- Mistrz Gry• konto specjalne •
- Stanowisko : Mistrz Gry
Kaelski książę
Choć Szmaragdowy Pałac to duma Rollinsa, którą nawiedzają również ci najbardziej majętni klienci, Kaelski książę pod względem prestiżu plasuje się znacznie niżej i idealnie pasuje do Baryłki. Kasyno zlokalizowane jest tuż obok Klubu Wron, odróżnia się od niego butelkowozieloną elewacją i konkurencyjnymi cenami. Naganiacze tych dwóch lokali nagminnie podkładają sobie świnie, byle tylko wyjść na swoje. Trudno się dziwić, czasy są ciężkie.
« 10. maart »
Woda ścieliła się tego dnia jak najdroższa tkanina - miękkimi marszczeniami, pozornie łagodnie, ciszej niż zwykle. Nie był pewien, co spowodowało ową zmianę, nauczył się już jednak zauważać te drobne różnice; jedynie przyglądając się tafli kanałów potrafił zresztą niemal bezbłędnie oszacować, czy łódź będzie mknęła przez miasto szybciej czy może wolniej niż zwykle.
Paradoksalnie, choć zdawać by się mogło, że nurt powinien być równie kojący, mógłby porwać dziś brzegi na strzępy.
Zanurzone w wodzie wiosło ustawił pod kątem, siłujac się z drewnem, by dobić do przystani, przy której cumowało już kilka gondoli; w leniwym geście, nieznacznie unosząc dłoń, pozdrowił znajomych gondolierów, posyłając im również niewymuszony uśmiech.
Którym zaczepił także, nie do końca przypadkowo, o wypatrzoną w tłumie twarz;
jego rola kończyła się w tym momencie.
Popisowa miała należeć do Kaia.
Numer stary jak Ketterdam - on miał tylko zgarnąć do gondoli turystów, którzy śmierdzieli kruge na kilometr - a potem wybrać okrężną drogę, zahaczając o przystań wygodnie położoną w pobliżu przybytku hazardu i niespłaconych marzeń.
— Kto w okolice hotelu Geldrenner? Wezmę jeszcze dwie osoby — zakrzyknął, w tłumie wyłapując wzrokiem Hanne, która zgodnie z ustaleniami, gdy tylko zadał to pytanie, zaczęła torować sobie drogę w stronę gondoli; czwórka brzuchaczy otaksowała Viya niecierpliwym spojrzeniem, nie skomentowali jednak w żaden sposób tego niezapowiedzianego przystanku.
Kiedy tylko Hanne zaczęła dopytywać o cenę, a on udał wielce zajętego targowaniem się, do akcji miał wkroczyć Kai.
I jeśli jeszcze nie dane było Ravkańczykom dowiedzieć się, czym jest Klub Wron, bez wątpienia za chwilę trudno im będzie o nim nie usłyszeć.
Noc śmierdziała wilgotnym brukiem i mgłą unoszącą się nisko nad ciemną wodą. Była głośna i tłumna, a Kai tak jak nigdy czuł, że dusi się wśród wszystkich tych ludzi, ich masek, woalek, peleryn i perfum, droższych niż znaczna część jego istnienia. I choć oddychało się ciężko, młody Drozdov nie czuł się źle. Czuł się jak w domu. Nigdy nie było dla niego przecież świata innego, niż ta kolorowa, hałaśliwa burleska ulic Ketterdamu, był jej dzieckiem, a więc i ona z troską układała nad nim brudne łapy. Odchrząknął głośno.
Hanne po cichu naśmiewała się z kilku brzuchatych mężczyzn w wzorzystych kamizelkach, którzy nieopodal prowadzili pełną emocji dyskusje na temat pobliskich burdeli. Na jej pełne pogardy uwagi, Kai chętnie reagował złośliwym chichotem. Byli obleśnymi kieszeniami pełnymi pieniędzy, z których wyskubałby ich chętnie już teraz nawet, nie wypadało jednak wyciągać rewolweru nad samą wodą. Hałas niósł się za daleko.
Bystre, ciemne oczy wypatrywały gondoli, która wypływała właśnie wdzięcznie z chmury mgły. Znajoma twarz zamajaczyła na przystani, a na niej porozumiewawczy uśmiech. Kai dostrzegłby ten wyraz twarzy wszędzie, przyjęli więc z Hanne bojowe pozycje, a Drozdov odwrócił się jeszcze naprędce, wysyłając stojącemu kawałek za nim młodszemu naganiaczowi kasyna bezgłośne wiesz co robić.
Grubi bogacze okazali się był dziś wyjątkowo łatwym łupem. Nie byli stąd, dzięki temu nie mieli pojęcia kim jest Kai, a on mógł udawać kogoś zupełnie innego, chwaląc się zdobyczami wygranymi w Klubie Wron.
- Już myślałem, ze nie odbiję tego, co przegrałem w Kaelskim Księciu...Mają jakiegoś wyjątkowo wrednego naganiacza, obrzydliwie podbija stawki, a krupier podkrada, jestem pewien, ze nie ma małego palca - opowiadał, wzdychając teatralnie i wyciągając srebrną papierośnicę w stronę swoich ofiar. Poczęstowali się z chęcią, a gdy brali kolejne wdechy, Kai odwrócił się w stronę gondoli, łapiąc szybki kontakt wzrokowy z Nayarem. - Powinniście mi zaufać, tutejsi wiedzą wszystko. Nie chcę żebyście się dali okraść tym mendom z Wyspy Tułacza...Jesteście w Ketterdamie, powinniście poznać prawdziwy kercheński hazard z samego centrum świata - kręcił dalej, nonszalancko wciskając jedna z dłoni do kieszeni. - Poza tym, gondolier to mój dobry znajomy, odstawi was do hotelu, kiedy tylko zapragniecie, bez dodatkowej opłaty. Prawda, Viya? - Znów odwrócił się do grupy mężczyzn, nachylając się lekko, niczym przy zdradzaniu niezwykle ważnej tajemnicy. - Na waszym miejscu nie szukałbym innych gondolierów. Zazwyczaj oszuści. Pływają dookoła, najgorszymi kanałami i kradną, straszne szuje.
Hanne po cichu naśmiewała się z kilku brzuchatych mężczyzn w wzorzystych kamizelkach, którzy nieopodal prowadzili pełną emocji dyskusje na temat pobliskich burdeli. Na jej pełne pogardy uwagi, Kai chętnie reagował złośliwym chichotem. Byli obleśnymi kieszeniami pełnymi pieniędzy, z których wyskubałby ich chętnie już teraz nawet, nie wypadało jednak wyciągać rewolweru nad samą wodą. Hałas niósł się za daleko.
Bystre, ciemne oczy wypatrywały gondoli, która wypływała właśnie wdzięcznie z chmury mgły. Znajoma twarz zamajaczyła na przystani, a na niej porozumiewawczy uśmiech. Kai dostrzegłby ten wyraz twarzy wszędzie, przyjęli więc z Hanne bojowe pozycje, a Drozdov odwrócił się jeszcze naprędce, wysyłając stojącemu kawałek za nim młodszemu naganiaczowi kasyna bezgłośne wiesz co robić.
Grubi bogacze okazali się był dziś wyjątkowo łatwym łupem. Nie byli stąd, dzięki temu nie mieli pojęcia kim jest Kai, a on mógł udawać kogoś zupełnie innego, chwaląc się zdobyczami wygranymi w Klubie Wron.
- Już myślałem, ze nie odbiję tego, co przegrałem w Kaelskim Księciu...Mają jakiegoś wyjątkowo wrednego naganiacza, obrzydliwie podbija stawki, a krupier podkrada, jestem pewien, ze nie ma małego palca - opowiadał, wzdychając teatralnie i wyciągając srebrną papierośnicę w stronę swoich ofiar. Poczęstowali się z chęcią, a gdy brali kolejne wdechy, Kai odwrócił się w stronę gondoli, łapiąc szybki kontakt wzrokowy z Nayarem. - Powinniście mi zaufać, tutejsi wiedzą wszystko. Nie chcę żebyście się dali okraść tym mendom z Wyspy Tułacza...Jesteście w Ketterdamie, powinniście poznać prawdziwy kercheński hazard z samego centrum świata - kręcił dalej, nonszalancko wciskając jedna z dłoni do kieszeni. - Poza tym, gondolier to mój dobry znajomy, odstawi was do hotelu, kiedy tylko zapragniecie, bez dodatkowej opłaty. Prawda, Viya? - Znów odwrócił się do grupy mężczyzn, nachylając się lekko, niczym przy zdradzaniu niezwykle ważnej tajemnicy. - Na waszym miejscu nie szukałbym innych gondolierów. Zazwyczaj oszuści. Pływają dookoła, najgorszymi kanałami i kradną, straszne szuje.
Zachłanna dłoń sięgnęła po jednego szluga, nim papierośnica zniknęła w fałdach ubrania Kaia; a potem po prostu czekał, choć bierność nie miała w tym przypadku nic wspólnego z bezczynnością. Jedwabnie gładkie kłamstwa oplotły pajęczą siecią wyobraźnię jegomościów złaknionych tajemnic Ketterdamu - może odnieśli wrażenie, że właśnie całkiem przypadkiem, za bezcen, nabyli cenną informację, bo los akurat teraz postanowił uśmiechnąć się do nich kącikiem ust - subtelnie nęcąc, by nie przegapić takiej okazji.
Szumowina miała w sobie ten rodzaj charyzmy, który sprawiał, że w kilka chwil uwaga wszystkich wokół skupiła się wyłącznie na niej; popis ten obserwował wnikliwie i Szwacz. Niespiesznie wetknął za ucho papierosa, tuż po tym, gdy koniuszkiem języka przetestował jakość upchniętego w papierku zielska. Turyści doświadczą pełni ketterdamskich smaków - każdy, który zdoła wypalić to cholerstwo do końca, i nie wypluje sobie przy tym płuc, może nawet mieć zadatki, by przeżyć w tym mieście.
— To gdzie się odkułeś? — dopytał całkiem neutralnym tonem, by Kai mógł jeszcze chwilę poszarżować, rozpływając się nad szczęściem, które miało mu sprzyjać w Klubie Wron. Nie był pewien, jak piegus planuje to rozegrać - czy skończy się tylko na przypadkowym wtrąceniu nazwy, czy może omsknie mu się język i zdradzi zasłuchanej publice wielki sekret wyimaginowanej wygranej.
— Moim klientom chyba spieszno było do hotelu… — skontrował entuzjastyczną przemowę Kaia, wypowiadając te słowa tak, jakby i jemu zależało na czasie, a przedłużający się przystanek niekoniecznie był mu na rękę. Darował sobie równie rozbudowane przemowy - choć karmiono go na co dzień kłamstwami, on sam co najwyżej oscylował wokół półprawd i subtelności niedopowiedzeń. Nie potrafiłby z podobną lekkością łgać w żywe oczy.
Grube ryby zdążyły jednak połknąć haczyk; wymieniły ze sobą kilka spojrzeń, nim jedna z nich, wypluwając z ust chmurę smolistego tytoniu, przebąknęła, że tak właściwie, to noc jeszcze młoda.
A kieszenie zbyt ciężkie? Nie miał wątpliwości, że po kilku godzinach z Wronami trochę Ravkańczykom ubędzie. Z portfela.
— Panowie, ten farciarz może i rozbił dzisiaj bank, ale ja na nadmiar pieniędzy nie narzekam, nie będę mógł zaczekać — gdyby przystał na coś takiego, cuchnąć zaczęłoby to na kilometr jakimś przekrętem - bo niby jaki miałby mieć w tym interes? — Proszę się zdecydować, czy wysiadacie już tutaj, czy zgodnie z ustaleniami dopiero pod hotelem — byle szybko zawisło niewypowiedziane, gdy niecierpliwie poprawił uchwyt na drewnianej fakturze wiosła. W kontrze do rozentuzjazmowanego Kaia, który zdawał się właśnie sięgać gwiazd, on robił za tego, który - choć na gondoli - twardo stąpa po ziemi. Nie czekał długo na odpowiedź. Łódka rozchybotała się, gdy pierwszy z pasażerów spróbował wygramolić się na przystań. — Ale jeśli powiecie mi, jak długo planujecie tam zostać, to postaram się być tu o czasie — zaproponował, ignorując wzmiankę Kaia o innych gondolierach; nie plugawi się własnego gniazda, acz nieszczególnie przeszkadzało mu, że słowami, którymi można by określić i jego samego, Kai opisał pozostałych wioślarzy. Mówił to tak przekonująco, że Viyva niemal uwierzył w to, że tylko ich dwójka pozostała ostoją moralności w Ketterdamie.
Nie potrafił powstrzymać rozpełzającego się na twarzy uśmiechu, choć nikt, kto nie czytał mu w myślach, nie byłby w stanie domyśleć się, co takiego właściwie go rozbawiło.
Szumowina miała w sobie ten rodzaj charyzmy, który sprawiał, że w kilka chwil uwaga wszystkich wokół skupiła się wyłącznie na niej; popis ten obserwował wnikliwie i Szwacz. Niespiesznie wetknął za ucho papierosa, tuż po tym, gdy koniuszkiem języka przetestował jakość upchniętego w papierku zielska. Turyści doświadczą pełni ketterdamskich smaków - każdy, który zdoła wypalić to cholerstwo do końca, i nie wypluje sobie przy tym płuc, może nawet mieć zadatki, by przeżyć w tym mieście.
— To gdzie się odkułeś? — dopytał całkiem neutralnym tonem, by Kai mógł jeszcze chwilę poszarżować, rozpływając się nad szczęściem, które miało mu sprzyjać w Klubie Wron. Nie był pewien, jak piegus planuje to rozegrać - czy skończy się tylko na przypadkowym wtrąceniu nazwy, czy może omsknie mu się język i zdradzi zasłuchanej publice wielki sekret wyimaginowanej wygranej.
— Moim klientom chyba spieszno było do hotelu… — skontrował entuzjastyczną przemowę Kaia, wypowiadając te słowa tak, jakby i jemu zależało na czasie, a przedłużający się przystanek niekoniecznie był mu na rękę. Darował sobie równie rozbudowane przemowy - choć karmiono go na co dzień kłamstwami, on sam co najwyżej oscylował wokół półprawd i subtelności niedopowiedzeń. Nie potrafiłby z podobną lekkością łgać w żywe oczy.
Grube ryby zdążyły jednak połknąć haczyk; wymieniły ze sobą kilka spojrzeń, nim jedna z nich, wypluwając z ust chmurę smolistego tytoniu, przebąknęła, że tak właściwie, to noc jeszcze młoda.
A kieszenie zbyt ciężkie? Nie miał wątpliwości, że po kilku godzinach z Wronami trochę Ravkańczykom ubędzie. Z portfela.
— Panowie, ten farciarz może i rozbił dzisiaj bank, ale ja na nadmiar pieniędzy nie narzekam, nie będę mógł zaczekać — gdyby przystał na coś takiego, cuchnąć zaczęłoby to na kilometr jakimś przekrętem - bo niby jaki miałby mieć w tym interes? — Proszę się zdecydować, czy wysiadacie już tutaj, czy zgodnie z ustaleniami dopiero pod hotelem — byle szybko zawisło niewypowiedziane, gdy niecierpliwie poprawił uchwyt na drewnianej fakturze wiosła. W kontrze do rozentuzjazmowanego Kaia, który zdawał się właśnie sięgać gwiazd, on robił za tego, który - choć na gondoli - twardo stąpa po ziemi. Nie czekał długo na odpowiedź. Łódka rozchybotała się, gdy pierwszy z pasażerów spróbował wygramolić się na przystań. — Ale jeśli powiecie mi, jak długo planujecie tam zostać, to postaram się być tu o czasie — zaproponował, ignorując wzmiankę Kaia o innych gondolierach; nie plugawi się własnego gniazda, acz nieszczególnie przeszkadzało mu, że słowami, którymi można by określić i jego samego, Kai opisał pozostałych wioślarzy. Mówił to tak przekonująco, że Viyva niemal uwierzył w to, że tylko ich dwójka pozostała ostoją moralności w Ketterdamie.
Nie potrafił powstrzymać rozpełzającego się na twarzy uśmiechu, choć nikt, kto nie czytał mu w myślach, nie byłby w stanie domyśleć się, co takiego właściwie go rozbawiło.
Kai pewien był swoich możliwości i oczami wyobraźni dostrzegał już wszystkie rezultaty, co sprawny wzrok ujrzeć mógł w kącikach ust, gdy wśród rozmów i przekrzykiwań, patrzył Drozdov wprost na Szwacza. Obaj wiedzieli po co tu są, tak wyglądała bowiem w Ketterdamie uczciwa praca, o której tak często mówiły grube ryby nad nimi. Kai wiedział, iż Viyva zwykł im podobne rozgniatać wiosłem.
- W Klubie Wron, to niedaleko zresztą, gdybyście chcieli spróbować - mówił niby od niechcenia, przekładając zapalonego papierosa miedzy palcami, jakby był tylko sztywną kartą lub miedzianą monetą. Ledwo powstrzymał się od tego, by kolejny uśmiech wysłać ku temu gondolierowi z piekła rodem, chciał jednak utrzymać wiarygodność, więc zamiast tego skrzywił się lekko, brwi ściągnął i cmoknął z niezadowolenie, gdy dym opuszczał płuca. Gruby tytoń, którym wypchano żółtawy papier mocniejszy był od tego sprzedawanego w ładniejszych dzielnicach Ketterdamu. Mocniejszy w ten brudny, niszczący płuca sposób, a jednak Kai nie krztusił się nigdy, nie kaszlał, jakby jego organizm uodpornił się już na wszelkie ataki ze strony miasta.
- Ależ mój drogi przyjacielu, po co te nerwy... - zaczął z przepraszającą wręcz skruchą zdobiącą piegowatą twarz i wybrzmiewającą w zachrypniętym nieco głosie. - Po powrocie z kasyna Panowie zapłacą ci podwójną, nie, potrójną stawkę! Prawda? No, oczywiście, że tak - wydawał się być w pełni oddany własnemu kłamstwu, jakby nauczył się nim żyć, jakby każde drobne niedopowiedzenie i kolejna półprawda stawały się powoli niewątpliwą rzeczywistością.
Dziś się w tym zatracił, a na to przecież zwykle sobie nie pozwalał.
Zawsze próbował być uważny, na tyle chociaż by nie zginąć w jednej z tych uliczek. Miał jasny i szybki wzrok przecież, umysł kalkulujący każdy krok i każde słowo, a jednak zauważył z opóźnieniem - coś śmierdziało. Nie były to kanały ni pozostałości poprzednich bywalców na kamiennych ścianach, to coś innego, coś mniej uchwytnego. Kai przesunął wzrok po rozmówcach i gdy spojrzeniem zderzył się z jednym z nich - chyba najbardziej trzeźwym, z ciemnymi wąsami pod długim nosem - zrozumiał. Ravka. Obce oczy wbijały się w niego czujnie, twarz wykrzywiła się nieprzyjemnie. Musiał Ravkanin nie zauważyć wcześniej, nabrany być może idealnym tutejszym akcentem i półmrokiem, ale widział teraz i Drozdov nad wyraz świadomy był jego wzroku. Nierozsądnie dosyć, często zapominał o tym, kim była jego matka, w Ketetrdamie roiło się przecież od ludzi różnych. Ale Ravkanie zawsze wiedzieli, a Kai, przez jednego z nich przecież wychowany, rozumiał doskonale każdą rzecz, którą rzucali za nim w ich ojczystym języku.
- Jeżeli nie, to cóż, wasza strata - mówił jakby wolniej, dokładniej, wzroku nie spuszczając z wrogiej twarzy. Jakby oczekiwał zrywu, wybuchu, splunięcia w twarz. - Nie namawiam, w końcu kto o zdrowych zmysłach dzieli się swoimi skarbami, prawda? - Oczy uciekły w końcu ku Szwaczowi, śmiertelnie poważne i skupione, choć usta nadal wykrzywiały się w przyjemnym uśmiechu.
- W Klubie Wron, to niedaleko zresztą, gdybyście chcieli spróbować - mówił niby od niechcenia, przekładając zapalonego papierosa miedzy palcami, jakby był tylko sztywną kartą lub miedzianą monetą. Ledwo powstrzymał się od tego, by kolejny uśmiech wysłać ku temu gondolierowi z piekła rodem, chciał jednak utrzymać wiarygodność, więc zamiast tego skrzywił się lekko, brwi ściągnął i cmoknął z niezadowolenie, gdy dym opuszczał płuca. Gruby tytoń, którym wypchano żółtawy papier mocniejszy był od tego sprzedawanego w ładniejszych dzielnicach Ketterdamu. Mocniejszy w ten brudny, niszczący płuca sposób, a jednak Kai nie krztusił się nigdy, nie kaszlał, jakby jego organizm uodpornił się już na wszelkie ataki ze strony miasta.
- Ależ mój drogi przyjacielu, po co te nerwy... - zaczął z przepraszającą wręcz skruchą zdobiącą piegowatą twarz i wybrzmiewającą w zachrypniętym nieco głosie. - Po powrocie z kasyna Panowie zapłacą ci podwójną, nie, potrójną stawkę! Prawda? No, oczywiście, że tak - wydawał się być w pełni oddany własnemu kłamstwu, jakby nauczył się nim żyć, jakby każde drobne niedopowiedzenie i kolejna półprawda stawały się powoli niewątpliwą rzeczywistością.
Dziś się w tym zatracił, a na to przecież zwykle sobie nie pozwalał.
Zawsze próbował być uważny, na tyle chociaż by nie zginąć w jednej z tych uliczek. Miał jasny i szybki wzrok przecież, umysł kalkulujący każdy krok i każde słowo, a jednak zauważył z opóźnieniem - coś śmierdziało. Nie były to kanały ni pozostałości poprzednich bywalców na kamiennych ścianach, to coś innego, coś mniej uchwytnego. Kai przesunął wzrok po rozmówcach i gdy spojrzeniem zderzył się z jednym z nich - chyba najbardziej trzeźwym, z ciemnymi wąsami pod długim nosem - zrozumiał. Ravka. Obce oczy wbijały się w niego czujnie, twarz wykrzywiła się nieprzyjemnie. Musiał Ravkanin nie zauważyć wcześniej, nabrany być może idealnym tutejszym akcentem i półmrokiem, ale widział teraz i Drozdov nad wyraz świadomy był jego wzroku. Nierozsądnie dosyć, często zapominał o tym, kim była jego matka, w Ketetrdamie roiło się przecież od ludzi różnych. Ale Ravkanie zawsze wiedzieli, a Kai, przez jednego z nich przecież wychowany, rozumiał doskonale każdą rzecz, którą rzucali za nim w ich ojczystym języku.
- Jeżeli nie, to cóż, wasza strata - mówił jakby wolniej, dokładniej, wzroku nie spuszczając z wrogiej twarzy. Jakby oczekiwał zrywu, wybuchu, splunięcia w twarz. - Nie namawiam, w końcu kto o zdrowych zmysłach dzieli się swoimi skarbami, prawda? - Oczy uciekły w końcu ku Szwaczowi, śmiertelnie poważne i skupione, choć usta nadal wykrzywiały się w przyjemnym uśmiechu.
- Sponsored content
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach