak, iż towarzysz zaniecha w zupełności, to z czego jest tak sławny i w czym doskonali się od lat. Byłoby to wręcz niemożliwe i graniczyłoby z cudem. Wrzucił zegarek do zewnętrznej kieszonki kamizelki.
Biegnąc rozglądał się, widział strażnika przed nimi, a konfrontacja z nim, chociaż przyjemnie satysfakcjonująca, była głupia i nierozsądna. Te małe kundle osobno są słabe, lecz w grupie stanowiły siłę, z jaką należało się liczyć. Nie mogli ryzykować siłowej przeprawy. Mogli i owszem rozdzielić się i wyminąć mężczyznę jednak ryzyko pościgu i ściągnięcia na siebie jeszcze większej uwagi, było równie głupie. Jasne zniknęliby w tłumie i bez problemu zgubiliby ogon, ale musieliby mieć się na baczności przez kilka następnych dni. Nie chcąc dawać zatem strażnikowi możliwości, by przyjrzał się z bliska ich facjatom, rozejrzał się na boki i uśmiechnął pod nosem. Zatrzymali się w tym samym momencie, jakby trenowali to latami, bez słów klepnął towarzysza w ramię i skinął głową na balustradę. W oczach barwy gorzkiej czekolady nie było widać strachu, a determinację. – Zaufaj mi – słowa tak oczywiste, a jednocześnie podnoszące na duchu w obecnej sytuacji. Pętla zacieśniała się na ich łabędzich szyjach, a żadnemu nie było z nią do twarzy.
Odliczał w myślach czas, jaki był im potrzebny i miał nadzieję, że nie pomylił się w obliczeniach. Szturchnął przyjaciela w ramię i na dany sygnał zaczął biec wprost na kamienną balustradę mostu. Protesty i krzyki, aby się zatrzymali, docierały do niego ze zdwojoną siłą, lecz on już skakał, jak łania z gracją pokonująca szosę tuż przed nadjeżdżającym pojazdem. Bezbłędnie i pewnie, acz trochę wariacko i cholernie ryzykownie. Lot był krótki, a lądowanie twarde, acz ładunek warzywno-owocowy złagodził je. Przerażony rolnik, o mało nie wyskoczył z łodzi, ale przepraszający uśmiech z rodzaju tych niezwykle miłych i uprzejmych, jakich Jack miał pod ręką cały arsenał w zależności od okoliczności, podziałał łagodząco i chłopina pokręcił z niezadowoleniem głową. Wstał z ładunku i wygrzebał spod tyłka złamaną marchewkę. – Mogło być gorzej – jęknął cicho i otrzepał się z ziemi. Spojrzeniem otaksował przyjaciela ciekaw, czy podobał mu się lot.

Shankaracharya Dvivedi
• szumowiny •
Shankaracharya Dvivedi
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : krupier w Klubie Wron
https://kerch.forumpolish.com/t228-shankaracharya-dvivedi#369

Re: Zentsbridge

05.06.21 16:46
Niezależnie od tego, w jak bardzo niesprzyjających okolicznościach by się nie znajdowali, nie mógł powstrzymać się od chwilowego uniesienia brwi w momencie, gdy do jego uszu dotarło brzmienie pełnej - z grubsza poprawnie wypowiedzianej - wersji imienia, z którym nierówną walkę większość mieszkańców Ketterdamu odpuszczała sobie już na starcie. Gdyby nie oddech nowo poznanych, bardzo niezadowolonych znajomych na karku, prawdopodobnie mógłby pokusić się również o odpowiedni komentarz. Może wytknięcie nie do końca właściwej wymowy, może raczej podszyte żartobliwą złośliwością pytanie, czy Jack długo musiał ćwiczyć powtarzanie poszczególnych sylab, żeby nie tylko zapamiętać odpowiednią kolejność, ale również wypowiedzieć całość w formie zaskakująco bliskiej tej poprawnej.
Tymczasem, przez wzgląd na okoliczności, postanowił skupić się na znacznie istotniejszej kwestii.
- Przypomnę ci o tym, kiedy będziesz próbował wyliczać mi wszystkie nieoddane kruge przed kolejną pożyczką - oznajmił z uśmiechem, nie mając przy okazji najmniejszych wątpliwości co do tego, że prędzej czy później rzeczywiście postanowi po raz kolejny zadłużyć się u Jacka. Zwłaszcza, że grono osób gotowych do tego, by świadomie i dobrowolnie pożyczać mu jakiekolwiek pieniądze, wcale nie było aż tak szerokie, jak mógłby sobie życzyć. Prawdopodobnie dlatego, że raczej niewiele znalazłoby się osób, które mogłyby uznać Dvivediego za wiarygodnego kredytobiorcę.
I chociaż jego spojrzenie faktycznie na moment zatrzymało się na kamiennej balustradzie, w gruncie rzeczy wcale nie wydawał się być szczególnie przekonany do tego, by decydować się na tę właśnie drogę ucieczki. Gdyby mieli nieco więcej czasu, pewnie mogliby zastanowić się, czy lepszą opcją była kąpiel w kanale, czy może jednak wyminięcie strażnika bez konieczności skakania do wody i późniejsze nieściąganie na siebie niepotrzebnej uwagi przez tych kilka dni. Zakładając oczywiście, że Shankaracharya faktycznie byłby w stanie zmusić się do tego, by przez tak długi czas nie zwracać na siebie uwagi i nie wpakować się w coś, co byłoby tego całkowitym zaprzeczeniem.
- Pewnie szybko tego pożałuję - zauważył, choć nie do końca było to zgodne z prawdą. Zwłaszcza, że miał prawdopodobnie przynajmniej kilka dobrych powodów, żeby faktycznie móc zaryzykować zaufanie przyjacielowi. W szczególności, gdy niemal każdy z tych powodów nieodłącznie wiązał się z sytuacjami, w których tamtemu przypadało w udziale wyciąganie Dvivediego z problemów, w które ten tak chętnie się pakował. I które nader często okazywały się być zbyt złożone, by tak po prostu samodzielnie się z nich wykaraskać.
Nie protestował więc jakoś szczególnie, gdy już stało się jasne, że Jack naprawdę zamierzał skakać z mostu. Pokusił się jednak o krótkie spojrzenie w kierunku jednego ze ścigających ich mężczyzn. Nie mógłby odmówić sobie choćby przelotnego zerknięcia na to, jak wyraz tryumfu na twarzy tamtego zmienia się najpierw w zaskoczenie i niedowierzanie, a następnie płynnie przechodzi w poirytowanie. Choć tego ostatniego Sulijczyk musiał się już jedynie domyślić, nie mając więcej czasu na analizowanie emocji malujących się na twarzy tamtego. Puścił się biegiem w ślad za Faradayem, po chwili płynnie przeskakując kamienną balustradę i dopiero wtedy - choć nie miało to już większego znaczenia - przekonując się, że zamiast zimnej kąpieli, czeka ich nieco inne lądowanie. Trudno byłoby nazwać je przyjemnym. Zwłaszcza, że sterta warzyw, na których przyszło mu wylądować, zdecydowanie nie składała się z tych miękkich, które mogłyby w pełni złagodzić upadek.
- Lepiej też - zauważył, widocznie nie do końca zachwycony nie tyle lotem, co raczej tym niezbyt udanym lądowaniem. W ramach podziękowania postanowił zresztą cisnąć w Jacka pierwszym, co akurat nasunęło mu się pod rękę. Traf chciał, że był to całkiem dorodny ziemniak. - Wiedziałeś, że będzie tędy przepływać, czy liczyłeś na szczęśliwy traf?
Nie sądził co prawda, żeby odpowiedź na to pytanie była bardzo istotna, ale... chyba zwyczajnie był ciekaw. Jednocześnie zdecydował się zerknąć w górę, w kierunku mostu, by przekonać się, że obserwowało ich stamtąd przynajmniej kilka par oczu. Pewnie warto byłoby zastanowić się, czy któryś z właścicieli tychże oczu był dostatecznie zdeterminowany, by pofatygować się za nimi na dół. Może niekoniecznie tą samą drogą.
- Hej, możemy liczyć na jakiś krótki przystanek przy brzegu? - odwróciwszy spojrzenie w kierunku mężczyzny przewożącego warzywa, zwrócił się ze swoim pytaniem właśnie do niego. Na wszelki wypadek wciąż lepiej byłoby zadbać o to, żeby za bardzo nie rzucać się w oczy i względnie szybko zniknąć gdzieś wśród ketterdamskich ulic. Szkoda tylko, że niewyraźne burknięcie, jakie usłyszał w odpowiedzi, wcale nie sugerowało, że mężczyzna miałby ochotę dobijać do brzegu dla tych dwóch nieproszonych pasażerów. Zdecydowanie jednak to mruknięcie prowokowało do zważenia w dłoni kolejnego chwyconego naprędce ziemniaka i rozważenia zastosowania argumentów siłowych.

Jack Faraday
• szumowiny •
Jack Faraday
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : rewolwerowiec, spluwa do wynajęcia, włamywacz, strzelec wyborowy w gangu szumowin
https://kerch.forumpolish.com/t301-jack-faraday#804

Re: Zentsbridge

08.06.21 20:26
Przyjaźń wymagała poświęceń oraz zaangażowania, to nie ulega dyskusji, jednakże gdy na imieniu przyjaciela łamie język, co druga osoba, a poprawną wymowę usłyszał jedynie kilka razy w życiu, bo Jack nie podejrzewał, że więcej osób podjęło te wyzwanie, to za punkt honoru obrał naukę względnie poprawnego wymawiania imienia. Trenował i przy każdej sposobności próbował, licząc na nagły uśmiech zadowolenia i błysk śnieżno-białych ząbków kontrastujących na tle karnacji Dvivediego. Sytuacja stresowa, chociaż całe życie w Baryłce można śmiało podpiąć pod takową sprawiła, że być może znalazł się wreszcie bardzo blisko realizacji celu. Musiał przyznać, że trwało to trochę, ale chyba się opłaciło, a jeśli nawet nie, to wyćwiczony język łatwiej poradzi sobie z przyszłymi ewentualnymi przeszkodami jeśli chodzi o personalia, jak i zupełnie inne kwestie.
Zbył uwagę o przyszłych pożyczkach naiwnie sądził, że kiedyś krupier przejrzy na oczy i przestanie tak natrętnie kusić los. Dobra passa zawsze miała swój koniec, a on sam widział na własne oczy i to nie raz, co hazard robi z człowieka, gdy chciwość wkrada się do umysłu i ucisza rozsądek. Pożyczał i owszem, poniekąd podsycał w nim te uzależnienie, a jednak wolał, by ten zadłużył się u niego, niż kogoś innego, kto byłby zdecydowanie mniej wyrozumiały na słodkie słówka i czcze obietnice Sulijczyka.  
Nie pożałowali tego, chyba nie? Aczkolwiek wizja ucieczki przed stadwachtą i wściekłymi frajerami, była niewątpliwie kusząca i być może następnym razem pozwoli, aby to Sulijczyk wyprowadził ich z tego bagna, bo oczywiście będzie następny raz i jeszcze jeden, tak do momentu, gdy szczęście przestanie mu sprzyjać, bo nikt chyba nie był tak naiwny (pomijając wyżej wspomnianych frajerów), aby wierzyć, że Dvivedi spokornieje, ochłonie i zacznie wieść uczciwe życie? Zdawało się, że on wymykanie się spod pałki stróżów prawa, miał wypisane na twarzy, to rodzaj hobby, coś jak nurkowanie w kanałach po miedziaki przy czym, tam przynajmniej był taki plus, że można było zarobić, a tu jedyne co, to pałką po głowie oberwać.
Ja zawsze mam plan awaryjny… poza tym potrafię dostrzegać coś więcej, niż tylko ładne panienki na ulicach Ketterdamu – odparował natychmiast i uchylił się przed ziemniaczanym pociskiem, który został skierowany w jego stronę. Spiorunował towarzysza wzrokiem i pokręcił z rezygnacją głową.
Faraday spojrzał ostrożnie na mężczyznę u steru, jego spojrzenie widać miało swoje ograniczenia tak wiekowe, jak i związane z płcią. Uwaga warta zapamiętania. Nie zamierzał staruszkowi grozić bronią, ani uprowadzać jego barki, aczkolwiek byłby wielce rad, gdyby ten mógłby ich odstawić na brzeg,
Prosimy – dodał pospiesznie, uzupełniając tym samym prośbę, jakże grzeczną krupiera. W dłoni rewolwerowca zalśniła moneta, a ten momentalnie spostrzegł, że oczy ich przypadkowego przewoźnika nabrały innego wyrazu, jakby cieplejszego?
Wysiedli na najbliższej przystani, bez słowa Jack rzucił mężczyźnie monetę i poprawił wiosenny płaszcz. – Co teraz masz w planach? Napad na bank, czy trwonienie ostatnich kruge w kasynie? – zapytał z nutką zadziorności, po czym sięgnął do zewnętrznej kieszeni płaszcza i wyjął zeń dojrzałe czerwoniutkie jabłuszko, które niewątpliwie przypłynęło z Nowoziemia. Mała rekompensata, ale jakże słodka.

Shankaracharya Dvivedi
• szumowiny •
Shankaracharya Dvivedi
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : krupier w Klubie Wron
https://kerch.forumpolish.com/t228-shankaracharya-dvivedi#369

Re: Zentsbridge

13.06.21 12:58
Zakładanie, że któregoś dnia Dvivedi miałby obudzić się z przekonaniem, że trwonienie pieniędzy na gry nie miało najmniejszego sensu i że lepiej byłoby poszukać sobie innych rozrywek, było chyba tak samo naiwne jak oczekiwanie, że któregokolwiek innego dnia Sulijczyk miałby zacząć wieść spokojne życie, trzymając się z dala od kłopotów. Była to co prawda dość pokrętna logika, jednak Shankaracharya wychodził po prostu z założenia, że urozmaicanie sobie czasu grą w karty - niezależnie od tego, czy miałaby się ona skończyć wygraną, czy też przegraną - było równie ciekawą rozrywką jak ściąganie sobie na głowę najróżniejszych problemów. Zresztą, te dwie formy rozrywki w jego przypadku zdawały się dość mocno ze sobą łączyć. A skoro tak, to żeby nie pozbawiać się możliwości zabawy, lepiej było nie rezygnować z żadnej z nich.
Choć fakt, prawdopodobnie powinien brać pod uwagę możliwość, że pewnego dnia szczęście może jednak przestać mu sprzyjać. Z tym, że chyba nie przypuszczał, że miałoby nastąpić to w tak bliskiej przyszłości, by trzeba było się tym jakkolwiek przejmować.
- Ale zdajesz sobie sprawę, że te ładne panienki są jednak trochę ciekawsze od stert warzyw na barkach...? - parsknął śmiechem w odpowiedzi na słowa Faradaya. Oczywiście, miał świadomość tego, że w sytuacji, w której przyszło im się znaleźć - zupełnie przypadkiem i wcale nie z winy Dvivediego - barkę przewożącą warzywa można było uznać za widok znacznie bardziej przyjemny i ciekawy niż choćby najpiękniejsza kobieta, którą można byłoby spotkać na ulicach Ketterdamu.
Zdecydowanie mniej przyjemnym okazał się być właściciel całej tej warzywnej sterty, wobec którego Sulijczyk raczej nie planował stosować żadnych dyplomatycznych praktyk. Niewykluczone, że przelotnie rozważył nawet najprostsze z możliwych rozwiązań, a więc wyrzucenie mężczyzny za burtę i samodzielne dobicie do brzegu. A już na pewno skłonny byłby rozważyć w pierwszej kolejności właśnie to, a nie płacenie mu za tak drobną przysługę. Z tego też względu, gdy w dłoni Jacka błysnęła moneta, ze strony Dvivediego można było spodziewać się aż nazbyt wymownego spojrzenia, którym w oczywisty sposób poddawał w wątpliwość kondycję psychiczną przyjaciela. Całkowite zwątpienie musiało go natomiast ogarnąć w momencie, kiedy Jack rzeczywiście zdecydował się zapłacić mężczyźnie za ten krótki rejs. I jednocześnie był to moment, w którym nie sposób byłoby dłużej powstrzymywać się od komentarza.
- Podaj przynajmniej jeden przykład na bardziej bezsensowne wydawanie pieniędzy - kilkoma niedbałymi ruchami otrzepał płaszcz, przez moment jeszcze przyglądając się barce, dzięki której chyba dość skutecznie udało im się uniknąć niechcianej wymiany uprzejmości ze stadwachtą. Nie doszukawszy się w tym obrazie niczego wartego dłużej uwagi, odwrócił się w stronę Faradaya, uśmiechem reagując na jego kolejne słowa.
- A co, próbujesz zaproponować mi wspólną wizytę w kasynie? - zasadniczo nie planował spędzać reszty dnia w ten sposób, jednak znając niechęć Jacka do wszelkiej maści hazardu, po prostu nie byłby sobą, gdyby powstrzymał się od takiej odpowiedzi. - Pewnie nie odmówię, ale póki masz jeszcze jakieś pieniądze, których nie przegrałeś w trójkolca albo nie wydałeś na turystyczne rejsy po kanale, lepiej będzie zainwestować je w coś pożywniejszego od tego jabłka.
Nie zostawiając mu zbytnio czasu na jakąś odpowiedź, bezceremonialnie przechwycił wspomniane jabłko z ręki Faradaya. Chwilę później, podrzucając kilkakrotnie owoc w dłoni, ruszył beztrosko przed siebie w kierunku, w którym być może faktycznie mogliby liczyć na zjedzenie czegoś, co nie wiązało się z ryzykiem przykrego zatrucia pokarmowego i co rzeczywiście mogłoby się do jedzenia nadawać. Zwłaszcza, że jak głosiła stara życiowa mądrość, nie należało zabierać się do marnotrawienia pieniędzy przy stole do gry mając pusty żołądek.

Mistrz Gry
konto specjalne
Mistrz Gry
Stanowisko : Mistrz Gry

Re: Zentsbridge

17.06.21 11:17
Do barki transportującej warzywa zaczęła zbliżać się z naprzeciwka inna gondola. Była dużo mniejsza od tej, która poza standardowym ładunkiem, miała też dwójkę pasażerów na gapę, wyglądała też na smuklejszą i lepszej jakości, podobna do tych używanych przez wyższe sfery tego miasta. Kiedy podpływała bliżej, można było dostrzec, że poza sterownikiem, był na niej zaledwie jeden pasażer.
Zakapturzona postać siedziała na środku barki, z głową spuszczoną w dół. Płaszcz otulał nieznajomego na tyle, że trudno było określić kto to mógłby być. Jedyne co dało się wywnioskować, to że jest rosłej postury i raczej będzie to mężczyzna biorąc pod uwagę wyraźnie odznaczające się szerokie barki.
Mocniejszy podmuch wiatru dał się we znaki, kołysając przepływającymi obok siebie statkami. Na moment płaszcz skrywający wiele tajemnic, uniósł się ukazując kawałek niebieskiej kefty obszytej na czerwono. Sekundę później wszystko znów zostało zasłonięte płaszczem.
Spod rękawa nieznajomej postaci uciekła karta, która niesiona powiewem, trafiła pod nogi Shankaracharya. Spód nie wyróżniał się niczym szczególnym, ale wierzch był o wiele bardziej interesujący. Przedstawiał złotego owada na czarnej sieci, a tłem tego był księżyc w pełni.  
Smuklejsza barka płynęła dalej, chwilę później znikając w Ketterdamskich kanałach.


| Przysługuje wam prawo do rzutu kością na spostrzegawczość. Próg powodzenia akcji wynosi 60. Na wynik składa się suma waszej statystyki spostrzegawczość oraz wynik rzutu k100 podzielony przez dwa. Jeżeli uda wam się osiągnąć próg, zauważycie keftę piekielnika. Reakcja na to wydarzenie pozostaje w gestii waszych postaci. Mistrz Gry nie będzie kontynuował z wami rozgrywki.


Jednocześnie informuję, że jeżeli akcja się powiedzie, a postać podzieli się się swoim spostrzeżeniem z przynajmniej dwoma innymi postaciami (w dwóch osobnych sesjach) niż obecne w tym wątku, będzie przysługiwało jej prawo do osiągnięcia specjalnego pt. "pajęcze wici", za które przysługuje 15 punktów fabularnych. Należy się po nie zgłosić w temacie z osiągnięciami, linkując wszystkie trzy sesje.


Shankaracharya możesz dopisać do swojego ekwipunku kartę jeśli zdecydujesz się ją zabrać ze sobą.

Jack Faraday
• szumowiny •
Jack Faraday
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : rewolwerowiec, spluwa do wynajęcia, włamywacz, strzelec wyborowy w gangu szumowin
https://kerch.forumpolish.com/t301-jack-faraday#804

Re: Zentsbridge

21.06.21 20:47
Spiorunował go wzrokiem, jego brak wdzięczności za uratowanie im tyłka, był zaskakujący, chociaż powinien się do tego przyzwyczaić, a miast tego pozwalał, aby słowa kompana wywoływały w nim tak żywe emocje. Co prawda faktycznie za ładniejszymi widokami chętnie, by powodził wzrokiem, lecz ta stara barka okazała się ich ratunkiem zarówno przed pościgiem, jak i przed skąpaniem się w niezbyt zachęcających ku pływaniu wodach kanału.
Z lekka zaskoczył go widok, tak bogatej gondoli i przyglądał się jej uważnie, a kiedy gwałtowniejszy podmuch wiatru uderzył w rosłego mężczyznę, odsłaniając poły płaszcza i ujawniając keftę rewolwerowiec zmrużył nieznacznie oczy. Obserwacja ta, chociaż pozornie nieistotna obudziła w nim podejrzenia i napełniła niezrozumiałym lękiem.
Naturalnym było, iż dostrzegł jego minę, ba sam miałby podobną, gdyby znalazł się w takiej sytuacji, lecz pozory bywają złudne, a pierwsze wrażenie czasem wystarczy, by ugrać, to na czym naciągaczowi zależało. Celowy zabieg okazał się skuteczny,  natomiast mina Sulijczyka jeszcze zabawniejsza. Wstrzymał się z komentowaniem sytuacji do czasu zejścia na stały ląd i gdy wzrokiem odprowadzał barkę powoli sunącą po brudnozielonej tafli wody westchnął uśmiechając się lekko, samymi jeno kącikami ust.
Bywa, że iluzja dobrego uczynku trwa dłużej ile sama wyświadczona przysługa. A fałszywa moneta zaginie w obiegu, jak igła w stogu siana –  chyba, że trafili na hazardzistę, wówczas za wciskanie fałszywki może mu się oberwać jednakże, czy ktoś by sprawdzał jedną monetę? A nawet jeśli parę kopnięci i szturchnięć to nic w porównaniu z tym, co oni mogli mu zrobić na barce. Wyrzuty sumienia z tego tytułu nie męczyły go dłużej niż kilka uderzeń serca. Już dawno nauczył się zasad panujących na ulicach Ketterdamu. Naiwność i wiara w ludzką dobroć, były dobre w kościołach i świątyniach, tutaj w tym mieście pełnym przemocy, brudu i wszelkiego zła ludzie prezentujący te wartości, byli frajerami i kończyli marnie.
Skądże! Sądziłem raczej, że przygarniesz jakąś robotę i przy okazji nie wpadniesz po uszy w bagno – zaprotestował przesadnie i dokończył nieco zjadliwie, aczkolwiek praca i zastrzyk pieniędzy przydałby się Sulijczykowi i to niekoniecznie przez pryzmat uregulowania długów, ale najzwyczajniej w świecie lepiej zadbać swój byt, bo nikt obcy tego za nas nie zrobi. Nie życzył mu źle, wręcz przeciwnie dostrzegał liczne talenty i widział potencjał do wykorzystania w niejednej robocie, ale patrząc czasem na charakter i zachowanie partnera Faraday, zastanawiał się, czy jakiekolwiek dobre rady cokolwiek zdziałają. Wątpił w to, ale czasem łudził się, że jednak nie wszystko stracone.
Daruj sobie te docinki, serio mówiłem, czy ty całe dnie spędzasz na graniu? – Spojrzał na niego, niby surowy starszy brat, ale powstrzymał się od prawienia kazania. Gdy zabrał mu jabłko, pokręcił z niedowierzaniem głową, te wieczne psoty i docinki wydawało się, że jego arsenał jest równie hojnie wyposażony, co niejednego kupca skarbiec w kruge.  – Pokaż kartę –  ciekawość przemogła nad chwilowym gniewem, a jego dłoń powędrowała do drugiej zewnętrznej kieszeni płaszcza, po kolejne jabłko. Jakby zawczasu podejrzewając, że Dvivedi sprzątnie mu jedno sprzed nosa.

Spostrzegawczość: 50 + 60/2 = 80

Shankaracharya Dvivedi
• szumowiny •
Shankaracharya Dvivedi
Pochodzenie : Kerch
Stanowisko : krupier w Klubie Wron
https://kerch.forumpolish.com/t228-shankaracharya-dvivedi#369

Re: Zentsbridge

27.06.21 9:58
Bez większego celu - może trochę z braku bardziej interesującego punktu, na którym można byłoby zawiesić wzrok - jego spojrzenie zatrzymało się na przepływającej obok gondoli. Oceniając na pierwszy rzut oka, nie spodziewał się zobaczyć na jej pokładzie nikogo bardziej interesującego niż któregoś z nadętych bogaczy, którego duma ucierpiałaby najpewniej zbyt mocno, gdyby w każdy możliwy sposób nie epatował posiadanym majątkiem. Jak skończony idiota, który na każdym kroku prosi się o to, by przynajmniej część wspomnianego majątku znalazła sobie nowego właściciela.
Szczelnie okryta płaszczem postać nie do końca wpisywała się w to, czego Dvivedi mógłby się spodziewać. I pewnie właśnie dlatego jego spojrzenie zatrzymało się na nieznajomym na dłużej. Wystarczająco długo, by dostrzec keftę nim ta została ponownie ukryta pod płaszczem.
- Piekielnik? - pytanie można było wprawdzie uznać za rzucone w kierunku przyjaciela, jednak nie dało się ukryć, że znacznie bliższe prawdy byłoby zakwalifikowanie go do kategorii tych, na które wcale nie oczekiwało się odpowiedzi. Zwłaszcza, że w gruncie rzeczy prawdopodobnie nie było to nic, czym którykolwiek z nich powinien się interesować. Bo niby dlaczego?
A jednak, wiedziony zwykłą ciekawością, Dvivedi nie powstrzymał się od podniesienia karty, która wylądowała pod jego stopami. Przyglądając się przez moment rysunkowi zdobiącemu jej wierzch, przewrócił wreszcie wymownie oczami na słowa Jacka, zaś samą kartę schował do kieszeni płaszcza. Prawdopodobnie tylko po to, by wkrótce zupełnie o niej zapomnieć i przypomnieć sobie na nowo, gdy ponownie sięgnie do kieszeni.
- W tym zestawieniu siedzenie w bagnie wcale nie wypada aż tak źle - oczywiście, że nie. Zwłaszcza, że Sulijczyk od dawna już wychodził z założenia, że roboty zdecydowanie mu nie brakuje. Nie, kiedy oficjalnie zatrudniony jako krupier w Klubie Wron, nadal niekiedy w ramach rozwijania zainteresowań zajmował się naciąganiem ludzi na iluzjonistyczne sztuczki, kradzieżami i regularnym oszukiwaniem podczas gry w karty. Nie dało się ukryć, że był wystarczająco zapracowanym człowiekiem.
I ten właśnie zapracowany człowiek naprawdę nie byłby w stanie powstrzymać się od parsknięcia śmiechem po kolejnych słowach Faradaya. Nawet, gdyby bardzo starał się powstrzymać ten odruch.
A nie starał się w ogóle.
- Uważaj, Faraday, bo ten ojcowski ton wejdzie ci w nawyk i pewnie bardzo się rozczarujesz, jak już okaże się, że zwyczajów w Ketterdamie za bardzo nie da się zmienić - pokręcił z rozbawieniem głową, przez moment zastanawiając się nawet, czy Jack tak zupełnie na poważnie uważał, że całe to jego gadanie miałoby zmienić cokolwiek. - Nie myślałeś jeszcze o tym, żeby przeprowadzić się gdzieś, gdzie ludzie nie zajmują się takimi ohydnymi rozrywkami? Co powiesz na malownicze krajobrazy Fjerdy?
Wysilił się wprawdzie na tyle, by swoją sugestię wypowiedzieć absolutnie poważnym tonem, jednak końcowy efekt i tak musiało zepsuć rozbawienie wyraźnie odbijające się w ciemnych tęczówkach Sulijczyka i czające się w lekko uniesionych kącikach ust. Tym jednak zbytnio się nie przejmował, pozwalając uśmiechowi w pełni zagościć na swojej twarzy, kiedy po kolejnej wypowiedzi przyjaciela sięgnął do kieszeni po wspomnianą kartę. Choć oczywiście nie byłby sobą, gdyby przy pierwszej próbie sięgnięcia po nią przez Jacka, ta po prostu nie ulotniła się spomiędzy palców Dvivediego.
- Daj znać, jak już znajdziesz jakieś tajne wiadomości i zaszyfrowane przesłania - rzucił z rozbawieniem, za drugim razem faktycznie pozwalając Faradayowi sięgnąć po kartę. Nie dało się ukryć, że było coś intrygującego w widniejącym na niej rysunku. Mimo wszystko, Shankaracharya daleki był od doszukiwania się na niej sekretnych wiadomości, bardziej skłaniając się ku temu, by zachować ją tylko i wyłącznie ze względu na jej interesujący wygląd.

Rzut na spostrzegawczość: 45+59/2=74,5

Sponsored content

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach